Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2019, 06:01   #71
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Krok za krokiem podążała za mężczyzną, z którym najchętniej nie miałaby nic do czynienia. Przerażał ją i czuła do niego obrzydzenie, a jednocześnie nie potrafiła się wyzbyć szacunku, jaki wbrew jej woli dominował wszystkie pozostałe odczucia. Jakby nie spojrzeć Papa był kimś, kto był w stanie zrzeszyć pod swoimi skrzydłami nader liczną rzeszę wyznawców. Byli mu oni oddani do stopnia, który niebezpiecznie ocierał się o fanatyzm. Dobrowolnie oddawali mu swoje życie, życie tych, których kochali, wolną wolę. Angie nie była w stanie tego pojąć. Oddanie, miłość, lojalność… Jasne, z tymi pojęciami nie miała problemu. Była w stanie zrozumieć dlaczego skupiający się wokół bokora ludzie mogli żywić do niego te uczucia. To jednak, co nieraz widziała, o czym słyszała… Nie, tego było zbyt wiele. Teraz zaś szła za tym człowiekiem, pokonując w ciszy kolejne metry korytarza. Nie miała pojęcia gdzie ją prowadził, pocieszała się jednak myślą, że wkrótce ujrzy Babette. Nie kłamałby w tej sprawie. Nie on, nic bowiem by na tym nie zyskał, a jedynie mógł stracić. Wiedział, że nie mógł sobie pozwolić na zadzieranie z jej babką. Tak, był potężny, jednak ona wciąż przewyższała go mocą. To ona była królową. Nie, nie wystąpiłby przeciwko niej. Nie było takiej szansy. Na pewno…

Jej samo-przekonywującą litanię przerwało nagłe zatrzymanie się jej przewodnika. Stanęli naprzeciwko solidnych, drewnianych drzwi. Angie nagle zdała sobie sprawę, że nie miała pojęcia w jaki sposób do nich dotarli ani jak długo szli. Kolejne zakręty, przejścia, stopnie które pokonywali, zlały się w jej umyśle w jedno. Czas jakby stanął w miejscu, zapętlił się, zgubił swój tor.
- Gdzie…? - wyrwało się jej, jednak dźwięk nie wydobył się poza jej umysł. Usta poruszyły, nie opuścił ich jednak żaden dźwięk. Po raz kolejny przeklęła swą niemoc. On jednak jakby czytał w jej myślach.
- Za tymi drzwiami znajdują się schody prowadzące do moich prywatnych komnat - wyjaśnił, tak jakby cała ta budowla nie należała do niego i nie była jego zamczyskiem pełnym ukrytych w szafach trupów. Zapewne dosłownie…
- Babette już na ciebie czeka, moje dziecko - zapewnił, otwierając drzwi i zapraszając ją by ruszyła jako pierwsza.

Wbrew oczekiwaniom, nie ujrzała skrytego w złowieszczym mroku, pokrytego mchem i oślizgłego korytarza czy jamy z opornie ciosanymi, ciasnymi schodkami. Jej umysł poszybował chyba nieco za daleko bowiem zamiast średniowiecznego zejścia do lochu, miała przed sobą doskonale oświetlony, krótki korytarzyk którego koniec schodził łagodnie w dół, zakręcając łagodnie. Schody bynajmniej nie były wąskie, a wręcz przeciwnie. Nie pokrywał ich także mech ani nie sprawiały wrażenia pokrytych ściekającą ze ścian wodą. Pokryte były za to dywanem, który skutecznie tłumił kroki i sprawiał, że miało się wrażenie jakby stąpało się po miękkim puchu. Lustra, którymi udekorowane były ściany, w sposób nader sugestywny powiększały zejścia, sprawiając iż miało się wrażenie stąpania w dół nieskończenie szerokich i równie nieskończenie długich schodów. Tak, zdecydowanie nie było to zejście do średniowiecznego lochu, Angie jednak ani trochę nie czuła się przez to lepiej. Być może dlatego, że teraz miała wrażenie, że zamiast jednej pary czujnych oczu, śledzi ją ich kilkaset, o ile nie kilka tysięcy. Ich odbicia bowiem powielały się i powielały i powielały, przytłaczając i nie pozwalając na chwilę wytchnienia. Czy tak właśnie czuły się szczury w klatkach? Być może, nie wiedziała. Czuła jednak, że powinna uciekać. Powinna wyrwać się i uciekać. Uciekać. Uciekać…
- Boisz się, dziecko - z tego przerażającego kalejdoskopu obrazów i myśli, wyrwał ją jego spokojny głos. Ucisk na ramieniu przybrał na sile, sprawiając że wstrząsnął nią dreszcz, który niewiele miał wspólnego z panującą w środku temperaturą. Potrząsnęła głową i to samo uczyniły jej odbicia. Ten sam gest u tych samych, powielających się postaci, zdradzonych bladością twarzy i rozszerzonymi źrenicami. Niczym króliki przyparte do muru przez polującego wilka. Nie potrafiła nad sobą zapanować. Wydarzenia minionych dni mocno nadszarpnęły jej obronnymi murami, czyniąc w nich wyrwy, na które bez dwóch zdań nie mogła sobie teraz pozwolić. Wszystkie te niezwykłe wydarzenia, ciągłe niebezpieczeństwo, ciągła niepewność.
- Nie powinnaś się mnie bać - zapewnił, nie czyniąc sekretu z tego, że zdaje sobie sprawę jakie uczucia w niej wzbudza. Pewnym ruchem obrócił ją twarzą do lustra i pochylił się tak iż jego i jej znalazły się na tym samym poziomie. Stał tuż za nią, więc nie miała jak się wycofać. Stał też tuż przed nią, przyszpilając ją wzrokiem, którym jego odbicie przytrzymywało ją w miejscu lepiej nawet niż dotyk jego rąk.
- Masz w sobie ogromną moc, moja droga - mówił, sącząc słowa prosto do jej ucha. - Moc, która kryje w sobie wielki potencjał. Jesteś skarbem, którym zamierzam się zaopiekować. Skałą, którą przemienię w diament. Nikt inny nie ma do ciebie prawa, moje dziecko. Jesteś moja i nikomu nie pozwolę cię tknąć - zapewnił, budząc w niej jeszcze większe przerażenie. Serce uderzało o żebra z prędkością, która groziła tym, że za chwilę wyrwie się ze swojego więzienia. Oddech rwał się, nie będąc w stanie dostarczyć jej ilości powietrza, której potrzebowała. Wszystko w jej umyśle krzyczało, powtarzając wciąż i wciąż to samo wezwanie. Uciekaj!!
- Moja Angie - usłyszała jeszcze zanim błogosławiona ciemność porwała ją w swoje objęcia.

- Moja Angie - słyszała owe słowa dalej, gdy światło ponownie wtargnęło do jej świata. Ten głos jednak nie niósł ze sobą grozy. Był ciepły, opiekuńczy i szorstki w tym samym momencie. Czuło się w nim setki wypalonych cygar, drapiących niczym kocie pazury.
Otwarłą oczy by napotkać zaniepokojone spojrzenie jedynej osoby, której bezgranicznie ufała.
- Babette - bezdźwięcznie wypowiedziała jej imię, wyciągając ręce by odnaleźć otuchę w troskliwych objęciach babki. Tyle jej chciała powiedzieć… Umysł wypełniła lawina słów, uczuć, domysłów i wniosków. Tłoczyły się, kotłowały, zlewały jeden z drugim. Łzy same spłynęły z kącików oczu, wsiąkając szybko w biała tkaninę sukni, którą Babette miała na sobie. Wraz z nimi spływały niepokoje i troski, spływał strach i ból ostatnich dni. Były oczyszczającą kąpielą, zmywająca z duszy cały nalot, jaki na niej osiadł. Babka zaś pozwoliła im płynąć, głaszcząc i nucąc cicho, całkiem jakby Angie była ledwie kilkuletnim dzieckiem, które właśnie przebudziło się z pełnego koszmarów snu. Bo tak właśnie było. Miała sen, koszmarny sen, lecz teraz mogła się już z niego obudzić. Teraz już wszystko miało być dobrze.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - usłyszała głos, który zmroził łzy.
- To zależy - odezwała się Babette, przerywając kontakt i układając ostrożnie Angie z powrotem na szerokiej sofie, na której leżała. - Masz zamiar dalej straszyć moją wnuczkę czy też już ci się to znudziło i możemy przejść do problemów, które nad nami wiszą - kontynuowała, wstając i podnosząc z popielniczki cygaro, które na krótką chwilę zaległo na jej szklanym brzegu. Popielniczka stała na stylowym, drewnianym stoliczku, ustawionym tak by można było do niego dosięgnąć zarówno z sofy jak i z fotela, który stał obok.
- Nigdy bym… - zaczął Papa, jednak nie dane mu było dokończyć.
- To dziecko dość już przeszło, Morbi - przerwała mu bezceremonialnie Babette, machnięciem ręki podkreślając swe słowa. - Jakiekolwiek byś nie miał plany co do mojej wnuczki, będą musiały poczekać. Teraz liczy się przede wszystkim jej życie i zdrowie. Mam nadzieję, że twoi ludzie zdobyli już jakieś informacje od napastnikach i o tym co się tu dzieje - zapytała głosem, którym zwykle wydawała rozkazy. Angie nigdy nie słyszała by Babette zwracała się w ten sposób do Papy, a sądząc po błysku w jego oczach, który nie umknął młodej Lavelle, on także nie był przyzwyczajony do takiego traktowania.
- Jeżeli będę coś wiedział, to cię o tym poinformuję - odpowiedział, sprawiając że temperatura w pokoju, w którym się znajdowali spadła o kilka stopni.
Korzystając z chwilowej, napiętej ciszy jaka po tych słowach zapadła, Angie rozejrzała się. Pokój był dość obszerny, utrzymany w starym, wygodnym stylu. Dominowały w nim ciepłe, głębokie kolory. Brąz, czerwień, złoto. Ściany podpierały półki wypełnione grubymi woluminami, wskazując na to, że mogła to być biblioteka. Biurko stojące pod jedna z nich pozwalało przypuszczać iż miejsce to służyło także jako biuro. Brak okien utwierdzał w tym iż znajdowali się pod ziemią. Jak jednak się tu dostała, tego nie wiedziała. Jedyne co przychodziło jej do głowy to to, że Papa przyniósł ją tutaj po tym jak zemdlała, niczym jakaś białogłowa rodem z powieści harlekina.

- No dobrze, to może teraz opowiesz nam wszystko co wiesz, Angie? - z samobiczowania, jakie sobie wymierzała, wybił ją głos babki. Tak, wiedziała, że w końcu żądanie to padnie, a ona będzie musiała zdać relację wracając z powrotem do tego chaosu, z którego chyba tylko cudem się wyrwali. Nie znaczyło to jednak, że się jej do tego spieszyło. Usiadła jednak posłusznie i wzięła w dłoń podany jej przez Babettę notes i długopis. Mimochodem zauważyła, że nie jest on tym samym, który wraz z Mitrasem kupili. Co się z tamtym stało? Nie miała pojęcia, uznała jednak że będzie mogła o to zapytać później. Później, czyli jak już wyrwie się spod czujnego wzroku Papy, który przysiadł na brzegu biurka i równie bacznego spojrzenia Babette. Wziąwszy głęboki oddech zaczęła pisać. Starała się zawrzeć w swej relacji wszystko co wiedziała, widziała, co odczuwała. Może i nie ufała Papie, jednak nieufność ta nie tyczyła się babki. Jeżeli ktoś był w stanie wysnuć jakieś poprawne i wnoszące coś wnioski, to właśnie ona. Z tego też powodu Angie opisała wszystko. Każdy detal, bez względu na to jak nieistotny się jej wydawał. Zajęło to trochę czasu jednak gdy skończyła i podała notes babce, była pewna że nic jej nie umknęło. Gdy pozostała dwójka zajęła się czytaniem, ona wstałą i poczęstowała się złotym trunkiem z kolekcji, jaka znajdowała się na półeczce, nad którą wisiało lustro w ciężkiej ramie. Spoglądając w taflę i popijając, przyglądała się jak przeżywają to, co ona, podążając ścieżką zapisanych słów. Miała nadzieję, że razem uda się im wpaść na pomysł co się tu działo. Ich wiedza bez wątpienia była większa niż jej, podobnie jak ich doświadczenie. Postanowiła temu zaufać, bo i nie widziała innego wyjścia. Później… Później znajdzie Mitrasa i podzieli się z nim tym, czym podzielić się będzie mogła. Tkwił w tym bagnie podobnie jak ona i to dzięki niemu udało się im wydostać z rąk porywaczy. Była mu coś winna. Najpierw jednak… Dolała sobie do pustej szklanki kolejną porcję i ruszyła z powrotem ku sofie. Najpierw musiała wysłuchać tego, co najbardziej wpływowa para, która rządziła dzielnicą Francuską, miała do powiedzenia.

 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline