Schody wiodące na górę były puste. Poza dwoma strażnikami, którzy teraz leżeli martwi w zbrojowni, nikt więcej nie kwapił się do zejścia na dół. Na schodach śmierdziało zgnilizną. Był to dokładnie ten sam odór, jaki roztaczali wszyscy zbrojni w zamku. A im bliżej było do drzwi wiodących do pomieszczeń na piętrze, tym smród się nasilał. Same drzwi były zamknięte, a zza nich wciąż dobiegały odgłosy organizujących się strażników. Ktoś wydawał komendy, aby szybciej się ruszać i w niewybrednych słowach poganiał podwładnych. Słychać też było kroki i chrzęst zbroi. Ale z każdą chwilą odgłosy słabły, tak jakby obecni z drzwiami gwardziści opuszczali pomieszczenie.
Drzwi były nieco wypaczone, dzięki czemu pomiędzy nimi a futryną znajdowała się niewielka szpara, przez którą można było zajrzeć do wnętrza. Bernhardt skorzystał z okazji i po cichutku podszedł do drzwi. Zajrzał do wnętrza. Ograniczone pole widzenia nie dawało szerokiego poglądu na to co działo się wewnątrz, ale kapłan szybko zorientował się, że w dużej izbie znajduje się jeszcze kilku strażników, którzy krzątają się i kolejno wychodzą przez inne drzwi.
Schody wiodły dalej do góry, na kolejne piętro budynku. Wyżej panowała cisza.