Gdy niejaki Wolf opuścił pomieszczenie, a akolitka skończyła najszczersze modlitwy dziękczynne do Pani Uczciwego Podstępu i Przebiegłej Walki postanowiła przywrócić sobie równowagę fizyczną i psychiczną. Wypatrzywszy wśród budynków niewielką łaźnię, nie szczędziła srebra na regenerujące spotkanie z gorącym powietrzem i prawie wrzącą wodą. Potem umyta i w oczyszczonym odzieniu udała się na publiczną, jak na akolitę przystało, modlitwę. Nie zapomniała też o profesjonalnym odświeżeniu broni i zbroi, bo jak wskazywała praktyka, te lubiły się przydawać mniej lub bardziej spodziewanych momentach. W zasadzie to w prawie każdych momentach.
Zebrała plotki, rozdzieliła błogosławieństwa i porady (mniej lub bardziej ogólnikowe) i nieistniejącym jeszcze zwyczajem wprosiła się do pierwszego z brzegu kupca na kolację. Wszak przyjęcie w domu świątobliwej osoby to wielki zaszczyt dla właściciela, a być może i łaska Najłaskawszej dla całej rodziny. Bo cóż taki akolita zje? Mniej niż najstarszy syn. Tym to sposobem wróciła do karczmy, po połowie dnia spędzonego na mieście w całkiem dobrym humorze, rozsiawszy wśród lokalnej społeczności ustaloną przez Barona wersję wydarzeń.
Rankiem spakowana ruszyła z drużyną, a gdy dotarli do strażników, poszła na ich spotkanie z Baronem, ale na wszelki wypadek nie mówiła nic. Rozglądała się tylko uważnie i przyjmując pozę znudzonego drogą akolity, gotowała się na jakieś niespodziewane wydarzenie.