- Kiedy wejdziemy w góry Trzeba będzie porzucić zwierzęta. Czy się mylę Galebie - Oleg zwrócił się znienacka do krasnoluda. - Może się nie znam, ale osioł to nie kozica. Jak się zsunie to zabierze nasz sprzęt i może nas samych ze sobą. Wpatrywał się w zakrytą twarz szukając potwierdzenia. - Czy jest może szlak któremu podołają? - Olega trochę peszyła rozmowa z Galvinsonem. Raz, że rozmawiać z kimś bez twarzy jest dziwnie, a dwa, że on sam po prostu tak by postąpił, a szukał potwierdzenia swoich słów. Galvinson poza tym, że znał ten teren miał też większy autorytet i poparcie, więc zagadnięcie go było niezgrabną zagrywką polityczną.
- Uważam, że należy zaopatrzyć się w to co sami dźwigniemy. Odpocząć i ruszać. Dajcie znać, co postanowicie ja mam coś do zrobienia.
Frietz podszedł do Gustawa - Potrzebuję garść srebrników. Muszę uwarzyć naparu na drogę. - Rzekł wyciągając otwartą dłoń.
Tym razem nie chciał ryzykować warzenia w zasięgu wzroku maga. Postanowił wynająć lokalną kuchnię. Tam znalazłby potrzebne naczynia i odrobinę spokoju. - Aha. Bert Truskawa! Miałeś mi fajkę kupić. - Krzyknął jeszcze na odchodne. - Weź mi kup, co?- dodał błagalnym tonem i odszedł. |