Cedmon wynurzył się z wody, w momencie kiedy kolejna świeca zgasła w palcach Ianusa. Na oczach Gmanagha blondwłosa dziewczyna zniknęła, a jej perlisty śmiech urwał się w pół tonu. Accipiter gasił kolejno świece, ściskając w palcach knoty. Każda kolejna zgaszona świeca oznaczała zniknięcie jednej z osób w pomieszczeniu. Thoera piekły już zaczerwienione, poparzone opuszki, w komnacie robiło się coraz ciemniej, a dźwięk muzyki oddalał się coraz bardziej. Pocieszające było to, że Ianusa nie atakował żaden z bachantów, którzy po prostu akceptowali swój los, znikając bez śladu. Cedmon i Enki dołączyli do Ianusa i już wkrótce pomieszczenie zalała fala zimnej, cichej ciemności. Tylko były jeniec, całkiem nagi leżał na zimnej, kamiennej posadzce i płakał, zwinięty w kłębek.
A potem, nim zdążyli wypowiedzieć choćby słowo pokój zniknął im z oczu. Poczuli zimny podmuch i znaleźli się w kolejnym pomieszczeniu. Było prostokątne. Pod ścianami, z których zwisały wyszywane złotą nicią arrasy, ustawiono szeregi marmurowe rzeźby, ozdobione złotą biżuterią i drogocennymi kamieniami. U stóp posągów spoczywały worki, z których wylewało się morze złotych i srebrnych monet. Cała podłoga zasłana była błyskotkami i pieniędzmi na wysokość kostek. Wyjścia, jak w poprzednich salach, nie było.
Nagle coś poruszyło się w kącie. Na pierwszy rzut oka wyglądało jak gigantyczny, zielonozłoty pająk, ale wkrótce okazało się, że to kula złożona z niezliczonej ilości zaciskających się i rozluźniających spazmatycznie dłoni. Kula wytoczyła się na ścianę, wolno zmniejszając dystans do awanturników. – Szybko! Szybko! Dajcie mi wszystko co macie! – rozległ się metaliczny głos.