Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2019, 03:42   #50
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Nowy dzień budził się opornie, powoli i bardzo niechętnie, zupełnie jak Gabrielle, ociężała i skacowana po poprzednim aktywnie spędzonym wieczorze, oraz jeszcze aktywniejszej nocy. W pierwszej chwili nie wiedziała gdzie się znajduje, sufitując bez sensu spojrzeniem po zakurzonych belkach sufitu, pomiędzy którymi niezmordowany pająk utkał swoją sieć w nadziei na suty posiłek. Nie poznawała go, ani sufitu… ani pościeli, ścian i łóżka w którym postanowiła otworzyć oczy. Ból głowy łupał niemiłosiernie, nie pozwalając się skupić. Aby pomóc cierpiącej świadomości wymacała okrągły kształt, zaplątany w koce, po czym z lubością wyciągnęła zębami korek, pijąc łapczywie aż rubinowe krople ściekały jej po brodzie, szyi, aż do dekoltu i niżej.

Mniej więcej wtedy zorientowała się w brakach garderoby, mianowicie leżała kompletnie goła, a obok niej posapywała ciemnowłosa, kobieca główka. Litz ostrożnie odchyliła włosy zasłaniające jej twarz, a widząc Astrid uśmiechnęła się z ulgą. Było dobrze, nieźle. Wspomnienia zeszłego dnia zaczęły powoli się klarować, wyjaśniały też ślady po biczu na udzie i brzuchu. Już miała wstać i zawołać po śniadanie, gdy jej wzrok przykuło poruszenie z drugiej strony. Drobny ruch pościeli i ciche jęknięcie, których powodem okazała się śpiąca blondynka, przyklejona do drugiego boku Gabrielle. Nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie mgliste wspomnienie spasionego, postawnego szlachciura, obstawionego strażą jak pies pchłami. Pamięć podsunęła jej echo rozmowy, gdy znudzona kobieta pokłóciła się na bankiecie z mężem o aparycji nieświeżej szynki… potem było wino, tańce, Astrid… przyjemna rozmowa we trzy i pokój w karczmie wynajęty przez biczowniczkę.

Zaklęła bezgłośnie, ostrożnie wyplątując się z kończyn i pościeli. Ubrała się w pośpiechu i na palcach opuściła przybytek… oknem, aby przypadkiem nie natknąć się na nikogo niepotrzebnego - zdradzony mąż byłby kimś właśnie takim.

Spacer po świeżym, rześkim powietrzu poranka dobrze dziewczynie zrobił. Przestała się zataczać, kupiła na straganie wciąż ciepłego rogala z makiem, tylko kaptura nie odważyła się zdejmować, niegotowa na wystawienie oczu na pełne światło. Skubiąc śniadanie włóczyła pod zajmowana ostatnio karczmę, lecz nim stanęła przed wejściem, do jej nozdrzy doleciał swąd spalenizny. Chwilę potem ujrzała nadwęglony budynek, wyglądający jakby zabawiała się w nim narąbana banda żaków, lub adeptów szkoły Ognia.
- Co tu się stało? - zagadała koczującego alejkę dalej żebraka, rzucając mu trzy miedziaki do obtłuczonej miski.

- Ziękuję! Ziękuję łaskawa pani! O niech niebiosa pani wynagrodzą! - zawołał uszczęśliwiony, bezzębny żebrak kłaniając się prawie do samego bruku na jakim siedział. - A to? To pani łaskawa napaść była! Wczoraj wieczorem! Ogień, dym, krzyki pani kochana! Wielki rwetes! Straż przybiegła, sąsiedzi, znaczy oszywiście najpierw sąsiedzi gdzie te obiboki ze straży by do uczciwych ludzi pierwsze byli no gdzie? Tylko stłuc biednego człeka halabardą to zarazy jedne pierwsi! No ale nawet oni przybiegli i pokręcili się jak smrody po gaciach no a na koniec rozgonili towarzystwo. Ale to już późno było, północ prawie bili. A rano jak przyszłem no już było jak widać. - usłużnie tłumaczył i mówił szybko starając się zaspokoić potrzeby łaskawej pani. Aż się obślinił przez bezzębne usta. Tylko wzmiankę o straży miejskiej i jej twardych halabardach wymienił z wyraźnym żalem i złością. Ale samo zdarzenie opowiadał z werwą jak to zwykle opowiadało się coś co urozmaicało monotonię dnia codziennego.

- Macie rację, mój dobry człowieku. Całą tą straż powinni batami rozgonić, banda nierobów i gwałtowników lecz tylko jeśli o przemoc na słabszych chodzi - Litz skrzywiła się smutno, równie smutno kiwając głową. Odłamała połowę rogala, częstując starucha - Do ściągania myta pierwsi, albo inspekcji w burdelach… jednak gdy o walkę z prawdziwym wrogiem chodzi? - pokręciła głową z naganą, rzucając jeszcze dwa miedziaki do miseczki - A powiedzcie mi dziadku, wiadomo kto czerwonego kura karczmie puścił? - tym razem uśmiechnęła się czarująco - O zakład poszło? a może karczmarz długów sobie narobił u lichwiarzy i oddać złota nie chciał? Wy mi wyglądacie na porządnego obywatela, który niejedno widział i z niejednego pieca chleb jadł. Na pewno słyszeliście coś więcej, a ja ciekawam. Nudno tu ostatnio… a taka atrakcja! - machnęła na nadpalona karczmę.

- O ziękuję ziejuje! Pani taka łaskawa i taka mądra! O tak, ma pani rację! Kto porządny by się zaciągał do straży miejskiej? Sami hultaje i okrutnicy tylko! - dobroć brunetki widocznie wręcz rozczuliła kalekiego żebraka. Aż zaślinił się z wrażenia. Tylko Gabrielle nie była pewna czy to z powodu tego co mówiła czy tych miedziaków czy może rogala. Może wszystko po trochu.

- No pani taka dobra i nie jak te zbóje z halabardami to powiem pani, że to byli jacyś szubrawcy wczoraj wieczorem! Odwróciłem się i wyjrzałem jak pierwsze szyby poszły. A oni tam stali i z dwóch stron rzucali do środka. Butelki albo dzbanki. Każdy po dwie czy trzy. A potem w nogi! To się schowałem aby mnie nie widzieli. Uciekli ale w środku zaraz się rwetes zrobił. No pani! Co za szubrace! Kura podłożyć? W taki upał? No przecież jakby ogień na porządnie złapał to całe miasto by poszło z dymem! No nasza dzielnica na pewno. No i gdzie wtedy poczciwi ludzie mieliby swoje uczciwie zarobione miedziaki zbierać? - starzec zachwycał się zapachem i smakiem rogala. Odłamał kawałek i wsadził sobie do bezzębnych ust zaczynając go dziamdziać przez co zrobił się trudny do zrozumienia.

Brunetka w kapturze odczekała aż staruszek skończy jeść, samej poskubując bułkę, a raczej ten mizerny kawałek jaki się jej ostał.

- Oj dziadku… mądry z was człowiek. - przytaknęła energicznie - Nie pomyślą idioci, tylko za podpalanie się biorą. A gdyby puścili z dymem więcej niż tę jedną karczmę? Wypadałoby ich znaleźć, przykładnie oćwiczyć. Tak aby więcej podobne brednie im się we łbach nie lęgły… a wiadomo, że na straż nie ma co liczyć. Człowiek porządny i obywatel sam musi się tym zająć. Wiecie coś, co pomogłby znaleźć tych psubratów? Gdzie poszli, co na sobie mieli? Charakterystyczne detale? - zerknęła w dół na siwiejącą głowę i w miseczce brzęknął jeszcze jeden miedziak - Szkoda żeby komuś z dobrych ludzi stała się krzywda, jakby zasnęli gdzieś pod dachem a tacy zbóje go spalili… lepiej ich naprostować zawczasu nim tragedia się stanie.

- Oj pani kochana to tak to nie. Ciemno już było. A oni w kapturach jak i łaskawa pani teraz. I mieli chusty czy coś takiego na twarze jak prawdziwi banici. Ale jak przebiegali obok mnie to słyszałem jak jeden z nich pytał drugiego gdzie jest Dieter. No pewno jeden z tych psubratów. Tak w zaufaniu to powiem panience, że mój kolega to potem, na drugi dzień to znalazł jedną butelkę. Myślał, że może to z karczmy i tak się ucieszył, Ranalda pobłogosławił a tu Ranald zakpił z niego. W środku jakieś paskudztwo oliwy z czymś było, w ogóle się tego pić nie dało! Tak myślę łaskawa panienko, że to może jeden z tych psubratów mógł zgubić tą butelkę. W końcu ciemno było a spieszyli się bo ledwo rzucili pierwszy raz to już wewnątrz się rumor zrobił i wiadomo było, że ludzie będą uciekać na zewnątrz.
- starzec pokiwał głową z przekonaniem i gestykulował w stronę karczmy gdy opowiadał o koledze i nieszczęsnej butelce jakiej się wypić nie dało.

- A gdzie teraz ta butelka, dziadku? - spytała przyjaznym tonem, kończąc żuć resztkę rogala - Pewnie wasz kolegą ją wywalił, skoro do niczego nieprzydatna… i powiedzcie. Kojarzycie czy są w mieście ludzie na stanowiskach o imieniu Dieter? I tych legalnych i tych podziemnych? Ja nie stąd, nie znam się na mieście i ludziach tak jak wy.

- Dieter? Nie no co panienka… Przecież tutaj co drugi to jakiś Manfred, Peter czy Dieter… -
starzec pokręcił głową na znak, że trop jest tak pospolity, że sam z siebie aż nieużyteczny. - Ale jakbym chciał szukać to pewnie poszukałbym w “Sytym Kogucie”. Tam przychodzą różni tacy jakby chciał coś ktoś wynająć do takiej roboty to pewnie tam. A czy sam Johann ma coś na sumieniu na taki żarcik no to gdzie, mnie biedakowi, mu po kiesy i kuchni grzebać. A bogowie mi świadkiem, że chciałbym. Takie smakołyki tam wyrzucają, mój kolega tam ma miejsce to czasem się ze mną czymś podzieli. I on miał właśnie tą butelkę ale nie wiem co z nią zrobił. Jego by panienka musiała zapytać. On tam siedzi od zaplecza, tylko po drugiej stronie ulicy. - wskazał mniej więcej po przekątnej. Teraz widzieli “Włóczykija” trochę z boku i od frontu. Straszył wybitymi oknami i osmolonymi okapami. Widać było trochę tego co się działo w środku choć wewnątrz panował półmrok i z tej odległości nie dało się dostrzec detali. No ale rzeczywiście za głównym budynkiem karczmy było podwórze ze stajniami i resztą obejścia. No i po przeciwnej stronie też była jakaś ulica.

- Dziękuję wam dziadku - rzuciła mu ostatniego miedziaka, uśmiechając się ciepło - Bądźcie zdrowi, niech bogowie mają was w opiece, a straż miejska bez celu nie czepia. - pomachała mu na pożegnanie, a potem raźnym krokiem ruszyła do karczmy. Po drodze minęła... elfkę. Aż zamrugała, lecz elfka nie zniknęła. Gabrielle skorzystała z okazji i przechodząc obok, przyjrzała się bezczelnie jej tylnym wdziękom. Niestety zaraz były drzwi karczmy i wnętrze cuchnące spalenizną. Tam rozejrzała się, a zobaczywszy znajome twarze, przysiadła się do ich stolika.
- Witajcie, witajcie. Jak zdrowie? Gdzie reszta? Już miałam mówić, żebyście żałowali opuszczenia naprawdę zacnego wypadu... ale widzę, że wam też się nie nudziło - zrobiła okrężnym ruchem dłoni pełne koło, wskazując salę -Co mnie ominęło, prócz spraw tak trywialnie oczywistych jak pożar?

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline