|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
24-05-2019, 21:37 | #41 |
Reputacja: 1 | Tladin pożegnał się z mistrzem kronikarzem i jego pomocnikiem bardzo dziękując za pomoc. Dużo się nie dowiedział, ale po raz pierwszy jakaś nazwa padła po raz drugi. Zarechotał sam do siebie - jako że nie miał towarzystwa - na tę grę słowną. Potem przez chwilę się zmartwił bo uzmysłowił sobie, że nie stać go już na kupno kuca. Furda machnął na to zamaszyście ręką, przyciągając kilka spojrzeń. Wyszczerzył się w odpowiedzi. Niedaleko ich noclegowni dostrzegł Bernarda i Klausa, też zmierzających w tę samą stronę. Okrzyknął ich i pomachał ręką by się zatrzymali i mógł ich dogonić. |
25-05-2019, 11:45 | #42 |
Reputacja: 1 | Bernard nie zwrócił uwagi na pierścienie, bo sam się na nich nie znał, a podejrzewał, że strażnicy kazamat wiele bardziej wyedukowani w tym względzie również nie byli. Bardzo dobrze więc, że Klaus zwrócił na to uwagę, bo chyba była to najważniejsza informacja pod względem poszukiwań Bastionu. Reszta informacji nieco tłumaczyła pana Friedmana, który prawdopodobnie wpadł w bardzo złe towarzystwo, co doprowadziło go na stos. Wiele informacji dotyczyło informacji potrzebnych Klausowi i Gabrielle, więc one akurat nie miały dużego znaczenia dla najemnika. W drodze do "Włóczykija" spotkali Tladina, któremu Bernard przekazał pozyskane informacje. Nie wprawiły one jednak reszty drużyny w wielką ekscytację. Co było dość zrozumiałe, skoro dotyczyły ścigania heretyków, w nie do końca wiadomym miejscu, na dodatek ryzykując spotkania z nieprzyjemną panią magister, czy "byczymi chłopami". Sam Schweiger uznał, że to nie ma wielkiego sensu, a najbardziej mogłoby zależeć na badaniu tego tropu Klausowi, który wydawał się być lekko nieobecny w rozmowie, a także Gabrielle, nieobecnej już zupełnie, bo także fizycznie. - Zgadzam się, jedźmy już do Lenkster. Co prawda droga lądowa do gór wiedzie też ku Ferlangen, ale skoro mamy sprawy w Lenkster, to wybór jest oczywisty - odparł Bernard w kwestii wyboru drogi, po czym dodał na informację o zakupach. - Trzeba by podzielić koszty, które poniósł Karl. Rozumiem, że będzie on wiózł nasze rzeczy, więc dzielimy to po równo? - zaproponował, po czym zwrócił się do krasnoluda. - A co do zakupu kuca Tladinie, to może jeszcze ja spróbuję nieco stargować cenę, a jak się nie uda, to dorzucę ci resztę. W końcu trzeba by jutro już ruszać, chociażby z tego względu, że kończy nam się opłacony pobyt we Włóczykiju. Ja zawsze mam gdzie spać w Wolfenburgu, ale wy nie koniecznie, a wszystkich was w moim mieszkaniu nie pomieszczę. Rozejrzał się po lokalu, ale nie miał zamiaru reagować. Każda akcja wymuszała reakcję, która opóźniała ich wyjazd. Mimo więc jakiejś chęci niesienia pomocy chociażby kaszlącemu krwią niziołkowi, jako osobie nieco znającej się na sprawach medycznych, nie miał zamiaru się w to angażować. Zwłaszcza, że skoro przebywał w tej karczmie, to stać go pewnie było na profesjonalną pomoc, której widocznie nie chciał. A reszty intensywnych wydarzeń nawet nie znał przyczyny, więc tym bardziej nie było co się pchać w nie swoje sprawy. |
27-05-2019, 13:16 | #43 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 10 - 2519.VII.31; wieczór Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij” Czas: 2519.VII.31 backertag (4/8); wieczór Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, pogodnie Trójka kolegów znalazła się w swojej ulubionej alkowie. Trójka bo Klaus prawie od razu wymówił się zmęczeniem, życzył im udanego wieczoru i odszedł do wspólnego pokoju. Na świecie koniec dnia przeszedł w równie pogodny wieczór. Po niziołkowym epizodzie na piersi Karla zostały niezbyt przyjemnie wyglądające resztki flegmy. Na stole zresztą też. Te ze stoły starła kelnerka która przyszła z zamówieniem zaś sam niziołek zniknął gdzieś z sali. Elfka może nie odnalazła tego kto ją grzmotnął kuflem a może aż tak jej nie zależało. Za to razem z Rainą usiadła w jednej z bocznych alków. Raina zaś pożegnała się z Laurą aby pogadać o czymś z tą elfką. Elfka była ubrana w zielenie z drobnymi żółtymi elementami wpisując się w stereotyp elfów żyjących w lasach. Nawet miała przy sobie łuk w kołczanie. Obie kobiety widać potrzebowały prywatności bo zasłoniły widok zasłoną odcinając się od reszty sali. Rudowłosa Laura zaś znikła gdzieś ale wróciła niedługo później, już z lutnią i zaczęła jak co wieczór umilać gościom czas swoją grą i śpiewem. Zaś trójka podróżnych których czekała podróż przez prastare puszcze i niezbadane góry mogła zająć się rozmową o tej wyprawie. Pogrążeni w dyskusji i zajęci swoimi sprawami goście byli całkowicie zaskoczeni gdy nagle wybuchła jedna z szyb i do środka wpadł jakiś kamień tocząc się na podłodze. Nikt nawet nie zdążył się za bardzo zdziwić gdy “kamień” eksplodował wybuchając jakimś gęstym dymem. Rozległy się pierwsze okrzyki strachu mieszając się z kolejnymi odgłosami tłuczonych szyb. Do środka wpadały kolejne pociski eksplodując gęstym dymem albo wpadały jako komety rozbijając się plamami ognia. Po podłodze, stołach i gościach. Jeden z takich pocisków wpadł prosto na stół trzech podróżnych rozbijając się i zalewając ich wszystkich płonącym ogniem. Płonęli! Płonęły ubrania, pancerze, płonące krople przeciekały między szczelinami wpływając pod spód i paląc żywe ciało. Dym z rozbitych pojemników był duszący i gryzący, szczypał w oczy powodując łzawienie, gryzł w gardła powodując kaszel. Trudno było mówić więcej niż kilka słów na raz bo zaraz gardło zmuszało do kaszlu. Wewnątrz lokalu zapanował chaos. Goście krzyczeli, złorzeczyli, wrzeszczeli. Część została podpalona więc próbowali jakoś zdusić swoje płomienie albo pozbyć się płonącego ubrania. Inni starali się uciec z zapalonego i duszącego pomieszczenia. Na zewnątrz, na zaplecze, na piętro do swoich pokojów. Zderzali się ze sobą, popychali, odpychali, pomagali komuś powstać czy ugasić płomienie. Pomieszczenie było gęste od zielonkawego dymu i poprzetykane ogniskami płomieni z rozbitych płonących pocisków. W ciągu paru chwil ta rozbawiona knajpa zmieniła się w chaos niekontrolowanej przez nikogo katastrofy. Na Tladina ten dym na razie nie działał zbyt drażniąco. Karlowi jednak oczy łzawiły mocno przez co miał ograniczoną możliwość percepcji. Bernard podobnie a jeszcze do tego rozkaszlał się na całego gdy zachłysnął się tym gryzący dymem.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
31-05-2019, 21:06 | #44 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Gladin : 02-06-2019 o 09:12. |
31-05-2019, 22:49 | #45 |
Reputacja: 1 | Nie można było spokojnie posiedzieć, porozmawiać. Przeszkodził im ogień, którym zajęła się cała ich trójka, na dodatek Bernard zachłysnął się dymem, przez co nie mógł nawet poprzeklinać na bieżącą sytuację. Najpierw zajął się gaszeniem ognia, poszukując większego źródła wody. Kaszląc i kasłając, po dłuższej chwili udało mu się odnaleźć porzucone, zwierzęce futro przy jednym ze stolików, którym jak kocem zaczął się gasić. Jego ruchy były dość niezdarne przez zamroczenie wywołane przez dym, ale po chwili się udało. Karl pognał na górę i myśli Bernarda były dokładnie takie same, aby sprawdzić, co z Klausem. Nie zważając na dym wyrządzający coraz większe spustoszenie w płucach, próbował ruszyć za kompanem. Na próbach jednak się skończyło, bo ogień i dym na tyle odcinał mu ścieżki, że przy załzawionych oczach długo nie mógł znaleźć drogi. Na tyle się zagubił w drodze, że i z wyjściem na zewnątrz był problem, zwłaszcza przy konieczności przedzierania się wśród innych obawiających. Obawiał się jednak, że karczma może zająć się ogniem. Nie przewidział jednak, że gryzący dym wyrządzi tyle szkód, że padnie nieprzytomny na ryj, nawet nie opuszczając karczmy. |
01-06-2019, 16:17 | #46 |
Administrator Reputacja: 1 | Pożar stanowił dla Karla zdecydowanie niemiłe zaskoczenie, tym bardziej, że ogniste pociski dosięgnęły i jego. Na szczęście udało się płaszczem zgasić płomyki i Karl nie zamienił się w żywą pochodnię. Ten mały sukces nie oznaczał jednak całkowitego zwycięstwa, bowiem parę źródeł ognia, jakie pojawiły się w gospodzie, dymiło w najlepsze, a dym gryzł w oczy, oślepiał i dusił. Może trzeba by było zabrać się za gaszenie, by budynek nie poszedł z dymem, ale Karl miał nieco inne priorytety. Klaus poszedł do pokoju i nie wiadomo było, czy czasem nie śpi w najlepsze, nie zważając na nic. Z tego też powodu Karl pospieszył na piętro, w miarę szczęśliwie wymijając meble i innych, miotających się we wszystkie strony, gości gospody. Jedynie z dymem nie poszło mu tak łatwo i szlachcic z każdym uderzeniem serca coraz gorzej widział. Ale nawet z tak kiepskim wzrokiem potrafił dostrzec, że Klausa nie ma w pokoju, a okno jest otwarte. Karl wyjrzał na zewnątrz ale niestety, na ulicy panowało takie zamieszanie, że trudno było wypatrzyć kompana. Pozostawało przenieść się do swojego pokoju, co Karl uczynił. Wnet spakował swoje rzeczy i rzucił je przez okno, a chwilę później sam poszedł w ślady swych rzeczy. Wylądował szczęśliwie, ale (na razie przynajmniej) nie był w stanie nikomu pomóc - ani poszkodowanym podczas pożaru, ani tym, co pożar usiłowali ugasić. Zabrał więc swoje rzeczy i stanął w takim miejscu, gdzie (jak miał nadzieję) nikomu nie będzie przeszkadzać i gdzie będzie mógł we względnym spokoju doczekać chwili, gdy całkowicie odzyska wzrok. I wtedy nagle, szczęśliwym zrządzeniem losu, odnaleźli się Dieter i Manfred, których Karl natychmiast wysłał do gaszenia pożaru. Sam miał zamiar patrzeć, czy czasem pożar się nie rozprzestrzenia i czy nie trzeba będzie wyprowadzać zwierząt ze stajni. |
02-06-2019, 05:41 | #47 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 11 - 2519.VII.32; ranek Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij” Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); ranek Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, czuć swąd, na zewnątrz słonecznie W powietrzu dalej dało się wyczuć charakterystyczny, drażniący nozdrza swąd spalenizny. Wydawało się nawet, że nawet ten świdrujący oczy i gardła dym został gdzieś w powietrzu a może to tylko podniebienia i spojówki wciąż były podrażnione po wieczornym ataku. Na zewnątrz słoneczna pogoda zapraszała do opuszczenia lokalu. Trójka kolegów, podobnie jak poprzedniego wieczoru, zebrała się na śniadanie w swojej ulubionej alkowie. Trójka bo Klausa jak wcięło podczas wczorajszego ataku tak wcięło i do tej pory się nie pojawił. Z całej trójki Tladinowi wczorajszy atak zaszkodził najmniej. Po krzepkim krasnoludzie nie było właściwie za bardzo widać śladu po wczorajszych przygodach. Nie licząc przepalonych dziur w ubraniu i zalatującego od tego wszystkiego zapachu spalenizny i resztek dymu. Bernard wczoraj wyglądał podobnie kiepsko jak Karl ale wolfenburczyk po przespanej nocy właściwie wrócił do normy. Karl jednak okazał się najbardziej podatny na taki atak czy po prostu nie przespał w tych warunkach tyle nocy co oni to jednak nadal miał zapuchnięte powieki, podrażnioną skórę na twarzy i czuł się jak właśnie po kiepsko spędzonej nocy. Więc chociaż ubrania i pancerze zalatywały spalenizną i miały poprzepalane plamy to jednak wyszli mimo wszystko obronną ręką z tego całego galimatiasu. Wczoraj gdy minął pierwszy efekt zaskoczenia i pracownicy, goście oraz okoliczni mieszkańcy zaczęli się organizować to sytuacja została w końcu opanowana. Rannych, poparzonych i poszkodowanych rozdzielono po okolicznych domach albo jeśli byli mniej ranni to udzielono pomocy jeszcze na miejscu. W tym czasie naprędce zorganizowane drużyny gaśnicze zmagały się wewnątrz lokalu z ogniem ale przede wszystkim z tym gryzącym dymem. Ale chusty na twarz, łańcuch wiader z wodą podawaną z rąk do rąk, zabijanie ognia płaszczami, kocami i płachtami pomogło go ugasić zanim się zaczęło palić na poważnie. W tym zajęciu pomagali Tladin oraz ochroniarze Karla skierowani przez niego do tego zadania a nawet ci nieprzyjaźnie wyglądający najemnicy o aparycji zwykłych zbirów. Ugaszenie ognia trwało o wiele krócej niż wywietrzenie i pozbycie się smogu i tego gryzącego dymu. Nawet przy wszystkich pootwieranych albo wybitych drzwiach i oknach wietrzenie i porządkowanie rumowiska trwało gdzieś do północy. Dopiero wówczas uprzątnięto na tyle “Włóczykija” aby kto się odważył mógł wrócić do swoich pokojów. Wielu jednak albo zrezygnowało z gościny albo już zostali w rozparcelowanych wcześniej domach życzliwych wolfenburczyków którzy udzielili schronienia poszkodowanym. Właśnie jednym owych poszkodowanych znalazł się Bernard. Doszedł do siebie jeszcze późnym wieczorem w jakiejś izbie z dwoma innymi ofiarami tego zaskakującego ataku. - Wypij to. A potem trzymaj tą chustkę na twarzy. Pomoże na opuchliznę. - cicho powiedziała do niego jakaś kobieta o jasnych włosach. Była w zieleniach ale przez zapuchnięte powieki i załzawione oczy widział wszystko jeszcze bardzo rozmazane. Zalatywało od niej spalenizną. Albo od niego samego. W każdym razie w nozdrzach nadal czuł ten wwiercający się suchy zapach. Napar okazał się gorzki a chusta mokra i pachnąca jakimiś ziołami. Tak, ta mokra chustka bardzo się przydała a zioła zdawały się łagodzić smród spalenizny. Potem ta jasnowłosa w zieleniach chyba podeszła do dwóch innych jęczących w boleściach poszkodowanych jacy leżeli na podłodze tej izby razem z nim. Karla też ktoś zaciągnął za rękę od ściany karczmy pod jaką wylądował. Szedł prawie po omacku bo przez załzawione oczy którymi cały czas musiał mrugać jakby mu ktoś tam nalał słonej wody. Szczypała i piekła go cała twarz ale najbardziej oczy, gardło i nozdrza. Zorientował się po głosie, że to chyba była Raina. Zaprowadziła go na ławkę gdzie mógł spocząć. Ale gdy już w miarę odzyskał zdolność widzenia na ławce siedziało jeszcze ze dwie osoby ale żadna z nich nie była Rainą. Właściwie nawet nie był pewny czy to była ona czy tylko tak mu się zdawało. Jak odzyskał zdolność widzenia to akcja gaśnicza właśnie wygasała no i zostało czekać aż karczma wywietrzeja na tyle aby można było do niej swobodnie wrócić. Dostał od kogoś jakiś koc do okrycia i dobrze, bo późnym wieczorem zrobiło mu się dość chłodno. Tladina opatrzyła sama Sylwia gdy już jakoś doszła do siebie późnym wieczorem akurat jak za którymś razem wyszedł z jakimś połamanym meblem z karzmy. Pomachała do niego i chociaż twarz miała jeszcze spuchniętą i czerwoną to podeszła do niego z jakąś miską i kawałkami pociętego w paski materiału. - Czy nic ci nie jest Tladinie? Potrzebujesz opatrunku? - zapytała wskazując na trzymaną miskę. Potem gdy okazało się, że jednak ogień go jednak trochę przypiekł przemyła mu tą ranę przyjemnie chłodną wodą i założyła na to czysty opatrunek. Przy okazji podziękowała mu za pomoc podczas tego okropnego wydarzenia bo tak się bała i nie wiedziała co robić. Zanim na spokojnie dało się wrócić do środka zrobiła się chyba północ. W nocy cała sala główna wyglądała jak pobojowisko. Większość pocisków wpadła przez okna do sali głównej stąd niektóre okna były wybite a niektóre stoły i podłoga tam gdzie upadły zapalające pociski ziały spalenizną. Po gryzącym w oczy i nozdrza dymie pozostał nieprzyjemny i szczypiący zapach. Ale na piętrze było znacznie lepiej chociaż nieprzyjemna woń też był tam wyczuwalny. Chaos pośpiesznej ewakuacji a potem akcji gaśniczej sprawił, że karczma wyglądała jak splądrowana. Na zewnątrz i wewnątrz lament i tumult stopniowo cichł. Ludzie rozpływali się w cieniach nocy do swoich domów część gości nie wróciła na noc do swoich pokojów. Okolica pustoszała gdy nocna pora obejmowała ją w swoje władanie. Wszyscy wydawali się zaskoczeni tym nagłym atakiem. Jedni złorzeczyli, inni biadolili, jeszcze inni byli oburzeni albo chcieli się jak najszybciej wynieść lub na odwrót, wrócić do swoich pokojów. Zadawano sobie pytania kim byli napastnicy i dlaczego doszło do tej napaści. Niektórzy chyba stali bywalcy “Włóczykija” okazywali oznaki solidarności z załogą zaatakowanej karczmy i razem z nimi gasili pożar a potem pomagali ogarnąć cały ten rozgardiasz. W tym szczytnym celu brały udział całkiem różne osoby jak grupka zabijaków jacy tak obficie sypali kelnerkom groszem, Raina czy wielgachny łysol z sumiastym wąsem który pracował w samej koszuli a który z karczmarzem był po imieniu. Gdy około północy połamane meble zostały wyniesione a główna sala w miarę uporządkowana karczmarz, pulchny i już nie młody mężczyzna z bujnymi bokobrodami dla wszystkich którzy pomagali albo po prostu wrócili do karczmy częstował piwem, miodem i winem. Trochę jakby jako przeprosiny za kłopot albo jako podziękowanie za pomoc w porządkowaniu tego pobojowiska. Póki trwały te prace porządkowe Johann jakoś się trzymał ale gdy na koniec ogarnął spojrzeniem to pobojowisko wydawał się zniechęcony i przygnębiony. Rano karczma, goście tak samo jak trójka towarzyszy wyglądała już lepiej. Prace porządkowe musiały zacząć się wcześnie rano i były całkiem skuteczne. Johann i co wytrwalsi bywalcy tego lokalu jakby na pohybel przeciwnościom losu urzędowali jakby nic strasznego się nie stało. Co prawda w porównaniu do stanu z ostatniego wieczora to nie było ze dwóch czy trzech stołów więc było jakoś luźniej. Ale i tak chyba przyniesiono skądeś ze dwa inne bo wczoraj zanim położyli się spać to wyrwy w tym układzie stołów do jakiego zdążyli się już trochę przyzwyczaić przez ostatnie tygodnie były dużo większe. Nadal na podłodze ziały osmalone plamy po wczorajszych ogniskach ognia. Ale cała podłoga była posypana cienką warstwą piasku i świeżych trocin więc na pierwszy rzut oka nawet za bardzo się to nie rzucało w oczy. Trociny niosły ze sobą zapach świeżo ściętego drewna przez co razem ze świeżo porozwieszanymi kępkami jakichś ziół całkiem udanie zagłuszały zapach spalenizny. No i kuchnia działała jak zawsze! A wraz z kuchnią niosły się apetyczne zapachy jedzenia. No i w wybitych oknach ziały wybite dziury, najbliższa od trójki towarzyszy była tuż obok, po wybitym wczoraj oknie. Ktoś posprzątał rozbite szkło ale nowego okna jeszcze nie zdążono wstawić. Za to był naturalny widok na zalaną słońcem ulicę na której toczył się poranny rytm wielkiego miasta. Właśnie przez te okno widać było jak z jednego z pobliskich domów wychodzi jakaś jasnowłosa elfka. Chyba ta sama którą wczoraj ktoś tutaj trzasnął kuflem w plecy. Rozmawiała jeszcze z kimś kto widocznie zostawał w domu, chyba jakaś starsza kobieta. Wyglądało na pożegnanie i podziękowanie bo mówiła głównie gospodyni a elfka kiwnęła kilka razy głową i mówiła dużo mniej. Długoucha też miała osmolone i poprzypalane ubranie. A jednak było luźniej. W porównaniu do wczorajszej normy to jednak było pustawo. Może część poszkodowanych jeszcze była rozlokowana po sąsiadach a może się wyprowadziła. Może jednym z nich właśnie był Klaus bo do tej pory nie wrócił do swojego pokoju. Laura też odczuła skutki uboczne wczorajszego ataku. Prawie nic nie mówiła, nic nie śpiewała tylko przygrywała gościom na swojej lutni z jakimś sentymentalnym spojrzeniem utkwionym w dal. Na twarzy Sylwii też jeszcze widać było część opuchlizny po duszącym wpływie dymu ale dużo mniejszą niż wczoraj.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
05-06-2019, 16:32 | #48 |
Administrator Reputacja: 1 | Pożar został ugaszony, ale w tym dziele Karl nie brał żadnego udziału. Oczy szwankowały mu na tyle, że jego działalność przyniosłaby więcej szkód, niż pożytku. Musiał ograniczyć się do grzecznego siedzenia... a potem do pójścia spać. Zdecydowanie nie nadawał się do życia towarzyskiego. Rankiem było zdecydowanie lepiej, ale Karl sam przed sobą musiał przyznać, że nie wyglądał na okaz zdrowia. Mimo tego nie uważał, że dalszy pobyt w Wolfenburgu ma jakikolwiek sens. - Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie - powiedział, gdy niemal kończyli śniadanie - ale uważam, że dalsze przebywanie w mieście mija się z celem. Proponowałbym uzupełnić braki w garderobie - spojrzał na Bernarda, którego płaszcz też nosił ślady ognia - a potem wyruszyć. |
05-06-2019, 20:53 | #49 |
Reputacja: 1 |
|
06-06-2019, 03:42 | #50 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |