Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2019, 22:16   #192
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Sądzę, że żyje i to choć wygląda na szaleństwo to takie nie jest. A policja, choć bardzo by chciała, nie zdoła pomóc jeśli w grę wchodzą zjawiska paranormalne, to ich przerasta… Oczywiście można zgłosić zaginięcie Moiry, ale kompetencje funkcjonariuszy zatrzymują się na bieganiu za śladami, a te… zazwyczaj im się kończą, bo nie mogą wyjaśnić czemu jakieś dziecko ‘zniknęło’ w dosłownym tego słowa znaczeniu - wytłumaczyła mu śpiewaczka.
Alice zatrzymała samochód na wąskiej dróżce. Ulewa zacinała tak mocno, że prawie nic nie widziała przez szyby. Jednak nieco dostrzegała. I nie wyglądało to dobrze. Po lewej stronie nie dość, że znajdował się stok, to jeszcze roślinność gęsto go zarastała.
- Prędzej skręcimy kark w tej ulewie, niż tam zejdziemy… - Shane jęknął.


- Na pewno istnieje jakieś łagodne zejście nad tę wodę - powiedziała Alice. Wątpiła, by wszyscy ludzie spacerujący tu z rodzinami schodzili po stromym zboczu. Jednym takim punktem zapewne było miejsce, gdzie znaleziono listonosza. Postanowiła tam podjechać i sprawdzić, czy koło brzegu były ścieżki, którymi mogliby przejść.
- Racja, jedźmy dalej - mężczyzna skinął głową. - Ten deszcz to jest naprawdę gwóźdź do trumny - westchnął.
Następnie dziwnie zastygł.
- Chyba powinien uważać, jakie słowa dobieram… - westchnął i pomasował skroń. - Mam wrażenie, że coś wykrakałem. Oby było złudne…
Droga, którą jechali, była bardzo wąska. To i tak wydawało się zaskakujące, że była pokryta asfaltem. Taki wydatek na dojazd do jednego domu zdawał się czymś zbytecznym. Była łatana i nie wyglądała na niezwykle dopieszczoną, ale wciąż… Hastingsowie lub ich przodkowie musieli mieć dobre koneksje w radzie miasta. Po prawej stronie wznosił się niezwykle wysoki, zielony mur roślinności. Wydawał się mierzyć kilometry, choć to musiała być spora przesada. Natomiast po lewej wciąż ciągnęło się zbocze. West Baldwin Reservoir było coraz lepiej widoczne. Droga prowadziła w dół i okazało się, że stok wcale nie był wysoki. Tylko kilkanaście metrów dalej znaleźli się już na poziomie wody, która nie zanajdowała wcale aż tak daleko. Mimo wszystko roślinność ogradzała ją szczelnie niczym płot.
- Myślę, że moglibyśmy się przez to przedrzeć - mruknął Shane. - A przynajmniej ja sam. Nie chcę, żebyś ty była cała mokra - powiedział niepewnie. - Ale może nieco dalej przejedziesz… to znaleźlibyśmy jakieś nieco mniej gęste miejsce.
- Wolę, żebyś nie szedł sam. Wybacz, ale kompletnie nie ufam temu jezioru, wydaje się mieć wbita tabliczkę z napisem ‘Jestem centrum niezwykłych wydarzeń’. Wolałabym, żebyś również nie zniknął - zauważyła.
- Pojedź ze mną dalej - dodała Alice obserwując go. Chciała przejechać się jeszcze, chcąc sprawdzić czy rzeczywiście nie było tam jakiegoś jeszcze lepszego punktu na zaparkowanie i podróż.
- W porządku - mężczyzna skinął głową.
Deszcz okropnie zacinał i perspektywa wyjścia z samochodu wydawała się okropna. Jednak utrata Moiry była bez wątpienia dużo gorsza. Wyglądało na to, że mogła popchnąć Shane’a dosłownie do wszystkiego. A przynajmniej to wyjścia w złą pogodę, co nie brzmiało aż tak drastycznie.
- Tutaj… chyba tutaj… stop… - Hastings drgnął. Jako że kierownica była po prawej stronie samochodu, to on znajdował się bliżej jeziora i widział lepiej od Alice ścianę roślinności.


Rudowłosa zatrzymała, zjeżdżając na pobocze. Wyłączyła silnik i światła. Po chwili wysiadła z samochodu i poczekała aż Shane również to uczyni, by razem mogli udać się na ‘przechadzkę’. Nie była pewna, czy cokolwiek znajdą.

Cytat:
Jednak nie pojechaliśmy nad ten sławny post. Jesteśmy nad jeziorem, szukamy tego prawdziwego. Nie będę się narażać na niebezpieczeństwo.
Napisała wiadomość do Jennifer. Ruszyła na drugą stronę, poprawiając kaptur płaszcza i rozejrzała się po połaci trawy i brzegu wody. Szukała jakiejś ścieżki, na którą mogliby się udać, by poszukać odpowiedniego punktu. Gdzie mógł być ten cholerny most? Miała nadzieję, że jednak nie na dnie jeziora…
- Może… podejdziesz do mnie? - zaproponował Shane. - Mam dość duży parasol.
Rzeczywiście, zdawał się obejmować całkiem dużą przestrzeń. Również wydawał się wytrzymały. Alice odniosła wrażenie, że byle wiatr nie mógł go złamać. Jedynie w Wielkiej Brytanii produkowane takie parasolki. Schronienie, które oferował Hastings wydawało się całkiem atrakcyjne. Harper podeszła i wzięła go pod łokieć ręki, którą trzymał za rączkę, dzięki temu oboje byli skryci całkiem solidnie przed ulewą.

Ruszyli w stronę rzeki. Alice nie miała kaloszy, zresztą jej towarzysz też nie. W rezultacie już po kilku krokach ich buty zaczęły przemakać. Oczywiście było to bardzo niekomfortowe uczucie. West Baldwin Reservoir rozciągało się po ich prawej stronie. Jak to jezioro. A jednak Harper odniosła wrażenie, że ma obok siebie przyczajonego drapieżnika. Nieruchomego, ale gotowego do skoku. Z powodu deszczu i wiatru obydwoje nie widzieli na zbyt duże odległości. Na szczęście krople uderzały w nich nie od przodu, co byłoby już kompletnie nieznośne. Alice usłyszała, że jej komórka piknęła. Pewnie de Trafford coś odpisała.
Wyjęła telefon i spojrzała na ekran, mrużąc oczy. Kontrast rozświetlonej przestrzeni do szarości i powoli zapadającego zmierzchu otoczenia był uciążliwy dla jej oczu. Chciała przeczytać co Jenny jej odpisała.

Cytat:
ZAPUSZCZASZ SIĘ SAMA Z DOPIERO CO POZNANYM MĘŻCZYZNĄ NAD JEZIORO MORDERCÓW W TAKIEJ ULEWIE?
typowe xd
- Kto to? - zapytał Hastings, zerkając na wyświetlacz. Jednak tylko przez moment, chyba nie chciał zostać posądzony o czytanie wiadomości Alice.
- Jenny - odpowiedziała krótko Alice i pokręciła głową.
- Już jesteśmy… - zawiesił głos.
Strumień był wartki. Woda wyglądała na ciemną. Pewnie dlatego, bo odbijała czarne chmury nad ich głowami. Deszcz mocno zasilał bieg strumienia. Przeszli nieco dalej wzdłuż rzeki. Nie mogli jednak iść zbyt daleko, gdyż roślinność robiła się coraz gęstsza i nie mieli żadnej przesłanki, że gdzieś za nią siedziała schowana Moira. Jednak… Alice coś wyczuła. Ciężko było jej powiedzieć co takiego. To było bardzo subtelne wrażenie. Kiedy znajdowała się przy jeziorze, odnosiła wrażenie ciężkości, gęstości, krwi i… mięsa. Natomiast kiedy stanęła obok rzeki, to odczucie rozmyło się. Zrobiło jej się od razu lżej. Czy to było czysto psychiczne? West Baldwin Reservoir kojarzył jej się z morderstwem, więc gorzej czuła się przy nim, a z rzeką nie kojarzyła niczego złego? Mimo wszystko dziwne było, jak odmiennie czuła się dokładnie po przekroczeniu granicy między tymi dwoma akwenami.
- Na pewno tu nie ma Moiry. W każdym razie mam taką nadzieję - rzekł Shane, spoglądając na wodę, jakby gdzieś na dnie leżało truchło jego córki.
- Nie… A przynajmniej jeszcze jej nie widzimy… - zasugerowała Alice. Zatrzymała się.
- Poczekaj moment. Powiedz mi, czy jak byliśmy przy jeziorze, to czułeś się gorzej fizycznie, niż teraz? Znaczy… Inaczej. Czy odczuwasz jakby ulgę, kiedy przeszliśmy od jeziora do rzeki? - zapytała, chcąc zweryfikować, czy to tylko jej odczucie, czy również jego. Harper popatrzyła na punkt, w którym jezioro zmieniało się w rzekę. Podeszła tam, nawet jesli musiała wyjść spod parasola. Przeszła na stronę jeziora i oceniła swoje odczucie, a potem ponownie na stronę rzeki.
Po tym upewniła się, że rzeczywiście coś było na rzeczy. Po stronie jeziora czuła na barkach ogromny ciężar, natomiast przy rzece… może nie lekkość, ale po prostu normalność. Rzęsista ulewa doskwierała jej tutaj tak samo, jednak była zwykłym, naturalnym czynnikiem. Natomiast po stronie West Baldwin Resorvoir dołączało się coś dużo… głębszego.
- Hmm… - Shane mruknął. Chyba chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. - Tak, chyba tak. Ale to subtelne. W każdym razie… czy to coś znaczy? - spojrzał na Alice, jak na panią ekspert.
- Mam wrażenie, że tak… Z tym jeziorem naprawdę jest coś nie tak. Chcę się dowiedzieć co… - powiedziała cicho. Wyciągnęła scyzoryk. Alice skaleczyła się w dłoń, po czym bardzo ostrożnie podeszła do linii wody i pozwoliła zranionej ręce zanurzyć się w wodzie jeziora. Była ciekawa czy to samo jezioro było przesycone energią, którą mogła skonsumować…
Alice odniosła wrażenie, że włożyła rękę do wrzącego oleju. Syknęła. Mogła wytrzymać jedynie przez kilka sekund, po czym musiała wyjąć rękę. Spojrzała na nią. Wyglądała kompletnie zwyczajnie, jednak jeszcze przez chwilę czuła okropny ból. Czuła się trochę tak, jakby próbowała naładować telefon wrzucając go do reaktora elektrowni jądrowej. Tak samo skonsumowanie jeziora było czymś, co przerastało ją i to znacząco. To zdawało się… dziwne. Alice jeszcze nigdy nie przeżyła czegoś takiego. Jeżeli jakieś Paraspatium było bardzo intensywne, to po prostu czuła ogromne zmęczenie i nie mogła dokończyć Konsumowania. Pierwszy raz poparzyło ją. Poza tym miała dziwne uczucie, że i tak bardzo dobrze to zniosła. Jakby West Baldwin Reservoir starało się potraktować ją znacznie, znacznie gorzej.
Z tego wszystkiego poślizgnęła się po mokrej trawie, ale Shane ją przytrzymał i na szczęście ani nie wywaliła się na ziemię, ani nie wpadła do jeziora.
- Co ty kurwa robisz? - Hastings z otwartymi oczami spojrzał na krwawiącą rękę.
- Moja zdolność polega na tym, że potrafię pochłaniać paranormalną energię danego przedmiotu, lub miejsca. Okazuje się, że to jezioro jest czymś, co mogłabym porównać wulkanem takiej energii, a ja własnie wsadziłam w to rękę. Zaskakująco, nie urwało mi jej… Wybacz, nie uprzedziłam cię - powiedziała i zamknęła dłoń. Poszukała chusteczki w płaszczu i zaraz przyłożyła ją do rozcięcia.
Bo chwilę zrozumiała, że tak właściwie to było z jej strony niedopowiedzenie. West Baldwin Reservoir nie było tylko wulkanem energii. Ono również posiadało jakieś… środki ochronne przed atakami. Między innymi takimi jak ten, który próbowała przeprowadzić Alice. Ale skąd one się tam znajdowały? Przecież nie mogły powstać same… chyba że to jezioro było jakimś samoświadomym ewenementem.
- Sama nie dam sobie z tym rady. Będę potrzebować reszty… Spróbujmy znaleźć jakieś pozostałości po moście? Chyba, że już się rozglądałeś… Tak czy inaczej, potrzebujemy czegoś, co mogłoby nam jasno powiedzieć w którym miejscu most się znajduje, poza tym, że jestem pewna, że to jezioro jednak naprawdę musi być jakimś przejściem - mruknęła. Jeszcze raz obejrzała dłoń, po czym popatrzyła na mąconą deszczem toń. Zastanawiała się, po czym usiadła na trawie i zamknęła oczy. Chciała sprawdzić, czy odczuwa to miejsce w jakiś specyficzny sposób, gdy medytuje tutaj na granicy.

Odniosła wrażenie, że gdzieś już czuła tę energię. Nie wiedziała tylko gdzie… Im dłużej koncentrowała się na niej, tym bardziej wydawała się znajoma. Wreszcie… przypomniała sobie sen. Znajdowała się podziemnych tunelach i kierowała się w stronę wrót piekieł. Czy to możliwe… że znajdowały się gdzieś w pobliżu? Wreszcie Alice przestraszyła się.
“Kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie”, przypomniał jej się cytat Nietzsche. Nagle poczuła chęć ucieczki. Aktywowały się w niej bardziej pierwotne instynkty. Wiedziała, że nie mogła walczyć, więc pozostało jej… tylko jedno.
- Wszystko w porządku? - zapytał Shane. - Jesteś cała blada… - zawiesił głos. - Nie powinienem był cię tu zabierać. Zaraz będziesz miała sepsę po tym nacięciu… - dodał jeszcze.
- Nic mi nie będzie - powiedziała, otwierając oczy i spoglądając na Hastingsa.
- Mam nieprzyjemne wrażenie, że to jezioro ma związek z wrotami piekieł, ale może innego typu niż te, o których mogłeś pomyśleć… Muszę zaczerpnąć więcej informacji o tutejszych wierzeniach, żeby lepiej zrozumieć po co wróżkom dzieci… Jak dowiem się tego, wtedy zdołam uratować Moirę i może inne dzieci, a także zapobiec ich kolejnym porwaniom, jednakże w tym konkretnym momencie, nie zdołam zdziałać nic więcej. Gdybym mogła pochłonąć energię tego miejsca, zapewne część kłopotów rozwiązałaby się, ale niestety… Przepraszam Shane - powiedziała Harper, spoglądając na mężczyznę.
- Sądzę, że wróżki będą potrzebować jakiegoś konkretnego warunku, by przeprowadzić twoją córkę, więc mamy jeszcze czas… Niestety brodząc w błocie, prawdopodobnie nie zdołamy jej znaleźć… Spróbujmy wrócić do Injebreck - zaproponowała smutno.
- A nie mieliśmy jeszcze obejrzeć drugiego końca jeziora? - zapytał Hastings. - Kolejnej rzeki. Może tam będzie Moira? Może potrzebują warunku, a może tylko czasu… - zawiesił głos. - A może już jest po drugiej stronie. W ogóle… co za szaleństwo… Powiedz mi, jak naprawdę się nazywasz? - zerknął na nią.
- Alice Harper. Nie miałam potrzeby przyjmować innej tożsamości - powiedziała i pokręciła głową.
- W takim razie chodźmy sprawdzić drugi koniec - zgodziła się. Miała jednak wrażenie, że sytuacja może się po prostu powtórzyć.
Nie było szans, żeby przeszli w tym deszczu przez całą długość jeziora. Musieli wrócić do samochodu. Alice była prawie całkowicie przemoczona, jako że klęcząła na mokrej, niekoszonej trawie, starając się dotknął jeziora.
Rudowłosa postanowiła, że gdy wrócą do posiadłości, to weźmie ciepłą kąpiel, a potem zrobi sobie ciepłą herbatę i będzie siedziała w łóżku czytając książkę. Najpierw jednak musiała jeszcze sprawdzić drugi koniec jeziora. Chciała więc jak najszybciej trafić znów do auta, by ruszyć dalej.
- Dobrze, że nie wzięliśmy mojego samochodu - mruknął Shane.
Alice znowu prowadziła. Kilkanaście metrów dalej zaczął wznosić się drobny murek, których było pełno na Isle of Man. Wyglądał na bardzo stary i nie był żadną przeszkodą. Zapewne można byłoby przez niego przejść, jedynie nieco wyżej podnosząc nogę. Jezioro zaczęło nieco oddalać się od linii drogi, jednak nieznacznie. Sam asfalt natomiast nieco rozszerzył się, choć wciąż nie zmieściłyby się na nim dwa samochody. Jedynie ściana roślinności po prawej pozostawała tak samo wysoka. Mniej więcej na środku jeziora w murku ktoś umieścił kładkę. Po drugiej stronie została zbita z desek konstrukcja, pod którą spoczywały kajaki. Alice aż poczuła ucisk w żołądku na samą myśl o żeglowaniu po West Baldwin Reservoir. Jednak taka opcja istniała.


Wnet roślinność po prawej stronie przerzedziła się i Harper spostrzegła delikatne wzgórze. Chyba w tej okolicy jezioro było najgłębsze. Po kilkunastu, kilkudziesięciu metrach ujrzała punkt, w którym stały radiowozy policyjne. Dalej jezioro kończyło się nagłą linią, w sposób sztuczny. Zdawało się z odległości, że to był most. Alice zatrzymała tam samochód.


- Przeskakujemy ogrodzenie? - zapytał mężczyzna.
- Uważałabym z tym przeskakiwaniem, ale zdecydowanie powinniśmy przedostać się na drugą stronę - powiedziała Harper, po czym wysiadła z auta po ponownym wyłączeniu świateł i silnika. Jeśli były tu radiowozy, to musiało być miejsce, gdzie zginął Steve, czy to mógł być most wróżek? To ją zastanawiało najbardziej. Miała nadzieję, że znajdzie jakąś wajchę, a gdy ją pociągnie, pojawi się nagle Moira…
Takiej wajchy rzecz jasna nie było. Wnet dołączył do niej Shane.
- Jak nie przeskakujemy, to co robimy? - zapytał.
Alice nie widziała po tej stronie jeziora ani śladu żywej duszy. Ani zmarłej. Radiowozy znajdowały się z dwadzieścia metrów dalej w stronę Injebreck. Przy południowym, prostym brzegu rezerwuaru nie było nikogo ani niczego.
- Rozejrzyjmy się, może w którymś miejscu murek jest na tyle niski, że nie trzeba się będzie wspinać? Jeśli nie, no to przejdziemy płot - zaproponowała Alice. Nie chciała nadwyrężać kondycji, choć wiedziała, że to raczej nie mogłoby zaszkodzić jej dziecku, a przynajmniej jeszcze nie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline