Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2019, 23:25   #191
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Detektywami? Jakimi detektywami? Czemu Esmeralda miałaby wynajmować młodocianych, różowowłosych detektywów? Jaką sprawę badacie? To wszystko jest dziwne… mocno dziwne… - zawiesił głos. - Jeżeli uraziłem cię moimi podejrzeniami, to bardzo mi przykro - rzekł tonem wskazującym na to, że jednak nie odczuwał mocnej skruchy. - Jednak sama przyznasz, że jakieś podejrzenia muszę mieć, skoro nie powiesz mi wszystkiego, bo… boisz się poprzestawiać mi w głowie - skrzywił się i ruszył w stronę swojego pokoju. - Wybiorę się na ten wróżkowy most czym prędzej. Mam nadzieję, że znajdę tam Moirę. Ale to tyle kilometrów stąd… na nogach tam nie…
- Shane… - przerwała mu. Zeszła z tych paru stopni, na które weszła. Alice westchnęła.
- Rozumiem twoje podejrzenia, ale są powody, dla których nie możesz wiedzieć więcej, niż powiedziałam… Bo kiedy wiesz wszystko, nie ma już powrotu… Po prostu zaufaj mi, że żadne z nas nie chce żadnej krzywdy twojej rodziny… Powiem ci więcej, ale tylko tyle, byś zrozumiał z jak wieloma rzeczami problematycznymi możesz się mierzyć - powiedziała poważnym tonem, po czym podeszła bliżej.
- A właściwie pokażę… Raz. Patrz… - powiedziała i kolor jej oczu zmienił się na złote, wilcze. Świeciły. Obserwowała go.
- Jakbym ci powiedziała, że zajmuję się paranormalnymi śledztwami, to byś się zaśmiał i nie wierzył nam jeszcze bardziej. A zajmujemy się właśnie tym. A nasz różowowłosy kolega, potrafi nieco chaotycznie przepowiadać wydarzenia… niestety nie panuje nad tym. Więc… Nabierz nieco respektu, proszę. Nim następnym razem zechcesz oceniać kogoś i szufladkować. Bo może się okazać, że nie wiesz z czym się mierzysz - jej oczy przygasły i wróciły do normalnego koloru. Alice odwróciła się i ruszyła znów w stronę schodów.
- Wybacz, że zrobiłam to w taki sposób, ale nie lubię kłamać, a twoja desperacja nie dała mi wyboru. Nie zadawaj jednak pytań co tu dokładnie badamy, ani mi, ani Esmeraldzie… I nie mów Jennifer, że ci pokazałam. Poleciła mi tego nie robić, zapewne dla twojego dobra - dodała nie oglądając się na niego.
Jako że nie patrzyła na Shane’a, to nie mogła ocenić jego miny. Wiedziała jednak, że mężczyzna zastygł w bezruchu, jak gdyby posiadała oczy nie łowcy, lecz meduzy. Równie dobrze mogła zamienić go w kamień. Mężczyzna też nic nie powiedział. Alice wnet weszła na pierwsze piętro. Deszcz wciąż zacinał mocno o szyby. Oprócz tego w domu panowała cisza. Czy Hastings nadal stał tam u podstawy schodów? Prawie wyczuwała jego obecność w tamtym miejscu. Może Jenny miała rzeczywiście rację i nie powinna była dawać mu nawet najmniejszych przesłanek o istnieniu świata paranormalnego? Z drugiej strony… nie wspomnienie o nim w takich okolicznościach byłoby skrajnym nieprzygotowaniem Shane’a na wszystko co mógł zobaczyć i co mogło się wydarzyć. Alice natomiast, przynajmniej na ten moment, pozostała sama na korytarzu pierwszego piętra. Nawet kot gdzieś zniknął w międzyczasie.
Rudowłosa weszła do swojej sypialni. Zaczęła zbierać rzeczy, które mogą jej się przydać na wyjeździe na most. Zabrała telefon i ładowarkę, a także portfel i dokumenty. Następnie wsadziła do torby broń, zamykając w odpowiedniej zapinanej kieszeni, wraz z zezwoleniem. Na koniec rozejrzała się. Nie miała parasola… To mogło być uciążliwe… Zamknęła swój laptop. Po chwili gotowa ruszyła ponownie na korytarz i na dół.
- Shane, żyjesz? - zapytała, bo ta cisza była nieprzyjemna.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Nie było go na korytarzu. Gdzieś w oddali rozbrzmiał pojedynczy grzmot. Wydawało jej się, że też dostrzegła błysk za oknem, ale tego akurat nie była pewna. Przeszukała kuchnia i salon, jednak znalazła Hastingsa dopiero w gabinecie. Siedział w miejscu, w którym jeszcze niedawno spoczywała Alice, rozmawiając z Kitem, Bee i Jenny. Oparł łokcie o blat, a z rąk uplótł koszyczek na podbródek. Spoglądał martwym wzrokiem w jakiś jeden wybrany punkt w ścianie. Trochę przypomniał jej w tej chwili Kaverina, choć fizycznie oboje mężczyźni nie byli podobni w żaden sposób, może wyłączając kolor skóry.
Alice obserwowała go w ciszy.
- To sporo, ja wiem… Jeszcze raz wybacz. Jesteś tu ze mną? - zagadnęła przyglądając mu się. Miała nadzieję, że Hastings nie oszalał, to co mu pokazała to nie było tak wiele ile by mogła. Obawiała się jednak, że Imago mógłby nie strawić pod wpływem emocji, dlatego ujawniła tylko swoje oczy.
Tylko czy świecące tęczówki nie były wystarczająco szokujące? Chyba nie byłoby różnicy, gdyby Alice zaczęła lewitować, poruszać przedmioty siłą woli, czy też zapalać obiekty bez zapalniczki lub zapałek. Shane niespodziewanie doświadczył czegoś bez wątpienia paranormalnego i sam ten fakt próbował sobie poukładać w głowie. Jeśli nadnaturalność istniała… to jaki wpływ miała na zaginięcie jego córki lub chorobę ojca? Nawet człowiek obdarzony dużą wyobraźnią i otwartym umysłem mógłby mieć trudności w ogarnięciu tego wszystkiego.
- Ja… - Hastings zaczął. - Ja chcę się napić. Czy ty możesz prowadzić? - poprosił.
- Mogę prowadzić. Nie mogę pić… Więc ty możesz - stwierdziła rudowłosa. Przejaw tego, że odezwał się, był zdrowym znakiem. Obserwowała Shane’a.
- Mmm… - Shane niezbyt elokwentnie odpowiedział.
- Jednak jeśli na miejscu moglibyśmy spotkać coś niepokojącego, to lepiej żebyś jednak miał choć trochę jasny umysł - zauważyła Alice.
- Och, na to już za późno - odpowiedział.
Wstał i ruszył do barku. Otworzył go. W środku znajdowała się pełna butelka whiskey. Musiał ją kupić niedawno i właśnie tutaj umieścić. Kto wie, może została kupiona w drodze do domu. Otworzył ją i nalał do szklanki. Opróżnił ją do połowy jednym haustem.
- Trochę lepiej - rzekł. - Etanol powoduje depresję układu nerwowego. I tego właśnie potrzebuję. Wyhamowanie i uspokojenie… wszystkich szalejących neuronów… błyskających synaps… - rzekł i zaśmiał się. - Przez chwilę studiowałem biologię. Jednak po pierwszym roku rzuciłem to… zgadnij dla jakiego zawodu. To było jeszcze przed kawiarniami. Dużo wcześniej - mruknął, odwracając się w stronę Alice ze szklanką w dłoni. Wziął już nieco mniej łapczywy łyk.
Harper obserwowała go.
- Sytuacja wymagająca przejęcia interesu, czy też może coś jeszcze innego? - zapytała. Nie chciała zostawać tu za długo, w końcu miała zamiar pojechać na most wróżek. Z Hastingsem… Lub bez niego.
- Byłem aktorem dubbingowym - rzekł. - Byłem w stanie wydawać z siebie najróżniejsze dźwięki, bo to było w kreskówkach dla dzieci. To zabawne, że zabawiałem tysiące, może miliony dzieci, natomiast dla mojego własnego nie miałem czasu - mruknął. - No cóż… - westchnął i dopił resztkę whiskey. - Komu w drogę, temu czas…
Przeszedł obok Alice. Miał już na sobie ciepły sweter, teraz musiał ubrać się tylko w płaszcz.
- Parasolka jest mokra, ale to chyba nie jest wielką przeszkodą.
- Myślę, że wszystko i tak będzie mokre, o ile szybko nie dojdziemy do auta… Choć na moście to na pewno zmokniemy - powiedziała Alice. Ruszyła za nim z gabinetu.
- Jedziemy twoim czy moim samochodem? - zapytał, wciągając na siebie rękawy. - Oba są dobre - mruknął. Ten komentarz został wypowiedziany tonem wskazującym na to, że być może whiskey zaczynała już działać. - Ale może będziesz wolała jechać swoim, skoro go już znasz. Swoją drogą, jestem ubezpieczony na wieczór - rzucił.
- Tak, pojedziemy moim. Już się z nim zaznajomiłam, a warunki pogodowe będą wymagały ode mnie więcej skupienia, nie potrzebuję dodatkowych rozpraszaczy - wyjaśniła Alice. Założyła kaptur, ale niewiele pomagał, kiedy otworzyła drzwi i spojrzała na ulewę i niebo. Westchnęła. Czekała ją długa droga. Napisała sms do Jennifer w tej sprawie i poczekała aż Shane wyjdzie. Zamknęła drzwi domu na klucz, po czym ruszyła do samochodu.
- Myślisz, że naprawdę znajdziemy tam moją małą dziewczynkę? - Shane zawiesił głos. Przystanął na moment i zamknął oczy. - Ta niepewność zabija mnie. Chciałbym być tam już teraz. Myślę, że powinnaś wcisnąć gaz do dechy.
Zdawało się, że wybranie Alice na kierowcę było bardzo rozsądne.
- Piękny samochód - mruknął mężczyzna, obserwując wynajęty pojazd.
- Myślę, że nawet jeśli jej nie będzie, dowiemy się czegoś więcej o miejscu, gdzie może być. Tymczasem… Ja będę prowadzić jak najszybciej będę mogła zrobić to bezpiecznie w tej pogodzie, a ty proszę sprawdź w internecie legendę mostu wróżek. Może być w jakimś stopniu przydatna… Mam podejrzenie, że to tutejsze wróżki są odpowiedzialne za znikanie dzieci na Isle of Man… Wredne bydlęta - powiedziała tylko, po czym odpaliła silnik i światła. A następnie wycieraczki. Ruszyła.
- Hmm… tak… Chyba musisz mi coś jeszcze więcej powiedzieć - mężczyzna mruknął po chwili wahania. - Nie! - krzyknął niespodziewanie. - Stop!
Zatrzymała z piskiem. Na szczęście nie rozpędzili się jeszcze za bardzo i nawet nie wyjechali z parkingu przy domu.
- O co chodzi? - zapytała Harper.
- Zapomniałem czegoś - mruknął Shane.
Przygotował parasolkę i otworzył drzwi.
- Mam nadzieję, że nie ma błota - mruknął pod nosem i wyszedł z samochodu. - Daj mi klucze do drzwi, proszę - powiedział.
Rudowłosa podała mu klucze i postanowiła poczekać. Włączyła w międzyczasie radio, szukając czegoś do posłuchania.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=AazC2TJuRNU[/media]

Powolna, melodyczna piosenka brzmiała jak motyw z jakiego filmu bondowskiego. Pięknie łączyła się z szelestem deszczu, który bębnił o dach samochodu oraz walił w szyby. Ciężko było uwierzyć w to, że Moira stała na środku wróżkowego mostu i pisała wiadomości na papierkach z cukierków. Jak w ogóle Pan Serdelek zawędrował tak daleko? Zapewne Alice mogła tylko zgadywać. Przypomniała sobie, że Kit rzucił jakąś przepowiednią na temat mostu. Jak tylko brzmiała? W międzyczasie Shane wrócił. Wszedł do samochodu, składając mokry parasol.
- Już jestem - usiadł. - Przepraszam za zamieszanie - mruknął, umieszczając aktówkę na kolanach.
Alice pamiętała, że zastanawiała się nad tym co powiedział wtedy Kaiser. Zmarszczyła brwi i zastanawiała się.
- Tak… Nie szkodzi… - powiedziała w zadumie, ale nie ruszała jeszcze.
- Most… Co było z tym mostem? - powiedziała sama do siebie…
- Czy możesz poszukać legendy o moście wróżek? Nie informacji turystycznej o tym… cos mi się po głowie kołacze… Kit coś przepowiadał apropo mostu i próbuję sobie właśnie przypomnieć co to było, bo to może być teraz dość kluczowe… - powiedziała Harper.
- Most… Most… Woda? - zadawała pytania sama sobie. Stukała palcami o kierownicę.
- Hmm… - mruknęła.
- Już - odpowiedział mężczyzna. - Dobry pomysł. Możesz już jechać.
Wyciągnął telefon i zaczął wpisywać w niego odpowiednie hasła.
- Niestety… jest napisane tylko tyle, że nieprzywitanie się z wróżkami przynosi pecha. A, i możliwe, że jest jakiś jeszcze jeden, prawdziwy most wróżek. Nie atrakcja turystyczna… tylko prawdziwe miejsce… - Shane zawiesił głos.
Na moment zapadła cisza.
- W takim razie… czy jest w ogóle sens wyjeżdżać stąd? - Hastings zdawał się przybity.
Drgnęła.
- A jest podana lokalizacja? - zapytała Alice zerkając na Shane’a.
- Nie - odpowiedział mężczyzna. - To chyba jakieś sekretne miejsce. A przynajmniej nie ma nic o nim w wikipedii - mruknął. - Spróbuję poszukać jeszcze w jakichś innych zakątkach internetu. Szczerze mówiąc, wolałbym jednak udać się do tego znanego wróżkowego mostu, bo jeśli akurat Moira tam się znajduje, to będzie nam wszystkim… bardzo głupio - wypowiedział te dwa ostatnie słowa tonem sugerującym, że to w jego oczach duże niedopowiedzenie.
- Uwierz mi… Nie będzie jej tam. Jestem prawie pewna, że za jej zniknięcie odpowiadają tutejsze wróżki, więc potrzebujemy znaleźć prawdziwy most, nie ten oficjalny - wyjaśniła… Wyciągnęła swój telefon i zaczęła patrzeć na mapę. Coś jej się zaczęło kojarzyć. Zawiesiła wzrok na jeziorze…
- Środek… - powiedziała sama do siebie i załapała.
- Most jest tam gdzie środkowa woda… chyba się kończy? Potrzebujemy środkowej wody i jej końca, tam będzie most - powiedziała Alice i potarła się po karku. Przyjrzała się mapie i przeklętemu West Baldwin Reservoir…
- Masz na myśli… co dokładnie? Jaka środkowa woda?
Shane nachylił się, aby spojrzeć na mapę Alice.
- Myślisz, że chodzi o środek jeziora? A koniec… to dno? Jeśli tak… cholera… przecież nie zanurkujemy tak głęboko. Zwłaszcza bez żadnego sprzętu. Poza tym… jeśli moja córka tam jest… - zawiesił głos i pobladł. Pokręcił głową. - Nie. To… to niemożliwe. Przecież nie mogłaby wtedy tego napisać, prawda? - zerknął na Alice. - Prawda, pani detektyw? - miał nadzieję, że Harper po prostu przyzna mu rację…
- Chyba, że jakimś sposobem misio przebył przestrzeń między naszym wymiarem, a tym należącym do wróżek… Teoretycznie koty są łącznikami… Więc mógłby… Mam pewną wiedzę na temat tego, że coś, jakieś przejście faktycznie znajduje się na dnie jeziora, ale nie wiem czy to aby na pewno ‘koniec’, może chodzi o brzeg, z którego wypływa strumień… Rozumiesz, jako koniec akwenu - zaproponowała Harper.
- Nie, nie rozumiem - odpowiedział Shane. - Wymiar wróżek? Co? Jeśli… istnieje jakiś inny wymiar… i moja Moira jest po jego drugiej stronie… to na jakie przejście czeka? I dokąd prowadzi ten most? Ja… ja myślę, że ona jest w naszym wymiarze.
Przeniósł wzrok gdzie w bok i utkwił tam go. Wydawał się bardzo posmutniały. Alice widziała po jego twarzy, że zastanawia się… już nie czy, ale kiedy oszalał. Wróżki, wymiary, koty łączniki, mosty nie wiadomo skąd prowadzące Bóg wie gdzie… To wszystko było częścią świata oddziału psychiatrycznego i schizofreników, a nie Shane’a Hastingsa.
- Myślę, że mogłem oszaleć z rozpaczy - szepnął cicho. Bardziej jakby oznajmił fakt i podsumował sytuację. Raczej sobie, niż Alice.
- Nie, to jeszcze nie to Shane… To jak na razie jest tylko czubek góry lodowej - powiedziała cicho i westchnęła. Harper spróbowała znaleźć jakąś drogę tak, by dostać w pobliże punktu, gdzie z jeziora wypływała rzeka. Chciała sprawdzić czy to chodziło o to, czy rzeczywiście o dno…
- Nie trać wiary - poleciła Alice, Hastingsowi. W końcu ruszyła.

Alice wyjechała na drogę. Wydawała się kompletnie inna, zalewana przez strugi deszczu. Kobieta wnet zauważyła zarys West Baldwin Reservoir i doszła do wniosku, że jeżeli znajdowały się tam jakieś niezauważone, niezebrane dowody… to najpewniej ulewa je wszystkie zmiotła. Może to źle, że nie przeszli się nabrzeżem, kiedy jeszcze mogli. Teraz jednak chcieli przeprowadzić inspekcję rzeki.
- Tak właściwie są dwie. Jedna wypływa z północnego końca, a druga z południowego… - zauważył Shane. - Rozumiem, że każdy kij ma dwa końce… ale środkowa woda również? Czy to w takim razie oznacza, że całe West Baldwin Reservoir jest środkową wodą? Może w tym sensie, że wodą w środku lądu… Nie wierzę, że opieramy się na jakimś zdaniu rzuconym przez różowo… przez Kita - dokończył Hastings.
- Sądzę, że warto. Widziałam w swoim życiu dość paranormalnych rzeczy, by wierzyć i być gotową, by opierać na takich informacjach - powiedziała.
Shane wzdrygnął się. Alice mogła tylko domniemywać, z jakich powodów.
- Możemy sprawdzić oba końce, ale zazwyczaj jedna rzeka to ta, która wpływa do jeziora, a druga, która z niego wypływa, więc tylko jedna byłaby właściwą - wytłumaczyła rudowłosa.
- Czyli jedna jest początkiem, a druga końcem… rozumiem. Ma to sens. Pytanie brzmi, czy przepowiednie również są tak przemyślane… - Shane pokręcił głową.
- Tego dowiemy się po zweryfikowaniu ich - powiedziała Alice.
Mężczyzna zamilkł i oparł głowę o szybę samochodu. Utonął w rozmyślaniach. Zdawało się jednak, że nie mógł dojść do niczego sensownego. Wnet włożył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej papierki po cukierkach. Przeglądał wiadomość wysłaną przez Moirę. Jego oczy lekko zaszkliły się, jednak nie pojawiły się w nich łzy.
- Kiedy dotykam tych durnych papierków, to prawie mam wrażenie… że dotykam również jej. Ale to nieprawda. Jest nie wiadomo gdzie i może już… może już… - zaczerpnął powietrza - ...nie żyje - udało mu się dokończyć. - Dlaczego te wróżki miałyby porywać moją Moirę? Czy coś im zrobiła? Ona lub ja? Nie rozumiem tego… Kiedy zacząłem wierzyć we wróżki? To kompletny cyrk i szaleństwo… - pokręcił głową. - A te papierki powinienem nie macać, tylko jak najszybciej przekazać policji… - westchnął.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 18:30.
Ombrose jest offline  
Stary 06-06-2019, 22:16   #192
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Sądzę, że żyje i to choć wygląda na szaleństwo to takie nie jest. A policja, choć bardzo by chciała, nie zdoła pomóc jeśli w grę wchodzą zjawiska paranormalne, to ich przerasta… Oczywiście można zgłosić zaginięcie Moiry, ale kompetencje funkcjonariuszy zatrzymują się na bieganiu za śladami, a te… zazwyczaj im się kończą, bo nie mogą wyjaśnić czemu jakieś dziecko ‘zniknęło’ w dosłownym tego słowa znaczeniu - wytłumaczyła mu śpiewaczka.
Alice zatrzymała samochód na wąskiej dróżce. Ulewa zacinała tak mocno, że prawie nic nie widziała przez szyby. Jednak nieco dostrzegała. I nie wyglądało to dobrze. Po lewej stronie nie dość, że znajdował się stok, to jeszcze roślinność gęsto go zarastała.
- Prędzej skręcimy kark w tej ulewie, niż tam zejdziemy… - Shane jęknął.


- Na pewno istnieje jakieś łagodne zejście nad tę wodę - powiedziała Alice. Wątpiła, by wszyscy ludzie spacerujący tu z rodzinami schodzili po stromym zboczu. Jednym takim punktem zapewne było miejsce, gdzie znaleziono listonosza. Postanowiła tam podjechać i sprawdzić, czy koło brzegu były ścieżki, którymi mogliby przejść.
- Racja, jedźmy dalej - mężczyzna skinął głową. - Ten deszcz to jest naprawdę gwóźdź do trumny - westchnął.
Następnie dziwnie zastygł.
- Chyba powinien uważać, jakie słowa dobieram… - westchnął i pomasował skroń. - Mam wrażenie, że coś wykrakałem. Oby było złudne…
Droga, którą jechali, była bardzo wąska. To i tak wydawało się zaskakujące, że była pokryta asfaltem. Taki wydatek na dojazd do jednego domu zdawał się czymś zbytecznym. Była łatana i nie wyglądała na niezwykle dopieszczoną, ale wciąż… Hastingsowie lub ich przodkowie musieli mieć dobre koneksje w radzie miasta. Po prawej stronie wznosił się niezwykle wysoki, zielony mur roślinności. Wydawał się mierzyć kilometry, choć to musiała być spora przesada. Natomiast po lewej wciąż ciągnęło się zbocze. West Baldwin Reservoir było coraz lepiej widoczne. Droga prowadziła w dół i okazało się, że stok wcale nie był wysoki. Tylko kilkanaście metrów dalej znaleźli się już na poziomie wody, która nie zanajdowała wcale aż tak daleko. Mimo wszystko roślinność ogradzała ją szczelnie niczym płot.
- Myślę, że moglibyśmy się przez to przedrzeć - mruknął Shane. - A przynajmniej ja sam. Nie chcę, żebyś ty była cała mokra - powiedział niepewnie. - Ale może nieco dalej przejedziesz… to znaleźlibyśmy jakieś nieco mniej gęste miejsce.
- Wolę, żebyś nie szedł sam. Wybacz, ale kompletnie nie ufam temu jezioru, wydaje się mieć wbita tabliczkę z napisem ‘Jestem centrum niezwykłych wydarzeń’. Wolałabym, żebyś również nie zniknął - zauważyła.
- Pojedź ze mną dalej - dodała Alice obserwując go. Chciała przejechać się jeszcze, chcąc sprawdzić czy rzeczywiście nie było tam jakiegoś jeszcze lepszego punktu na zaparkowanie i podróż.
- W porządku - mężczyzna skinął głową.
Deszcz okropnie zacinał i perspektywa wyjścia z samochodu wydawała się okropna. Jednak utrata Moiry była bez wątpienia dużo gorsza. Wyglądało na to, że mogła popchnąć Shane’a dosłownie do wszystkiego. A przynajmniej to wyjścia w złą pogodę, co nie brzmiało aż tak drastycznie.
- Tutaj… chyba tutaj… stop… - Hastings drgnął. Jako że kierownica była po prawej stronie samochodu, to on znajdował się bliżej jeziora i widział lepiej od Alice ścianę roślinności.


Rudowłosa zatrzymała, zjeżdżając na pobocze. Wyłączyła silnik i światła. Po chwili wysiadła z samochodu i poczekała aż Shane również to uczyni, by razem mogli udać się na ‘przechadzkę’. Nie była pewna, czy cokolwiek znajdą.

Cytat:
Jednak nie pojechaliśmy nad ten sławny post. Jesteśmy nad jeziorem, szukamy tego prawdziwego. Nie będę się narażać na niebezpieczeństwo.
Napisała wiadomość do Jennifer. Ruszyła na drugą stronę, poprawiając kaptur płaszcza i rozejrzała się po połaci trawy i brzegu wody. Szukała jakiejś ścieżki, na którą mogliby się udać, by poszukać odpowiedniego punktu. Gdzie mógł być ten cholerny most? Miała nadzieję, że jednak nie na dnie jeziora…
- Może… podejdziesz do mnie? - zaproponował Shane. - Mam dość duży parasol.
Rzeczywiście, zdawał się obejmować całkiem dużą przestrzeń. Również wydawał się wytrzymały. Alice odniosła wrażenie, że byle wiatr nie mógł go złamać. Jedynie w Wielkiej Brytanii produkowane takie parasolki. Schronienie, które oferował Hastings wydawało się całkiem atrakcyjne. Harper podeszła i wzięła go pod łokieć ręki, którą trzymał za rączkę, dzięki temu oboje byli skryci całkiem solidnie przed ulewą.

Ruszyli w stronę rzeki. Alice nie miała kaloszy, zresztą jej towarzysz też nie. W rezultacie już po kilku krokach ich buty zaczęły przemakać. Oczywiście było to bardzo niekomfortowe uczucie. West Baldwin Reservoir rozciągało się po ich prawej stronie. Jak to jezioro. A jednak Harper odniosła wrażenie, że ma obok siebie przyczajonego drapieżnika. Nieruchomego, ale gotowego do skoku. Z powodu deszczu i wiatru obydwoje nie widzieli na zbyt duże odległości. Na szczęście krople uderzały w nich nie od przodu, co byłoby już kompletnie nieznośne. Alice usłyszała, że jej komórka piknęła. Pewnie de Trafford coś odpisała.
Wyjęła telefon i spojrzała na ekran, mrużąc oczy. Kontrast rozświetlonej przestrzeni do szarości i powoli zapadającego zmierzchu otoczenia był uciążliwy dla jej oczu. Chciała przeczytać co Jenny jej odpisała.

Cytat:
ZAPUSZCZASZ SIĘ SAMA Z DOPIERO CO POZNANYM MĘŻCZYZNĄ NAD JEZIORO MORDERCÓW W TAKIEJ ULEWIE?
typowe xd
- Kto to? - zapytał Hastings, zerkając na wyświetlacz. Jednak tylko przez moment, chyba nie chciał zostać posądzony o czytanie wiadomości Alice.
- Jenny - odpowiedziała krótko Alice i pokręciła głową.
- Już jesteśmy… - zawiesił głos.
Strumień był wartki. Woda wyglądała na ciemną. Pewnie dlatego, bo odbijała czarne chmury nad ich głowami. Deszcz mocno zasilał bieg strumienia. Przeszli nieco dalej wzdłuż rzeki. Nie mogli jednak iść zbyt daleko, gdyż roślinność robiła się coraz gęstsza i nie mieli żadnej przesłanki, że gdzieś za nią siedziała schowana Moira. Jednak… Alice coś wyczuła. Ciężko było jej powiedzieć co takiego. To było bardzo subtelne wrażenie. Kiedy znajdowała się przy jeziorze, odnosiła wrażenie ciężkości, gęstości, krwi i… mięsa. Natomiast kiedy stanęła obok rzeki, to odczucie rozmyło się. Zrobiło jej się od razu lżej. Czy to było czysto psychiczne? West Baldwin Reservoir kojarzył jej się z morderstwem, więc gorzej czuła się przy nim, a z rzeką nie kojarzyła niczego złego? Mimo wszystko dziwne było, jak odmiennie czuła się dokładnie po przekroczeniu granicy między tymi dwoma akwenami.
- Na pewno tu nie ma Moiry. W każdym razie mam taką nadzieję - rzekł Shane, spoglądając na wodę, jakby gdzieś na dnie leżało truchło jego córki.
- Nie… A przynajmniej jeszcze jej nie widzimy… - zasugerowała Alice. Zatrzymała się.
- Poczekaj moment. Powiedz mi, czy jak byliśmy przy jeziorze, to czułeś się gorzej fizycznie, niż teraz? Znaczy… Inaczej. Czy odczuwasz jakby ulgę, kiedy przeszliśmy od jeziora do rzeki? - zapytała, chcąc zweryfikować, czy to tylko jej odczucie, czy również jego. Harper popatrzyła na punkt, w którym jezioro zmieniało się w rzekę. Podeszła tam, nawet jesli musiała wyjść spod parasola. Przeszła na stronę jeziora i oceniła swoje odczucie, a potem ponownie na stronę rzeki.
Po tym upewniła się, że rzeczywiście coś było na rzeczy. Po stronie jeziora czuła na barkach ogromny ciężar, natomiast przy rzece… może nie lekkość, ale po prostu normalność. Rzęsista ulewa doskwierała jej tutaj tak samo, jednak była zwykłym, naturalnym czynnikiem. Natomiast po stronie West Baldwin Resorvoir dołączało się coś dużo… głębszego.
- Hmm… - Shane mruknął. Chyba chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. - Tak, chyba tak. Ale to subtelne. W każdym razie… czy to coś znaczy? - spojrzał na Alice, jak na panią ekspert.
- Mam wrażenie, że tak… Z tym jeziorem naprawdę jest coś nie tak. Chcę się dowiedzieć co… - powiedziała cicho. Wyciągnęła scyzoryk. Alice skaleczyła się w dłoń, po czym bardzo ostrożnie podeszła do linii wody i pozwoliła zranionej ręce zanurzyć się w wodzie jeziora. Była ciekawa czy to samo jezioro było przesycone energią, którą mogła skonsumować…
Alice odniosła wrażenie, że włożyła rękę do wrzącego oleju. Syknęła. Mogła wytrzymać jedynie przez kilka sekund, po czym musiała wyjąć rękę. Spojrzała na nią. Wyglądała kompletnie zwyczajnie, jednak jeszcze przez chwilę czuła okropny ból. Czuła się trochę tak, jakby próbowała naładować telefon wrzucając go do reaktora elektrowni jądrowej. Tak samo skonsumowanie jeziora było czymś, co przerastało ją i to znacząco. To zdawało się… dziwne. Alice jeszcze nigdy nie przeżyła czegoś takiego. Jeżeli jakieś Paraspatium było bardzo intensywne, to po prostu czuła ogromne zmęczenie i nie mogła dokończyć Konsumowania. Pierwszy raz poparzyło ją. Poza tym miała dziwne uczucie, że i tak bardzo dobrze to zniosła. Jakby West Baldwin Reservoir starało się potraktować ją znacznie, znacznie gorzej.
Z tego wszystkiego poślizgnęła się po mokrej trawie, ale Shane ją przytrzymał i na szczęście ani nie wywaliła się na ziemię, ani nie wpadła do jeziora.
- Co ty kurwa robisz? - Hastings z otwartymi oczami spojrzał na krwawiącą rękę.
- Moja zdolność polega na tym, że potrafię pochłaniać paranormalną energię danego przedmiotu, lub miejsca. Okazuje się, że to jezioro jest czymś, co mogłabym porównać wulkanem takiej energii, a ja własnie wsadziłam w to rękę. Zaskakująco, nie urwało mi jej… Wybacz, nie uprzedziłam cię - powiedziała i zamknęła dłoń. Poszukała chusteczki w płaszczu i zaraz przyłożyła ją do rozcięcia.
Bo chwilę zrozumiała, że tak właściwie to było z jej strony niedopowiedzenie. West Baldwin Reservoir nie było tylko wulkanem energii. Ono również posiadało jakieś… środki ochronne przed atakami. Między innymi takimi jak ten, który próbowała przeprowadzić Alice. Ale skąd one się tam znajdowały? Przecież nie mogły powstać same… chyba że to jezioro było jakimś samoświadomym ewenementem.
- Sama nie dam sobie z tym rady. Będę potrzebować reszty… Spróbujmy znaleźć jakieś pozostałości po moście? Chyba, że już się rozglądałeś… Tak czy inaczej, potrzebujemy czegoś, co mogłoby nam jasno powiedzieć w którym miejscu most się znajduje, poza tym, że jestem pewna, że to jezioro jednak naprawdę musi być jakimś przejściem - mruknęła. Jeszcze raz obejrzała dłoń, po czym popatrzyła na mąconą deszczem toń. Zastanawiała się, po czym usiadła na trawie i zamknęła oczy. Chciała sprawdzić, czy odczuwa to miejsce w jakiś specyficzny sposób, gdy medytuje tutaj na granicy.

Odniosła wrażenie, że gdzieś już czuła tę energię. Nie wiedziała tylko gdzie… Im dłużej koncentrowała się na niej, tym bardziej wydawała się znajoma. Wreszcie… przypomniała sobie sen. Znajdowała się podziemnych tunelach i kierowała się w stronę wrót piekieł. Czy to możliwe… że znajdowały się gdzieś w pobliżu? Wreszcie Alice przestraszyła się.
“Kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie”, przypomniał jej się cytat Nietzsche. Nagle poczuła chęć ucieczki. Aktywowały się w niej bardziej pierwotne instynkty. Wiedziała, że nie mogła walczyć, więc pozostało jej… tylko jedno.
- Wszystko w porządku? - zapytał Shane. - Jesteś cała blada… - zawiesił głos. - Nie powinienem był cię tu zabierać. Zaraz będziesz miała sepsę po tym nacięciu… - dodał jeszcze.
- Nic mi nie będzie - powiedziała, otwierając oczy i spoglądając na Hastingsa.
- Mam nieprzyjemne wrażenie, że to jezioro ma związek z wrotami piekieł, ale może innego typu niż te, o których mogłeś pomyśleć… Muszę zaczerpnąć więcej informacji o tutejszych wierzeniach, żeby lepiej zrozumieć po co wróżkom dzieci… Jak dowiem się tego, wtedy zdołam uratować Moirę i może inne dzieci, a także zapobiec ich kolejnym porwaniom, jednakże w tym konkretnym momencie, nie zdołam zdziałać nic więcej. Gdybym mogła pochłonąć energię tego miejsca, zapewne część kłopotów rozwiązałaby się, ale niestety… Przepraszam Shane - powiedziała Harper, spoglądając na mężczyznę.
- Sądzę, że wróżki będą potrzebować jakiegoś konkretnego warunku, by przeprowadzić twoją córkę, więc mamy jeszcze czas… Niestety brodząc w błocie, prawdopodobnie nie zdołamy jej znaleźć… Spróbujmy wrócić do Injebreck - zaproponowała smutno.
- A nie mieliśmy jeszcze obejrzeć drugiego końca jeziora? - zapytał Hastings. - Kolejnej rzeki. Może tam będzie Moira? Może potrzebują warunku, a może tylko czasu… - zawiesił głos. - A może już jest po drugiej stronie. W ogóle… co za szaleństwo… Powiedz mi, jak naprawdę się nazywasz? - zerknął na nią.
- Alice Harper. Nie miałam potrzeby przyjmować innej tożsamości - powiedziała i pokręciła głową.
- W takim razie chodźmy sprawdzić drugi koniec - zgodziła się. Miała jednak wrażenie, że sytuacja może się po prostu powtórzyć.
Nie było szans, żeby przeszli w tym deszczu przez całą długość jeziora. Musieli wrócić do samochodu. Alice była prawie całkowicie przemoczona, jako że klęcząła na mokrej, niekoszonej trawie, starając się dotknął jeziora.
Rudowłosa postanowiła, że gdy wrócą do posiadłości, to weźmie ciepłą kąpiel, a potem zrobi sobie ciepłą herbatę i będzie siedziała w łóżku czytając książkę. Najpierw jednak musiała jeszcze sprawdzić drugi koniec jeziora. Chciała więc jak najszybciej trafić znów do auta, by ruszyć dalej.
- Dobrze, że nie wzięliśmy mojego samochodu - mruknął Shane.
Alice znowu prowadziła. Kilkanaście metrów dalej zaczął wznosić się drobny murek, których było pełno na Isle of Man. Wyglądał na bardzo stary i nie był żadną przeszkodą. Zapewne można byłoby przez niego przejść, jedynie nieco wyżej podnosząc nogę. Jezioro zaczęło nieco oddalać się od linii drogi, jednak nieznacznie. Sam asfalt natomiast nieco rozszerzył się, choć wciąż nie zmieściłyby się na nim dwa samochody. Jedynie ściana roślinności po prawej pozostawała tak samo wysoka. Mniej więcej na środku jeziora w murku ktoś umieścił kładkę. Po drugiej stronie została zbita z desek konstrukcja, pod którą spoczywały kajaki. Alice aż poczuła ucisk w żołądku na samą myśl o żeglowaniu po West Baldwin Reservoir. Jednak taka opcja istniała.


Wnet roślinność po prawej stronie przerzedziła się i Harper spostrzegła delikatne wzgórze. Chyba w tej okolicy jezioro było najgłębsze. Po kilkunastu, kilkudziesięciu metrach ujrzała punkt, w którym stały radiowozy policyjne. Dalej jezioro kończyło się nagłą linią, w sposób sztuczny. Zdawało się z odległości, że to był most. Alice zatrzymała tam samochód.


- Przeskakujemy ogrodzenie? - zapytał mężczyzna.
- Uważałabym z tym przeskakiwaniem, ale zdecydowanie powinniśmy przedostać się na drugą stronę - powiedziała Harper, po czym wysiadła z auta po ponownym wyłączeniu świateł i silnika. Jeśli były tu radiowozy, to musiało być miejsce, gdzie zginął Steve, czy to mógł być most wróżek? To ją zastanawiało najbardziej. Miała nadzieję, że znajdzie jakąś wajchę, a gdy ją pociągnie, pojawi się nagle Moira…
Takiej wajchy rzecz jasna nie było. Wnet dołączył do niej Shane.
- Jak nie przeskakujemy, to co robimy? - zapytał.
Alice nie widziała po tej stronie jeziora ani śladu żywej duszy. Ani zmarłej. Radiowozy znajdowały się z dwadzieścia metrów dalej w stronę Injebreck. Przy południowym, prostym brzegu rezerwuaru nie było nikogo ani niczego.
- Rozejrzyjmy się, może w którymś miejscu murek jest na tyle niski, że nie trzeba się będzie wspinać? Jeśli nie, no to przejdziemy płot - zaproponowała Alice. Nie chciała nadwyrężać kondycji, choć wiedziała, że to raczej nie mogłoby zaszkodzić jej dziecku, a przynajmniej jeszcze nie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 06-06-2019, 22:17   #193
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Murek miał wysokość mniej więcej samochodu. Natomiast wprawiona w niego brama w jednym punkcie zdawała się nieco niższa, jednak jej górną część stanowiła palisada prętów. Nie takich ostrych, ale wciąż lepiej byłoby się na nie nie nadziać.
- Hmm… - Shane mruknął. - Dam radę to przeskoczyć. Ty tutaj czekaj - rzekł.
Oparł dłonie o górną część murku. Okazało się, że nie miał tak złej kondycji, bo gdy skoczył, udało mu się zahaczyć kolanem o górną część przeszkody. Wspiął na tym resztę ciała i wnet zeskoczył po drugiej stronie. Ruszył naprzód nieco pochylony. Chyba nie chciał, aby zobaczył go któryś policjant siedzący w radiowozie.
Alice przeszła więc do bramki, by móc cały czas widzieć Shane’a, jednocześnie, rozglądała się po okolicy, czy nic mu nie zagrażało. Zamierzała ostrzec go, jeśli coś, lub ktoś chciałoby się do niego zbliżyć.
Mężczyzna oddalał się, rozglądając bacznie dookoła. Wyglądało na to, że nic nie chciało sprawić mężczyźnie przykrości. Alice czekała, aż przemierzy drogę tam i z powrotem. Było jej coraz zimniej. Oby nie zachorowała przez te mokre ubrania. Obliczyła w GPSie, że dystans do rzeki i z powrotem liczył łącznie ponad czterysta metrów. Taki dystans w tej pogodzie bez wątpienia nie był niczym przyjemnym. A na pewno strasznie spowalniał.
Wnet z radiowozu ktoś wyszedł i zaczął zbliżać się do Alice. Policjant miał parasol… oraz bardzo nieprzyjemną minę, że musiał wyjść w ten deszcz z suchego schronienia pojazdu.
Rudowłosa skrzywiła się lekko widząc, że dystans był tak spory. Uznała, że może powinna udać się do auta i tam poczekać. Zauważyła policjanta. Wyprostowała się i odsunęła od bramy, ruszyła w stronę auta, ale nie uciekała. Zatrzymała się przy nim, chcąc może kupić Shane’owi spokój, liczyła na to, że policjant nie zauważył jego, a tylko ją i że uznał, że trzeba z nią pogadać. Czekała, czy do niej podejdzie, czy też nie.
- Dzień dobry, psze pani. W czym problem? - zapytał, podchodząc do Alice.
Miał może czterdzieści lat, ale sprawiał wrażenie dużo pijącego człowieka ze wsi. Harper przez chwilę zastanawiała się, czemu odniosła takie wrażenie. Chyba opalenizna mężczyzny wskazywała na to, że dużo czasu przebywał na słońcu. Posiadał dość dziwny akcent, lekko zaciągał. Przypomniała jej się policjantka, z którą rozmawiała rano. Ona jednak miała nieco złamaną mowę przebywaniem w mieście od wielu lat. Ten policjant jednak nie wyzbył się charakterystycznego akcentu. Poza tym jego cera wskazywała na to, że może nie był aż taki stary, ale wyglądał dużo dojrzalej niż powinien.
Alice uśmiechnęła się do niego przepraszająco.
- Dzień dobry, przepraszam… Szukam zagubionego kota, mógł mi się zapałętać w tą okolicę, bo tutaj go kiedyś znalazłam… Zaraz sobie pojadę… Swoją droga, stało się coś? Stoją tutaj radiowozy… to jakieś niebezpieczne miejsce? - zapytała udając kompletnie zdezorientowaną.
- Morderstwo, paniulko, morderstwo - nawet słownictwo mężczyzny zdawało się niestandardowe. - To nie jest otoczenie dla ładnych, młodych kobiet. Swoją drogą tak pani nie znajdzie kota, stojąc chuj wie jak długo w jednym miejscu, przepraszam za wyrażenie - zdawało się, że mężczyzna nie był zdenerwowany, ale bardzo przywykł do przeklinania w każdych okolicznościach i bez powodu. - Tu jest tyle kocurów od jakiegoś czasu, że znajdzie pani drugiego. A teraz zmykać mi sio do domu, jest pani mokra jak szczur…! - pokręcił głową. Spojrzał na nią z lekką obawą, chyba że się rozchoruje.
Alice uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Jejku, jest pan taki miły. Przepraszam, że wciągnęłam pana z pańskiego samochodu. Za chwilę zacznie pan wyglądać tak jak ja… Proszę, ja zaraz sobie pojadę, jeszcze tylko chwilę się porozglądam, chodzi o to, że ten kotek, miał dla mnie bardzo sentymentalne znaczenie… No i bardzo mi smutno, że zniknął. Nie przeszkadzam nikomu, jak tu stoję, czy mogę dostać jeszcze parę minut? Nie skuje mnie pan za to? - zapytała tym swoim melodyjnym głosem. Miała nadzieję po pierwsze kupić czas Hastingsowi, a po drugie zająć się czymś innym niż zamartwianie o niego. Trzecia sprawa była taka, że nie mogła odjechać bez niego, a tak chociaż uciszała podejrzliwość policjanta, a przynajmniej na to miała nadzieję.
- Ano… niech paniulka jeszcze sobie stoi, jak ma takie widzimisię - odpowiedział policjant. Zmrużył oczy i spojrzał w dal. - A ten dżentelmen to dla pani szuka tego kota? - zapytał. - Zna go pani?
- Tak… to mój chłopak… Poprosiłam go o pomoc. Nie mieliśmy pojęcia, że nie wolno tu być no i strasznie leje, więc nie zamierzaliśmy zostać jakoś bardzo długo… Jak tylko wróci, to zaraz sobie pojedziemy - powiedziała przepraszającym tonem Harper. Patrzyła ze smutną miną na policjanta. Miała nadzieję, że rozumiał powagę sytuacji.
- No ale jak kurwa mogliście nie wiedzieć, że nie wolno tu być, jak brama jest zamknięta? - zapytał policjant. - Znaczy rozumiem, kot. Ale w świetle tego morderstwa, czy zabójstwa, czy jaka tam jest ta no… nomen-omen-klatura… - pokręcił głową. Skrzywił się na i spojrzał na dal. - Musicie bardzo tego kota kurwa uwielbiać.
Zdawało się, że deszcz padał tylko mocniej. Nie przejaśniało się ani trochę.
- To proszę zawołać chłopaka i wracać bo tu niebezpiecznie jest. A i jeszcze tego no… poproszę o państwa nazwiska, bo no mam takie zalecenie, przykazanie od szefa, że po to tu jesteśmy, aby właśnie legitymować ciekawskich. Bo ci mordercy to lubiom wracać na miejsce zbrodni no… Ale nie żebym państwa podejrzewał, ale taka robota no i chuj - wzruszył ramionami. Przytrzymał rączkę parasola pod pachą i wyjął z kieszeni notesik.
Alice zauważyła, że Shane już wracał.
Harper sprawnie przeszukała w umyśle, czy miała ze sobą jakieś lewe dokumenty… Zabrała zapewne jedne dodatkowe, ale nie była pewna, czy to był dobry pomysł, żeby podawać lewe nazwisko. Policjant zauważy, w która stronę będą odjeżdżać, nie przypominała sobie, by stąd aż do nich znajdowały się inne posesje, no i była kwestia Shane’a, którego nie mogła zaplątać w kłamstwo. To wyglądałoby bardzo źle, gdyby zaczęto podejrzewać ich o zbrodnię. W ten sposób nieco skurczył im się czas na działanie. Na szczęście nie było żadnych dowodów… A tak właściwie, nawet najmniejszego, że to oni zabili Steve’a, więc równie dobrze mogliby ją o to podejrzewać, ale to nie miałoby i tak kompletnie żadnego znaczenia.
- Bo to był wyjątkowy kot, widzi pan, bo potrafił aportować prawie jak pies, tylko że mądrzej… Potrafi przynosić rzeczy, których szukam, tak jak na przykład kluczyki do samochodu, jak nie mogę ich znaleźć. Niesamowite stworzenie. Zdecydowanie nie chciałabym się z nim rozstawać… - powiedziała opowieść o kocie, dalej kupując czas Hastingsowi na powrót.
- U mnie na gospodarstwie mała Myszka, bo tak nazywamy kocicę, to tak łapie szczury, że nie ma żadnego ani w sieni, ani w piwnicach, a sąsiedzi męczą się, wystawiają te no… - mężczyzna zaczął trzeć o siebie palce - …różowe granulki i inne pizdy kupują, ale tej roboty, co nasza Myszka odwala, to nie da się podrobić. Paniulka z miasta, to przynosi kluczyki paniulce. Dobry kot to jest jednak skarb. Tak jak dobry koń, ale to temat może nie na dziś.
- Wie pan co, w życiu nie byłam podejrzewana o bycie mordercą… Trochę mnie pan wstrząsnął… Czy poza podaniem imienia i nazwiska, to muszę pokazać jakiś dowód? Muszę od razu jechać na komendę? Strasznie zmokłam, no i nie chcę złapać kataru w tym mokrym ubraniu… Do domu nie mam tak daleko, to może pojechałabym się najpierw przebrać? - zaczęła gadać tym słodkim tonem dalej. Zerknęła jak daleko do nich miał jeszcze Shane.
- Nie no, bez przesady… - mężczyzna zaśmiał się. - Wystarczy mi imię i nazwisko oraz pokazanie dowodu. Ma przecież pani prawo jazdy, jeśli prowadzi. A jak nie, to pani chłopak. A tego… jeśli jednak nie ma pani żadnych dokumentów, to nie dam grzywny, bo ja nie z tych chłopaków, nie pracuję w drogówce. Ale w takim przypadku zrobię pani zdjęcie telefonem, takie rozkazy szefa. A jak się pani nie zgodzi to dopiero wtedy na komendę - rzekł. - Szczerze to nie miałbym nic przeciwko. Już zimno zrobiło się w tym wraku na czterych kołach i jakbym trochę w suchym posiedział i kawuni może się napił, to tylko dobrze by mi się zrobiło.
‘Kurwa…’ - pomyślała Alice sama do siebie.
- To poczekajmy na mojego bohatera i zaraz się wylegitymujemy… A długo pan tu musi jeszcze tak pilnować tego miejsca? Strasznie przykro, że taka niewdzięczna fucha, zwłaszcza, że teraz tak leje i zimno - Harper ponownie spojrzała w stronę murku i bramki. Wydawało jej się, że skoro Shane wcześniej był już blisko to powinien teraz przechodzić. Szukała go wzrokiem. Zostało mu tylko kilkadziesiąt metrów. Nie szedł zbyt szybko. Wiatr i deszcz zacinały mu prosto w twarz i choć bronił się parasolem, to i tak było ciężko pokonywać jakąkolwiek przestrzeń w takich warunkach. Alice czuła się niekomfortowo, tylko stojąc.
- Ja do osiemnastej, potem przyjeżdzają inne chłopaki. Szef boi się, że zrobi się tu zaraz seria morderstw nad rezerwuarem, a to było tylko pierwsze. No i powiedział nam, żebyśmy sami też byli uważni, bo my może silne chłopaki jesteśmy, ale nie wiadomo co to za wąpierz zapierdala po okolicy - tłumaczył policjant. - Ale mamy cały czas mieć gały we wszystkich kierunkach zwrócone i piszczeć do nadajników na widok samej tylko namiastki zagrożenia. A czemu paniulka czeka na bohatera, żeby pokazać dowód? Chyba nie zabrał go pani na poszukiwanie kota.
- A nie no, po prostu myślałam, że musimy to zrobić razem… - powiedziała, po czym pokręciła głową.
- Przepraszam, trochę rozkojarzona jestem tym wszystkim… Proszę - powiedziała i jednak wyjęła swój dowód z torebki. Podała go, żeby sobie spisał. I tak nie zależało jej na czystej kartotece bez podejrzeń, w końcu nie miała zwyczajnej pracy...
Teraz czekała już tylko na powrót Hastingsa, żeby przekazać mu radosne nowiny…
- Pani Alice. Rozumiem. Miło mi - powiedział, zapisując imię i nazwisko. - O, pani to Amerykanka jest? Musi pani już długo tu u nas mieszkać, bo mówi pani jak tutejsza. Za chłopakiem pani przyjechała? Ja jestem z Agneash, a moja laska z Jurby. Też przeprowadziła się dla mnie. Może to tylko z dwadzieścia kilometrów, ale tak naprawdę kompletnie inne światy - machnął ręką.
Tymczasem Shane dotarł do murka.
- O, widzę pana policjanta… - powiedział. - Przepraszam za wtargnięcie, ale mogę to wszystko wyjaśnić.
- Dzień dobry, dzień dobry! - odparł funkcjonariusz.
- Właśnie wspomniałam, że szukałeś naszego kota… No a że tu miało miejsce jakieś zabójstwo, no to niestety, pan policjant musi nas spisać… - rzuciła Alice, przedstawiając mu rys sytuacji. Resztę i tak wytłumaczy mu po drodze do domu. Chciała już się znaleźć w ciepłej rezydencji i odpocząć, on zapewne też.
- Przepraszam, wybaczycie mi państwo… - mężczyzna zawiesił głos, po czym przeskoczył na drugą stronę.
Tak właściwie wyglądał jak siedem nieszczęść. Nie tylko przemoczony, blady i zziębnięty… ale też chyba po drodze nieco płakał, bo miał zaczerwienione oczy. Rzecz jasna ciężko było określić charakter wilgoci na jego twarzy. Może to były łzy, a może tylko deszcz.
- To musiał być naprawdę wspaniały kot - policjant szepnął do siebie cicho z pełną powagą.
- Moje dokumenty są w… - zaczął, po czym zastygł w bezruchu. - Chyba w domu. Czy to byłby problem, gdybym podał jedynie imię i nazwisko bez żadnego dowodu?
- Strasznie zmarzłeś… - zauważyła smutno Alice. Podeszła do niego i potarła jego ramię. Popatrzyła smutno na policjanta.
- To nie będzie problem, prawda? Niech pan zapisze, a ja go zabiorę w ciepłe cztery ściany… - poprosiła uprzejmie. Miała nadzieję, że policjant łyknie to i może daruje sobie robienie zdjęcia, nie wyglądał na totalnego formalistę.
Policjant zarechotał w sposób, który jednoznacznie zasugerował Alice, że te ciepłe cztery ściany skojarzyły mu się z jednym.
- No cóż, ja nigdy nie byłem jednym z tych, którzy by powstrzymali - rzucił z lekkim uśmiechem.
- Shane Hastings.
- O… od tych Hastingsów?
Przemoczony mężczyzna zmarszczył brwi i spojrzał w bok. Chyba ten komentarz go zaskoczył. Nie sądził i raczej dość słusznie, że miejscowi policjanci znali skład śmietanki towarzyskiej przemysłu cukierniczego Wielkiej Brytanii.
- Chyba tak - odpowiedział powoli. - Czy możemy już odjechać?
Funkcjonariusz spojrzał na mężczyznę tak, jakby coś jeszcze chciał powiedzieć, ale tylko pokiwał głową.
- Szerokiej drogi - uśmiechnął się delikatnie.
- Dobrego dnia - pożegnała mężczyznę Alice. Następnie bez ociągania ruszyła do samochodu. Była przemoczona i lekko drżała ze zmarznięcia. Chciała jak najszybciej dojechać do posiadłości, a potem umyć się, przebrać i wypić gorącą herbatę z cytryną. Poczekała aż Shane wsiądzie i wtedy bez ociągania odpaliła auto, światła i ruszyła, by ich stąd zabrać. Milczała, nie zadając pytań. Uznała, że jeśli Hastings będzie chciał mówić, to sam to zrobi.
Mężczyzna jednak milczał. Rozmyślał na jakieś tematy.
- Przynajmniej uświadomiłem sobie jedną rzecz - zawiesił głowę. - Jeśli wierzyć tym wiadomościom od Moiry, które przekazał miś… to moja córka żyje. I chyba nie ma w najdłuższym czasie umrzeć. Tylko zostać… przetransportowana w inne miejsce. To nie jest idealne pocieszenie, ale chyba lepsze, niż nic…?
Droga do Injebreck nie była wcale długa. Już pokonali połowę jej długości.
- Owszem… A z doświadczenia wiem, że gdziekolwiek do jakiego miejsca by jej nie zabrano, jeśli zna się sposób, można się tam dostać i ją wyciągnąć… Więc nie trać nadziei… - powiedziała Harper. Prowadziła tak, by nie rozbili się, ani nie wypadli z zakrętu, jednak nie ociągała się.
- Zrobię nam gorącą herbatę z cytryną na rozgrzanie… Może Darleth trzyma tu imbir, to też się dorzuci i miód… - powiedziała Alice, zmieniając temat na kompletnie przyziemny.
- To ja w tym czasie wezmę prysznic, wysuszę się, przebiorę i pojadę do ojca - Shane westchnął. - Swoją drogą, nic nie znalazłem. I jedna ciekawostka, dlaczego teren jest ogrodzony. Tam wcale nie ma rzeki. Tak jest oznaczony na mapie kanał doprowadzający wodę z rezerwuaru do Douglas. No i chyba to wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat - wzruszył ramionami.
Wydawał się okropnie zmęczony i przeciążony. Alice odniosła wrażenie, że od czasu ich wspólnej kolacji postarzał się o dziesięć lat. Na jego twarzy pojawiły się wcześniej niewidoczne zmarszczki.
- Mogłabyś jeszcze raz błysnąć dla mnie oczami? - poprosił. - Żebym upewnił się, że nie zwariowałem. Nie żebym cię miał za kobietę-latarkę, Alice - pokusił się na żart, który zabrzmiał w jego ustach żałośnie. Był zrozpaczony, a nie wesołkowaty. Jeśli próbował się śmiać, to przez łzy.
Alice zaparkowała przed murami Injebreck House. Byli już na miejscu.
Rudowłosa przekręciła głowę do Hastingsa i jej oczy stały się znów złote i połyskujące.
- Właściwie potrafię tak i z włosami i ze skórą i lewitować, ale postanowiłam ograniczyć bodźce, którymi cię zbombarduję - powiedziała uprzejmie. Po chwili znów mrugnęła i jej oczy wróciły do normy.
- To nie są żadne świecące soczewki kontaktowe, prawda? - Shane mruknął pod nosem.
- Oczywiście, że nie… Swoją drogą, jesteś pewien, że powinieneś prowadzić? Piłeś - przypomniała mu. Po chwili wysiadła z samochodu, poczekała aż Shane wysiądzie, zamknęła auto i i ruszyła na schodki prowadzące do drzwi wejściowych. Otworzyła je i poczekała na mężczyznę, wtedy mogli wejść razem.
- Tak mnie zastanawia, ten dom ma strych? Bo nie mogłam znaleźć wejścia - przypomniała sobie Harper.
Shane przez chwilę nie odpowiadał. Odłożył aktówkę i ściągnął ociekający wodą płaszcz.
- Chyba powinienem powiesić go nad wanną.
Przez chwilę spoglądał na kałużę powiększającą się na drewnianej podłodze. Jednak nie ruszył odzienia, a tylko spojrzał na Alice.
- Tak, jest strych, ale spostrzegłem, że drewniane podpory są przeżarte przez korniki. W ogóle tam na górze był jeden wielki syf. Lekko oparłem się o kolumnę i oberwała się. Poprosiłem Darleth, aby pomogła mi wynieść nieco bardziej wartościowe rzeczy i zamknąłem klapę na kłódkę. Bałem się, że Moira wejdzie na górę i dach się na nią zawali - westchnął. - Ale szczerze mówiąc, nikt tam nie powinien wchodzić. To nie jest tak, że dorośli są uodpornieni na śmierć pod szczątkami tonowego dachu i tylko małym dziewczynkom może to zaszkodzić.
Mężczyzna chwycił parasolkę i płaszcz, po czym ruszył w stronę łazienki.
- Przepraszam, a czy mógłbyś ten klucz mi zostawić? Wcześniej słyszałam tam jakiś hałas i tak myślę, że może jakiś kot wlazł sobie tam niewiadomo jak i utknął… Albo to wiewiórki, czy myszy… Jednak nadal… No i gdzie tak właściwie jest tak klapa? - zapytała Harper. Nie przypuszczała, by miała powód żeby tam wchodzić, ale wolała wiedzieć czy jednak nie czaiła się tam jakaś zagadka… Albo kolejny Pan Serdelek.
Shane wyszedł z łazienki i ruszył w stronę swojego pokoju.
- Ja też słyszałem taki hałas, to te korniki. Rozpyliłem tam substancję, aby je wytruć, więc nikt nie może tam wchodzić jeszcze przez jakiś czas. Nie martw się, jeśli zabłąkała się tam jakaś wiewiórka, to pewnie długo już nie żyje - rzekł. - To… był naprawdę mocny środek. Bałem się, że te małe szkodniki rozprzestrzenią się na resztę domu. Bez obaw, sprawdziłem i podłoga była szczelna bez ubytków, więc nie zaczadzicie się - mruknął. - I okien tam nie widziałem, więc raczej nic się nie zabłąkało. Pewnie słyszałaś płacze ostatnich domierających korników - powiedział.
Następnie zniknął w swoim pokoju. Po chwili wynurzył się z kompletem suchych, świeżych ubrań i ruszył z nimi do łazienki.
- Byłbym okropnie wdzięczny za tę herbatę - uśmiechnął się smutno do Harper. - A z imbirem to w ogóle - westchnął i wszedł do środka.
 
Ombrose jest offline  
Stary 06-06-2019, 22:18   #194
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice milczała, ale ruszyła do kuchni. Wstawiła wodę w czajniku i przygotowała dwie szklanki. Poszukała herbaty, a następnie cytryny, imbiru, a także miodu. Taka dawka witamin powinna im dopomóc.
Nie było okien na strychu, a więc nic nie mogło nimi wejść… Hałas był za głośny, no chyba że te korniki miały wielkość psa, albo kota… Cokolwiek więc tam hałasowało, nie mogło być normalne… Alice zaraz przypomniała sobie wszystkie filmy z duchami na strychu w roli drugoplanowej i skrzywiła się.
Harper zgłodniała. Cały dzień była tylko na owsiance, której i tak za dużo nie zjadła, bo oddała swoją porcję Moirze. Jeszcze poczęstowała się pizzą, jednak to nie wystarczyło do tej godziny. Zegar wybił osiemnastą. Już od dwóch godzin na zewnątrz było ciemno. Bez latarni i świateł miast Alice czuła się w kompletnej głuszy. Tak właściwie od razu pojawiło jej się skojarzenie z Trafford Park, jednak tam przynajmniej był cały zastęp wiernych pracowników posiadłości. Tutaj była sama z Shanem, który brał prysznic. Cisza zdawała się nieco zbyt intensywna, więc włączyła stare radio na szafce nad mikrofalówką.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=YNfsaF0AXUM[/media]

Spostrzegła, że na zewnątrz błysnęło światło. Wnet na posesję wtoczył się pojazd Darleth. Hastings w tym czasie zakręcił strumień wody i teraz już tylko lekka muzyka rozbrzmiewała w Injebreck House.
Widząc, że auto Darleth wróciło, Alice ucieszyła się. Jej konsumenci wracali. Postanowiła zagotować więcej wody na herbatę i dla nich. Przygotowała wszystko, dalej stojąc przemoczona i lekko drżąca. Kiedy zalała dla nich herbaty, nasłuchiwała kiedy wejdą do domu. Postawiła ich szklanki na stole. Zostawiła też tę dla Shane’a. Swoją wzięła w dłonie i ruszyła z nią na korytarz. Chciała udać się na górę, ale najpierw zamienić słowo z resztą.
Wnet Hastings wyszedł na korytarz. Był już kompletnie odświeżony. Jedynie jego włosy były mokre, ale wycierał je właśnie ręcznikiem. Powinien je dobrze wysuszyć, jako że w grudniu na Isle of Man temperatury nie sięgały dziesięciu stopni Celsjusza. A w nocy było rzecz jasna jeszcze zimniej.
- Teraz już w ogóle nie czuję się pijany - rzucił. - Zresztą nawet gdybym był, to jest to prosta droga, po której nikt nigdy nie jeździ. Nawet gdybym chciał kogoś przejechać, to musiałbym nieźle się postarać. Jedyne co mogę zrobić, to spektakularnie stracić panowanie i wjechać do jeziora. Ale miałbym wtedy tylko spokój - zaśmiał się sztucznie. - Dziękuję za herbatę. Która moja?
Przyjaciele Alice byli w drodze do domu. Już ich słyszała przed drzwiami.
- Ta na stole, najbardziej po prawej. Dla reszty też zrobiłam, ale twoja będzie mniej parząca, bo już chwilę stała… - powiedziała Alice.
- Znalazłam imbir i miód, więc na pewno cię rozgrzeje - zapewniła go jeszcze. Napiła się swojej i patrzyła na drzwi, wyczekująco. Chciała im tylko powiedzieć o herbacie, a następnie udać się na górę, żeby wykąpać w gorącej wodzie. Już niemal o niczym innym nie mogła myśleć jak o chęci zrzucenia z siebie tych kompletnie przemoczonych, zimnych ubrań.
Oraz o zjedzeniu czegoś. Cały czas była głodna. Alice zerknęła w stronę kuchni, uznała, że weźmie sobie jakąś przekąskę… Herbatniki, na pewno się nimi zatka...
Wnet drzwi otworzyły się. Pierwsza weszła Jennifer.
- Cześć - rzuciła z lekkim uśmiechem. Dopiero po chwili spojrzała na to, w jakim staniu była Alice. - Mi było zimno w tym stroju… Jak teraz na ciebie patrzę, to głupio mi, że narzekałam. Chyba robię się miękka - mruknęła z delikatnym uśmiechem. - Widzę, że trzymasz się twardo w tych mokrych ciuchach. Hartujesz dziecko, pochwalam.
Bee weszła jako druga.
- Ta herbata dla nas? - uśmiechnęła się. - Cudownie - spojrzała na Harper. - Rozpieszczasz nas.
Miała na sobie płaszcz, a i tak lekko dygotała. Ta pogoda wszystkim dawała się we znaki.
- Jedyne, czego w tej chwili pragnęłabym jeszcze, to suszarka - mruknęła. - Z bardzo ciepłym nawiewem.
Kit i Darleth wtoczyli się na końcu. Kobieta zdawała się półprzytomna. Wisiała na Kaiserze. Jedną rękę położyła na brzuchu, chyba bolał ją.
- Już cię zaraz położymy, kochana - powiedział Kaiser tonem, który miał być wesoły i optymistyczny, ale trochę nie wyszło. Uginał się pod ciężarem Filipinki. Kobieta nie była wcale masywna, ale Kit posiadał wątłą posturę.
- Ale się spiłam - pokręciła głową. - Czemu jestem… taka głupia…
- Skarbie, nie ty pierwsza i nie ostatnia. Zaprowadzę cię do łóżka. I dam dobre wiadro.
- A myślałam, że wszystko, co miała, oddała w Muzeum Manx? - rzuciła Jennifer.
Kit zerknął na blondynkę z niesmakiem.
Harper popatrzyła na nich. Wyraźnie czuła ulgę, że wrócili.
- Zrobiłam dla wszystkich herbatę na rozgrzanie, prosze, poczęstujcie się, jest na stole w kuchni - powiedziała, gdyby ktoś jeszcze tego nie odkrył. Sama weszła do pomieszczenia, zgarnęła całą paczkę herbatników i wraz z kubkiem herbaty zaczęła nieść swoja kolację na górę.
- Muszę się rozgrzać, gdyby ktoś mnie szukał, będę u siebie. Odpocznijcie dziś wszyscy, tylko proszę nie wychodźcie już z posiadłości… Przynajmniej bez informowania mnie - poprosiła, dostojnym tonem, co jej się udało nawet pomimo stanu przemoknięcia niczym kura.
- Tak jest, pani policjantko - rzuciła Jennifer. - Pełen nadzór, to jest to - zażartowała.
- Ja zrobię kanapki dla wszystkich - zaoferowała Bee. - Pewnie wszyscy są głodni. Zrobię takie pyszne, mam ochotę na coś dobrego. Czy ktoś chce mi pomóc?
Rozbrzmiała cisza. Kit jednak już wracał z pokoju Darleth, w którym zostawił kobietę.
- Możesz powtórzyć? - poprosił, a kiedy to uczyniła, pokiwał głową. - Z przyjemnością. Podobno jednak powinienem unikać korzystania z ostrych narzędzi, tak powiedział mój psychiatra, więc zrobię wszystko, co nie będzie wymagało użycia noża.
Bee zamrugała powoli oczami.
- Żartuję - Kit rzucił kompletnie nieprzekonywująco, czym wywołał równie niepewny uśmiech na twarzy Barnett.
Tymczasem Alice udała się na górę i do swojego pokoju. Tam pozostawiła herbatniki i kubek. Wzięła kolejny ciepły sweter i spodnie, a także ręcznik i kosmetyczkę i ruszyła do łazienki. Musiała wreszcie ściągnąć z siebie te mokre rzeczy. Bee rzecz jasna była na parterze, więc tym razem nie zajęła miejsca pod prysznicem. Alice nie mogła położyć się w wannie, jak to zrobiła na parterze, ale z drugiej strony… czy chciała wracać w tamto miejsce? Jeszcze by zasnęła i znowu zobaczyła sferę pełną luster. Pytanie brzmiało, czy powinna tego unikać… czy też prowokować spotkania ze swoim doppelgangerem. Był przyjacielem czy wrogiem? Kontakty z nim mogły pomóc Alice, czy tylko sprowadzić ją ku… czemu? Śmierci? Szaleństwie? Jak wielkim potencjalnym zagrożeniem był rudowłosy? Ciepła woda usuwała zimno ze skóry Harper, jednak nie mogła wypłukać niepewności i splątanych myśli z jej głowy. Wnet pomieszczenie wypełniło się parą. Było ciepło. Zamknęła oczy. A wtedy… usłyszała ten dziwny odgłos. Stukanie. Miarowe, ale nie do końca. Było ciche. Alice znajdowała się niedaleko własnej sypialni, więc to była właściwa część domu. Wtem jednak dźwięk został zagłuszony przez kompletnie inny… Zaburczało jej w brzuchu.
Rudowłosa słuchała stukania. Czy było dalej, czy bliżej? Czy była w stanie określić, czy było bardziej wyraźne nad jej pokojem, czy może jeszcze inaczej i pochodziło po prostu z góry. Jej brzuch zaburczał, ale rozproszyła się tylko na moment. Wyostrzyła odrobinę słuch, chciała lepiej ocenić źródło stukania.
Ciężko było jej ocenić, gdzie dokładnie źródło odgłosu znajdowało się. Tak jak wcześniej. Głośność pukania bardzo zmieniała się. Jeżeli Alice przeszła nieco dalej i dźwięk ściszył się to nie miała pewności, czy nie stała tuż pod obiektem, który go wydawał… tylko po prostu odgłos był emitowany dużo ciszej. Wnet jednak jej rozważania straciły znaczenie, bo zapanowała dłuższa cisza. Harper nie mogła stać w łazience i wsłuchiwać się przez wieczność. A minęło co najmniej kilka minut kompletnego bezgłosu.
Alice westchnęła. Postanowiła odpuścić. Wytarła się ręcznikiem, po czym zaczęła ubierać. Zawinęła włosy w ręcznik, tworząc turban. Następnie opuściła łazienkę, już rozgrzana. Ruszyła do swojego pokoju, żeby wypić herbatę, zjeść ciastka i poczytać dalej książkę. Musiała odpocząć…
Spędziła ten czas zaskakująco miło. Kiedy kontynuowała lekturę, odkryła, że potrafiła wtopić się w świat już po kilku akapitach. Miło było kompletnie zapomnieć o problemach i trudach minionego dnia, a skupić na problemach i trudach czyjegoś innego. Mac była młoda, ale tez zderzała się ze światem paranormalnym, to było dla niej ciekawe, czytać o kłopotach innych, a nie przeżywać je na własnej skórze. Herbata była już tylko lekko letnia, jednak imbir w niej zawarty wciąż rozgrzewał. Alice było ciepło po kąpieli, więc nawet nie przeszkadzała jej zbytnio chłodniejsza temperatura napoju. Herbatniki okazały się… zwyczajne. Kruche i słodkie. Najlepszą możliwą przyprawą był głód Harper. Jadła już w życiu bardzo wykwintne dania, jednak te najbardziej proste przysmaki mogły sprawić jej niekiedy jeszcze większą przyjemność. Nawet nie wiedziała kiedy pochłonęła wszystkie. Odruchowo sięgnęła po kolejne ciastko, jednak ich zabrakło… czym się nieco zawiodła. Miała też ochotę napić się jeszcze herbaty, tylko ciepłej. Przede wszystkim interesowały ją dalsze losy Mac.
Rudowłosa westchnęła. Zapamiętała na której stronie stanęła, główna bohaterka spotkała niejakiego Jericho Baronsa, który jak już Alice pojęła, był tym typem, mrocznym ociekającym seksem i niebezpiecznym, co było typowym dla takich książek. Dla konstrastu jeden z książąt wróżek, V’lane zdawał się jego świetlistym, równie groźnym i zwodniczym odpowiednikiem. Rudowłosa poznała więc dwóch kandydatów do ręki Mac, choć oczywiście to była tylko teoria…
Śpiewaczka wygrzebała się spod koca, po czym ruszyła na dół. Potrzebowała więcej herbaty i więcej herbatników. Zastanawiała się, gdzie była księga wróżek i kto zabił siostrę Mac… Była trochę odrealniona i zamyślona. Jej umysł zdawał się potrzebować takiego relaksu.
Spostrzegła, że na blacie w kuchni był talerz z czterema kanapkami. Były posmarowane masłem, puszystym białym serem, posiadały również pomidora oraz posiekaną pietruszkę i szczypiorek. Akurat Bee weszła do środka tuż za Harper.
- Kit ci nie zaniósł? - zdziwiła się. - Miał, ale nie zrobił. W każdym razie to dla ciebie - powiedziała. - Robię dolewkę herbaty. Wszyscy są zziebnięci i posmakował im imbir z miodem - uśmiechnęła się lekko.
Alice słyszała, że w salonie grał telewizor. Shane musiał w międzyczasie wyjść z domu i pojechać do swojego ojca, jak zapowiadał. Kit rozmawiał z Jennifer. Kiedy wyostrzyła słuch, odkryła, że spierali się co do najprzystojniejszego uczestnika reality show. Rano oglądali powtórkę z wczoraj, a dzisiaj doświadczali premiery następnych odcinków.
- Dziękuję, to bardzo miłe z waszej strony… - podziękowała Harper. Wzięła talerz kanapek, ostatnią paczkę herbatników i herbatę. Nie miała dziś już ochoty na rozmowy o pracy… Odwróciła się i ruszyła z powrotem na górę. Będąc na piętrze, rozejrzała się po korytarzu. Nikogo tu nie było poza nią, reszta pozostawała na dole… Zastanawiało ją tymczasem, gdzie zaginął kot, którego wpuścili tu dziś po południu. Znalazł sobie jakieś wyjście? Czy może spał sobie w jakimś ciepłym miejscu? Alice pokręciła głową i ponownie ruszyła do siebie. Tajemnice Dublinu same się nie odkryją…
Kiedy wchodziła po schodach, Jennifer wychyliła się i spojrzała na nią.
- Chwila, czekaj! - rzuciła. - Wszystko w porządku? Obraziłaś się, czy coś? Dolega ci coś? - zapytała.
Rzeczywiście, od powrotu Konsumentów Alice przebywała z nimi tak mało czasu, jak to było tylko możliwe. Mogli zastanawiać się, dlaczego Harper jako jedyna wyłamuje się z grupy i robi nie wiadomo co. Może nawet nie uwierzyliby, gdyby powiedziała, że po prostu czyta książkę.
- Nie robimy żadnej narady ani podsumowania dzisiaj? - zapytała jeszcze.
- Nie obraziłam się, po prostu jestem zmęczona Jenny. Chciałam nieco odpocząć. Naradę zrobimy rano, podsumujemy dzisiejszy dzień, a także zaplanujemy jutrzejszy. Nie martw się niczym, czuję się dobrze, po prostu dużo się dzisiaj działo… - powiedziała i uśmiechnęła się do blondynki.
- Cieszę się, że nic wam się nie stało i że jesteście tu ze mną… - dodała jeszcze szczerze. Ruszyła na górę ponownie, popijając ciepłą herbatę po drodze.
- Hmm… w porządku - Jennifer rzuciła za nią, ale wydawała się nieprzekonana. Zapewne już snuła swoje własne teorie spiskowe. - Chyba nie masz depresji, co? - wpadła na ten pomysł, kiedy Alice była już prawie na piętrze.
- Oczywiście, że nie - Kit zbeształ ją. - Żadni moi przyjaciele nie mają depresji, bo przecież jestem ich przyjacielem - wyjaśnił logicznie.
- Nie mam depresji, obiecuję. Nic mi nie jest, po prostu potrzebuję trochę oderwać myśli, to wszystko. Czytam książkę na górze, jest dość ciekawa. Nigdzie nie wychodzę, nie będę się ciąć, ani płakać - powiedziała, po czym zniknęła trafiając na piętro. Ruszyła do swojej sypialni i przymknęła drzwi. Postawiła kanapki na stoliku, po czym usiadła na łóżku. Położyła herbatniki obok laptopa i najpierw zabrała się za zjedzenie kanapek. Rozglądała się po pokoju. Było chłodno więc przygarnęła do siebie koc i owinęła się nim.
Zrobiło się całkiem przytulnie. Zgasiła światło i zapaliła lampkę nieopodal łóżka. Wnet w pokoju zagrały przyjemne cienie. Nie męczyły wzroku, odprężały. Jako że w sypialni nie było żadnych podejrzanych parawanów, to Alice nie miała powodu do zaniepokojenia. Widziała wszystko jak na dłoni i słabe oświetlenie niezbyt trapiło. Pod kołdrą było ciepło, choć w samym pomieszczeniu panował chłód. Na szczęście pierzyna była bardzo gruba i mróz nie groził Harper. Popijała herbatę, zagłębiając się w dalsze losy MacKayly Lane. Imię kobiety było dość oryginalne. Kojarzyło się z Afroamerykankami, one lubiły wymyślać i przekręcać imiona w ten sposób. Z jakiegoś powodu. Wnet Alice poczuła się trochę znużona i senna. Jednak książka dalej ją interesowała, więc stanęła przed bardzo trudnym wyborem… czy ją odłożyć, czy dalej zagłębiać się w losy bohaterki.
Harper wybrała opcję środkową. Ułożyła się maksymalnie wygodnie na łóżku, podpierając głowę poduszkami i ręką, leżała na boku, a laptop stał przed nią. Postanowiła, że jeśli zaśnie podczas czytania, to nic się nie stanie. Oczy jej się zamykały, ale dalej zagłębiała się w opowieść… W pewnym jednak momencie przymknęła je na kilka dłuższych chwil, ziewając i przecierając twarz dłonią. Przekręciła się na plecy. Była zagrzebana w pościeli i było jej wygodnie. Leżała i słuchała ciszy, a także szumu swojego laptopa, deszczu za oknem, stłumionych dźwięków z parteru…
Na dłuższy moment przymknęła oczy. Zastygła w tej samej pozycji, którą miała dotychczas. Opierała głowę o rękę, kiedy poczuła na policzku delikatne muśnięcie palców. Kiedy otworzyła oczy, spostrzegła znajomego mężczyznę. Usiadł na skraju łóżka i uśmiechnął się do niej lekko. Miał materiałowe, granatowe spodnie oraz białą koszulę w złote paski. Krawat był ciemnego odcienia koloru niebieskiego, jednak podszyty był złotą nicią.
- Jak radzisz sobie beze mnie, Alice? - zapytał Terry.
Rudowłosa patrzyła na niego i nie wierzyła. Nie była w stanie odpowiedzieć. Patrzyła na niego, a jej oczy nabiegły łzami. Usta jej zadrżały.
- Terrence… - szepnęła i sięgnęła dłonią, żeby go dotknąć, czy był twardy, ciepły… prawdziwy. Musiała sprawdzić. Podniosła się na łokciu i przechyliła najbardziej jak mogła.
Napotkała od razu jego usta. Ich wargi na moment styknęły się. To był taki miły pocałunek, choć powierzchowny i krótki. Słodszy od herbatników i miodu, a wywołał w niej ten sam gorący dreszcz, co imbir.
- Tak, Terrence. Dostałem to imię przy narodzinach. Przy śmierci nie dostałem żadnego kolejnego, nowego. Ta asymetryczność jest ciekawa, jak sobie ją uświadomisz. Zdaje się byłoby zbyt dużym luksusem, aby przejść w zaświaty z nowym mianem. To tak, jakby porzucić za sobą wszystkie swoje grzechy… - zawiesił głos. - Luksus i pełna niesprawiedliwość. I rzeczywiście, nawet tutaj prześladują mnie pewne niedopatrzenia, których dopuściłem się w życiu… Na przykład nie mówiłem ci wystarczająco często, że cię kocham. W ogóle tego nie robiłem.
To co powiedział momentalnie wycisnęło z jej oczu łzy. Alice zamrugała kilka razy, bardzo szybko i uśmiechnęła się cierpko.
- Zrobiłeś to raz… Poszło mi w pięty. Co z tego, gdybyś powiedział to milion razy, wystarczył ten jeden - powiedziała i odwróciła na moment wzrok. Otarła twarz dłonią, zaraz jednak wystraszyła się, że de Trafford zniknął i natychmiast spojrzała w jego kierunku z powrotem, zaniepokojona, że może go tam już nie być.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 06-06-2019, 22:18   #195
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wciąż tam był. Alice odniosła wrażenie, że lekko migotał. Czy wokół jego skroni pobłyskiwało światło? Wyglądało nieco jak aureola… jakby był jej prywatnym aniołem stróżem.
- Znajdujesz się w niebezpiecznym miejscu - powiedział. - Może najbardziej groźnym, w jakim w życiu byłaś. A obydwoje wiemy, że to coś znaczy - mówił powoli. Chwycił jej dłoń i głaskał delikatnie po jej wierzchu. - Musisz uważać. Dla mnie. I dla swoich przyjaciół. Są dużo bardziej krusi, niż mogłoby się z początku wydawać.
Alice podniosła się bardziej, po czym napadła na niego. Przytuliła go i zacisnęła palce na jego koszuli.
- Potrzebuję rozwiązać tę sprawę… Muszę dać dom konsumentom i naszemu dziecku… - powiedziała cicho. Drżała lekko.
- Przepraszam… Przepraszam, że chciałam, żebyś wtedy do mnie przyleciał… Nie powinnam była… - wydusiła, ale słowa ugrzęzły jej w gardle z bólu.
Terry przytulił ją mocniej.
- Gdybym mógł cofnąć czas, to przyleciałbym do ciebie jeszcze wcześniej. Nie na wszystko mamy w życiu wpływ i musimy się z tym pogodzić. Znałem wielu wspanialszych, silniejszych i mądrzejszych ludzi ode mnie, którzy odeszli dużo głupszą śmiercią. Szkoda, że nie zdążyliśmy zestarzeć się razem - pocałował ją delikatnie w policzek. - Jednak cieszę się, że przynajmniej część mojej miłości zostanie z tobą na zawsze. Właśnie teraz wzrasta w tobie - rzekł i nieco odchylił się, żeby dotknąć jej brzucha. Nawet uśmiechnął się do niego, jakby już teraz był w stanie zobaczyć istotę, która w nim kiełkowała.
Alice się rozkleiła. Przetarła znowu twarz dłonią, po czym sięgnęła po dłoń Terrence’a i przesunęła ją tak, by dotknął jej brzucha razem ze swoją.
- To cudowne… chciałeś je mieć… I… I dostałeś… Będziemy je mieć, nie dopuszczę, żeby coś mu się stało… Żałuję, że nie będziesz mógł… Się nim cieszyć tak… osobiście… Gdzie jesteś Terrence… Nie jest ci tam źle? - zapytała, lekko rozedrgana. Pogładziła jego dłoń i zadrżała. Podniosła wzrok do góry, żeby spojrzeć mu w oczy.
De Trafford uśmiechnął się smutno. W jego oczach zadrgały nuty żalu.
- Jestem bardzo szczęśliwy - odpowiedział. - Nie martw się o mnie.
Pierwsza część wypowiedzi mężczyzny zabrzmiała sztucznie, jednak druga zdawała się bardzo wiarygodna. Rzeczywiście, Terry powiedział to, żeby nie zadręczała się myślą o nim. Nie był aż tak dobrym aktorem, żeby tego nie wyczytała.
- Teraz muszę odejść. A ty musisz się obudzić - szepnął.
Zaczął powoli odsuwać się od Alice. Pewnie chciał wstać z łóżka.
- Nie… Nie… Nie proszę… zostań ze mną jeszcze chwilę… - Rudowłosa spanikowała. Zaczęła wyplątywać się z pościeli i chciała go złapać, zatrzymać. Nie mogła go znowu puścić, żeby od niej odszedł.
- Błagam… Proszę - poprosiła go.
- Kocham cię, proszę, zostań - powiedziała, próbując chwycić go chociaz za rękaw. On powiedział jej to raz, ona nie miała okazji… Niemal się dusiła z paniki, że musiał już iść.
Terry westchnął.
- Nie mogę - wzruszył ramionami. - Nasze uczucia mogą być piękne i silne, ale nie zmienią jednego… - uśmiechnął się smutno raz jeszcze.
Alice próbowała go chwycić, ale jej dłonie nie były w stanie. Prześlizgiwały się przez powietrze. Już nie będzie mogła go dotknąć. Świadomość tego była paraliżująca. Jak gdyby Harper raz jeszcze straciła grunt pod nogami.
- Nie zmienią jednego - powtórzył ciężko i zrobił krok do tyłu.
Dokończenie zdawało się oczywiste.
Nie zmienią tego, że nie żyje.
Harper klęczała na łóżku i patrzyła na niego. Odchodził. Jej sny wielokrotnie go jej zabierały. Ten niczym się nie różnił… a nawet nie, był gorszy, był jeszcze gorszy, bo Alice wierzyła, że dano jej go na tę ulotną chwilę tak naprawdę. To było słodkie, ale tak słodkie, że od gorzkości aż ją zemdliło. Załamała się. Opadła na łóżko bezradna, zdruzgotana i rozpalona tęsknotą. Czuła się tragicznie i wiedziała, że za chwilę zbudzi się i świat będzie jeszcze gorszy… Zasłoniła twarz dłonią i próbowała złapać dech, było jej tak ciężko, kiedy dławiła się emocjami.
Terry’ego już nie było, a ona nie wiedziała jak sobie z tym poradzić. Położyła się na łóżko. Spróbowała raz jeszcze tej wygodnej pozycji, choć ciężko było w tej chwili myśleć o komforcie. Miała wrażenie, że w jej serce wbito szereg haków przytwierdzonych do zwierząt jucznych. Jakaś nikczemna siła smagała je batami, a Alice miotała się w coraz większych konwulsjach i bólu. Mimo wszystko podparła głowę ręką i spojrzała na komputer. Była w tej pozycji, kiedy zasnęła. Mrugnęła oczami. Pozostawała wciąż tak samo ułożona, kiedy się obudziła.

Była trzecia w nocy, jeśli wierzyć zegarowi w prawym dolnym rogu monitora. Cała jej ramię było zadrętwiałe. To był cud, że przez cały ten czas pozostała tak samo ułożona. Oczywiście wolałaby cuda kompletnie innego rodzaju, lecz kiedy rozejrzała się dookoła… Terry’ego już nie było. Zamiast tego poczuła pełen pęcherz po dwóch herbatach. Musiała udać się do toalety. Jednocześnie… usłyszała to dziwne, niepokojące stukanie. Dobiegało znad jej głowy. Zdawało się… dużo głośniejsze, niż przedtem…

- Odwal się - powiedziała do sufitu, na który teraz popatrzyła. Chciało jej się płakać i nie mogła powstrzymać łez. Podniosła się z łóżka. Przebrała się w koszulę do snu, po czym ruszyła do łazienki. Musiała przemyć twarz, załatwić się. Orzeźwić po tym co jej się śniło. Płakała w ciszy, nie chciała nikogo obudzić. Słuchała stukania, jednak nadal nie wiedziała gdzie była klapa. Postanowiła jednak, po wyjściu z toalety rozejrzeć się za nią. Najpierw jednak wzięła pistolet. Może jak wystrzela magazynek w jakieś paranormalne gówno, to się uspokoi.
Już miała otworzyć drzwi, kiedy te same się rozwarły. Jej serce zaczęło nieco szybciej bić, jednak to był tylko czarny kocur. Wszedł do środka z postawionym ogonem i ruszył w stronę Alice. Otarł się o jej nogę. Być może pobawiłaby się z nim chwilę, gdyby nie była w kompletnie innym nastroju.
- Za chwilę mały, najpierw załatwię te korniki - obiecała mu.
Mocniej ścisnęła broń i ruszyła do drzwi. Nie otworzyła ich jednak szerzej, a tylko wyjrzała przez szczelinę stworzoną przez kocura. Spostrzegła Shane’a. Na początku wahała się, czy to może nie Kit, ale Hastings był dużo mocniej zbudowany. Bez ubrań zdawał się wręcz umięśniony, choć na korytarzu prawie nie było światła i umysł mógł jej tylko płatać figle. Mężczyzna schodził po drabince ustawionej tuż przed schodami. Następnie schylił się i bardzo powoli wsunął ją do góry. Wtedy zamknął klapę i założył kłódkę. Schylił się po ozdobną rozetę, którą Alice kojarzyła. Wcześniej tkwiła pod sufitem, lecz Harper nie przyszło do głowy, że zakrywała wejście na strych.
Rudowłosa zmarszczyła brwi. Co on tu robił. Czemu był na górze…? Alice odrzuciła broń w poduszki na łóżko, po czym po cichu wyszła ze swojej sypialni i ruszyła w jego stronę. Nie miała tym razem szlafroka, ale był środek nocy i była kompletnie rozbita, nie pomyślała o tym.
- Shane? - szepnęła.
- Co robisz? - zapytała jeszcze, równie cicho. Nie chciała budzić reszty.
Mężczyzna zadrżał, kiedy usłyszał głos Alice. Obrócił się w jej stronę. Harper nie widziała jego twarzy. Jedynie zarys postaci. Padało na niego jedynie skąpe światło z parteru. Tylko nieco oświetlało prawy profil mężczyzny skierowany w stronę schodów. Kobieta odniosła wrażenie, że Shane wcale nie cieszył się z jej widoku. Choć mogła tylko domyślać się jego miny.
- Alice, jeszcze nie śpisz? - zapytał. - Jest dość późno… - zawiesił głos. - Mam nadzieję, że cię nie obudziłem. Starałem się być cicho.
W tej chwili Harper rzeczywiście mogła uwierzyć, że niegdyś Hastings był aktorem dubbingowym. Jego ściszony głos w kompletnej ciszy i mroku sprawił, że ciarki przeszły po jej ramionach.
Mimo woli wstrzymała oddech. Dwanaście sekund zajęło, nim znalazła głos w gardle. Przez ten cały czas, a był dość długi, Hastings stał nieruchomo i wpatrywał się w nią. Alice wydawało się, że nawet nie oddychał. Oczywiście to wcale nie pomagało Harper znaleźć słów.
- Um… spałam, ale miałam męczący sen… A potem to pukanie na górze… Ja nie jestem pewna, czy to na pewno korniki Shane… Swoją droga, co robiłeś na górze, nie mieliśmy tam nie wchodzić z powodu trutki? - zapytała cicho. Obserwowała go uważnie. Skrzyżowała ręce pod biustem.
Shane wzruszył ramionami.
- Nie mogłem spać - powiedział. - Powiedziałem, że dobrze sprawdziłem, czy podłoga jest szczelna i że nie podusicie się, ale kiedy wróciłem do domu… Nie mogłem zasnąć. Jestem cały zaniepokojony od czasu, kiedy zobaczyłem ojca. Nie chciałbym, żebyście skończyli tak samo, jak on.
Z jakiegoś powodu… to zabrzmiało jak groźba. Choć to pewnie tylko przez okoliczności. Trzecia w nocy, prawie kompletny mrok, półnagi mężczyzna, niedawno poznany… i na dodatek szeptał tym głosem.
- Na szczęście wszystko wydaje się w porządku. Tak długo, jak nie będziemy wchodzić na górę, tak długo nie spotka nas nieszczęście. Na krótki moment zdołałem wstrzymać oddech, ale już teraz śluzówki mnie pieką. A byłem tylko chwilę…
Czarny kocur zamiauczał. Natomiast nad ich głowami raz jeszcze rozległo się to dziwne stukanie. Jednak teraz znowu było ciche. To pewnie przez otwarcie klapy wydało się Alice bardziej donośne.
Harper nie mrugnęła.
- Co jest na górze Shane… Nie sądzę, żeby były tu korniki wielkości kóz - powiedziała poważnym tonem. Cofnęła się jednak o krok. Zaczęła odczuwać lęk, który ściśle był związany z jej wspomnieniami z całkiem świeżej sytuacji sprzed niecałego miesiąca. Obserwowała go czujnie. Z jakiegoś powodu zaczęła podważać to, czy aby na pewno rozmawiała z Hastingsem.
Hastings już miał jej odpowiedzieć, ale zdarzyło się coś, co kompletnie rozproszyło Alice. Drzwi na korytarzu w oddali otworzyły się. Korytarz zalało światło. Jednak Shane był zwrócony do niego tyłem, więc Harper nie widziała go dużo lepiej. Jennifer wyjrzała na korytarz. Tylko nieco przechyliła się. Śpiewaczka ujrzała jej rozczochrane, blond włosy. Oraz pełną, nagą pierś.
- Shane… - szepnęła. - Czemu nie ma cię tak długo? - zapytała i zmrużyła oczy. Chyba nie była pewna, czy widzi w oddali Alice, czy też nikogo tam nie było.
Sprawa stała się nagle brutalnie jasna. Harper została ogłuszona oświeceniem jak obuchem.
- Dobrej nocy… - szepnęła najciszej jak się dało, po czym odwróciła się i ruszyła po cichu do swojego pokoju. Jennifer i ją oddzielał Hastings, więc nie musiała dostrzec jej zmierzającej w głąb drugiej części korytarza, zwłaszcza, że było tam ciemno. Weszła do swojego pokoju i przymknęła drzwi. Zostawiła najmniejsza mozliwą szczelinę, dla kota, gdyby chciał potem wyjść. Podeszła do zwierzęcia i podniosła je. Zaczęła głaskać. Milczała, po prostu gładziła kota. W pewnym sensie spodziewała się tego, ale po tym jak przed sekunda odwiedził ją we śnie Terrence, przeżyła dodatkowy szok. Usiadła na łóżku, po czym położyła zwierzę. Popatrzyła dokąd sobie pójdzie. Czy ucieknie, czy też ułoży się i da głaskać dalej.
W pewnym sensie Jennifer uprawiała seks ze swoim dalekim kuzynem, choć z drugiej strony nie była z nim w ogóle spokrewniona, więc pod tym względem ciężko to było uważać za bardzo skandaliczne. Alice nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek wcześniej widziała ją z mężczyzną. Choć pewnie nawet Terry nie wierzył w to, że była wciąż dziewicą.
Czarny kot spoglądał w oczy Alice, ale tylko krótko. Wydawał się dużo mądrzejszy od zwykłego zwierzaka, ale od wielu kocurów można było odebrać takie wrażenie. Tymczasem Harper usłyszała raz jeszcze stukanie nad głową. Ta sprawa pozostała kompletnie niewyjaśniona. Chcąc nie chcąc Jennifer uratowała Hastingsa, rozpraszając Harper. To, że spędzili z sobą noc… a przynajmniej część nocy… tak naprawdę niczego jeszcze nie wyjaśniało ani nie wykluczało. Korniki wielkości kozy wciąż były powszechnie przyjętym wytłumaczeniem.
Alice postanowiła, że rano, kiedy wszyscy wstaną, poprosi Shane’a o klucz. A jeśli go jej nie użyczy, kłódka pożegna się z istnieniem przestrzelona z jej pistoletu.
- Jesteś całkiem ładnym kotem - powiedziała do zwierzaka cicho, a następnie przestała go wreszcie głaskać. Obróciła się, by zamknąć laptop, który dawał blade światło. W pokoju zapanowała całkowita ciemność, a ona ostrożnie zagrzebała się w pościeli, uważając by nie potrącić kota. Zaraz ostrożnie odszukała go ręka, żeby dalej głaskać. Było to terapeutyczne, na jej skołatane nerwy…
Kot pozostał przy niej przez całą noc, nawet kiedy Alice przestała go głaskać. Śniło jej się, że była MacKayle. Widywała wszystkie postaci z powieści po kolei i tłumaczyła im, że wie, kto zabił jej siostrę. Przecież to był Tuoni! Jak mogła o tym zapomnieć? Lecz wyglądało na to, że ona jedna znała fińskiego boga. Wszyscy inni uznali, że oszalała. Choć tak naprawdę to oni odeszli od zmysłów. Nie pamiętali, że jej siostra miała na imię Natalie, nie żadna Alina. Wnet Harper zbudziła się. Spojrzała na telefon prędkim, urywanym ruchem ręki. Była siódma rano. Mogła jeszcze spać… pewnie wszyscy spali…
Rudowłosa podniosła głowę i spojrzała w stronę okna, czy nadal padało. Potem rozejrzała się po pokoju. Czy kot nadal tu był, czy drzwi były tylko lekko uchylone… Czy sól była tam gdzie ją rozsypała… Następnie zerknęła na telefon ponownie, żeby sprawdzić, czy nikt do niej nie pisał.
Kota nie dostrzegła, jednak sól była ciągle w tym samym miejscu. Lekko mżyło, ale to było nic w porównaniu do wczorajszej ulewy. Zdawało się, że niebo zdążyło wypłakać się przez noc i teraz roniło już tylko pojedyncze łzy. Drzwi pozostawały uchylone - kot, jak to kot, posiadał elegancję, ale za nic miał zasady dobrego wychowania. Nie zamknął za sobą drzwi. Po prostu ją opuścił. Szybko, nagle, nawet nie wiedziała kiedy. Tak jak Terry. Choć kota pewnie będzie jeszcze mogła zobaczyć, natomiast de Trafforda… cicho westchnęła.

Cytat:
Napisał Joakim
Śnił mi się Terry. Mówił, że nie ma do mnie żalu, że go nie kochałem.
Jeżeli Dahl do niej pisał… to znaczyło, że sen musiał naprawdę nim wstrząsnąć.
Alice patrzyła na słowa, które napisał Joakim, a następnie zerknęła na czas, kiedy je do niej wysłał. O czwartej rano otrzymała powiadomienie.
Odpisała mu.

Cytat:
Mnie też dziś odwiedził…
Uznała, że to proste zdanie wyraża więcej niż tysiąc słów. Schowała telefon pod poduszkę, po czym zamknęła oczy. Było jeszcze wcześnie. Chciała jeszcze pospać. Była jeszcze zmęczona swoimi emocjami z zeszłej nocy.
Mogła nastawić budzik na godzinę, o której pragnęła wstać. Ustawiła go więc na dziesiątą, po czym ułożyła telefon ponownie pod poduszką. Wsunęła koc na głowę i spróbowała się odprężyć. Tym razem zrezygnowała z wizualizacji, obawiała się, że znów jej się ktoś w nią wkradnie. Zaczęła jednak myśleć, o Mauritiusie, o tym co się tam działo, potem o Helsinkach… Musiała zamrugać oczami, bo wolała nie popaść w obłęd tych myśli. Znów odetchnęła i poprawiła się w pościeli. Szła leśną drogą. Uznała, że to najbezpieczniejszy kierunek wizji… Szła leśną droga, szumiał las, nagrzany od słońca oddając piękną woń. Ptaki śpiewały. Było ciepło. Miała na sobie lekką sukienkę. Zatrzymała się, by zjeść borówki z krzewów wzdłuż drogi. Przed nią majaczyła polana pełna kwiatów. Ruszyła w jej kierunku. Dzień jej się znudził więc nadała jej teraz noc. Spacerowała wśród kwiatów o zmierzchu. Był księżyc, trawy jeszcze pachniały całodniowym nagrzaniem, a kwiaty oddawały swą wspaniałą woń. Chciała zasnąć tu. Nie w Helsinkach, czy na wyspie.
Położyła się na trawie, jednak… no cóż, to nie okazało się tak romantyczne i wygodne, jak jej się wydawało. Było tutaj pięknie, ale potrzebowała nieco innego otoczenia na odpoczynek. Ruszyła więc dalej. Pachniało tak intensywnie, że Alice skoncentrowała się głównie na zmyśle węchu. Próbowała wydobyć najróżniejsze składowe pięknego zapachu. Były sosnowe igły, słodkość chabrów i bławatków, głęboka intensywność złocienia, zawilców, fiołków i przylaszczek… Kiedy jednak weszła do lasu, kwiatowe aromaty nieco ustąpiły miejsca innym woniom. Szła drogą, uspokajając się coraz bardziej. Spojrzała na drobnego czyżyka, który podleciał w jej stronę i usiadł na najbliższej gałązce. Kiedy przeszła dalej, poderwał się do lotu i spoczął na kolejnej niedaleko Harper. W ten sposób podróżował odcinkami wraz z nią. Alice czuła się jak awatar wiosny, księżniczka lasów i pól. Nie chciała obudzić się, choć tak właściwie nawet o tym nie myślała.
Wnet las skończył się, a ona spostrzegła kolejną polanę. Widziała całą jej długość, kilkaset metrów. Na tym terenie znajdowała się drobna wioska. Alice widziała skromne domy zbite z desek. Brudne, lecz wesołe dzieci biegały wokół po trawie, aż wyszły matki, rozganiając ich do domu. Zapadł wieczór, ale one wciąż chciały się bawić. Wnet jednak wioska zasnęła. Zarówno najstarsi, jak i najmłodsi schowali się w domach, broniąc przed czujnym okiem księżyca.
 
Ombrose jest offline  
Stary 06-06-2019, 22:22   #196
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa obserwowała wioskę przez jakiś czas, po czym ruszyła jej brzegiem. Nie chciała zwracać na siebie uwagi. Po prostu szła dalej. Zerknęła, czy ptak dalej jej towarzyszył. Tak było, nie ustępował jej ani na krok. Czy też może raczej trzepot skrzydeł. Rozejrzała się też, czy cokolwiek co widziała dawało jej jakieś informacje gdzie była. Czy jej umysł po prostu postanowił dać jej taką wioskę? Przypominała jej te z opowieści fantasy, które lubiła czytać. Szła dalej, myśląc o różnych fabułach takich opowieści.
Alice nie kojarzyła tej wioski. Coś jednak było w samej dolinie znajomego, choć nie była pewna co takiego. Na pewno nigdy po niej nie chodziła ani nie widziała na oczy. Spostrzegła na najwyższy budynek wioski. Był okrągły i duży. Zdawał się solidniej zbudowany od wszystkich pozostałych. Na samym szczycie słomianego dachu znajdował się luft, znad którego unosiła się strużka dymu. Idąc brzegiem niewielkiej mieściny Alice dostrzegła rzekę, która biegła niedaleko jej. Bez wątpienia wygodnie było mieć źródło czystej, pitnej wody tak blisko siebie.
Alice postanowiła ruszyć w jej stronę. Przyszło jej do głowy, że jeśli rzeka była dość spokojna, mogłaby się w niej wykąpać. Było gorąco, nawet jak na noc, więc miała ochotę na takie dzikie doświadczenie, zwłaszcza jeśli miało miejsce w jej medytacji. Chciała się rozluźnić. Uśmiechnęła się do tej miłej, spontanicznej myśli.
Alice ściągnęła z siebie lekką sukienkę i odziała się tylko w światło księżyca. Sunęło po jej pięknym, szczupłym ciele gładko niczym jedwab. Zanurzyła się w wodzie. Była zimna, ale to nie przeszkadzało jej. Wnet spostrzegła, że z lasu wokół polany wynurzyły się pojedyncze istoty. Zdawały się utkane z lekkiego, efemerycznego blasku o zielonym zabarwieniu. Były piękne, ale według swoich własnych, odmiennych standardów. Mimo to Harper nie mogła odczuć pewnego strachu na ich widok. Spostrzegła, że zaczęły się przybliżać w jej stronę.
Harper obserwowała istoty. Zerknęła na swoją sukienkę na brzegu, po czym przesunęła się na sam środek strumienia. Woda zakrywała ją od pasa w dół, a jej włosy przysłaniały jej piersi. Była ciekawa co takiego te tajemnicze byty od niej chciały. Czekała. Nie przerażały jej, więc zachowywała spokój.
Przybliżały się. Z każdą sekundą były coraz bliżej. Sunęły przez polanę, tylko delikatnie muskając ją stopami. Wpierw wydawało jej się, że idą w stronę wioski, podczas gdy tak naprawdę… zbliżały się w jej stronę. Wnet otoczyły ją wokół rzeki. Spośród nich wystąpiła nieco wyższa istota. Zdawała się płci żeńskiej. W jej zielonej, półprzezroczystej sylwetce tańczyły srebrne nuty. Zdawały się rozciągać w jej sylwetce niczym wstęgi. Alice spostrzegła, że dama miała przepiękne rysy twarzy.
“Dubhe”, rzekła. Tak właściwie nawet nie otwierała ust. Zdawała się bardziej przekazywać informację telepatią, niż mową. “Zostaniesz skazana za swoje występki”.
Istoty wszystkie, zgodnie i w jednym momencie zrobiły krok do przodu.
Alice przechyliła głowę.
- Nie uczyniłam niczego złego - powiedziała poważnym tonem. To był punkt, w którym wizja powoli przestawała jej się podobać, choć nadal ją ciekawiła. Rozejrzała się po istotach. Ile ich było, czy zamykały ją szczelnie kręgiem? Była w rzece, czy mogła to jakoś wykorzystać, by uciec w razie potrzeby? Na razie stała spokojnie, ale już snuła plany.
Tymczasem dama przymknęła oczy.
“Manannanie. Ty, który podpierasz się na trzech filarach. Odpierasz najeźdźców, więzisz nikczemników. Ześlij nam swoją moc. Wraz ze światłem księżyca”, powiedziała.
“Wraz ze światłem księżyca”, zgodnie powiedział chór głosów.
Alice spostrzegła, że istoty podniosły dłoń i skierowały ją w jej stronę. Wystrzeliły z nich wiązki jasnozielonej energii, która zaczęła ją oplatać. Harper mogła się obudzić. Wiedziała, że śni.
Jeszcze jednak tego nie zrobiła.
- Czyżbyście byli… Mooinjer veggey? To was powinno się ukarać… - powiedziała marszcząc brwi. Spróbowała chwycić wstęgi, które ją oplatały. Była ciekawa, czy mogła. Jeśli jednak poczuje, że dzieje się coś niepokojącego i poważnego, zamierzała obudzić się.
Już teraz działo się coś niepokojącego i poważnego. Czy kiedy będzie chciała cofnąć się… nie będzie już za późno? Niekiedy ciężko było wyczuć, w którym dokładnie momencie przekraczało się granicę.
“Jesteś wynaturzeniem. Nadrzędną zbrodnią przeciwko ładowi i porządkowi. Pochłaniasz wszelkie światło, Dubhe. Obżerasz się nim. Spożywasz to, co piękne i zdrowe. Twoja natura to natura bezwzględnego, dzikiego drapieżnika. Trzeba cię spętać”, powiedziała.
Alice czuła, że wstęgi były niematerialne dla jej dotyku, choć ją były w stanie pochwycić aż za dobrze. Wysysały z niej wszelką siłę. Rosły na jej ciele niczym dzikie pnącza.
- Spętaj bestię, rozpęta się piekło, wróżko - powiedziała Alice. I wzięła głęboki wdech. Czuła te wstęgi na sobie, ale to był tylko sen, a ona zamierzała właśnie teraz z niego wyjść. Przynajmniej teraz wiedziała za co mają ją tutejsi tubylcy… Za drapieżnika. Była wilkiem czerwonego kapturka i chcieli się jej pozbyć. Niedoczekanie, bo chciała uczynić to z nimi pierwsza. Zamknęła oczy i chciała się ocknąć, gdy je otworzy. Już za moment zamrugała.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=_zCSe5_cCBg[/media]

Rozbrzmiał dzwonek. Alice obudziła się. Zegar na ścianie jasno informował ją, że była dziesiąta rano. O dziwo… czuła się całkiem wypoczęta. Mimo że jej sen wcale nie zdawał się przyjemny i skłaniający ku odpoczynkowi. Przeciągnęła się na łóżku. Rozprostowała się całkowicie, słuchając melodii budzika. Szczęśliwe brzęknięcia ukulele miały ją pozytywnie nastroić na cały dzień. Przynajmniej w zamierzeniu. Czy właśnie tak się czuła? Pozytywnie nastrojona?
Nie była pewna. Alice podniosła się i musiała w pierwszej kolejności sprawdzić coś. Usiadła i spróbowała wejść do Iteru. Chciała znaleźć się w swoim ogrodzie. Był teraz zdewastowany, nie wchodziła do niego od czasu Mauritiusa i rozmowy z Kaverinem, ale musiała sprawdzić, czy może to uczynić.
Czuła się zbyt zdenerwowana, żeby to zrobić. Wizja, którą zobaczyła, nie była ekstremalnie przyjemna, a dopiero co obudziła się z powodu dzwonka. Może nie była jakoś szczególnie rozchwiana, jednak do Iteru potrzebowała medytacji i spokoju. A teraz jej serce biło nieco szybciej. Czy to naprawdę dlatego nie mogła skorzystać ze swojej mocy? A co, jeśli wróżki naprawdę nałożyły na nią niewidzialne pęta? Mogła to sprawdzić w jakikolwiek wiarygodny sposób?
Alice westchnęła. Podniosła się z łóżka i ruszyła do łazienki. Po pierwsze chciała z niej skorzystać, a po drugie, chciała zobaczyć, czy mogła aktywować moce Łowcy. Jeśli nie mogła wejść w Iter ze stresu, to mogła sprawdzić chociaż to.
Wyszła z sypialni i ruszyła w stronę łazienki. Jej wzrok mimo woli spadł na drzwi sypialni Jennifer, a potem na miejsce, gdzie była ukryta klapa na strych. Pierwsze były delikatnie rozwarte, może na pięć centymetrów. Natomiast wejście na wyższe piętro zostało ponownie przykryte ozdobną rozetą. Była owalna i miała fantazyjne, jakby koronkowe wykończenie. Została wykonana z jakiegoś materiału sztucznego, ale chyba nie był to zwykły plastik. Wyglądała zbyt elegancko. Trzymała się na metalowych haczykach. Ciekawe było, czy Shane je zamontował, czy może już wcześniej tkwiły w tym miejscu. Harper czuła miły zapach dochodzący z parteru. Ktoś smażył jajecznicę. Zdawało się też, że wyczuwała kawowe nuty, ale może po prostu miała na nią ochotę.
Skręciła jednak najpierw do łazienki. Najpierw sprawy najważniejsze, a potem reszta. Weszła do pomieszczenia i zamknęła się w nim. Podeszła do lustra i sięgnęła do ciepłej energii wewnątrz swego ciała. Obserwowała swój wygląd, czy zmieniał się tak jak powinien, zabarwiając na złoto.
Tak, na szczęście tak. Jej tęczówki wnet zaczęły połyskiwać tą cudowną, gwiezdną poświatą Dubhe. Jednak nie mogła zbyt długo jej utrzymywać, bo poczuła dyskomfort w oczach. Nic szczególnie niepokojącego, suche spojówki. Dobrze byłoby kupić nawilżające krople w aptece. Wczoraj dwa razy przybrała częściowe Imago przed Shanem i najwyraźniej nie mogła tak co chwilę błyskać oczami jak sygnalizacja świetlna. To nadwyrężało. Kiedy jednak normalny kolor rozlał się na jej tęczówkach, wrażenie pieczenia uspokoiło się.
Harper uznała, że to chyba wystarczyło, by upewniła się, że przynajmniej część jej mocy była na miejscu. Odetchnęła, następnie zajęła się poranną toaletą. Następnie udała się do swojej sypialni i ubrała. Dziś założyła biały sweter i jeansy. Zebrała włosy w koński ogon, a następnie udała się na dół. Miała ochotę na śniadanie i na kawę. Ruszyła do kuchni.
Kit stał zgarbiony przed patelnią i smażył jajka. Spróbował nieco drewnianą łyżką, po czym dodał soli i pieprzu. Następnie dolał mleka, ale tylko trochę. Drgnął, kiedy spostrzegł, że Alice pojawiła się w przejściu. Wydął usta.
- To moje jedzenie - powiedział. - Będę gryzł, jak mi je zabierzesz.
Wydawał się śmiertelnie poważny. Harper spostrzegła w dzbanku zaparzoną i podgrzaną czarną kawę. Było jej dużo.
- Kawa też cała twoja? - zapytała z zaciekawieniem. Podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej biały serek, postanowiła zrobić sobie z nim kanapki. Miała ochotę na biały serek i miód. Zastanawiała się, czy Hastings już wybył do pracy.
- Jak spałeś? - zapytała chcąc nawiązać jakąkolwiek konwersację z Kaiserem. Przynajmniej póki przebywali w tym samym pomieszczeniu, a nie zajmowali się swoimi sprawami.
- Nie spałem zbyt długo tej nocy - powiedział Kit. Jęknął cicho. - Cały czas serce mi łomotało. O tak - powiedział i przyłożył pięść do klatki piersiowej. Zaczął w nią szybko uderzać. - I pachniało okropnie spalenizną. Nie wiem, czy podoba mi się tutaj aż tak bardzo - mruknął. - Możesz napić się kawy. Ile tylko chcesz. Choć wydajesz się trochę spętana, więc kofeina może cię zdenerwować.
Zamrugał oczami i zmarszczył brwi.
- Miałem na myśli spięta.
Przełożył jajecznicę na talerz. Akurat strzeliły tosty. Zaczął smarować je masłem.
Alice zamarła w bezruchu. Nie wierzyła, że to był przypadek, że Kit użył właśnie takiego słowa. Zamrugała i popatrzyła na niego uważnie.
- To nie brzmi dobrze… Kurcze… Ale zapach spalenizny? Skąd go czułeś? - zapytała zaskoczona. Ona nic takiego nie czuła, a przecież miała uchylone drzwi, raczej bez problemu doleciałby do niej taki swąd, zwłaszcza, że budziła się w nocy.
- Dlaczego serce ci łomotało? - zapytała.
- Coś cię niepokoiło? - dodała jeszcze.
- Nie wiem co dokładnie - odpowiedział mężczyzna. - Nawet teraz mam lekko zaciśnięte gardło.
Nagle zaczął skakać. Rytmiczny odgłos uderzania jego stóp o podłogę był kompletnie niespodziewany. Nieco przypomniał jej to, co słyszała na piętrze, a dochodziło z jeszcze wyższej kondygnacji.
- Tak jakby tam… pod spodem… była bomba… i muszę chodzić na palcach… żeby nie wybuchła… ale to mnie… męczy… niech wybucha…
Dalej skakał, spoglądając na podłogę. Chyba oczekiwał spektakularnej eksplozji.
Harper milczała chwilę.
- Czy Widziałeś może, żeby Shane jechał dziś do pracy? Albo gdzie jest Bee i Jenny? Zrobimy sobie tajną naradę, jak już wszyscy się zbiorą - wyjaśniła mu. Kończyła właśnie uwieńczać swoje kanapki miodem. Nalała sobie kawy i usiadła przy stole, by zjeść w spokoju.
- Kurwa - Kaiser mruknął do siebie, kiedy uznał, że nic nie wybuchnie. Przestał skakać i kontynuował posiłek. - Shane jest biedny, wisi nad nim taka ciemna energia. Ale jest przynajmniej zdeterminowany i silny, musi być w jego sytuacji. Myślę, że przypomina Jennifer ojca. Nie wiadomo gdzie obydwoje są, więc pewnie śpią razem na piętrze - mruknął. Głośno chrupał tosty. Chyba mu bardzo smakowały. - Bee jest najbardziej niewinną osobą w tym domu. Choć smuci mnie. Nie znam drugiej osoby, która byłaby taka inteligentna, a jednocześnie niewidoma i niezorientowana. Natomiast ja jestem napalony - podzielił się tą informacją, po czym zagryzł ją jajecznicą.
Alice zamrugała zdezorientowana.
- Napalony? - zapytała zaskoczona. Szczerze, to nie spodziewała się, że Kaiser uraczy ją taką informacją. Od razu przypomniała sobie nagie piersi Jennifer i półnagiego Hastingsa z wczorajszej nocy.
- To chyba przez tę aurę w domu - odpowiedział Kaiser. - Albo dlatego, bo mimo wszystko jestem człowiekiem.
Uderzył się w potylicę zaciśniętą pięścią.
- Chyba mój mózg przeczuwa koniec świata i podpowiada mi, żebym wcześniej się rozmnożył - powiedział i wydął usta mądrze, zadowolony z tak błyskotliwej interpretacji własnego libido.
- Myślę, że niekoniecznie przypomina jej ojca - powiedziała Harper z przekąsem. Zabrała się za jedzenie. Popijała kawę. Myślała.
- Znalazłeś wczoraj coś interesującego w muzeum? - zapytała. Była ciekawa jego opinii.
- Tak, chyba tak - odpowiedział. - Ale porozmawiamy o tym na tej no… naradzie. Czy powinienem przyjść w garniturze? To oficjalna rzecz? - zapytał. - Shane i Terrence obydwoje są silnymi, eleganckimi mężczyznami, którzy opiekują się samotnie córką, nie posiadając kobiety u swojego boku. Samo to jest już… czymś. A przecież niezbyt dobrze znałem de Trafforda i też niewiele zdań zamieniłem z Hastingsem, więc mogę nie znać całego multum innych podobieństw.
- No… Coś w tym właściwie jest… - Alice przyznała mu rację, rzeczywiście obaj mężczyźni mieli parę wspólnych cech.
- Nie musisz zakładać garnituru, to nie jest aż tak oficjalne spotkanie, ale dość ważne, więc wszyscy muszą być obecni - Harper powiedziała, po czym skończyła jeść i dopiła kawę. Zmyła talerz i kubek. Następnie podeszła do okna i wyjrzała. Czy Shane na serio został w domu, nie pojechał do pracy i dalej ogrzewał łóżko Jennifer? Krzyżowało jej to plany… chciała dostać się na strych, a miała przeczucie, że będzie ją od tego odwodził.
Było po dziesiątej rano. Jeżeli noc tych dwojga była męcząca… to mogli jeszcze chwilę pospać.
- Darleth błąkała się w nocy po domu - rzucił Kit, kończąc jeść jajecznicę. Podszedł z talerzem do kranu i zaczął go myć. - Nawoływała Steve’a i skończyła płacząc w łazience. Jako że nie spałem, to natknąłem się na nią. Bo sam musiałem skorzystać z toalety, ale w naszej części zajmowali ją Shane i Jennifer, a po drugiej stronie nie ma części wody, więc zszedłem na dół. Gdybym był przywódcą kultu, to bym ją teraz zwerbował. Jest w bardzo kiepskim miejscu w swoim życiu i potrzebuje wszelkiego możliwego oparcia - mruknął.
Nalał sobie kawy do kubka.
- Ale dla Kościoła Konsumentów jest chyba zbyt niestabilna i nieprzewidywalna - powiedział, co w jego akurat ustach zabrzmiało śmiesznie.
- Ciekawe, wygląda więc na to, że nikt nie przespał spokojnie tej nocy w tym domu… - Alice mruknęła sama do siebie. Po czym westchnęła.
- Czy ktoś poza nami nie śpi? - zapytała jeszcze, po czym podeszła nalać sobie jeszcze jedną kawę. Tę jednak zamierzała zabrać ze sobą na górę… By potem pomyśleć nad dostaniem się na strych. Klucz miał Shane, mogła przestrzelić kłódkę, ale czy to na pewno było konieczne? Postanowiła z tym poczekać. Przynajmniej na razie. Uznała, że poczeka aż dwoje gołąbków wstanie, a wtedy zada Hastingsowi pytania. A gdy już z nim się upora, wejdzie na górę, sprawdzi, co ją denerwowało w nocy i rozwieje wszelki niepokój z tym związany, wreszcie mogąc skupić się na tym, co rzeczywiście ważne.
- W takim razie mamy czas wolny, póki reszta nie będzie gotowa do spotkania. Jeśli nie wstaną do dwunastej, obudzę ich osobiście. Tymczasem, możesz robić co chcesz, poza łażeniem po ogrodzie. Tam wolę, byś nie chodził, tutejsze złe charaktery są naprawdę złośliwe i na razie wolę nie wchodzić im w drogę, póki nie upewnię się jak można je pokonać. Dobra? - to była prośba, Alice miała nadzieję, że Kit zrozumiał.
- Chcesz zrobić coś razem? - zapytał Kaiser.
Na moment zamilkł, spoglądając na nią.
- Mam na myśli jakieś grzeczne rzeczy, oczywiście - dodał, kiedy przypomniał sobie swoje wcześniejsze wyznanie. - Nie chcę siedzieć sam - westchnął. - Trochę mi wtedy odbija. A Bee obudziła się jeszcze przede mną. Zostawiła kartkę, że przejdzie się po okolicy. Mówiła nam wczoraj, że codziennie biega osiem kilometrów i brakuje jej ruchu. Dla niektórych to narkotyk. Swoją drogą… jeśli chodzi o narkotyki… - Kit zawiesił głos. - Znalazłem je w aktówce Hastingsa. A także pistolet.
Alice zakrztusiła się łykiem kawy.
- Słucham, co? Jeszcze raz?! - zapytała i aż się wyprostowała.
- Grzebałeś w aktówce Shane’a? - zapytała ciszej. Zerknęła automatycznie w stronę wyjścia i schodów na piętro, wolała by właśnie teraz Hastings nie pojawił się na dole.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 06-06-2019 o 22:35.
Vesca jest offline  
Stary 06-06-2019, 22:41   #197
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- A wy nie? - Kit zmarszczył brwi. - Przyjaciele tego nie robią? Nie poznają swoich sekretów? Przez wasze rzeczy też przeszedłem. Czy to coś złego? - zdziwił się. - Poznaję po twojej minie, że tak… - zagryzł wargę. - Myślisz, że jest narkotykowym baronem? Nie sądzę. Jennifer wspomniała, że wczoraj zaszedł po waszej rozmowie do klubu nocnego. Pewnie teraz już wiemy dlaczego - wzruszył ramionami. - Pytanie brzmi… czy kupił tam tylko biały proszek, czy spluwę miał już wcześniej przy sobie. A jeśli nie… to ma ją do ochrony czy do ataku? Jeśli chce kogoś zabić, to kogo? - Kit uśmiechnął się do Alice.
Harper zastanawiała się nad tym. To w dziwny sposób komponowało się z jego ostrzeżeniem, które jej podarował zeszłej nocy. Zaczynała mieć wrażenie, że na górze, na strychu mogło być coś mniej paranormalnego, niż przypuszczała.
- Biały proszek, czyli miał tam kokainę? Czy coś innego… Nie wiesz czasem? Nie było tam jakichś substancji, które miałyby na przykład odurzyć kogoś… chociaż myślę, że narkotyki ogólnie mają takie zadanie… Dobra, tak czy inaczej… Nie wspominaj o tym na razie nikomu, dobrze? - poprosiła go.
- Wziąłem trochę tego dla siebie i wciągnąłem nosem - odparł Kit. - To bardzo fajna rzecz. Poczułem euforię, pewność siebie… i cały mój niepokój ulotnił się. Dzięki temu mogłem zasnąć. Szkoda, że wziąłem tylko trochę, ale nie chciałem, żeby zauważył braku - wydął wargi. - Chyba będę musiał udać się do producenta po własną porcję - rzekł i pokiwał głową. - To będzie nasza tajemnica.
- Możemy spędzić razem czas, co prawda miałam zamiar poczytać romans w swojej sypialni, ale jeśli chcesz, możesz posiedzieć tam ze mną… O, możemy przejrzeć album, Moira miała tu taki, całej rodziny, może znajdziemy coś przydatnego - przyszło jej teraz do głowy.
- Brzmi jak fun - Kaiser uśmiechnął się. - To wezmę herbatniki. Podobno bardzo je lubisz - dodał. Następnie otworzył szafkę i wyjął opakowanie. Zamachał nim przed nosem Alice. - Szczęśliwa? - spojrzał na nią z oczekiwaniem. Gdyby miał ogon, to pewnie zamerdałby nim.
Harper uśmiechnęła się lekko.
- No jasne… Wczoraj zjadłam dwa opakowania… A ty kusisz mnie następnym… Mm… - mruknęła.
- Swoją drogą, mam teorię, co jest w jeziorze… - zawiesił głos.
- Oh? Dajesz, też mam parę teorii. Bierz śniadanie i idziemy do mnie - zarządziła i ruszyła przodem ze swoja kawą.
Kit dolał im kawy do kubka i ruszył z Alice po schodach na górę.
- Tak sobie pomyślałem, że zanim zalano ten teren wodą i powstał rezerwuar, ktoś nie zdołał w porę uciec. I teraz straszy jak… duch? Albo jakaś inna strzyga, żądna zemsty i krwi. Myślałem chwilę nad krakenem i potworem z Loch Ness, ale to raczej nie to. Choćby dlatego, bo to nie morze no i też nie Loch Ness.
- Ja rozważałam przejście do świata wróżek, bramę piekielną, a jeśli chodzi o samego potwora, to może to jakiś stwór na posyłki wróżek… Tylko jeszcze wiem o nim za mało, poza tym, że wysysa z ciała krew - powiedziała w zadumie.
Weszli na górę i Alice skręciła w stronę korytarza gdzie był jej pokój. Popchnęła drzwi i zaprosiła Kita do środka.
- Przyniosę album, daj mi chwilę - poprosiła, po czym poszła do pokoju Moiry poszukać tego przedmiotu.
Mężczyzna pokiwał głową i zniknął za drzwiami jej prywatnej przestrzeni. Tymczasem Alice ruszył do pokoju dziewczynki. Prawie że wyczuwała unoszący się w powietrzu zapach Moiry. Mała nie przebywała w tym domu aż tak dużo, ale przynajmniej to pomieszczenie zdołała naciec swoją aurą. Harper prawie że wyczuwała jej przerażenie i zagubienie. Wcieliła się w nią, była w jej głowie. Czy może odwrotnie, to Moira otuliła umysł Alice i wsiąkła w niego. Efekty tego skończyły się dawno temu, jednak Harper i tak rozumiała teraz dziewczynkę dużo lepiej, niż być może ktokolwiek inny. Nawet jej ojciec.
Rozejrzała się. Podeszła do półki, na której ustawiono szereg cieniutkich książek dla dzieci. Jej wzrok prześlizgnął się po Matyldzie oraz Charlie i fabryce czekolady. Obie książki napisał Roald Dahl. Potem zerknęła na jedyną księgę, która nie pasowała. Była gruba i oprawiona w imitację skóry. Wytłoczono na okładce osiem liter. H A S T I N G S.
To musiało być to.
Alice zabrała ją do swojej sypialni. Weszła do środka, zostawiając lekko uchylone drzwi. Zerknęła na Kita, gdzie postanowił się ugościć, lub co też robił w międzyczasie, gdy ona wracała do pokoju.
- Znalazłam album - powiedziała i usiadła na łóżku.
Kaiser przeglądał półkę w szafie z ułożoną bielizną Alice. Kiedy weszła do środka, akurat trzymał jej biustonosz. Wyciągnął przed siebie ręce z nim w stronę okna i patrzył na niego pod światło.
- Cudownie - odpowiedział. - Masz piękne ubrania - pochwalił ją. - Aż chcę utyć, żeby mieć piersi. Wtedy mógłbym ukraść ci te wszystkie staniki i nosić je na zmianę - dodał.
Następnie odłożył bieliznę do szafy i zaczął sięgać po majtki Alice.
Harper jakoś specjalnie się tym nie przejęła. Spodziewała się, że i tak większość przejrzał już wcześniej.
- Dzięki. Lubię ładną bieliznę, tak samo jak ładne sukienki. co nie zmienia faktu, że czasem doceniam wygodę jak dziś - oznajmiła.
- Chodź, zostaw już moje koronkowe majtki i przejrzyj ze mną album - zaproponowała mu. Otworzyła w międzyczasie herbatniki i poczęstowała się jednym. Za moment otworzyła też album rodzinny i zaczęła powoli kartkować.
- W pralce lub w koszu na brudną bieliznę to nie wiadomo czyje do kogo należą - Kit rzucił zagadkowo, po czym zamknął szafę i usiadł obok Alice.

Papier był gruby i szary. Jednak nie sprawiał wcale wrażenia taniego, tylko bardzo starego. Niektóre rogi były ukruszone, jednak w dużej mierze trzymał się bardzo dobrze. Alice przyszło do głowy, że mógł być tylko stylizowany w ten sposób, bo przecież rodzina Hastingsów nie liczyła aż tyle wieków. A przynajmniej nie udokumentowano aż tak starych wizerunków członków rodu. Pierwszy przedstawiał bardzo starą kobietę oraz mężczyznę podpisanych jako Elisabeth i Sean Hastings. Obok zdjęcia była zapisana data 1883. Czy papier mógł aż tak pożółknąć w ciągu jednego wieku? Może tak. Alice nie była od tego specjalistką. Na jednej stronie zazwyczaj było zachowane jedno zdjęcie, co najwyżej dwa.
- Interesujące - mruknął Kit, patrząc na podobizny kolejnych członków rodziny. - Geny trzymają się mocno w tej rodzinie.
Rzeczywiście, każde pokolenie wyglądało podobnie. Taka sama struktura twarzy i czarne włosy. Zmieniał się natomiast kształt nosa, oczu i ust. Jednak często dalsze pokolenie wracało do wizerunku babki lub dziadka. Alice kartkowała zdjęcia. Na początku znajdowały się jedynie portrety i zdjęcia ze ślubów, ale potem dołączyły także takie zrobione spontanicznie, choć również przy podniosłych chwilach.
- Stop - szepnął Kit.
Alice spostrzegła na przystojnego mężczyznę, który trochę przypominał Shane’a. Był podpisany jako Cristen Hastings. Stał przy budowie jakiejś konstrukcji. Alice przeczytała podpis.
“Konstrukcja tamy rozpoczęła się w 1900 z ramienia Douglas Corporation Water Works Department. Wpierw zbudowano tory, włącznie z dziewięcioma drewnianymi mostami na rzece Glen, aby przetransportować konieczny materiał na plac budowy. Konstrukcja została ukończona w 1904.”
- Konstrukcja czego? - zapytał Kit.
- Tamy… Tak tutaj jest napisane… Tylko w którym to miejscu? - zagadnęła Alice trochę do niego, trochę do siebie. Wyciągneła telefon spod poduszki i wpisała w google maps nazwę rzeki Glen, lokalizację wyspy i chciała poszukać, czy tkaie miejsce w ogóle nadal istniało.
Wyskoczył Ballaglass Glen, Glen Helen, Glen Dhoo Nature Reserve, Silverdale Glen… ale to wszystko były lasy państwowe. Znalazła wnet rzekę Glen Maye, ale była po zachodniej stronie wyspy. Czy to o nią chodziło? Alice znalazła również tłumaczenie “glen” jako wąwozu.
- Może to jest pomyłka i chodzi o rzekę Glass. Albo została z czasem przemianowana - mruknął Kit. - Wtedy to by się zgadzało z tym, co widzieliśmy w muzeum - rzucił tak, jakby Alice była wraz z nimi na tej wycieczce.
- A co widzieliście? - zapytała, od razu uświadamiając Kita, że jednak nie była z nimi w muzeum. chciała odpowiedzi, a bez elementów układanki, ciężko będzie poznać co przedstawiał obraz. Harper zanotowała sobie datę i miejsce, zróbiła połączenie z tym, że potencjalnie mogła to być rzeka Glass, a wiedziała, że ta wpływała do tego okropnego jeziora.
- Kilka innych zdjęć - mruknął Kaiser. - A także roczniki. Poznaję to nazwisko. Cristen Hastings. Mężczyzna był prezesem Douglas Corporation Water Works Department. Choć może raczej kierownikiem. Nie jestem pewien, czy to był zwyczajny wydział wodociągowy rady miejskiej, czy też prywatna instytucja. W każdym razie… to oni stworzyli West Baldwin Reservoir. Wcześniej to była dolina. Kiedy powstała tama na rzece, ta rozlała się i stworzyła jezioro. Niegdyś na tym terenie znajdowała się wioska.
Harper zatkało.
- Dobry Boże… - szepnęła tylko. Już rozumiała jaką wioskę odwiedziła.
- Chyba mam pomysł czemu wróżki mogą nie lubić tej rodziny… Zalała jej symbole… - mruknęła Alice.
- Potrzebujemy środków wybuchowych, trzeba puścić tę tamę i pozwolić wodzie wypłynąć w diabły - powiedziała rudowłosa i potarła kark dłonią… Przerzuciła następną stronę, teraz chciała poszukać kolejnych informacji, albo Esmeraldy i jej brata.
Kit roześmiał się.
- To może być ciekawe - pokręcił głową. - Lokalna policja nas po prostu pokocha. Mordercy, porywacze i terroryści. Przynajmniej za tę ostatnią rzecz będziemy rzeczywiście odpowiadać. Ale jakie symbole znajdowały się w tej dolinie? Wiesz coś, czego my nie wiemy?
- Nie jestem pewna, ale na przykład może tam być most, na wcześniej istniejącej rzece, który był przejściem, między światem wróżek, a naszym… I został zalany… Odnoszę wrażenie, że wypuszczenie tej wody z jeziora może mieć kluczowe znaczenie - Harper chciała się jej pozbyć, była ciekawa, czy dzięki temu zdoła przebić się przez barierę, która nie dała jej skonsumować tego, co kryło jezioro...
Spostrzegła kilka kolejnych zdjęć. Urodzenie Ernestine. Ślub Ernestine. Chrzest Ethelindy. Urodziny Seana. Pierwsza komunia Earcana i Esmeraldy. Przystąpili do niej razem. Alice odkryła, że żona Terry’ego była istną kopią Moiry. Wyglądały prawie identycznie. Esmeralda miała nieco bardziej wydatny nos, natomiast Moira węższe usta, ale oprócz tego… nawet włosy kręciły im się tak samo.
Alice zauważyła jednak pewne interesujące detale. Na imprezach rodzinnych była w stanie dostrzec i rozpoznać wielu członków rodziny, zwłaszcza że stali w rzędzie i uśmiechali się do kamery. Jednak niektórych… brakowało. Na przykład Ernest, brat bliźniak Ernestine zadebiutował jako noworodek, a potem ślad po nim zniknął. Ethelinda oraz Sean posiadali siostrę Estellę. Na jednym zdjęciu razem raczkowali. Potem Ethelinda wyszła za mąż i miała dodatkowe zdjęcie nad morzem, a kolejne ukazywało jej ostatnie lata życia. Sean również posiadał dwa osobiste obrazki z życia. Estella natomiast została kompletnie pominięta. Poza tym Harper dowiedziała się, że Shane posiadał starszego brata Kerrana, ale ten też był zagadką. Choć album już nie dokumentował za bardzo życia tych młodszych pokoleń, więc to może jeszcze nie było aż tak podejrzane. Alice nie była pewna, czy natrafiła na coś dużego, czy odpowiedź była bardzo prosta… i po prostu nie wszystkie zdjęcia mogły zmieścić się do jednego albumu.
Wstała i wzięła z torby notes. Następnie wyciągnęła długopis. Usiadła ponownie na łóżku i narysowała pełne drzewko genealogiczne, wraz z ‘porzuconymi’ Hastingsami. Chciała sprawdzić, czy istniał jakiś wzór…
Alice dostrzegła pewną zasadę. Wydarła kartkę i narysowała drzewko ponownie.
Z niego wynikało by, że Earcan musiałby mieć rodzeństwo, podobnie jak Moira… Ponieważ według jej obliczeń, w każdym pokoleniu dzieci Hastingsów… Które wywodziły się od danego rodzica, jedno dziecko znikało… I Alice miała dziwne wrażenie, że to mogło mieć związek z tym domem, a co bardziej prawdopodobne, tą wyspą i jej wróżkami…
- W każdym pokoleniu ktoś znika - mruknął Kit, dochodząc do tego samego. - Zauważyłaś to?
Cały czas przeglądał album, kiedy Alice rysowała.
- Zobacz… - powiedziała Alice, i pokazała mu swój szkic.
- Teraz pytanie… Czy to chodzi o jedno dziecko na pokolenie i Earcan nie miał rodzeństwa, bo był na tej samej linii co zaginiony Edwin, czy też może, dotyczy to każdego rodzeństwa w tej rodzinie i wtedy w ogóle nie znamy dziecka, które wtedy zaginęło… Kolejne pytanie, czy Moira została porwana, ponieważ jest jedynym dzieckiem tej linii, ponieważ żadne z pozostałych nie miało potomstwa? Czy też o takim potomstwie nie wiemy? Tak czy inaczej, widzę pewną zasadę i będę musiała to przedstawić Esmeraldzie, ale także i Shane’owi, to może go zainteresować, choć na pewno nie pocieszy - powiedziała. Następnie otworzyła szafkę, gdzie schowała mapę, z której pinezki zrobiły ser szwajcarski i położyła tam drzewko genealogiczne Hastingsów.
- Co takiego zrobili na początku, że wróżki ich tak każą? To naprawdę musi mieć jakiś związek z tą tamą, inaczej tego nie widzę… - stwierdziła. To by miało sens…
- Jest jeszcze kolejne, bardzo dobre pytanie… jak wpasowują się w to porwania tych dzieci, o których mówiono w telewizji? Przecież o tym nie możemy zapominać - mruknął Kit. - Dlaczego zrobiłaś kolejną linię od Shane’a? Myślisz, że Moira ma jakieś rodzeństwo? Nie rozumiem, skąd to wydedukowałaś… Z tego, co mi się wydaje, to w każdym pokoleniu Hastingsów znikało jedno dziecko. Jeżeli nazwiemy Cristena pierwszym, to w drugim Ernest, w trzecim Estella, w czwartym Edwin, a w piątym Kerran… a w szóstym Moira. Jeżeli Shane miałby jakieś dzieci, albo Esmeralda i Eleonora, to powinny być bezpieczne… Chyba że było dużo więcej porwań, ale…
- Właściwie to postawiłam tę strzałkę tylko dlatego, bo rozważam, czy porwania mają miejsce bez żadnej zasady, czy w momencie, kiedy pojawia się kolejne dziecko. Wiesz, na zasadzie, że wybierane jest jedno z linii. Więc Moira może nie mieć żadnego rodzeństwa i dlatego, została wybrana, ale może takowe mieć i to też opcja… A co do innych porwań, tak mi przychodzi do głowy… A co jeśli ta klątwa, bo tak sobie zakładam, że to jakaś klątwa, dotyczy rodzin osób, które towarzyszyły Cristena przy tym budowaniu? W sensie może nie wszystkich, ale głów całej operacji? To by tłumaczyło porwania tamtych dzieci… A ten Steve… Może był po prostu w złym miejscu, w złym czasie i padł ofiarą istoty, bo tak… - stwierdziła Alice. Teraz tym bardziej chciała się dowiedzieć, co było na strychu, oraz co miał jej do powiedzenia Shane o swoim bracie… W pierwszej jednak kolejności… Wzięła telefon i wybrała numer do Esmeraldy.
- W każdym razie trzeba dotrzeć do rodziców tych porwanych dzieci i zebrać z nimi wywiad. Bo to na razie tylko nasze domniemania. Kto wie, być może ich porwania to jeszcze inny wątek i nie ma żadnego związku z naszą sprawą - Kit wzruszył ramionami. - O, popatrz! - uśmiechnął się do Alice.
Wyciągnął w jej stronę album otwarty na zdjęciu ze ślubu. Było podpisane “wesele Terrence’a de Trafforda i Esmeraldy Hastings”. Alice spojrzała na twarz tak młodego... pana młodego. Tak dziwnie było go spotkać w tym albumie… Esme była jeszcze przed chorobą. Miała dużo kilogramów więcej, które nadawały jej kobiecych kształtów, lecz bynajmniej nie była otyła. Wyglądała oszałamiająco. Każdy inny mężczyzna byłby szczęśliwy na miejscu Terry’ego, ale Anglik wydawał się bardziej onieśmielony i może zawstydzony. Choć może zdjęcie zostało wykonane w niefortunnym momencie.
- Alice? - wnet w słuchawce rozbrzmiał głos Esmeraldy. - Wszyscy cali i zdrowi? - zapytała.
- Witaj Esmeraldo… Powiedzmy… Jak ty się masz? Jak się dziś czujesz? Mam dla ciebie kilka informacji, ale wolałabym najpierw upewnić się, że dobrze się miewasz - powiedziała spokojnym tonem.
- Pijemy właśnie herbatę z Marthą w jadalni. Spoglądam na fortepian i wyobrażam sobie, że na nim grasz. Kto by pomyślał, że aż tak będzie brakowało mi twojej muzyki - powiedziała. - Ale dzięki niej wyzdrowiałam, więc to na swój sposób naturalne. Wydaje mi się, że przygotowujesz mnie na jakiś cios. Robisz podchody, jakbyś zaraz miała strzelić, że mam raka - Esmeralda zaśmiała się. Większość ludzi pewnie nie żartowałoby na takie tematy, ale jeżeli ktoś przeżył dekady w chorobie, to albo luźniej podchodził do takich kwestii, albo wręcz przeciwnie, reagował paniką. Najwyraźniej pani de Trafford należała do pierwszej kategorii ludzi.
 
Ombrose jest offline  
Stary 06-06-2019, 22:43   #198
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice uśmiechnęła się, słysząc po głosie Esmeraldy, że była w dobrym stanie. Nauczyła się to rozpoznawać po sposobie w jaki się wyrażała.
- Cóż, muszę cię rozczarować, mam tylko prawdopodobną klątwę rodową zapoczątkowaną przez twego pradziadka… Wygląda na to, że tutejsze wróżki, które są bardzo silnie związane z kulturą Manx, mają do twej rodziny jakieś ale… Właśnie narysowałam wasze drzewo genealogiczne i wygląda na to, że w każdym pokoleniu za każdym razem znikało jedno dziecko… Niefortunnie, teraz padło na córkę Shane’a i będę próbować ją uratować, przy okazji nadal zdobywając informacje o twoim bracie. Jak na razie, mam teorię, że może mieć to związek z tamą, którą wybudował twój pradziadek. Spowodowała utworzenie jeziora, które zalało dolinę. Miałam wizję i widziałam na tym terenie osadę, odnoszę wrażenie, że wróżki mogą mieć do Hastingsów pretensje, więc zamierzam wysadzić tamę i zobaczyć co nastąpi, kiedy jezioro wyschnie… Mam nadzieję, że to bardzo smaczna herbata. Też mi tęskno to naszych popołudni przy fortepianie… - Harper delikatnym westchnieniem zakończyła swój wywód.
- Od jutra zamieszka u nas na stałe signor Giuseppe Bianchi - odparła Esmeralda. - Będzie mnie uczył gry na skrzypcach. Mam nadzieję, że przyjdzie taki dzień, w którym zagramy razem. I nie będę odstawać aż tak bardzo od twojego poziomu. Przede mną miesiące, może lata pracy, ale mam tylko tyle na głowie - odparła. - Choć przejmuję się różnymi rzeczami, jak na przykład chęcią ataku terrorystycznego na jezioro z twojej strony - rzuciła żartobliwie. - Daj mi chwilkę na zastanowienie się. Bardzo mnie zaskoczyłaś tym wszystkim. Widzę, że nie próżnowałaś i nie marnowałaś czasu.
Tymczasem Kit podszedł do szafy i zaczął wąchać bieliznę Alice. Natomiast pani de Trafford na moment zamilkła.
- Co masz na myśli, że w każdym pokoleniu znikało jedno dziecko? - zapytała wreszcie.
- W sypialni Moiry, znajdował się album z fotografiami. Zaczęłam je przeglądać i analizować i tak jak pewne gałęzie drzewa miały swoje rozwinięcia, jak na przykład zdjęcie narodzin, chrzcin, a potem ślubu, tak niektóre urywały się na samym początku… Na przykład Ernestine, miała brata Ernesta. Jego wątek kompletnie się urywa, dalej, Ethelinda i Sean, mieli siostrę Estellę… ona również zniknęła z albumu… Dalej jest linia twoja, Earcana, Eleonory i Edwina… Tu padło na Edwina. Dalej są synowie Earcana - Shane i jego brat Kerran… Widzisz wzór? Oczywiście tu Kerran znika… I teraz Moira. Jest szóstym pokoleniem i jedyną jego przedstawicielką - wytłumaczyła.
Przez chwilę rozbrzmiewała cisza.
- Babcia mówiła mi, że jej brat umarł jak był dzieckiem na zapalenie płuc… tak, miał na imię Ernest. Łatwo zapamiętać, Ernest i Ernestine. A ciocia Estella chyba wpadła do studni… - Esmeralda mówiła coraz wolniej, zastanawiając się. - Mały Kerran uciekł, jak był mały, to pamiętam. Obraził się na coś i wybiegł w las i go już nie znaleźli. A Moira… biedne dziecko… - westchnęła Esmeralda. - Czy to znaczy… że te wróżki… one nadal żyją? Nadal porywają? Tak sobie myślę, że Ernest mógł również zniknąć. Nie zdziwiłabym się, gdyby pradziadek Cristen wolał przedstawić taką wersję wydarzeń. Chyba łatwiej przyjąć, że twojego brata zabiła choroba, niż że znajdowali się jacyś ludzie, którzy go porwali i nie wiadomo co z nim robili. Może też nie potrafiłby tego wytłumaczyć. Skoro to wróżki… Estella natomiast nigdy nie została z żadnej studni wyłowiona, więc też ciekawa sprawa… nigdy bym nie pomyślała, że w mojej rodzinie istnieje taka prawidłowość… czuję się głupia i ślepa - Esmeralda westchnęła. - Poprzez wróżki masz na myśli… - zawiesiła głos.
Chyba nie była pewna, czy Alice podejrzewała o niecnoty małe skrzaty, czy też ich wrogami były Cyganki uzbrojone w talie Tarota.
- Mooinjer veggey, to wróżki ściśle związane z wierzeniami mieszkańców tej wyspy. Ponoć były tutaj przed ludźmi i tak właściwie to ich ziemia… Przynajmniej z tego co wydedukowałam. Ludzie Manx mają do nich ogromny szacunek i nawet teraz okazują pewien respekt, przez różne rytuały. W mojej wizji przypominali ludzi, tylko o zielonkawej skórze i delikatnych, pięknych rysach… - wytłumaczyła jej Alice.
- Zielone ludziki - mruknęła Esmeralda. - Wiedziałam, że prędzej czy później usłyszę o zielonych ludzikach.
- Będę dalej szukała odpowiedzi na tę zagadkę zniknięcia twego brata, choć to stało się już dość jasne, biorąc pod uwagę to, że wiem iż te wróżki istnieją naprawdę… To co teraz spróbuję zrobić, to rozplątać sprawę tej klątwy, która prześladuje twoją rodzinę Esmeraldo. Miałam poszukać dowodów i mam jak na razie całą wyspę przepełnioną energia do takiego stopnia, że działa jak reaktor atomowy… A także klątwę na Hastingsach. Mam nadzieję, że zdołam ją usunąć, aby więcej dzieci waszej rodziny nie znikało, czy nie traciło rodzeństwa - powiedziała poważnym, uprzejmym tonem.
Kit niby dyskretnie schował parę jej majtek do kieszeni. Zamknął szafę i spojrzał na Alice. Uśmiechnął się do niej, po czym jego oczy zrobiły się mleczne… i uśmiechnął się do niej bardziej.
- Tańczy na wierzchołku góry lodowej - zaśmiał się cicho. - A myśli, że jest w tropikach.
Następnie jego tęczówki wróciły do normy, a Kaiser jak gdyby nigdy nic usiadł obok niej na łóżku i raz jeszcze chwycił album.
- Bądź ostrożna - przekazała jej Esmeralda. - Zwłaszcza jeśli te stwory potrafią rzucać klątwy. Żeby żadna broń Boże ciebie nie trafiła. Ani twoich przyjaciół. A czy nie potrafiłabyś… no wiesz… zrobić z tą klątwą to, co potrafisz? - zapytała.
- Możliwe, ale musiałabym znaleźć jej źródło. Gdyby był to przedmiot, byłoby banalnie. Jak na razie dopiero co do tego doszłam. Będę szukać. Tymczasem, dobrego dnia Esmeraldo. dbaj proszę o siebie - poleciła jej spokojnym, ciepłym tonem Alice. Poczekała, czy de Trafford zechce coś odpowiedzieć. Zastanawiała się nad słowami Kita… Jak zrozumiała, to co odkryła, było jeszcze niczym...
- Czy czegoś potrzebujesz? Pieniędzy, jakiejś pomocy? - zapytała Esmeralda. - Chciałabym ci… wam jakoś pomóc… Oczywiście jestem przyzwyczajona do bezczynności. Nie jest dla mnie niczym nowym. Jednak wciąż… to nie jest coś, co byłoby zgodne z fundamentami mojego charakteru.
- W tej chwili zależy mi tylko na tym, żebyś wyzdrowiała w pełni. Więc proszę, zadbaj o to. Zadzwonię, jeśli będę potrzebowała pomocy, no i gdy zdobędę kolejne warte przekazania informację… do usłyszenia Esmeraldo. Trzymaj się ciepło - pożegnała ją Harper. Poczekała chwilę i wtedy dopiero, rozłączyła się. Pani de Trafford powtórzyła, żeby Alice była ostrożna i również pożegnała się, zanim Alice nacisnęła czerwony przycisk.
Tymczasem drzwi do jej pokoju otworzyły się. W szczelinie pojawiła się głowa Jennifer. Dziewczyna wyglądała promiennie. Z jakiegoś powodu zdawała się jeszcze bardziej atrakcyjna, niż zazwyczaj. Tylko jeden szczegół odbierał jej urok. Wcale nie uśmiechała się. Była kompletnie poważna.
- Na dół - rzuciła krótko. - Raz dwa.
Następnie zniknęła.
Śpiewaczka uniosła brwi i spojrzała na Kita.
- Idziemy, to brzmi poważnie… Jennifer na nogach wcześniej niż o jedenastej trzydzieści… I możesz sobie zatrzymać moje majtki, tylko nie wiem po co… Ale chyba nie chcę wiedzieć - pokręciła głową, po czym wstała. Wsadziła telefon do kieszeni i ruszyła w stronę wyjścia z pokoju. Poczekała jednak na Kaisera, by mogli razem udać się na dół.
- Mmm… - mruknął Kit. - Jesteś bezczelna, tak mi je wypominać - pokręcił głową.
Zeszli po schodach na dół. Alice od razu spostrzegła Darleth w salonie. Przypomniał jej się Kaiser z wczorajszego dnia. Filipinka leżała na kanapie z nogami na stole. Była ubrana w szlafrok, a na głowie miała termofor. Jedynie nos jej wystawał i usta. Gumowy worek przylegał do jej włosów, czoła i oczu, najwyraźniej dając ukojenie. W dłoni trzymała kubek z herbatą, chyba ziołową.
Tymczasem na korytarzu stała Bee. Splotła ręce i patrzyła zlęknionym wzrokiem w stronę drzwi. Miała na sobie czarny sweterek, spódniczkę i pończochy tego samego koloru. Wyglądała słodko z czerwonymi lakierkami i szkarłatną apaszką. Włosy też miała upięte w tej barwie. Gumka miała ozdobę w postaci wisienek.
Alice zeszła na dół. Spostrzegła Shane’a. Kucał przy drzwiach. Wciąż był półnagi. Jennifer znajdowała się w tej samej pozycji obok. Miała na sobie czarną koszulę nocną. Nie była zbyt długa, bo sięgała do ud, ale przynajmniej nie była przezroczysta i zakrywała skórę kobiety. Miała też pod spodem bieliznę.
Jednak największą uwagę zwracała kolejna, niespodziewana osoba. Wygladała tak, jak gdyby wczołgała się do środka przez drzwi. A wcześniej w ten sposób przemierzyła naprawdę duży teren. Miała na sobie mundur funkcjonariusza policji, ale ciężko go było w pierwszej chwili rozpoznać, gdyż był postrzępiony, mokry i ubłocony. Alice widziała również dużo skrzepłej krwi. Mężczyzna dygotał. Kiedy Alice spojrzała na jego twarz… dostrzegła mężczyznę, z którym wczoraj rozmawiała. Choć miał opuchnięte oko, brudną twarz i krwawił z ust.
- J-j-j-ja… - jąkał się. Cały dygotał w szoku. - J-j-j-ja…
- Tylko to mówi - Bee zerknęła na Alice i znów przeniosła wzrok na mężczyznę.
- Proszę pana, czy pan mnie słyszy?! - Shane chwycił go mocniej za barki. Jennifer nie wiedziała sama co robić, ale chyba jakoś chciała pomóc Hastingsowi.
Tymczasem… policjant zemdlał.
- No to wygląda na to… Że musimy wszyscy porozmawiać… Najpierw jednak wypadałoby wezwać policję, albo karetkę… Bo w tym stanie raczej nic się nie dowiemy, a źle by było, gdyby umarł - zauważyła Harper schodząc na dół.
- Zgadzacie się ze mną, czy ktoś ma inne propozycje? - zapytała. Miała telefon w kieszeni, mogła w trzy sekundy wezwać pomoc. Wolała jednak poznać opinię zebranych. Szczególnie Hastingsa.
- Tylko czemu, kurwa, musiał przyjść akurat do naszego domu - jęknął Shane. - Policja nas nie opuści... Cholera, aż mi się niedobrze robi, jak na niego patrzę. Co on musiał przeżyć…
Na chwilę zapanowało milczenie. Jeżeli ktoś potrafił odpowiedzieć na to pytanie, to był to tylko Kit. Ale nie odezwał się i nie wypowiedział żadnej kolejnej przepowiedni.
- Przecież wczoraj taki nie był, prawda? - Shane zerknął na Alice. - Bo to on, to przecież on…
- Oczywiście, że trzeba zadzwonić po służby - powiedziała Bee. - Jeżeli tego nie zrobimy, to dopiero wtedy zrobimy się podejrzani. Ale pierwszy powód… musimy mu pomóc!
- Rozebrać go? - zapytała Jennifer. - Czy nie ma żadnych ran? Może Kit, przynieś mu coś do picia.
Kaiser zmarszczył brwi i uśmiechnął się z niezrozumieniem do de Trafford. Położył palce na klatce piersiowej.
“...ja…?” - tyle zdawała się przekazywać jego poza. Chyba nie miał się za służącego.
- Proszę…? - de Trafford dodała z przyciskiem.
- Dziękuję - odpowiedział Kit. - Przepraszam.
Bo wypowiedzeniu wszystkich magicznych słów skierował się do kuchni.
Alice wykręciła numer do pana komisarza, zostawiła jego wizytówkę w spodniach, więc miała ją pod ręką, bo założyła te same jeansy… Czekała na nawiązanie połączenia.
- Niech ktoś zadzwoni po karetkę, ja zagadam z komisarzem - rzuciła w międzyczasie.
- Ja - rzuciła Barnett. Po czym ruszyła szybko do salonu. Chyba nie miała telefonu przy sobie.
Tymczasem Kit wrócił z dość dużym kubkiem wody.
- Dodałem trochę cytryny, może go orzeźwi? Ale jak chcecie go tym napoić, skoro jest nieprzytomny?
Jennifer chyba dopiero teraz o tym pomyślała.
- Może wylej mu na twarz - mruknęła. - Czy my go możemy dotykać? Czy traktować jako miejsce zbrodni?
Shane rzucił w jej stronę spojrzenie, jakby blondynka żartowała w bardzo nieodpowiednich okolicznościach. Spiął mięśnie i położył go na podłodze.
- Ustawmy go w pozycji bezpiecznej ustalonej. Ale wcześniej musimy sprawdzić, czy oddycha - mruknął i przystawił ucho do nosa i ust mężczyzny. Natomiast spoglądał na jego klatkę piersiową w poszukiwaniu ruchów oddechowych.
- Podkomisarz Jole Abban - w słuchawce telefonu rozbrzmiał głos policjanta. - W czym mogę służyć?
Alice słyszała jego oddech. Chyba gdzieś prędko szedł. Musiał się spieszyć.
- Witam panie Abban. Alice Harper z tej strony. Dzwonię w dość niestandardowej i zaskakującej sprawie… Jeden z policjantów właśnie leży w naszym korytarzu… Wygląda jakby miał bliskie spotkanie z kuguarem i bełkotał. Był przemarznięty i ubłocony, jakby czołgał się dwa kilometry. I nie był w stanie powiedzieć ani słowa… Wezwaliśmy karetkę i ułożyliśmy go w pozycji bocznej bezpiecznej… Nie mam jednak pojęcia skąd się tu znalazł, ani co mu się stało. Uznałam jednak, że należy pana o tym poinformować. Czy mamy coś jeszcze zrobić? Albo czegoś nie robić? - zapytała po tym, jak przedstawiła całą sytuację.
- Dzień dobry - Abban wypluł te dwa słowa prędko, jak gdyby tak naprawdę nic nie znaczyły i jedynie marnowały czas. W takich okolicznościach uprzejmość zdawała się zbyteczna, przynajmniej w jego oczach. - Czy krwawi? W jakim jest stanie fizycznym? Przetrwa do przyjazdu pogotowia?
To było dość trudne pytanie, jako że Alice nie była ani lekarzem, ani wróżką. Nie mogła tego przewidzieć. Shane tymczasem dotykał kończyn mężczyzny.
- Są rany, ale chyba zastrupiły się - powiedział. - Nie widzę żadnego wyraźnego krwotoku.
Natomiast Barnett rozmawiała z karetką. Alice słyszała jej głos w tle. Kit przykucnął przy policjancie i wydął usta. Dotknął palcami policzka mężczyzny i przejechał po nim. Następnie włożył je do ust, smakując pył i pot. Jennifer natomiast wstała i patrzyła, jak Harper rozmawiała przez telefon. Potem jej wzrok skierował się z powrotem na nieprzytomnego.
- Jest ranny, ale nie są to zranienia zagrażające jego życiu. Wydaje mi się, że cokolwiek go zaatakowało, to zdołał temu uciec. Jest nieprzytomny… Ale chyba stabilny, niestety nie jestem lekarzem, więc trudno mi ocenić, czy jego stan się pogorszy, czy nie. Wezwaliśmy karetkę i będziemy starać się utrzymać go przy życiu - Alice zerknęła na Shane’a.
- Czy ma przy sobie jakiś dokument tożsamości? - zapytała Harper Hastingsa.
Mężczyzna przeszukał jego kieszenie. Wyjął kluczyki do samochodu, jakieś papierki, paragony, ulotki… Monety, paczka papierosów, zapalniczka, skuwka od długopisu. Był również portfel. Hastings wyjął z niego identyfikator. Spojrzał na zdjęcie i pokiwał do siebie głową. Najwyraźniej rozpoznał mężczyznę, z którym wczoraj rozmawiali.
- Eric Jordan - rzekł. - Jest też dowód osobisty, prawo jazdy i kilka kart rabatowych to supermarketów - mruknął. Włożył wszystko do środka.
- Jest cały rozpalony - mruknął Kit po dotknięciu jego czoła. - Albo to zakażenie, albo… - zawiesił głos. Następnie położył dłoń pod oczami mężczyzny i pociągnął do dołu, tym samym odsłaniając spojówki mężczyzny. Były wypełnione zielonym brokatem…
- Mężczyzna nazywa się Eric Jordan… Boże co to… - sapnęła Harper widząc brokat. Podeszła nieco bliżej. Pochyliła się, żeby zerknąć i przyjrzeć się. Zamilkła. Alice ciężko było dostrzec cokolwiek więcej. Wokół oczu było dużo zielonego, błyszczącego proszku. Kiedy policjant miał rozwarte powieki tuż przed utratą przytomności, nie było to zbyt widoczne. Może nawet wcale, choć aż tak bardzo wnikliwie nie przyglądała się jego twarzy. Po zamknięciu oczu brokat był kompletnie niewidoczny. Jednak kiedy Kit odciągnął dolne powieki Jordana, proszek wysypał się.
- Przepraszam… Czy potrzebuje pan jeszcze jakichś informacji? - zapytała ponownie komisarza.
- Niedługo będziemy. Proszę pozostać na miejscu i monitorować stan policjanta. Bardzo liczymy na opowieść z jego strony. A do tego musi przeżyć. Karetka została na pewno wezwana?
- Tak - Bee szepnęła za Alice, dołączając do pozostałych. - Co to jest? - zapytała, spoglądając na zielony cień wokół oczu mężczyzny.
Kit spoglądał na proszek. Harper widziała po nim, jak kusiło go, żeby go spróbować zmysłem smaku.
- Tak, została wezwana - powtórzyła Alice.
- Kit, zostaw, nie dotykaj - poleciła Kaiserowi.
- Panie Abban, czekamy… Teraz rozłączę się. Mam nadzieję, że coś sobie wyjaśnimy, bo nie znam niczego co żyje w klimacie wysp i zostawia takie ślady, albo ubrania w tak poszarpanym stanie… Tylko proszę uważać na drodze - poprosiła Harper. Poczekała przez moment i się rozłączyła.
- Do zobaczenia - tylko tyle powiedział Abban.

- Ten mężczyzna skończył swoją wartę wczoraj o osiemnastej… Czy zaczął ją dziś rano i coś go zaatakowało? Mam kilka pytań do was… I informacji… Najpierw jednak zajmijmy się tym policjantem, którego jak się spodziewam zaatakował ten sam stwór co grasował wczoraj - mruknęła. Skrzyżowała ręce pod biustem. Obserwowała reakcje zebranych, szczególnie przyglądała się Shane’owi. Oceniała go.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 06-06-2019, 22:44   #199
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Hastings cały czas kucał przy policjancie. Jego mina zmieniała się od czasu. Raz wyrażała głębokie zaniepokojenie i troskę. Zdawało się to w tych okolicznościach bardzo pasujące. Odniosła wrażenie, że to nie była gra aktorska. Potem jednak twarz Shane’a wyrażała bardziej niezadowolenie i frustrację. Spoglądał w jakiś punkt na ścianie. Ciężko było stwierdzić, czy bardzo rozmyślał na jakiś temat, czy może wręcz przeciwnie, jego głowa była pusta.
- Ile trwałaby taka warta? - Bee spojrzała na Alice. - Myślę, że albo dwanaście godzin, albo osiem. Jeżeli dwanaście, to licząc od osiemnastej… musieliby zmienić się o szóstej rano. Jeśli osiem, to o drugiej. A to znaczy, że… chyba nie jestem w stanie dojść do jakiegoś wniosku. Jaka jest odległość stąd do jeziora?
- To nie ma większego znaczenia, bo nie musiał iść w linii prostej do nas - rzekł Kit. - Bardziej prawdopodobne, że trochę błąkał się po drodze. Jest cały w ziemi, liściach i gałązkach - mruknął, oceniając jego ubrania. - A materiał wydaje się poobdzierany. Wydaje mi się, że w takim razie czołgał się, a nie tylko leżał w jakimś błocie. Inaczej nie byłoby tyle przedarć.
Zaczął rozpinać koszulę mężczyzny.
- O chuj… - mruknęła Jennifer.
Na boku mężczyzny część ciała Jordana była… odgryziona. Na pierwszy rzut oka można było spostrzec charakterystyczne półkole będące śladami po zębach… ludzkich. Wyraźnie odcisnęły się na tkance. Atakujący musiał następnie szarpnąć głową do boku, wydzierając część skóry i tkanki podskórnej. W tym miejscu tkwił ogromny, czerwony skrzep. Policjant miał szczęście, że nie wykrwawił się. Gdyby obrażenie było tylko nieco większe, mógłby nie dotrzeć do Injebreck House. Kit nieco wydarł skrzepu, odsłaniając koszulę, która była przyklejona do rany. Na szczęście krwotok się nie otworzył. Policjant zaczął jęczeć.
- Myślę, że ma gorączkę z powodu zakażenia - rzekł Kaiser. - Jednak ciężko powiedzieć, jaki wpływ na niego miał zielony brokat. Musimy go pobrać na badania. Kiedy zabierze go karetka, stracimy naszą szansę. Jennifer, przynieś pojemnik.
De Trafford spojrzała na niego, marszcząc brwi.
- Skąd ja mu kurwa wytrzasnę pojemnik - rzekła, odchodząc.
Rudowłosa pokręciła głową.
- Możemy zrobić mu okład, ale nie możemy podawać mu żadnych środków. Tym zajmą się ratownicy w karetce… - powiedziała, po czym westchnęła.
- Może lepiej zostawmy to tak jak jest - odparł Hastings. - Zrobimy ciepły okład, ten strup oddzieli się, zacznie krwawić… Jeżeli jest w miarę w stabilnym stanie, to lepiej mu nie pomagać, bo tylko zaszkodzimy.
- Zresztą i tak nic byśmy mu nie podali - powiedziała Bee. - Mam leki przeciwbólowe, ale do tego trzeba połykać, a on nie współpracuje.
- To dopiero nieoczekiwany zwrot akcji - Alice mruknęła do siebie. Odgarnęła włosy do tyłu i westchnęła. Nie wiedziała, co mogłaby zrobić, żeby bardziej pomóc człowiekowi. Nie powinni próbować go ruszać. Jego stan był fatalny i niepewny, wcześniej zdawał jej się tylko nieprzytomny, teraz zaczęła się zastanawiać, czy nie był czasem na skraju przeżywalności. Ruszyła do kuchni, chciała napić się herbaty. Wstawiła wodę w czajniku i myślała. Co u licha mieszkało w tym jeziorze, bo zaczęła przypuszczać, że to może mieć związek właśnie z tym.
Wnet woda zagotowała się. Alice zalała saszetkę. Teraz musiała czekać, aż naciągnie.
- Może to będzie dobre - usłyszała w korytarzu głos Jennifer. - To po kremie nivea. Darleth trzymała tam kolczyki.
- Super, idealnie - odpowiedział Kaiser. - A teraz przynieś mi patyczki do u...
Rozległa się chwila ciszy.
- To może ja sam przyniosę - powiedział. Alice zobaczyła go, kiedy ruszył wgłąb korytarza. Sama znajdowała się wciąż w kuchni, więc nie widziała ani policjanta, ani pozostałych. Oprócz Bee, która ustawiła się w ten sposób, że opierała się bokiem o ścianę naprzeciw kuchni.
Harper zrobiła swoją herbatę, posłodziła, zamieszała, po czym wyszła do korytarza i czekała. Tak naprawdę nie mieli nic do zrobienia jak czuwać nad człowiekiem, zebrać trochę pyłu, za co zamierzała pochwalić Kita, że zamierzał to zrobić i nasłuchiwać dźwięków syreny… Jednej, lub drugiej.
Wnet Kaiser zamknął pudełko po kremie. Pobrał wymaz ze spojówek i zabezpieczył go. Następnie wyciągnął rękę z zamkniętym pyłem w stronę Alice. Chyba chciał, aby przejęła od niego podejrzany brokat. Następnie Kit wyjął telefon i zaczął fotografować policjanta. Twarz, oczy po rozwarciu, ubrania… najwięcej zdjęć poświęcił ranie.
- Mam ochotę go całego rozebrać i sprawdzić - mruknął.
Następnie umieścił obiektyw przed otarciami na skórze mężczyzny i kilku rozcięciach. Zdawało się, że powstały w trakcie czołgania się po niezbyt przyjaznym terenie.
- Zadzwoniłam jakieś dziesięć minut temu na pogotowie - powiedziała Bee. - Ten szpital, jeśli dobrze kojarzę, jest na samym skraju Douglas i to po jego północnej stronie. Myślę, że w najlepszym razie będą dopiero za kwadrans.
- Ale Abban może być już zaraz - skontrował Hastings.
Alice kiwnęła głową. Schowała pudełko z brokatem do kieszeni.
- Mamy już trochę zdjęć, wystarczy Kit. Mamy za mało czasu na więcej - powiedziała i oparła dłoń o ramię Kaisera. Poklepała lekko.
- Świetnie się spisałeś - oznajmiła. Chciała, żeby poczuł się doceniony. Cieszyło ją też, że oddał jej ten brokat, Bóg wie co mógłby z nim chcieć zrobić sam…
Kaiser spojrzał na nią z zastanowieniem i może lekkim zdziwieniem.
- Ale co takiego zrobiłem? - zapytał.
- Zebrałeś dowody paranormalnego ataku - Alice oznajmiła, rozjaśniając mu sprawę.
Bee ruszyła do okna i wyjrzała przez firankę. Jednak nikt na razie nie pojawiał się na posesji. Jennifer natomiast ruszyła w stronę schodów.
- Ubiorę się. Nie chcę w takim stroju powitać policję - mruknęła.
Shane spojrzał na nią.
- Ja też się ubiorę - rzekł i także skierował się w stronę swojego pokoju. Chwilowo Alice została sama z Kitem, Bee i nieprzytomnym policjantem.
Kit natomiast spoglądał wciąż na Alice.
- Ty wiesz, kim ja byłem? - zawiesił pytająco głos.
- Nigdy mi nie powiedziałeś… - przypomniała mu.
Kit zamrugał oczami.
- Nie przeglądałam kartoteki każdego Konsumenta… - teraz Alice przyszło do głowy, że może na wszelki wypadek kiedyś powinna. Będzie się musiała skonsultować w tym temacie z Egelmanem.
- Wpierw pracowałem w Montrealu. W CSIS, to odpowiednik kanadyjskiego FBI. Potem zostałem detektywem w Oddziale w Ravennie. Zostałem najmłodszym Starszym Detektywem w historii IBPI - zawiesił głos. - I to bez Skorpiona.
Bee zerknęła na Kita, po czym wróciła do obserwowania posesji przed Injebreck House.
- Kiedyś byłem najlepszy - Kaiser luźno skonstatował fakt. - Teraz jestem przynajmniej dobry. Pobranie wymazu to najmniej, co mogłem uczynić - mruknął i przykucnął przy policjancie. Wsunął kciuk do ust i zaczął go ssać, spoglądając na twarz mężczyzny.
Alice była zaskoczona. Nie spodziewała się tego. Szczerze powiedziawszy Kit zdawał jej się wyjątkowy, ale nie oczekiwała, że aż tak.
- Aż się dziwię, ze wczesniej mi się nie pochwaliłeś Kit… - rzuciła i uśmiechnęła się.
- Jeśli ktoś musi mówić, że jest dobry, aby inni to zauważyli, to tak naprawdę wcale nie jest dobry - Kaiser wymamrotał, nie odrywając wzroku od ciała.
Zerknęła na policjanta. Miała nadzieję, że nie przestanie oddychać. Nasłuchiwała, czy nadjeżdżała karetka… Albo cokolwiek. Potrzebowali jeszcze chwili najwyraźniej.
- Pierwsza ofiara, Steve Carlington - rzucił Kit. - Został znaleziony osuszony z krwi. Druga ofiara, Eric Jordan. Rzecz jasna wciąż pełen osocza, przynajmniej w większości. Skoro jego serce bije, to czymś się wypełnia. Czy przy Carlingtonie były takie same ślady ludzkich zębów? - mężczyzna zawiesił głos. - Nie sądzę, żeby było zbyt dużo istot posiadających ludzką formę, a posiadających tak dużą siłę mięśni żwaczy i szyi, żeby wyrwać płat mięsa… - mruknął. - To dwóch różnych sprawców? Czy jeden, tylko ktoś przeszkodził przy ataku na Jordana i dlatego tak odmienny obraz ofiar? Czy Steve Carlington również posiadał pył w oczach? Jeśli nie… - Kaiser zawiesił głos - ...to znaczy, że to najprawdopodobniej ta osoba trzecia umieściła go w oczach Jordana. I to najprawdopodobniej ona zatrzymała sprawcę.
Śpiewaczka kiwnęła głową.
- Tak, przyszło mi do głowy, że jeśli nie ten drapieżnik, to może wróżka… znaczy wprowadziła ten brokat, ale tak naprawdę to nie mam pojęcia co o tym myśleć. Nie znalazłam nic o bestiach wróżek w sieci… - powiedziała cicho. Nie chciało jej się już stać, więc usiadła w kuchni przy stole. Dopiła herbatę, a jeśli w ciągu tych paru minut, które jej to zajęło nic nie nadjechało, otworzyła drzwi wyjściowe, zostawiając pusty kubek w kuchni i wyszła na zewnątrz, rozejrzeć się i obserwować drogę.
- W każdym razie potrzebujemy raportu koronera z oględzin Steve’a Carlingtona - podsumował Kit i sam ruszył do kuchni.
Alice chwilę stała. Wnet spostrzegła radiowóz policyjny. Kiedy tylko zajechał przed dom, w oddali rozbrzmiał sygnał karetki pogotowia. Jole Abban wyszedł z samochodu i ruszył prędko w stronę drzwi. Zerknął na Harper, która stała na zewnątrz.
- Gdzie on jest? - podkomisarz rzucił krótko.
- Tędy - powiedziała Alice i otworzyła drzwi do domu. Dalekiej drogi komisarz do policjanta nie miał, mężczyzna spoczywał w końcu na korytarzu, niemal koło drzwi.
Policjant podążył i wnet stanął w przedsionku. Spojrzał na Jordana. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. To oznaczało, że Abban potrafił trzymać emocje na wodzy. Bez wątpienia widok funkcjonariusza musiał wywołać w nim jakieś poruszenie… nawet jeśli nie było tego po nim widać. Przykucnął i zbadał tętno na szyi mężczyzny. Następnie zerknął na ślad na boku mężczyzny i zmarszczył brwi, ale tylko na chwilę.
- Dzień dobry - rzekł Shane, wychodząc ze swojego pokoju. Jennifer również zbiegała właśnie po schodach. Miała na sobie czarne dresy. Hastings natomiast ubrał się w czerwoną koszulę i czarne spodnie od garnituru.
- Dobry, tak… - Abban powtórzył cicho pod nosem. Następnie wstał i zerknął za siebie. Karetka akurat zajeżdżała na plac przed Injebreck House. - Dzisiaj do czternastej oczekuję was wszystkich na komisariacie policji w Douglas - powiedział. - Przygotujcie się na bliskie spotkanie z dentystą - rzucił.
Harper uniosła brew.
- Tak… Właściwie to możemy pojechać od razu? Chyba że ktoś ma jeszcze coś do zrobienia? - zagadnęła.
Kit zerknął w stronę swojej kieszeni, w której trzymał bieliznę Alice. Chyba miał coś do zrobienia… jednak nic nie powiedział. Zresztą podobnie jak pozostali. Cały korytarz zamilkł.
- Chociaż nie jestem pewna kto z tu zebranych mógłby mieć tak silną szczękę, ale dla spokoju i rozwiania wszelkich podejrzeń… Pojedźmy - powiedziała Alice. Rozejrzała się po zebranych. Czekała, czy ktoś miał jakieś ‘ale’ co do potencjalnej podróży.
- Ja potrzebuję pięciu minut - powiedział Shane. Następnie chwycił swoją aktówkę i ruszył z nią do swojego pokoju.
- Ja też będę za chwilę, tylko umyję zęby… zwłaszcza że mają być sprawdzane - Jenny rzuciła żartobliwie. - Czasami jestem taka głodna, że chyba potrafiłabym wgryźć się tak mocno - rzuciła, wchodząc po schodach. Zaśmiała się cicho.
- Ciekawe, czy w takim razie Shane ma takie ślady na ciele - rzucił Kit.
- To ja też wrócę za minutkę. Wezmę torebkę… - powiedziała Harper. Ruszyła na górę do swojego pokoju. Musiała zostawić w nim pudełko z brokatem, ukryte w swoich rzeczach, a dokładnie w torbie na laptop w dodatkowej zamykanej na zamek kieszeni. Następnie zgarnęła torebkę i telefon. Nie brała broni, bo to byłoby niewłaściwe. Założyła buty i kurtkę i ruszyła na dół.
Bee tymczasem bez słowa zaczęła się ubierać. W międzyczasie do środka weszło dwóch ratowników z noszami. Przywitali się cicho pod nosem i zaczęli zabezpieczać ciało Jordana. Abban wnet wyszedł z nimi na zewnątrz.
- Będę zachwycony, jak od razu przyjdziecie - rzucił tylko do środka, po czym ruszył w stronę własnego radiowozu, kiedy Jordan zniknął z ratownikami w karetce.
- Prosze się nie martwić, przyjedziemy… Tylko jaki adres? Czy w Douglas jest tylko jeden komisariat? - zawołała za komisarzem.
Abban rozmawiał przez telefon w swoim radiowozie i patrzył w bok na drogę, po której jechała karetka. Alice żałowała, że nie potrafi czytać z ruchu warg. Mówił też na tyle cicho, a samochód był na tyle szczelny, że nie słyszała jego słów. Czy on z kolei usłyszał ją? Być może. Ale jeśli tak, to nie dał po sobie w ogóle poznać.
- Chyba nie słyszy - mruknęła Bee za plecami Alice.
Na razie byli gotowi we trójkę z Kitem. Jednak Jenny i Shane wciąż się zbierali.
- Czy Darleth też ma pojechać? - nagle przyszło do głowy Barnett. - Bo jeśli tak… - zerknęła w stronę korytarza. Santos pewnie wciąż leczyła kaca w salonie. Jak wiele dzisiaj ją omijało.
- Zdecydowanie powinna… - powiedziała Alice.
- Pójdź po nią proszę… - odezwała się do Bee. Zerknęła też na Kita.
- Może zostaw moją bieliznę w domu… - zasugerowała Harper szeptem, jak zostali sami w korytarzu..
- Hmm… Mam wrażenie, że przyniosłaby mi szczęście, gdybym ją z sobą wziął - mruknął i uśmiechnął się do niej lekko. - Z tego, co zauważyłem, ludzie nigdy nie kłócą się z moimi wrażeniami - mruknął.
Wreszcie Jenny zeszła ze schodów. Następnie ruszyła do szafy i założyła swoją kurtkę. Zerknęła w stronę Alice.
- Co o tym sądzisz? - zapytała poważnie.
W oddali rozległo się skrzypienie drzwi. Shane wyszedł na zewnątrz i zaczął powoli zmierzać w ich stronę. Tymczasem Bee zniknęła w korytarzu. Chyba rozmawiała z Darleth, bo wnet ta wytoczyła się z salonu, wsparta o bark Barnett. Konsumentka posłała zatroskane spojrzenie zebranym przy drzwiach wyjściowych, po czym pomogła Filipince dojść do jej pokoju. Obie zniknęły w środku. Shane tymczasem przystanął, obserwując je.
- Zdaje mi się, że chwilę na nie poczekamy… - zawiesił głos. Następnie ruszył w stronę wyjścia.
 
Ombrose jest offline  
Stary 06-06-2019, 22:45   #200
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- I tak musimy jechać na dwa auta - zauważyła Alice. Sprawdziła, czy miała prawo jazdy, dokumenty samochodu i wszystko co było potrzebne. Poczekała na Bee i Darleth. W końcu musieli zdecydować kto z kim jedzie.

Wyszła na zewnątrz i odetchnęła chłodnym powietrzem. Rozejrzała się po niebie. Czy zapowiadało się i dziś na deszcz? Miała nadzieję, że nie. Rano jeszcze padał lekki deszczyk, ale potem rozjaśniło się. Może niebo nie było niebieskie i okolice Injebreck nie tonęły w słońcu, jednak przynajmniej zdawało się sucho. Trawy rzecz jasna były jeszcze mokre. Alice zauważyła również całe brygady ślimaków, które wyszły po ulewie.
- Szkoda, że nie mamy Francuzów w drużynie - zażartował Kit. - Od razu oczyściłby okolicę.
Harper spostrzegła, że mina Jennifer stężała, jednak kobieta nic nie powiedziała. Chyba Kaiser kompletnie niechcący spuścił z niej parę. Na dodatek nie mogła zareagować gniewem, bo zrobił to kompletnie nieświadomie. Został jej tylko smutek. Alice przełknęła tylko ślinę, ona też ciężko trawiła zgon Bonnaire’a.
- To może ja poczekam na Darleth i Bee - zaproponował Shane. - A wy pojedziecie pierwsi? - rzucił propozycję.
- W porządku… Jenny, Kit… - zaprosiła pozostałą dwójkę i ruszyła do auta. Wsiadła i poczekała aż konsumenci do niej dołączą. W międzyczasie poszukała w google maps gdzie jest komisariat.
Gdy wsiedli, odpaliła silnik i światła, zapięła pasy i włączyła radio. Ruszyła, gdy wszyscy byli gotowi.
Siedziba policji znajdowała się przy Dukes Ave. Rzecz jasna w Douglas. To było bardziej po połnocno-wschodniej stronie stolicy niż meczet, w którym Alice była wczoraj z Jennifer. Niedaleko parku Nobles. GPS poinformował, że to jedenaście kilometrów i siedemnaście minut drogi.
- Tak sobie pomyślałam… - rzuciła de Trafford, kiedy wyjechali na drogę. Siedziała obok Harper. Z tyłu natomiast usadowił się Kit. - Skoro tu są zamieszane jakieś wróżki… to może skontaktować się z Emerensem? Może mógłby nam jakoś pomóc? - zapytała.
- Z Eme-czym? - zapytał Kaiser, obserwując mijane jezioro West Baldwin Reservoir, którego sylwetka zaczęła pojawiać się na horyzoncie.
- Nie, myślę, że dodawanie wróżek, do większej ilości wróżek to nie jest najlepszy pomysł… - Jennifer, mam za to do ciebie pytanie… - zawiesiła głos.
- Czy słyszałaś stukanie na strychu? - zapytała na wstępie spokojnym tonem.
- Czy słyszałam co? - Jennifer zmarszczyła brwi. - Shane mówił mi, że tam są okropne korniki i co chwilę coś spada. Jakieś przybite deski i takie rzeczy. Nic na to nie odpowiedziałam, bo mnie to szczerze mówiąc kompletnie nie obchodziło. Myślę jednak, że mamy większe problemy niż korniki… - zawiesiła głos.
- Korniki? - zapytał Kit. - Jakie korniki? Mamy korniki w domu? - zmarszczył brwi.
Tymczasem zaczęli przejeżdżać obok rezerwuaru. Na początku nic specjalnie nie zwracało uwagi. Jednak tuż przed południowym brzegiem, gdzie wczoraj znajdowały się zaparkowane radiowozy… teraz było ich dużo więcej.
- Trzy, siedem… jedenaście… - Jennifer zaczęła liczyć techników i policjantów. Wśród nich chyba nie było Abbana. Jednak najprawdopodobniej mężczyzna już wcześniej zatrzymał się przy West Baldwin Reservoir i teraz zmierzał prosto na komisariat. Musiał mieć kilka minut przewagi, bo Alice nie widziała go na drodze przed nimi. Wnet przejechała jezioro, zostawiając je w tyle.
- Powiem tak… nie ma możliwości, żeby to były korniki… Stukanie jest zbyt specyficzne, tak nie brzmi coś, co upada… Co więcej, korniki musiałyby mieć wielkość psa… Dodatkowo, Shane zamknął strych na kłódkę, ukrył wejście… Dodatkowo w między wierszach groził mi w nocy - westchnęła.
Jennifer zmarszczyła brwi.
- Dodatkowo ma broń i narkotyki… ale to może norma w tych czasach… Jednak to wszystko naraz sprawia, że nie jestem pewna co do tego jak bardzo można, lub nie można mu ufać - mruknęła jeszcze. Obserwowała radiowozy.
De Trafford zaczerpnęła więcej powietrza.
- Jeżeli podejrzewasz kogoś tylko dlatego, bo zamknął wejście na strych w rozpadającym się domu, to znaczy, że naprawdę powinniśmy zacząć nieco lepiej pracować. Za dużo siedzimy w Injebreck House i przez to w głowie nam się pieprzy i szukamy wad oraz złych intencji wśród kompletnie normalnych ludzi. Shane to ofiara. Przypominam, że wczoraj zaginęła mu córka i szlag trafił ojca. Jeżeli kupił narkotyki, to znaczy tylko, że próbuje sobie jakoś z tym poradzić, nawet jeśli w zły sposób. Co do pistoletu… to akurat najbardziej normalna rzecz pod słońcem w tych okolicznościach. Gdyby mi ktoś zapierdolił dziecko, to wystroiłabym się jak Rambo, szukając go. A potem nie martwiłabym się o prawomocne sądy i inne gówna - Jennifer coraz mocniej nakręcała się. - Tylko od razu bym rozjebała sprawcę. To zabawne, że z nas wszystkich akurat Amerykanka dziwi się posiadaniu broni. Poza tym nie wierzę ci, że Hastings groził ci w nocy. Musiałaś coś źle zrozumieć. Całą noc spędził ze mną - powiedziała de Trafford. - Nie wydzierał policjantom połowę tułowia, jeśli o to go podejrzewasz.
- Nie… Wyraźnie groził mi tym, że komuś może się coś stać. I nie był całą noc z tobą. O trzeciej wyszedł na korytarz. Wiem, bo akurat też wtedy wstałam. I wiem, że wiesz, że był na zewnątrz… Bo też wtedy wyszłaś na chwilę Jenny. Więc nie broń go, bo akurat zdarzyło ci się spędzić z nim miło czas. Ja się przejechałam raz na zaufaniu do kogoś miłego i niewinnego. Kosztowało mnie to życie Terrence’a - przypomniała jej poważnym tonem Alice.
- Nie podejrzewam go o to, ale coś mi w tym wszystkim nie gra i póki nie dowiem się co jest na tym strychu, nawet jeśli nic tam nie ma, nie będę mogła mu do końca zaufać… Nie dlatego, że go nie lubię, dlatego, że źle kojarzy mi się ten wątek i fakt, że ewidentnie coś ukrywa… - zauważyła i westchnęła.
- Ma prawo coś ukrywać, my wszyscy coś ukrywamy. Nie wiem, co takiego musiałoby znajdować się na tym strychu, żeby przebiło liczbę osób, których na przykład ja zabiłam - powiedziała Jennifer.
- Wow - mruknął Kit cicho na tylnym siedzeniu.
- Jeżeli powiedział ci, że może ci się coś złego stać, jeśli wskoczysz na rozpadający się strych wypełniony trucizną, to może nie jest to złowrogie, tylko rzeczywiście nie chce, aby coś ci się stało - odparła Jennifer. - Myślę, że nie chodzi o to, że bronię go, bo się pieprzyliśmy ze sobą… tylko to twoje nastawienie do niego zmieniło się z tego powodu. To, że nosisz dziecko mojego ojca nie znaczy, że musisz robić za moją macochę i wnikliwie obserwować i nie lubić każdego faceta, którego dotknę - powiedziała. - Z Shanem jest wszystko w porządku - warknęła.
Alice zrozumiała, że Jennifer bała się, że Harper jej go odbierze. Nie dla siebie, rzecz jasna. Tylko z powodu własnej paranoi. A de Trafford straciła już jednego mężczyznę, którym była zainteresowana, przynajmniej przelotnie. Nie chciała, żeby Shane pobił rekord szybkości… zniknięcia z jej życia. Dlatego pragnęła, aby nie był podejrzany. A także winny…
Rudowłosa westchnęła ciężko.
- Zaczęłam mieć podejrzenia zanim się pieprzyliście… Ale to nieważne… Nieistotne… Nie sądzę, żeby tam była trucizna, skoro otwierał tę klapę w nocy jakby nigdy nic, ale może ma powody. Tak czy inaczej, coś bardzo stuka na poddaszu, wręcz tak jakby chciało dać znać, że tam jest. Mogę mieć paranoję, może przesadzam i to nic… Po prostu chcę być pewna, że to nic paranormalnego nad naszą głową. Bo bardziej podejrzewałam to. Że może jakieś odpowiedzi na nasze pytania mogą tam być. Ale Shane broni klucza na górę zażarcie niczym pies obronny. Uznałam, że to co mówi jest prawdą, póki po raz czwarty nie usłyszałam stukania, ale dobrze. Wierzę, że może to nic - powiedziała i zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy. Jennifer straciła rozum, to nie wróżyło niczego dobrego…
Westchnęła.
Rozglądała się. Postanowiła zakończyć tę bezowocną rozmowę. Niestety nie mogła liczyć w tym zadaniu na Jenny i czuła się z tym źle. Postanowiła skupić uwagę na jeździe na komisariat.
- Czuję… czuję… czuję… - Kit zaczynał, ale co chwilę przerywał. Nagle kichnął, prędko zasłaniając nos dłońmi. - Czuję katar. A poza tym czuję negatywne emocje. Mam propozycję. A gdybyśmy kupili maskę gazową i poprosili Shane’a o wpuszczenie nas na górę? Tak razem, prawie że oficjalnie. Jeżeli są jakieś podejrzenia… już bez znaczenia, czy słuszne, czy śmieszne… to nie ma powodu, żeby ich nie rozwiać. Chyba obydwie zgodzicie się ze mną? - uśmiechnął się do lusterka pomiędzy przednimi siedzeniami.
GPS poinformował, że za jakieś pięć minut powinni już trafić na miejsce.
- O ile Jenny nie ma nic na przeciw - powiedziała Alice, spokojnym tonem i zerknęła krótko na blondynkę. Zaraz jednak patrzyła dalej na drogę.
- Oczywiście, że nie. Mam jednak nadzieję, że nie wymęczycie go na śmierć. I tak ma już dużo na głowie. I też świetnie byłoby, gdybyśmy też skupili się na innych planach poza Shanem. Bo widzę tworzymy taktyki, ale tylko na niego. A wszystkie inne rzeczy wokoło pomijamy. Znaczy ja wiem, że najłatwiej jest dopaść najbliższej ofiary…
- No właśnie - wtrącił Kit. - Zauważyliście, jak pieczowicie wybierane były dzieci w rodzie Hastingsów? Natomiast zabójstwa nad West Baldwin Reservoir były, jak się wydaje, kompletnie przypadkowe. Choć Jordan jeszcze żyje. Ale ofiarami są po prostu osoby, które znajdowały się w kompletnym złym miejscu i czasie. Ciekawi mnie, czy to tylko zbieg okoliczności. I nic nie znaczy. Czy może dostrzegliśmy odmienny modus operandi i to nie wróżki zabijają nad rezerwuarem. Bo założyliśmy, że wróżki porywają dzieci.
- Wybierane dzieci… co? W rodzinie Hastingsów? Co? - Jenny zmarszczyła brwi. Wciąż była w złym humorze.
- Pracowaliśmy dziś z Kitem nad naszym zadaniem rozwiązania zagadki zniknięcia Edwina… No i okazało się, że po odpowiednim rozpisaniu drzewka genealogicznego, to w każdym pokoleniu od pięciu pokoleń zaginęło dziecko. W tym brat Shane’a, jako przedstawiciel piątego pokolenia i teraz Moira, jako szóste - wyjaśniła.
- Narysowałam drzewko, jest w moim pokoju, potem ci pokażę.
- Dodatkowo jak byłam sama w domu wczoraj, użyłam mocy Dubhe na mapie… Ale to nic nie dało, pinezki wbijały się po całej wyspie bez sensu. Tak jakby każde miejsce na tej wyspie było ogromnym źródłem fluxu - dodała.
- Aha… Próbowałam skonsumować energię z jeziora wczoraj, ale chroni je bariera, której nie byłam w stanie pokonać. A na sam koniec, śniło mi się dziś, że wróżki zamierzały zapieczętować i spętać moje zdolności, bo jestem drapieżnikiem, którego należy związać, bo pożeram to co piękne i dobre… Czy jakoś tak… No i odwiedził mnie twój ojciec… Nieważne… Mogę mieć nieco rozchwiany nastrój, więc nie bierz do siebie sprawy Shane’a. Po prostu się boję, o was i o siebie - zakończyła. Dojeżdżali powoli do komisariatu.
Jennifer przez moment przyswajała nowe informacje. Kit również nie wiedział wszystkiego. Milczeli przez chwilę.
- Myślę, że naprawdę powinniśmy zwołać zebranie - powiedział Kit. - Teraz nam przerwał Jordan, nie żebym miał do niego wyrzuty… - Kit wydął wargi, spoglądając przed siebie szeroko rozwartymi oczami. Jak gdyby widział coś, czego nie widział nikt inny. - Ale trochę nam zaburzył plany.
- Tak, powinniśmy nie wyłączać z tej rozmowy Bee - Jenny zgodziła się. - Ale mamy o czym rozmawiać… Tylko chyba nie teraz.
Powiedziała tak, bo dojechali na miejsce.


Siedziba policji przypominała dwa bardzo podobne, złączone z sobą budynki. Zajmowała całkiem dużą powierzchnię i może dlatego wydawała się taka niska. Fundamenty nadawały nieco wysokości, jednak poza parterem było co prawda pierwsze piętro, ale mieściło się ono w dachu komisariatu. Alice spostrzegła całkiem dużo radiowozów ustawionych wokoło budynków, jednak jeszcze więcej było zwykłych, cywilnych pojazdów. Ktoś akurat wyjeżdżał. Zapewne w ostatnim czasie spory ruch panował przy siedzibie policji. Funkcjonariusze mieli szereg zadań i każdy kolejny dzień tylko dostarczał kolejnych trosk i problemów. Harper spostrzegła samochód Abbana. Był zaparkowany niedaleko wejścia do budynku. Sam podkomisarz jeszcze nie wszedł do środka. Stał na chodniku i rozmawiał z jakąś policjantką. Jego mimika i gestykulacja sugerowały, że był dość wzburzony.
Alice podjechała do punktu, gdzie mogli zaparkować przybywający na posterunek. Zaparkowała i wyłączyła samochód, a następnie wysiadła, biorąc swoją torebkę. Poczekała, aż Kaiser i Jenny wysiądą, zamknęła auto i schowała kluczyki do torby. Czekali teraz na przybycie Shane’a, Bee i Darleth, by mogli wszyscy razem ruszyć na komisariat. Przy okazji Alice nadstawiła ucha, o czym rozmawiał komisarz.
- Dobrze, że dzisiaj nie pada - mruknął Kit, spoglądając na niebo. - Czekalibyśmy w deszczu.
- Czy rzeczywiście musimy na nich czekać? - zapytała Jenny. - Może gdybyśmy już teraz poszli, to wyszlibyśmy wcześniej?
Jednym słowem, Harper starała się podsłuchać Abbana, jednak jej towarzysze uporczywie jej w tym przeszkadzali. Mimo to udało jej się usłyszeć przynajmniej trochę.
- ...ale jej nie będzie to w ogóle obchodziło. Zasady są jasne. Albo trzy zmiany po osiem godzin i wtedy jeden funkcjonariusz może być w co drugiej, żeby potem dwie ominąć, albo też dwie po dwanaście, ale kiedy jedna minie to policjant ma kolejną dobę wolną. Dwadzieścia cztery godziny. Natomiast Jordan wrócił o szóstej rano i… na pewno będą chcieli się do nas dopierdolić. To, że mamy za mało ludzi nikogo nie obchodzi, Edwards będzie chciała kogoś ujebać dla własnej prywatnej satysfakcji i to za ciebie będę musiał odpowiadać, skoro wysłałaś Jordana na swoje miejsce…
Tymczasem Jenny zmarszczyła brwi.
- Alice, wszystko w porządku? Wydajesz się nieobecna - mruknęła.
Harper zerknęła na nią.
- Tak, wszystko w porządku. Po prostu słuchałam rozmowy komisarza. Dobrze… Możemy na nich nie czekać, jeśli się wam spieszy, ale myślę, że Bee byłoby miło, gdybyśmy jej nie zostawiali, tak jak i Shane’owi i Darleth. Chociaż sądzę, że kolejka do przesłuchania i tak pozwoli nam się z nimi spotkać… Tak czy inaczej, chodźmy do środka - zaproponowała. Poczekała na ich decyzję.
- Tak, chodźmy do środka - odpowiedział Kit. - Gdyby było lato, to moglibyśmy się opalać. Natomiast na początku grudnia jedynie złapiemy przeziębienie.
Alice już teraz czuła lekki dyskomfort w gardle. Patrząc na wczorajszy dzień, i tak miała szczęście, że nie pokonała ją ogromna gorączka. Shane również wydawał się dobrze znieść kompletne przemoczenie. Nie mieli teraz ani czasu, ani warunków do chorowania. Ruszyli w stronę drzwi wejściowych. Musieli przejść obok Abbana.
- Technik będzie za pół godziny - podkomisarz wybił się z rozmowy, zerkając w stronę trójki Konsumentów. - Zebranie sprzętu zajęło więcej czasu, niż nam się wydawało. Chyba że nie chcecie czekać, to możecie udać się prosto na zdjęcie do kliniki dentystycznej. Chyba zrobią wasz RTG, nigdy wcześniej nie miałem podobnej sprawy z odciskami ludzkich zębów, więc to wszystko i dla mnie jest nowością - mruknął. - Trochę zamieszania, ale nie spodziewałem się, że tak szybko zbierzecie się do drogi - przyznał. - Bardzo wam za to dziękuję.
- Nie ma sprawy… A z tego co pamiętam, chciał pan przesłuchać Jennifer i Christophera? Daleko stąd do tej kliniki? Może w czasie ich przesłuchania ja bym była na zdjęciu i jakoś by się to poukładało? - zapytała Alice. Trochę jej to mieszało plany, ale postanowiła nie tracić nadziei.
- Pracuje z nami klinika przy Woodbourne Rd 38 - powiedział Abban. - To jakieś dwa kilometry stąd, lub cztery minuty drogi samochodem. Najchętniej przesłuchałbym was - zwrócił się do de Trafford i Kaisera - już po zdjęciu zębów. Nie chciałbym, żebyście wychodzili w trakcie rozmowy, a potem wracali na kontynuację. Z drugiej strony, wolałbym również, żeby technicy nie czekali na was zbyt długo.
- Dobrze, porozmawiamy z panem po zdjęciu - odpowiedziała Jennifer. - Chciał pan jeszcze przesłuchać jedną naszą koleżankę oraz pana Hastingsa?
- Owszem. I z panią też mógłbym zamienić słówko - odparł, zerkając na Alice. - Proszę się nie obawiać, proste pytania. Czy moglibyście w takim razie powiadomić waszych znajomych, gdzie jest adres kliniki i potem razem przyjechać tutaj na miejsce? - zaproponował. - Ja zadzwoniłbym, że nie muszą fatygować się tutaj ze sprzętem i kogo mają oczekiwać.
- Nie ma sprawy… Już dzwonię… - Alice powiedziała, po czym wyciągnęła telefon i wybrała numer do Bee. Miała nadzieję, że Barnett nie zapomniała zabrać go ze sobą z posiadłości. Alice przeszła dwa kroki w lewo, a potem dwa w prawo, oczekując na nawiązanie połączenia.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172