Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2019, 22:17   #193
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Murek miał wysokość mniej więcej samochodu. Natomiast wprawiona w niego brama w jednym punkcie zdawała się nieco niższa, jednak jej górną część stanowiła palisada prętów. Nie takich ostrych, ale wciąż lepiej byłoby się na nie nie nadziać.
- Hmm… - Shane mruknął. - Dam radę to przeskoczyć. Ty tutaj czekaj - rzekł.
Oparł dłonie o górną część murku. Okazało się, że nie miał tak złej kondycji, bo gdy skoczył, udało mu się zahaczyć kolanem o górną część przeszkody. Wspiął na tym resztę ciała i wnet zeskoczył po drugiej stronie. Ruszył naprzód nieco pochylony. Chyba nie chciał, aby zobaczył go któryś policjant siedzący w radiowozie.
Alice przeszła więc do bramki, by móc cały czas widzieć Shane’a, jednocześnie, rozglądała się po okolicy, czy nic mu nie zagrażało. Zamierzała ostrzec go, jeśli coś, lub ktoś chciałoby się do niego zbliżyć.
Mężczyzna oddalał się, rozglądając bacznie dookoła. Wyglądało na to, że nic nie chciało sprawić mężczyźnie przykrości. Alice czekała, aż przemierzy drogę tam i z powrotem. Było jej coraz zimniej. Oby nie zachorowała przez te mokre ubrania. Obliczyła w GPSie, że dystans do rzeki i z powrotem liczył łącznie ponad czterysta metrów. Taki dystans w tej pogodzie bez wątpienia nie był niczym przyjemnym. A na pewno strasznie spowalniał.
Wnet z radiowozu ktoś wyszedł i zaczął zbliżać się do Alice. Policjant miał parasol… oraz bardzo nieprzyjemną minę, że musiał wyjść w ten deszcz z suchego schronienia pojazdu.
Rudowłosa skrzywiła się lekko widząc, że dystans był tak spory. Uznała, że może powinna udać się do auta i tam poczekać. Zauważyła policjanta. Wyprostowała się i odsunęła od bramy, ruszyła w stronę auta, ale nie uciekała. Zatrzymała się przy nim, chcąc może kupić Shane’owi spokój, liczyła na to, że policjant nie zauważył jego, a tylko ją i że uznał, że trzeba z nią pogadać. Czekała, czy do niej podejdzie, czy też nie.
- Dzień dobry, psze pani. W czym problem? - zapytał, podchodząc do Alice.
Miał może czterdzieści lat, ale sprawiał wrażenie dużo pijącego człowieka ze wsi. Harper przez chwilę zastanawiała się, czemu odniosła takie wrażenie. Chyba opalenizna mężczyzny wskazywała na to, że dużo czasu przebywał na słońcu. Posiadał dość dziwny akcent, lekko zaciągał. Przypomniała jej się policjantka, z którą rozmawiała rano. Ona jednak miała nieco złamaną mowę przebywaniem w mieście od wielu lat. Ten policjant jednak nie wyzbył się charakterystycznego akcentu. Poza tym jego cera wskazywała na to, że może nie był aż taki stary, ale wyglądał dużo dojrzalej niż powinien.
Alice uśmiechnęła się do niego przepraszająco.
- Dzień dobry, przepraszam… Szukam zagubionego kota, mógł mi się zapałętać w tą okolicę, bo tutaj go kiedyś znalazłam… Zaraz sobie pojadę… Swoją droga, stało się coś? Stoją tutaj radiowozy… to jakieś niebezpieczne miejsce? - zapytała udając kompletnie zdezorientowaną.
- Morderstwo, paniulko, morderstwo - nawet słownictwo mężczyzny zdawało się niestandardowe. - To nie jest otoczenie dla ładnych, młodych kobiet. Swoją drogą tak pani nie znajdzie kota, stojąc chuj wie jak długo w jednym miejscu, przepraszam za wyrażenie - zdawało się, że mężczyzna nie był zdenerwowany, ale bardzo przywykł do przeklinania w każdych okolicznościach i bez powodu. - Tu jest tyle kocurów od jakiegoś czasu, że znajdzie pani drugiego. A teraz zmykać mi sio do domu, jest pani mokra jak szczur…! - pokręcił głową. Spojrzał na nią z lekką obawą, chyba że się rozchoruje.
Alice uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Jejku, jest pan taki miły. Przepraszam, że wciągnęłam pana z pańskiego samochodu. Za chwilę zacznie pan wyglądać tak jak ja… Proszę, ja zaraz sobie pojadę, jeszcze tylko chwilę się porozglądam, chodzi o to, że ten kotek, miał dla mnie bardzo sentymentalne znaczenie… No i bardzo mi smutno, że zniknął. Nie przeszkadzam nikomu, jak tu stoję, czy mogę dostać jeszcze parę minut? Nie skuje mnie pan za to? - zapytała tym swoim melodyjnym głosem. Miała nadzieję po pierwsze kupić czas Hastingsowi, a po drugie zająć się czymś innym niż zamartwianie o niego. Trzecia sprawa była taka, że nie mogła odjechać bez niego, a tak chociaż uciszała podejrzliwość policjanta, a przynajmniej na to miała nadzieję.
- Ano… niech paniulka jeszcze sobie stoi, jak ma takie widzimisię - odpowiedział policjant. Zmrużył oczy i spojrzał w dal. - A ten dżentelmen to dla pani szuka tego kota? - zapytał. - Zna go pani?
- Tak… to mój chłopak… Poprosiłam go o pomoc. Nie mieliśmy pojęcia, że nie wolno tu być no i strasznie leje, więc nie zamierzaliśmy zostać jakoś bardzo długo… Jak tylko wróci, to zaraz sobie pojedziemy - powiedziała przepraszającym tonem Harper. Patrzyła ze smutną miną na policjanta. Miała nadzieję, że rozumiał powagę sytuacji.
- No ale jak kurwa mogliście nie wiedzieć, że nie wolno tu być, jak brama jest zamknięta? - zapytał policjant. - Znaczy rozumiem, kot. Ale w świetle tego morderstwa, czy zabójstwa, czy jaka tam jest ta no… nomen-omen-klatura… - pokręcił głową. Skrzywił się na i spojrzał na dal. - Musicie bardzo tego kota kurwa uwielbiać.
Zdawało się, że deszcz padał tylko mocniej. Nie przejaśniało się ani trochę.
- To proszę zawołać chłopaka i wracać bo tu niebezpiecznie jest. A i jeszcze tego no… poproszę o państwa nazwiska, bo no mam takie zalecenie, przykazanie od szefa, że po to tu jesteśmy, aby właśnie legitymować ciekawskich. Bo ci mordercy to lubiom wracać na miejsce zbrodni no… Ale nie żebym państwa podejrzewał, ale taka robota no i chuj - wzruszył ramionami. Przytrzymał rączkę parasola pod pachą i wyjął z kieszeni notesik.
Alice zauważyła, że Shane już wracał.
Harper sprawnie przeszukała w umyśle, czy miała ze sobą jakieś lewe dokumenty… Zabrała zapewne jedne dodatkowe, ale nie była pewna, czy to był dobry pomysł, żeby podawać lewe nazwisko. Policjant zauważy, w która stronę będą odjeżdżać, nie przypominała sobie, by stąd aż do nich znajdowały się inne posesje, no i była kwestia Shane’a, którego nie mogła zaplątać w kłamstwo. To wyglądałoby bardzo źle, gdyby zaczęto podejrzewać ich o zbrodnię. W ten sposób nieco skurczył im się czas na działanie. Na szczęście nie było żadnych dowodów… A tak właściwie, nawet najmniejszego, że to oni zabili Steve’a, więc równie dobrze mogliby ją o to podejrzewać, ale to nie miałoby i tak kompletnie żadnego znaczenia.
- Bo to był wyjątkowy kot, widzi pan, bo potrafił aportować prawie jak pies, tylko że mądrzej… Potrafi przynosić rzeczy, których szukam, tak jak na przykład kluczyki do samochodu, jak nie mogę ich znaleźć. Niesamowite stworzenie. Zdecydowanie nie chciałabym się z nim rozstawać… - powiedziała opowieść o kocie, dalej kupując czas Hastingsowi na powrót.
- U mnie na gospodarstwie mała Myszka, bo tak nazywamy kocicę, to tak łapie szczury, że nie ma żadnego ani w sieni, ani w piwnicach, a sąsiedzi męczą się, wystawiają te no… - mężczyzna zaczął trzeć o siebie palce - …różowe granulki i inne pizdy kupują, ale tej roboty, co nasza Myszka odwala, to nie da się podrobić. Paniulka z miasta, to przynosi kluczyki paniulce. Dobry kot to jest jednak skarb. Tak jak dobry koń, ale to temat może nie na dziś.
- Wie pan co, w życiu nie byłam podejrzewana o bycie mordercą… Trochę mnie pan wstrząsnął… Czy poza podaniem imienia i nazwiska, to muszę pokazać jakiś dowód? Muszę od razu jechać na komendę? Strasznie zmokłam, no i nie chcę złapać kataru w tym mokrym ubraniu… Do domu nie mam tak daleko, to może pojechałabym się najpierw przebrać? - zaczęła gadać tym słodkim tonem dalej. Zerknęła jak daleko do nich miał jeszcze Shane.
- Nie no, bez przesady… - mężczyzna zaśmiał się. - Wystarczy mi imię i nazwisko oraz pokazanie dowodu. Ma przecież pani prawo jazdy, jeśli prowadzi. A jak nie, to pani chłopak. A tego… jeśli jednak nie ma pani żadnych dokumentów, to nie dam grzywny, bo ja nie z tych chłopaków, nie pracuję w drogówce. Ale w takim przypadku zrobię pani zdjęcie telefonem, takie rozkazy szefa. A jak się pani nie zgodzi to dopiero wtedy na komendę - rzekł. - Szczerze to nie miałbym nic przeciwko. Już zimno zrobiło się w tym wraku na czterych kołach i jakbym trochę w suchym posiedział i kawuni może się napił, to tylko dobrze by mi się zrobiło.
‘Kurwa…’ - pomyślała Alice sama do siebie.
- To poczekajmy na mojego bohatera i zaraz się wylegitymujemy… A długo pan tu musi jeszcze tak pilnować tego miejsca? Strasznie przykro, że taka niewdzięczna fucha, zwłaszcza, że teraz tak leje i zimno - Harper ponownie spojrzała w stronę murku i bramki. Wydawało jej się, że skoro Shane wcześniej był już blisko to powinien teraz przechodzić. Szukała go wzrokiem. Zostało mu tylko kilkadziesiąt metrów. Nie szedł zbyt szybko. Wiatr i deszcz zacinały mu prosto w twarz i choć bronił się parasolem, to i tak było ciężko pokonywać jakąkolwiek przestrzeń w takich warunkach. Alice czuła się niekomfortowo, tylko stojąc.
- Ja do osiemnastej, potem przyjeżdzają inne chłopaki. Szef boi się, że zrobi się tu zaraz seria morderstw nad rezerwuarem, a to było tylko pierwsze. No i powiedział nam, żebyśmy sami też byli uważni, bo my może silne chłopaki jesteśmy, ale nie wiadomo co to za wąpierz zapierdala po okolicy - tłumaczył policjant. - Ale mamy cały czas mieć gały we wszystkich kierunkach zwrócone i piszczeć do nadajników na widok samej tylko namiastki zagrożenia. A czemu paniulka czeka na bohatera, żeby pokazać dowód? Chyba nie zabrał go pani na poszukiwanie kota.
- A nie no, po prostu myślałam, że musimy to zrobić razem… - powiedziała, po czym pokręciła głową.
- Przepraszam, trochę rozkojarzona jestem tym wszystkim… Proszę - powiedziała i jednak wyjęła swój dowód z torebki. Podała go, żeby sobie spisał. I tak nie zależało jej na czystej kartotece bez podejrzeń, w końcu nie miała zwyczajnej pracy...
Teraz czekała już tylko na powrót Hastingsa, żeby przekazać mu radosne nowiny…
- Pani Alice. Rozumiem. Miło mi - powiedział, zapisując imię i nazwisko. - O, pani to Amerykanka jest? Musi pani już długo tu u nas mieszkać, bo mówi pani jak tutejsza. Za chłopakiem pani przyjechała? Ja jestem z Agneash, a moja laska z Jurby. Też przeprowadziła się dla mnie. Może to tylko z dwadzieścia kilometrów, ale tak naprawdę kompletnie inne światy - machnął ręką.
Tymczasem Shane dotarł do murka.
- O, widzę pana policjanta… - powiedział. - Przepraszam za wtargnięcie, ale mogę to wszystko wyjaśnić.
- Dzień dobry, dzień dobry! - odparł funkcjonariusz.
- Właśnie wspomniałam, że szukałeś naszego kota… No a że tu miało miejsce jakieś zabójstwo, no to niestety, pan policjant musi nas spisać… - rzuciła Alice, przedstawiając mu rys sytuacji. Resztę i tak wytłumaczy mu po drodze do domu. Chciała już się znaleźć w ciepłej rezydencji i odpocząć, on zapewne też.
- Przepraszam, wybaczycie mi państwo… - mężczyzna zawiesił głos, po czym przeskoczył na drugą stronę.
Tak właściwie wyglądał jak siedem nieszczęść. Nie tylko przemoczony, blady i zziębnięty… ale też chyba po drodze nieco płakał, bo miał zaczerwienione oczy. Rzecz jasna ciężko było określić charakter wilgoci na jego twarzy. Może to były łzy, a może tylko deszcz.
- To musiał być naprawdę wspaniały kot - policjant szepnął do siebie cicho z pełną powagą.
- Moje dokumenty są w… - zaczął, po czym zastygł w bezruchu. - Chyba w domu. Czy to byłby problem, gdybym podał jedynie imię i nazwisko bez żadnego dowodu?
- Strasznie zmarzłeś… - zauważyła smutno Alice. Podeszła do niego i potarła jego ramię. Popatrzyła smutno na policjanta.
- To nie będzie problem, prawda? Niech pan zapisze, a ja go zabiorę w ciepłe cztery ściany… - poprosiła uprzejmie. Miała nadzieję, że policjant łyknie to i może daruje sobie robienie zdjęcia, nie wyglądał na totalnego formalistę.
Policjant zarechotał w sposób, który jednoznacznie zasugerował Alice, że te ciepłe cztery ściany skojarzyły mu się z jednym.
- No cóż, ja nigdy nie byłem jednym z tych, którzy by powstrzymali - rzucił z lekkim uśmiechem.
- Shane Hastings.
- O… od tych Hastingsów?
Przemoczony mężczyzna zmarszczył brwi i spojrzał w bok. Chyba ten komentarz go zaskoczył. Nie sądził i raczej dość słusznie, że miejscowi policjanci znali skład śmietanki towarzyskiej przemysłu cukierniczego Wielkiej Brytanii.
- Chyba tak - odpowiedział powoli. - Czy możemy już odjechać?
Funkcjonariusz spojrzał na mężczyznę tak, jakby coś jeszcze chciał powiedzieć, ale tylko pokiwał głową.
- Szerokiej drogi - uśmiechnął się delikatnie.
- Dobrego dnia - pożegnała mężczyznę Alice. Następnie bez ociągania ruszyła do samochodu. Była przemoczona i lekko drżała ze zmarznięcia. Chciała jak najszybciej dojechać do posiadłości, a potem umyć się, przebrać i wypić gorącą herbatę z cytryną. Poczekała aż Shane wsiądzie i wtedy bez ociągania odpaliła auto, światła i ruszyła, by ich stąd zabrać. Milczała, nie zadając pytań. Uznała, że jeśli Hastings będzie chciał mówić, to sam to zrobi.
Mężczyzna jednak milczał. Rozmyślał na jakieś tematy.
- Przynajmniej uświadomiłem sobie jedną rzecz - zawiesił głowę. - Jeśli wierzyć tym wiadomościom od Moiry, które przekazał miś… to moja córka żyje. I chyba nie ma w najdłuższym czasie umrzeć. Tylko zostać… przetransportowana w inne miejsce. To nie jest idealne pocieszenie, ale chyba lepsze, niż nic…?
Droga do Injebreck nie była wcale długa. Już pokonali połowę jej długości.
- Owszem… A z doświadczenia wiem, że gdziekolwiek do jakiego miejsca by jej nie zabrano, jeśli zna się sposób, można się tam dostać i ją wyciągnąć… Więc nie trać nadziei… - powiedziała Harper. Prowadziła tak, by nie rozbili się, ani nie wypadli z zakrętu, jednak nie ociągała się.
- Zrobię nam gorącą herbatę z cytryną na rozgrzanie… Może Darleth trzyma tu imbir, to też się dorzuci i miód… - powiedziała Alice, zmieniając temat na kompletnie przyziemny.
- To ja w tym czasie wezmę prysznic, wysuszę się, przebiorę i pojadę do ojca - Shane westchnął. - Swoją drogą, nic nie znalazłem. I jedna ciekawostka, dlaczego teren jest ogrodzony. Tam wcale nie ma rzeki. Tak jest oznaczony na mapie kanał doprowadzający wodę z rezerwuaru do Douglas. No i chyba to wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat - wzruszył ramionami.
Wydawał się okropnie zmęczony i przeciążony. Alice odniosła wrażenie, że od czasu ich wspólnej kolacji postarzał się o dziesięć lat. Na jego twarzy pojawiły się wcześniej niewidoczne zmarszczki.
- Mogłabyś jeszcze raz błysnąć dla mnie oczami? - poprosił. - Żebym upewnił się, że nie zwariowałem. Nie żebym cię miał za kobietę-latarkę, Alice - pokusił się na żart, który zabrzmiał w jego ustach żałośnie. Był zrozpaczony, a nie wesołkowaty. Jeśli próbował się śmiać, to przez łzy.
Alice zaparkowała przed murami Injebreck House. Byli już na miejscu.
Rudowłosa przekręciła głowę do Hastingsa i jej oczy stały się znów złote i połyskujące.
- Właściwie potrafię tak i z włosami i ze skórą i lewitować, ale postanowiłam ograniczyć bodźce, którymi cię zbombarduję - powiedziała uprzejmie. Po chwili znów mrugnęła i jej oczy wróciły do normy.
- To nie są żadne świecące soczewki kontaktowe, prawda? - Shane mruknął pod nosem.
- Oczywiście, że nie… Swoją drogą, jesteś pewien, że powinieneś prowadzić? Piłeś - przypomniała mu. Po chwili wysiadła z samochodu, poczekała aż Shane wysiądzie, zamknęła auto i i ruszyła na schodki prowadzące do drzwi wejściowych. Otworzyła je i poczekała na mężczyznę, wtedy mogli wejść razem.
- Tak mnie zastanawia, ten dom ma strych? Bo nie mogłam znaleźć wejścia - przypomniała sobie Harper.
Shane przez chwilę nie odpowiadał. Odłożył aktówkę i ściągnął ociekający wodą płaszcz.
- Chyba powinienem powiesić go nad wanną.
Przez chwilę spoglądał na kałużę powiększającą się na drewnianej podłodze. Jednak nie ruszył odzienia, a tylko spojrzał na Alice.
- Tak, jest strych, ale spostrzegłem, że drewniane podpory są przeżarte przez korniki. W ogóle tam na górze był jeden wielki syf. Lekko oparłem się o kolumnę i oberwała się. Poprosiłem Darleth, aby pomogła mi wynieść nieco bardziej wartościowe rzeczy i zamknąłem klapę na kłódkę. Bałem się, że Moira wejdzie na górę i dach się na nią zawali - westchnął. - Ale szczerze mówiąc, nikt tam nie powinien wchodzić. To nie jest tak, że dorośli są uodpornieni na śmierć pod szczątkami tonowego dachu i tylko małym dziewczynkom może to zaszkodzić.
Mężczyzna chwycił parasolkę i płaszcz, po czym ruszył w stronę łazienki.
- Przepraszam, a czy mógłbyś ten klucz mi zostawić? Wcześniej słyszałam tam jakiś hałas i tak myślę, że może jakiś kot wlazł sobie tam niewiadomo jak i utknął… Albo to wiewiórki, czy myszy… Jednak nadal… No i gdzie tak właściwie jest tak klapa? - zapytała Harper. Nie przypuszczała, by miała powód żeby tam wchodzić, ale wolała wiedzieć czy jednak nie czaiła się tam jakaś zagadka… Albo kolejny Pan Serdelek.
Shane wyszedł z łazienki i ruszył w stronę swojego pokoju.
- Ja też słyszałem taki hałas, to te korniki. Rozpyliłem tam substancję, aby je wytruć, więc nikt nie może tam wchodzić jeszcze przez jakiś czas. Nie martw się, jeśli zabłąkała się tam jakaś wiewiórka, to pewnie długo już nie żyje - rzekł. - To… był naprawdę mocny środek. Bałem się, że te małe szkodniki rozprzestrzenią się na resztę domu. Bez obaw, sprawdziłem i podłoga była szczelna bez ubytków, więc nie zaczadzicie się - mruknął. - I okien tam nie widziałem, więc raczej nic się nie zabłąkało. Pewnie słyszałaś płacze ostatnich domierających korników - powiedział.
Następnie zniknął w swoim pokoju. Po chwili wynurzył się z kompletem suchych, świeżych ubrań i ruszył z nimi do łazienki.
- Byłbym okropnie wdzięczny za tę herbatę - uśmiechnął się smutno do Harper. - A z imbirem to w ogóle - westchnął i wszedł do środka.
 
Ombrose jest offline