Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2019, 22:18   #194
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice milczała, ale ruszyła do kuchni. Wstawiła wodę w czajniku i przygotowała dwie szklanki. Poszukała herbaty, a następnie cytryny, imbiru, a także miodu. Taka dawka witamin powinna im dopomóc.
Nie było okien na strychu, a więc nic nie mogło nimi wejść… Hałas był za głośny, no chyba że te korniki miały wielkość psa, albo kota… Cokolwiek więc tam hałasowało, nie mogło być normalne… Alice zaraz przypomniała sobie wszystkie filmy z duchami na strychu w roli drugoplanowej i skrzywiła się.
Harper zgłodniała. Cały dzień była tylko na owsiance, której i tak za dużo nie zjadła, bo oddała swoją porcję Moirze. Jeszcze poczęstowała się pizzą, jednak to nie wystarczyło do tej godziny. Zegar wybił osiemnastą. Już od dwóch godzin na zewnątrz było ciemno. Bez latarni i świateł miast Alice czuła się w kompletnej głuszy. Tak właściwie od razu pojawiło jej się skojarzenie z Trafford Park, jednak tam przynajmniej był cały zastęp wiernych pracowników posiadłości. Tutaj była sama z Shanem, który brał prysznic. Cisza zdawała się nieco zbyt intensywna, więc włączyła stare radio na szafce nad mikrofalówką.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=YNfsaF0AXUM[/media]

Spostrzegła, że na zewnątrz błysnęło światło. Wnet na posesję wtoczył się pojazd Darleth. Hastings w tym czasie zakręcił strumień wody i teraz już tylko lekka muzyka rozbrzmiewała w Injebreck House.
Widząc, że auto Darleth wróciło, Alice ucieszyła się. Jej konsumenci wracali. Postanowiła zagotować więcej wody na herbatę i dla nich. Przygotowała wszystko, dalej stojąc przemoczona i lekko drżąca. Kiedy zalała dla nich herbaty, nasłuchiwała kiedy wejdą do domu. Postawiła ich szklanki na stole. Zostawiła też tę dla Shane’a. Swoją wzięła w dłonie i ruszyła z nią na korytarz. Chciała udać się na górę, ale najpierw zamienić słowo z resztą.
Wnet Hastings wyszedł na korytarz. Był już kompletnie odświeżony. Jedynie jego włosy były mokre, ale wycierał je właśnie ręcznikiem. Powinien je dobrze wysuszyć, jako że w grudniu na Isle of Man temperatury nie sięgały dziesięciu stopni Celsjusza. A w nocy było rzecz jasna jeszcze zimniej.
- Teraz już w ogóle nie czuję się pijany - rzucił. - Zresztą nawet gdybym był, to jest to prosta droga, po której nikt nigdy nie jeździ. Nawet gdybym chciał kogoś przejechać, to musiałbym nieźle się postarać. Jedyne co mogę zrobić, to spektakularnie stracić panowanie i wjechać do jeziora. Ale miałbym wtedy tylko spokój - zaśmiał się sztucznie. - Dziękuję za herbatę. Która moja?
Przyjaciele Alice byli w drodze do domu. Już ich słyszała przed drzwiami.
- Ta na stole, najbardziej po prawej. Dla reszty też zrobiłam, ale twoja będzie mniej parząca, bo już chwilę stała… - powiedziała Alice.
- Znalazłam imbir i miód, więc na pewno cię rozgrzeje - zapewniła go jeszcze. Napiła się swojej i patrzyła na drzwi, wyczekująco. Chciała im tylko powiedzieć o herbacie, a następnie udać się na górę, żeby wykąpać w gorącej wodzie. Już niemal o niczym innym nie mogła myśleć jak o chęci zrzucenia z siebie tych kompletnie przemoczonych, zimnych ubrań.
Oraz o zjedzeniu czegoś. Cały czas była głodna. Alice zerknęła w stronę kuchni, uznała, że weźmie sobie jakąś przekąskę… Herbatniki, na pewno się nimi zatka...
Wnet drzwi otworzyły się. Pierwsza weszła Jennifer.
- Cześć - rzuciła z lekkim uśmiechem. Dopiero po chwili spojrzała na to, w jakim staniu była Alice. - Mi było zimno w tym stroju… Jak teraz na ciebie patrzę, to głupio mi, że narzekałam. Chyba robię się miękka - mruknęła z delikatnym uśmiechem. - Widzę, że trzymasz się twardo w tych mokrych ciuchach. Hartujesz dziecko, pochwalam.
Bee weszła jako druga.
- Ta herbata dla nas? - uśmiechnęła się. - Cudownie - spojrzała na Harper. - Rozpieszczasz nas.
Miała na sobie płaszcz, a i tak lekko dygotała. Ta pogoda wszystkim dawała się we znaki.
- Jedyne, czego w tej chwili pragnęłabym jeszcze, to suszarka - mruknęła. - Z bardzo ciepłym nawiewem.
Kit i Darleth wtoczyli się na końcu. Kobieta zdawała się półprzytomna. Wisiała na Kaiserze. Jedną rękę położyła na brzuchu, chyba bolał ją.
- Już cię zaraz położymy, kochana - powiedział Kaiser tonem, który miał być wesoły i optymistyczny, ale trochę nie wyszło. Uginał się pod ciężarem Filipinki. Kobieta nie była wcale masywna, ale Kit posiadał wątłą posturę.
- Ale się spiłam - pokręciła głową. - Czemu jestem… taka głupia…
- Skarbie, nie ty pierwsza i nie ostatnia. Zaprowadzę cię do łóżka. I dam dobre wiadro.
- A myślałam, że wszystko, co miała, oddała w Muzeum Manx? - rzuciła Jennifer.
Kit zerknÄ…Å‚ na blondynkÄ™ z niesmakiem.
Harper popatrzyła na nich. Wyraźnie czuła ulgę, że wrócili.
- Zrobiłam dla wszystkich herbatę na rozgrzanie, prosze, poczęstujcie się, jest na stole w kuchni - powiedziała, gdyby ktoś jeszcze tego nie odkrył. Sama weszła do pomieszczenia, zgarnęła całą paczkę herbatników i wraz z kubkiem herbaty zaczęła nieść swoja kolację na górę.
- Muszę się rozgrzać, gdyby ktoś mnie szukał, będę u siebie. Odpocznijcie dziś wszyscy, tylko proszę nie wychodźcie już z posiadłości… Przynajmniej bez informowania mnie - poprosiła, dostojnym tonem, co jej się udało nawet pomimo stanu przemoknięcia niczym kura.
- Tak jest, pani policjantko - rzuciła Jennifer. - Pełen nadzór, to jest to - zażartowała.
- Ja zrobię kanapki dla wszystkich - zaoferowała Bee. - Pewnie wszyscy są głodni. Zrobię takie pyszne, mam ochotę na coś dobrego. Czy ktoś chce mi pomóc?
Rozbrzmiała cisza. Kit jednak już wracał z pokoju Darleth, w którym zostawił kobietę.
- Możesz powtórzyć? - poprosił, a kiedy to uczyniła, pokiwał głową. - Z przyjemnością. Podobno jednak powinienem unikać korzystania z ostrych narzędzi, tak powiedział mój psychiatra, więc zrobię wszystko, co nie będzie wymagało użycia noża.
Bee zamrugała powoli oczami.
- Żartuję - Kit rzucił kompletnie nieprzekonywująco, czym wywołał równie niepewny uśmiech na twarzy Barnett.
Tymczasem Alice udała się na górę i do swojego pokoju. Tam pozostawiła herbatniki i kubek. Wzięła kolejny ciepły sweter i spodnie, a także ręcznik i kosmetyczkę i ruszyła do łazienki. Musiała wreszcie ściągnąć z siebie te mokre rzeczy. Bee rzecz jasna była na parterze, więc tym razem nie zajęła miejsca pod prysznicem. Alice nie mogła położyć się w wannie, jak to zrobiła na parterze, ale z drugiej strony… czy chciała wracać w tamto miejsce? Jeszcze by zasnęła i znowu zobaczyła sferę pełną luster. Pytanie brzmiało, czy powinna tego unikać… czy też prowokować spotkania ze swoim doppelgangerem. Był przyjacielem czy wrogiem? Kontakty z nim mogły pomóc Alice, czy tylko sprowadzić ją ku… czemu? Śmierci? Szaleństwie? Jak wielkim potencjalnym zagrożeniem był rudowłosy? Ciepła woda usuwała zimno ze skóry Harper, jednak nie mogła wypłukać niepewności i splątanych myśli z jej głowy. Wnet pomieszczenie wypełniło się parą. Było ciepło. Zamknęła oczy. A wtedy… usłyszała ten dziwny odgłos. Stukanie. Miarowe, ale nie do końca. Było ciche. Alice znajdowała się niedaleko własnej sypialni, więc to była właściwa część domu. Wtem jednak dźwięk został zagłuszony przez kompletnie inny… Zaburczało jej w brzuchu.
Rudowłosa słuchała stukania. Czy było dalej, czy bliżej? Czy była w stanie określić, czy było bardziej wyraźne nad jej pokojem, czy może jeszcze inaczej i pochodziło po prostu z góry. Jej brzuch zaburczał, ale rozproszyła się tylko na moment. Wyostrzyła odrobinę słuch, chciała lepiej ocenić źródło stukania.
Ciężko było jej ocenić, gdzie dokładnie źródło odgłosu znajdowało się. Tak jak wcześniej. Głośność pukania bardzo zmieniała się. Jeżeli Alice przeszła nieco dalej i dźwięk ściszył się to nie miała pewności, czy nie stała tuż pod obiektem, który go wydawał… tylko po prostu odgłos był emitowany dużo ciszej. Wnet jednak jej rozważania straciły znaczenie, bo zapanowała dłuższa cisza. Harper nie mogła stać w łazience i wsłuchiwać się przez wieczność. A minęło co najmniej kilka minut kompletnego bezgłosu.
Alice westchnęła. Postanowiła odpuścić. Wytarła się ręcznikiem, po czym zaczęła ubierać. Zawinęła włosy w ręcznik, tworząc turban. Następnie opuściła łazienkę, już rozgrzana. Ruszyła do swojego pokoju, żeby wypić herbatę, zjeść ciastka i poczytać dalej książkę. Musiała odpocząć…
Spędziła ten czas zaskakująco miło. Kiedy kontynuowała lekturę, odkryła, że potrafiła wtopić się w świat już po kilku akapitach. Miło było kompletnie zapomnieć o problemach i trudach minionego dnia, a skupić na problemach i trudach czyjegoś innego. Mac była młoda, ale tez zderzała się ze światem paranormalnym, to było dla niej ciekawe, czytać o kłopotach innych, a nie przeżywać je na własnej skórze. Herbata była już tylko lekko letnia, jednak imbir w niej zawarty wciąż rozgrzewał. Alice było ciepło po kąpieli, więc nawet nie przeszkadzała jej zbytnio chłodniejsza temperatura napoju. Herbatniki okazały się… zwyczajne. Kruche i słodkie. Najlepszą możliwą przyprawą był głód Harper. Jadła już w życiu bardzo wykwintne dania, jednak te najbardziej proste przysmaki mogły sprawić jej niekiedy jeszcze większą przyjemność. Nawet nie wiedziała kiedy pochłonęła wszystkie. Odruchowo sięgnęła po kolejne ciastko, jednak ich zabrakło… czym się nieco zawiodła. Miała też ochotę napić się jeszcze herbaty, tylko ciepłej. Przede wszystkim interesowały ją dalsze losy Mac.
Rudowłosa westchnęła. Zapamiętała na której stronie stanęła, główna bohaterka spotkała niejakiego Jericho Baronsa, który jak już Alice pojęła, był tym typem, mrocznym ociekającym seksem i niebezpiecznym, co było typowym dla takich książek. Dla konstrastu jeden z książąt wróżek, V’lane zdawał się jego świetlistym, równie groźnym i zwodniczym odpowiednikiem. Rudowłosa poznała więc dwóch kandydatów do ręki Mac, choć oczywiście to była tylko teoria…
Śpiewaczka wygrzebała się spod koca, po czym ruszyła na dół. Potrzebowała więcej herbaty i więcej herbatników. Zastanawiała się, gdzie była księga wróżek i kto zabił siostrę Mac… Była trochę odrealniona i zamyślona. Jej umysł zdawał się potrzebować takiego relaksu.
Spostrzegła, że na blacie w kuchni był talerz z czterema kanapkami. Były posmarowane masłem, puszystym białym serem, posiadały również pomidora oraz posiekaną pietruszkę i szczypiorek. Akurat Bee weszła do środka tuż za Harper.
- Kit ci nie zaniósł? - zdziwiła się. - Miał, ale nie zrobił. W każdym razie to dla ciebie - powiedziała. - Robię dolewkę herbaty. Wszyscy są zziebnięci i posmakował im imbir z miodem - uśmiechnęła się lekko.
Alice słyszała, że w salonie grał telewizor. Shane musiał w międzyczasie wyjść z domu i pojechać do swojego ojca, jak zapowiadał. Kit rozmawiał z Jennifer. Kiedy wyostrzyła słuch, odkryła, że spierali się co do najprzystojniejszego uczestnika reality show. Rano oglądali powtórkę z wczoraj, a dzisiaj doświadczali premiery następnych odcinków.
- Dziękuję, to bardzo miłe z waszej strony… - podziękowała Harper. Wzięła talerz kanapek, ostatnią paczkę herbatników i herbatę. Nie miała dziś już ochoty na rozmowy o pracy… Odwróciła się i ruszyła z powrotem na górę. Będąc na piętrze, rozejrzała się po korytarzu. Nikogo tu nie było poza nią, reszta pozostawała na dole… Zastanawiało ją tymczasem, gdzie zaginął kot, którego wpuścili tu dziś po południu. Znalazł sobie jakieś wyjście? Czy może spał sobie w jakimś ciepłym miejscu? Alice pokręciła głową i ponownie ruszyła do siebie. Tajemnice Dublinu same się nie odkryją…
Kiedy wchodziła po schodach, Jennifer wychyliła się i spojrzała na nią.
- Chwila, czekaj! - rzuciła. - Wszystko w porządku? Obraziłaś się, czy coś? Dolega ci coś? - zapytała.
Rzeczywiście, od powrotu Konsumentów Alice przebywała z nimi tak mało czasu, jak to było tylko możliwe. Mogli zastanawiać się, dlaczego Harper jako jedyna wyłamuje się z grupy i robi nie wiadomo co. Może nawet nie uwierzyliby, gdyby powiedziała, że po prostu czyta książkę.
- Nie robimy żadnej narady ani podsumowania dzisiaj? - zapytała jeszcze.
- Nie obraziłam się, po prostu jestem zmęczona Jenny. Chciałam nieco odpocząć. Naradę zrobimy rano, podsumujemy dzisiejszy dzień, a także zaplanujemy jutrzejszy. Nie martw się niczym, czuję się dobrze, po prostu dużo się dzisiaj działo… - powiedziała i uśmiechnęła się do blondynki.
- Cieszę się, że nic wam się nie stało i że jesteście tu ze mną… - dodała jeszcze szczerze. Ruszyła na górę ponownie, popijając ciepłą herbatę po drodze.
- Hmm… w porządku - Jennifer rzuciła za nią, ale wydawała się nieprzekonana. Zapewne już snuła swoje własne teorie spiskowe. - Chyba nie masz depresji, co? - wpadła na ten pomysł, kiedy Alice była już prawie na piętrze.
- Oczywiście, że nie - Kit zbeształ ją. - Żadni moi przyjaciele nie mają depresji, bo przecież jestem ich przyjacielem - wyjaśnił logicznie.
- Nie mam depresji, obiecuję. Nic mi nie jest, po prostu potrzebuję trochę oderwać myśli, to wszystko. Czytam książkę na górze, jest dość ciekawa. Nigdzie nie wychodzę, nie będę się ciąć, ani płakać - powiedziała, po czym zniknęła trafiając na piętro. Ruszyła do swojej sypialni i przymknęła drzwi. Postawiła kanapki na stoliku, po czym usiadła na łóżku. Położyła herbatniki obok laptopa i najpierw zabrała się za zjedzenie kanapek. Rozglądała się po pokoju. Było chłodno więc przygarnęła do siebie koc i owinęła się nim.
Zrobiło się całkiem przytulnie. Zgasiła światło i zapaliła lampkę nieopodal łóżka. Wnet w pokoju zagrały przyjemne cienie. Nie męczyły wzroku, odprężały. Jako że w sypialni nie było żadnych podejrzanych parawanów, to Alice nie miała powodu do zaniepokojenia. Widziała wszystko jak na dłoni i słabe oświetlenie niezbyt trapiło. Pod kołdrą było ciepło, choć w samym pomieszczeniu panował chłód. Na szczęście pierzyna była bardzo gruba i mróz nie groził Harper. Popijała herbatę, zagłębiając się w dalsze losy MacKayly Lane. Imię kobiety było dość oryginalne. Kojarzyło się z Afroamerykankami, one lubiły wymyślać i przekręcać imiona w ten sposób. Z jakiegoś powodu. Wnet Alice poczuła się trochę znużona i senna. Jednak książka dalej ją interesowała, więc stanęła przed bardzo trudnym wyborem… czy ją odłożyć, czy dalej zagłębiać się w losy bohaterki.
Harper wybrała opcję środkową. Ułożyła się maksymalnie wygodnie na łóżku, podpierając głowę poduszkami i ręką, leżała na boku, a laptop stał przed nią. Postanowiła, że jeśli zaśnie podczas czytania, to nic się nie stanie. Oczy jej się zamykały, ale dalej zagłębiała się w opowieść… W pewnym jednak momencie przymknęła je na kilka dłuższych chwil, ziewając i przecierając twarz dłonią. Przekręciła się na plecy. Była zagrzebana w pościeli i było jej wygodnie. Leżała i słuchała ciszy, a także szumu swojego laptopa, deszczu za oknem, stłumionych dźwięków z parteru…
Na dłuższy moment przymknęła oczy. Zastygła w tej samej pozycji, którą miała dotychczas. Opierała głowę o rękę, kiedy poczuła na policzku delikatne muśnięcie palców. Kiedy otworzyła oczy, spostrzegła znajomego mężczyznę. Usiadł na skraju łóżka i uśmiechnął się do niej lekko. Miał materiałowe, granatowe spodnie oraz białą koszulę w złote paski. Krawat był ciemnego odcienia koloru niebieskiego, jednak podszyty był złotą nicią.
- Jak radzisz sobie beze mnie, Alice? - zapytał Terry.
Rudowłosa patrzyła na niego i nie wierzyła. Nie była w stanie odpowiedzieć. Patrzyła na niego, a jej oczy nabiegły łzami. Usta jej zadrżały.
- Terrence… - szepnęła i sięgnęła dłonią, żeby go dotknąć, czy był twardy, ciepły… prawdziwy. Musiała sprawdzić. Podniosła się na łokciu i przechyliła najbardziej jak mogła.
Napotkała od razu jego usta. Ich wargi na moment styknęły się. To był taki miły pocałunek, choć powierzchowny i krótki. Słodszy od herbatników i miodu, a wywołał w niej ten sam gorący dreszcz, co imbir.
- Tak, Terrence. Dostałem to imię przy narodzinach. Przy śmierci nie dostałem żadnego kolejnego, nowego. Ta asymetryczność jest ciekawa, jak sobie ją uświadomisz. Zdaje się byłoby zbyt dużym luksusem, aby przejść w zaświaty z nowym mianem. To tak, jakby porzucić za sobą wszystkie swoje grzechy… - zawiesił głos. - Luksus i pełna niesprawiedliwość. I rzeczywiście, nawet tutaj prześladują mnie pewne niedopatrzenia, których dopuściłem się w życiu… Na przykład nie mówiłem ci wystarczająco często, że cię kocham. W ogóle tego nie robiłem.
To co powiedział momentalnie wycisnęło z jej oczu łzy. Alice zamrugała kilka razy, bardzo szybko i uśmiechnęła się cierpko.
- Zrobiłeś to raz… Poszło mi w pięty. Co z tego, gdybyś powiedział to milion razy, wystarczył ten jeden - powiedziała i odwróciła na moment wzrok. Otarła twarz dłonią, zaraz jednak wystraszyła się, że de Trafford zniknął i natychmiast spojrzała w jego kierunku z powrotem, zaniepokojona, że może go tam już nie być.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline