Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2019, 22:18   #195
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wciąż tam był. Alice odniosła wrażenie, że lekko migotał. Czy wokół jego skroni pobłyskiwało światło? Wyglądało nieco jak aureola… jakby był jej prywatnym aniołem stróżem.
- Znajdujesz się w niebezpiecznym miejscu - powiedział. - Może najbardziej groźnym, w jakim w życiu byłaś. A obydwoje wiemy, że to coś znaczy - mówił powoli. Chwycił jej dłoń i głaskał delikatnie po jej wierzchu. - Musisz uważać. Dla mnie. I dla swoich przyjaciół. Są dużo bardziej krusi, niż mogłoby się z początku wydawać.
Alice podniosła się bardziej, po czym napadła na niego. Przytuliła go i zacisnęła palce na jego koszuli.
- Potrzebuję rozwiązać tę sprawę… Muszę dać dom konsumentom i naszemu dziecku… - powiedziała cicho. Drżała lekko.
- Przepraszam… Przepraszam, że chciałam, żebyś wtedy do mnie przyleciał… Nie powinnam była… - wydusiła, ale słowa ugrzęzły jej w gardle z bólu.
Terry przytulił ją mocniej.
- Gdybym mógł cofnąć czas, to przyleciałbym do ciebie jeszcze wcześniej. Nie na wszystko mamy w życiu wpływ i musimy się z tym pogodzić. Znałem wielu wspanialszych, silniejszych i mądrzejszych ludzi ode mnie, którzy odeszli dużo głupszą śmiercią. Szkoda, że nie zdążyliśmy zestarzeć się razem - pocałował ją delikatnie w policzek. - Jednak cieszę się, że przynajmniej część mojej miłości zostanie z tobą na zawsze. Właśnie teraz wzrasta w tobie - rzekł i nieco odchylił się, żeby dotknąć jej brzucha. Nawet uśmiechnął się do niego, jakby już teraz był w stanie zobaczyć istotę, która w nim kiełkowała.
Alice się rozkleiła. Przetarła znowu twarz dłonią, po czym sięgnęła po dłoń Terrence’a i przesunęła ją tak, by dotknął jej brzucha razem ze swoją.
- To cudowne… chciałeś je mieć… I… I dostałeś… Będziemy je mieć, nie dopuszczę, żeby coś mu się stało… Żałuję, że nie będziesz mógł… Się nim cieszyć tak… osobiście… Gdzie jesteś Terrence… Nie jest ci tam źle? - zapytała, lekko rozedrgana. Pogładziła jego dłoń i zadrżała. Podniosła wzrok do góry, żeby spojrzeć mu w oczy.
De Trafford uśmiechnął się smutno. W jego oczach zadrgały nuty żalu.
- Jestem bardzo szczęśliwy - odpowiedział. - Nie martw się o mnie.
Pierwsza część wypowiedzi mężczyzny zabrzmiała sztucznie, jednak druga zdawała się bardzo wiarygodna. Rzeczywiście, Terry powiedział to, żeby nie zadręczała się myślą o nim. Nie był aż tak dobrym aktorem, żeby tego nie wyczytała.
- Teraz muszę odejść. A ty musisz się obudzić - szepnął.
Zaczął powoli odsuwać się od Alice. Pewnie chciał wstać z łóżka.
- Nie… Nie… Nie proszę… zostań ze mną jeszcze chwilę… - Rudowłosa spanikowała. Zaczęła wyplątywać się z pościeli i chciała go złapać, zatrzymać. Nie mogła go znowu puścić, żeby od niej odszedł.
- Błagam… Proszę - poprosiła go.
- Kocham cię, proszę, zostań - powiedziała, próbując chwycić go chociaz za rękaw. On powiedział jej to raz, ona nie miała okazji… Niemal się dusiła z paniki, że musiał już iść.
Terry westchnął.
- Nie mogę - wzruszył ramionami. - Nasze uczucia mogą być piękne i silne, ale nie zmienią jednego… - uśmiechnął się smutno raz jeszcze.
Alice próbowała go chwycić, ale jej dłonie nie były w stanie. Prześlizgiwały się przez powietrze. Już nie będzie mogła go dotknąć. Świadomość tego była paraliżująca. Jak gdyby Harper raz jeszcze straciła grunt pod nogami.
- Nie zmienią jednego - powtórzył ciężko i zrobił krok do tyłu.
Dokończenie zdawało się oczywiste.
Nie zmienią tego, że nie żyje.
Harper klęczała na łóżku i patrzyła na niego. Odchodził. Jej sny wielokrotnie go jej zabierały. Ten niczym się nie różnił… a nawet nie, był gorszy, był jeszcze gorszy, bo Alice wierzyła, że dano jej go na tę ulotną chwilę tak naprawdę. To było słodkie, ale tak słodkie, że od gorzkości aż ją zemdliło. Załamała się. Opadła na łóżko bezradna, zdruzgotana i rozpalona tęsknotą. Czuła się tragicznie i wiedziała, że za chwilę zbudzi się i świat będzie jeszcze gorszy… Zasłoniła twarz dłonią i próbowała złapać dech, było jej tak ciężko, kiedy dławiła się emocjami.
Terry’ego już nie było, a ona nie wiedziała jak sobie z tym poradzić. Położyła się na łóżko. Spróbowała raz jeszcze tej wygodnej pozycji, choć ciężko było w tej chwili myśleć o komforcie. Miała wrażenie, że w jej serce wbito szereg haków przytwierdzonych do zwierząt jucznych. Jakaś nikczemna siła smagała je batami, a Alice miotała się w coraz większych konwulsjach i bólu. Mimo wszystko podparła głowę ręką i spojrzała na komputer. Była w tej pozycji, kiedy zasnęła. Mrugnęła oczami. Pozostawała wciąż tak samo ułożona, kiedy się obudziła.

Była trzecia w nocy, jeśli wierzyć zegarowi w prawym dolnym rogu monitora. Cała jej ramię było zadrętwiałe. To był cud, że przez cały ten czas pozostała tak samo ułożona. Oczywiście wolałaby cuda kompletnie innego rodzaju, lecz kiedy rozejrzała się dookoła… Terry’ego już nie było. Zamiast tego poczuła pełen pęcherz po dwóch herbatach. Musiała udać się do toalety. Jednocześnie… usłyszała to dziwne, niepokojące stukanie. Dobiegało znad jej głowy. Zdawało się… dużo głośniejsze, niż przedtem…

- Odwal się - powiedziała do sufitu, na który teraz popatrzyła. Chciało jej się płakać i nie mogła powstrzymać łez. Podniosła się z łóżka. Przebrała się w koszulę do snu, po czym ruszyła do łazienki. Musiała przemyć twarz, załatwić się. Orzeźwić po tym co jej się śniło. Płakała w ciszy, nie chciała nikogo obudzić. Słuchała stukania, jednak nadal nie wiedziała gdzie była klapa. Postanowiła jednak, po wyjściu z toalety rozejrzeć się za nią. Najpierw jednak wzięła pistolet. Może jak wystrzela magazynek w jakieś paranormalne gówno, to się uspokoi.
Już miała otworzyć drzwi, kiedy te same się rozwarły. Jej serce zaczęło nieco szybciej bić, jednak to był tylko czarny kocur. Wszedł do środka z postawionym ogonem i ruszył w stronę Alice. Otarł się o jej nogę. Być może pobawiłaby się z nim chwilę, gdyby nie była w kompletnie innym nastroju.
- Za chwilę mały, najpierw załatwię te korniki - obiecała mu.
Mocniej ścisnęła broń i ruszyła do drzwi. Nie otworzyła ich jednak szerzej, a tylko wyjrzała przez szczelinę stworzoną przez kocura. Spostrzegła Shane’a. Na początku wahała się, czy to może nie Kit, ale Hastings był dużo mocniej zbudowany. Bez ubrań zdawał się wręcz umięśniony, choć na korytarzu prawie nie było światła i umysł mógł jej tylko płatać figle. Mężczyzna schodził po drabince ustawionej tuż przed schodami. Następnie schylił się i bardzo powoli wsunął ją do góry. Wtedy zamknął klapę i założył kłódkę. Schylił się po ozdobną rozetę, którą Alice kojarzyła. Wcześniej tkwiła pod sufitem, lecz Harper nie przyszło do głowy, że zakrywała wejście na strych.
Rudowłosa zmarszczyła brwi. Co on tu robił. Czemu był na górze…? Alice odrzuciła broń w poduszki na łóżko, po czym po cichu wyszła ze swojej sypialni i ruszyła w jego stronę. Nie miała tym razem szlafroka, ale był środek nocy i była kompletnie rozbita, nie pomyślała o tym.
- Shane? - szepnęła.
- Co robisz? - zapytała jeszcze, równie cicho. Nie chciała budzić reszty.
Mężczyzna zadrżał, kiedy usłyszał głos Alice. Obrócił się w jej stronę. Harper nie widziała jego twarzy. Jedynie zarys postaci. Padało na niego jedynie skąpe światło z parteru. Tylko nieco oświetlało prawy profil mężczyzny skierowany w stronę schodów. Kobieta odniosła wrażenie, że Shane wcale nie cieszył się z jej widoku. Choć mogła tylko domyślać się jego miny.
- Alice, jeszcze nie śpisz? - zapytał. - Jest dość późno… - zawiesił głos. - Mam nadzieję, że cię nie obudziłem. Starałem się być cicho.
W tej chwili Harper rzeczywiście mogła uwierzyć, że niegdyś Hastings był aktorem dubbingowym. Jego ściszony głos w kompletnej ciszy i mroku sprawił, że ciarki przeszły po jej ramionach.
Mimo woli wstrzymała oddech. Dwanaście sekund zajęło, nim znalazła głos w gardle. Przez ten cały czas, a był dość długi, Hastings stał nieruchomo i wpatrywał się w nią. Alice wydawało się, że nawet nie oddychał. Oczywiście to wcale nie pomagało Harper znaleźć słów.
- Um… spałam, ale miałam męczący sen… A potem to pukanie na górze… Ja nie jestem pewna, czy to na pewno korniki Shane… Swoją droga, co robiłeś na górze, nie mieliśmy tam nie wchodzić z powodu trutki? - zapytała cicho. Obserwowała go uważnie. Skrzyżowała ręce pod biustem.
Shane wzruszył ramionami.
- Nie mogłem spać - powiedział. - Powiedziałem, że dobrze sprawdziłem, czy podłoga jest szczelna i że nie podusicie się, ale kiedy wróciłem do domu… Nie mogłem zasnąć. Jestem cały zaniepokojony od czasu, kiedy zobaczyłem ojca. Nie chciałbym, żebyście skończyli tak samo, jak on.
Z jakiegoś powodu… to zabrzmiało jak groźba. Choć to pewnie tylko przez okoliczności. Trzecia w nocy, prawie kompletny mrok, półnagi mężczyzna, niedawno poznany… i na dodatek szeptał tym głosem.
- Na szczęście wszystko wydaje się w porządku. Tak długo, jak nie będziemy wchodzić na górę, tak długo nie spotka nas nieszczęście. Na krótki moment zdołałem wstrzymać oddech, ale już teraz śluzówki mnie pieką. A byłem tylko chwilę…
Czarny kocur zamiauczał. Natomiast nad ich głowami raz jeszcze rozległo się to dziwne stukanie. Jednak teraz znowu było ciche. To pewnie przez otwarcie klapy wydało się Alice bardziej donośne.
Harper nie mrugnęła.
- Co jest na górze Shane… Nie sądzę, żeby były tu korniki wielkości kóz - powiedziała poważnym tonem. Cofnęła się jednak o krok. Zaczęła odczuwać lęk, który ściśle był związany z jej wspomnieniami z całkiem świeżej sytuacji sprzed niecałego miesiąca. Obserwowała go czujnie. Z jakiegoś powodu zaczęła podważać to, czy aby na pewno rozmawiała z Hastingsem.
Hastings już miał jej odpowiedzieć, ale zdarzyło się coś, co kompletnie rozproszyło Alice. Drzwi na korytarzu w oddali otworzyły się. Korytarz zalało światło. Jednak Shane był zwrócony do niego tyłem, więc Harper nie widziała go dużo lepiej. Jennifer wyjrzała na korytarz. Tylko nieco przechyliła się. Śpiewaczka ujrzała jej rozczochrane, blond włosy. Oraz pełną, nagą pierś.
- Shane… - szepnęła. - Czemu nie ma cię tak długo? - zapytała i zmrużyła oczy. Chyba nie była pewna, czy widzi w oddali Alice, czy też nikogo tam nie było.
Sprawa stała się nagle brutalnie jasna. Harper została ogłuszona oświeceniem jak obuchem.
- Dobrej nocy… - szepnęła najciszej jak się dało, po czym odwróciła się i ruszyła po cichu do swojego pokoju. Jennifer i ją oddzielał Hastings, więc nie musiała dostrzec jej zmierzającej w głąb drugiej części korytarza, zwłaszcza, że było tam ciemno. Weszła do swojego pokoju i przymknęła drzwi. Zostawiła najmniejsza mozliwą szczelinę, dla kota, gdyby chciał potem wyjść. Podeszła do zwierzęcia i podniosła je. Zaczęła głaskać. Milczała, po prostu gładziła kota. W pewnym sensie spodziewała się tego, ale po tym jak przed sekunda odwiedził ją we śnie Terrence, przeżyła dodatkowy szok. Usiadła na łóżku, po czym położyła zwierzę. Popatrzyła dokąd sobie pójdzie. Czy ucieknie, czy też ułoży się i da głaskać dalej.
W pewnym sensie Jennifer uprawiała seks ze swoim dalekim kuzynem, choć z drugiej strony nie była z nim w ogóle spokrewniona, więc pod tym względem ciężko to było uważać za bardzo skandaliczne. Alice nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek wcześniej widziała ją z mężczyzną. Choć pewnie nawet Terry nie wierzył w to, że była wciąż dziewicą.
Czarny kot spoglądał w oczy Alice, ale tylko krótko. Wydawał się dużo mądrzejszy od zwykłego zwierzaka, ale od wielu kocurów można było odebrać takie wrażenie. Tymczasem Harper usłyszała raz jeszcze stukanie nad głową. Ta sprawa pozostała kompletnie niewyjaśniona. Chcąc nie chcąc Jennifer uratowała Hastingsa, rozpraszając Harper. To, że spędzili z sobą noc… a przynajmniej część nocy… tak naprawdę niczego jeszcze nie wyjaśniało ani nie wykluczało. Korniki wielkości kozy wciąż były powszechnie przyjętym wytłumaczeniem.
Alice postanowiła, że rano, kiedy wszyscy wstaną, poprosi Shane’a o klucz. A jeśli go jej nie użyczy, kłódka pożegna się z istnieniem przestrzelona z jej pistoletu.
- Jesteś całkiem ładnym kotem - powiedziała do zwierzaka cicho, a następnie przestała go wreszcie głaskać. Obróciła się, by zamknąć laptop, który dawał blade światło. W pokoju zapanowała całkowita ciemność, a ona ostrożnie zagrzebała się w pościeli, uważając by nie potrącić kota. Zaraz ostrożnie odszukała go ręka, żeby dalej głaskać. Było to terapeutyczne, na jej skołatane nerwy…
Kot pozostał przy niej przez całą noc, nawet kiedy Alice przestała go głaskać. Śniło jej się, że była MacKayle. Widywała wszystkie postaci z powieści po kolei i tłumaczyła im, że wie, kto zabił jej siostrę. Przecież to był Tuoni! Jak mogła o tym zapomnieć? Lecz wyglądało na to, że ona jedna znała fińskiego boga. Wszyscy inni uznali, że oszalała. Choć tak naprawdę to oni odeszli od zmysłów. Nie pamiętali, że jej siostra miała na imię Natalie, nie żadna Alina. Wnet Harper zbudziła się. Spojrzała na telefon prędkim, urywanym ruchem ręki. Była siódma rano. Mogła jeszcze spać… pewnie wszyscy spali…
Rudowłosa podniosła głowę i spojrzała w stronę okna, czy nadal padało. Potem rozejrzała się po pokoju. Czy kot nadal tu był, czy drzwi były tylko lekko uchylone… Czy sól była tam gdzie ją rozsypała… Następnie zerknęła na telefon ponownie, żeby sprawdzić, czy nikt do niej nie pisał.
Kota nie dostrzegła, jednak sól była ciągle w tym samym miejscu. Lekko mżyło, ale to było nic w porównaniu do wczorajszej ulewy. Zdawało się, że niebo zdążyło wypłakać się przez noc i teraz roniło już tylko pojedyncze łzy. Drzwi pozostawały uchylone - kot, jak to kot, posiadał elegancję, ale za nic miał zasady dobrego wychowania. Nie zamknął za sobą drzwi. Po prostu ją opuścił. Szybko, nagle, nawet nie wiedziała kiedy. Tak jak Terry. Choć kota pewnie będzie jeszcze mogła zobaczyć, natomiast de Trafforda… cicho westchnęła.

Cytat:
Napisał Joakim
Śnił mi się Terry. Mówił, że nie ma do mnie żalu, że go nie kochałem.
Jeżeli Dahl do niej pisał… to znaczyło, że sen musiał naprawdę nim wstrząsnąć.
Alice patrzyła na słowa, które napisał Joakim, a następnie zerknęła na czas, kiedy je do niej wysłał. O czwartej rano otrzymała powiadomienie.
Odpisała mu.

Cytat:
Mnie też dziś odwiedził…
Uznała, że to proste zdanie wyraża więcej niż tysiąc słów. Schowała telefon pod poduszkę, po czym zamknęła oczy. Było jeszcze wcześnie. Chciała jeszcze pospać. Była jeszcze zmęczona swoimi emocjami z zeszłej nocy.
Mogła nastawić budzik na godzinę, o której pragnęła wstać. Ustawiła go więc na dziesiątą, po czym ułożyła telefon ponownie pod poduszką. Wsunęła koc na głowę i spróbowała się odprężyć. Tym razem zrezygnowała z wizualizacji, obawiała się, że znów jej się ktoś w nią wkradnie. Zaczęła jednak myśleć, o Mauritiusie, o tym co się tam działo, potem o Helsinkach… Musiała zamrugać oczami, bo wolała nie popaść w obłęd tych myśli. Znów odetchnęła i poprawiła się w pościeli. Szła leśną drogą. Uznała, że to najbezpieczniejszy kierunek wizji… Szła leśną droga, szumiał las, nagrzany od słońca oddając piękną woń. Ptaki śpiewały. Było ciepło. Miała na sobie lekką sukienkę. Zatrzymała się, by zjeść borówki z krzewów wzdłuż drogi. Przed nią majaczyła polana pełna kwiatów. Ruszyła w jej kierunku. Dzień jej się znudził więc nadała jej teraz noc. Spacerowała wśród kwiatów o zmierzchu. Był księżyc, trawy jeszcze pachniały całodniowym nagrzaniem, a kwiaty oddawały swą wspaniałą woń. Chciała zasnąć tu. Nie w Helsinkach, czy na wyspie.
Położyła się na trawie, jednak… no cóż, to nie okazało się tak romantyczne i wygodne, jak jej się wydawało. Było tutaj pięknie, ale potrzebowała nieco innego otoczenia na odpoczynek. Ruszyła więc dalej. Pachniało tak intensywnie, że Alice skoncentrowała się głównie na zmyśle węchu. Próbowała wydobyć najróżniejsze składowe pięknego zapachu. Były sosnowe igły, słodkość chabrów i bławatków, głęboka intensywność złocienia, zawilców, fiołków i przylaszczek… Kiedy jednak weszła do lasu, kwiatowe aromaty nieco ustąpiły miejsca innym woniom. Szła drogą, uspokajając się coraz bardziej. Spojrzała na drobnego czyżyka, który podleciał w jej stronę i usiadł na najbliższej gałązce. Kiedy przeszła dalej, poderwał się do lotu i spoczął na kolejnej niedaleko Harper. W ten sposób podróżował odcinkami wraz z nią. Alice czuła się jak awatar wiosny, księżniczka lasów i pól. Nie chciała obudzić się, choć tak właściwie nawet o tym nie myślała.
Wnet las skończył się, a ona spostrzegła kolejną polanę. Widziała całą jej długość, kilkaset metrów. Na tym terenie znajdowała się drobna wioska. Alice widziała skromne domy zbite z desek. Brudne, lecz wesołe dzieci biegały wokół po trawie, aż wyszły matki, rozganiając ich do domu. Zapadł wieczór, ale one wciąż chciały się bawić. Wnet jednak wioska zasnęła. Zarówno najstarsi, jak i najmłodsi schowali się w domach, broniąc przed czujnym okiem księżyca.
 
Ombrose jest offline