Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2019, 22:22   #196
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa obserwowała wioskę przez jakiś czas, po czym ruszyła jej brzegiem. Nie chciała zwracać na siebie uwagi. Po prostu szła dalej. Zerknęła, czy ptak dalej jej towarzyszył. Tak było, nie ustępował jej ani na krok. Czy też może raczej trzepot skrzydeł. Rozejrzała się też, czy cokolwiek co widziała dawało jej jakieś informacje gdzie była. Czy jej umysł po prostu postanowił dać jej taką wioskę? Przypominała jej te z opowieści fantasy, które lubiła czytać. Szła dalej, myśląc o różnych fabułach takich opowieści.
Alice nie kojarzyła tej wioski. Coś jednak było w samej dolinie znajomego, choć nie była pewna co takiego. Na pewno nigdy po niej nie chodziła ani nie widziała na oczy. Spostrzegła na najwyższy budynek wioski. Był okrągły i duży. Zdawał się solidniej zbudowany od wszystkich pozostałych. Na samym szczycie słomianego dachu znajdował się luft, znad którego unosiła się strużka dymu. Idąc brzegiem niewielkiej mieściny Alice dostrzegła rzekę, która biegła niedaleko jej. Bez wątpienia wygodnie było mieć źródło czystej, pitnej wody tak blisko siebie.
Alice postanowiła ruszyć w jej stronę. Przyszło jej do głowy, że jeśli rzeka była dość spokojna, mogłaby się w niej wykąpać. Było gorąco, nawet jak na noc, więc miała ochotę na takie dzikie doświadczenie, zwłaszcza jeśli miało miejsce w jej medytacji. Chciała się rozluźnić. Uśmiechnęła się do tej miłej, spontanicznej myśli.
Alice ściągnęła z siebie lekką sukienkę i odziała się tylko w światło księżyca. Sunęło po jej pięknym, szczupłym ciele gładko niczym jedwab. Zanurzyła się w wodzie. Była zimna, ale to nie przeszkadzało jej. Wnet spostrzegła, że z lasu wokół polany wynurzyły się pojedyncze istoty. Zdawały się utkane z lekkiego, efemerycznego blasku o zielonym zabarwieniu. Były piękne, ale według swoich własnych, odmiennych standardów. Mimo to Harper nie mogła odczuć pewnego strachu na ich widok. Spostrzegła, że zaczęły się przybliżać w jej stronę.
Harper obserwowała istoty. Zerknęła na swoją sukienkę na brzegu, po czym przesunęła się na sam środek strumienia. Woda zakrywała ją od pasa w dół, a jej włosy przysłaniały jej piersi. Była ciekawa co takiego te tajemnicze byty od niej chciały. Czekała. Nie przerażały jej, więc zachowywała spokój.
Przybliżały się. Z każdą sekundą były coraz bliżej. Sunęły przez polanę, tylko delikatnie muskając ją stopami. Wpierw wydawało jej się, że idą w stronę wioski, podczas gdy tak naprawdę… zbliżały się w jej stronę. Wnet otoczyły ją wokół rzeki. Spośród nich wystąpiła nieco wyższa istota. Zdawała się płci żeńskiej. W jej zielonej, półprzezroczystej sylwetce tańczyły srebrne nuty. Zdawały się rozciągać w jej sylwetce niczym wstęgi. Alice spostrzegła, że dama miała przepiękne rysy twarzy.
“Dubhe”, rzekła. Tak właściwie nawet nie otwierała ust. Zdawała się bardziej przekazywać informację telepatią, niż mową. “Zostaniesz skazana za swoje występki”.
Istoty wszystkie, zgodnie i w jednym momencie zrobiły krok do przodu.
Alice przechyliła głowę.
- Nie uczyniłam niczego złego - powiedziała poważnym tonem. To był punkt, w którym wizja powoli przestawała jej się podobać, choć nadal ją ciekawiła. Rozejrzała się po istotach. Ile ich było, czy zamykały ją szczelnie kręgiem? Była w rzece, czy mogła to jakoś wykorzystać, by uciec w razie potrzeby? Na razie stała spokojnie, ale już snuła plany.
Tymczasem dama przymknęła oczy.
“Manannanie. Ty, który podpierasz się na trzech filarach. Odpierasz najeźdźców, więzisz nikczemników. Ześlij nam swoją moc. Wraz ze światłem księżyca”, powiedziała.
“Wraz ze światłem księżyca”, zgodnie powiedział chór głosów.
Alice spostrzegła, że istoty podniosły dłoń i skierowały ją w jej stronę. Wystrzeliły z nich wiązki jasnozielonej energii, która zaczęła ją oplatać. Harper mogła się obudzić. Wiedziała, że śni.
Jeszcze jednak tego nie zrobiła.
- Czyżbyście byli… Mooinjer veggey? To was powinno się ukarać… - powiedziała marszcząc brwi. Spróbowała chwycić wstęgi, które ją oplatały. Była ciekawa, czy mogła. Jeśli jednak poczuje, że dzieje się coś niepokojącego i poważnego, zamierzała obudzić się.
Już teraz działo się coś niepokojącego i poważnego. Czy kiedy będzie chciała cofnąć się… nie będzie już za późno? Niekiedy ciężko było wyczuć, w którym dokładnie momencie przekraczało się granicę.
“Jesteś wynaturzeniem. Nadrzędną zbrodnią przeciwko ładowi i porządkowi. Pochłaniasz wszelkie światło, Dubhe. Obżerasz się nim. Spożywasz to, co piękne i zdrowe. Twoja natura to natura bezwzględnego, dzikiego drapieżnika. Trzeba cię spętać”, powiedziała.
Alice czuła, że wstęgi były niematerialne dla jej dotyku, choć ją były w stanie pochwycić aż za dobrze. Wysysały z niej wszelką siłę. Rosły na jej ciele niczym dzikie pnącza.
- Spętaj bestię, rozpęta się piekło, wróżko - powiedziała Alice. I wzięła głęboki wdech. Czuła te wstęgi na sobie, ale to był tylko sen, a ona zamierzała właśnie teraz z niego wyjść. Przynajmniej teraz wiedziała za co mają ją tutejsi tubylcy… Za drapieżnika. Była wilkiem czerwonego kapturka i chcieli się jej pozbyć. Niedoczekanie, bo chciała uczynić to z nimi pierwsza. Zamknęła oczy i chciała się ocknąć, gdy je otworzy. Już za moment zamrugała.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=_zCSe5_cCBg[/media]

Rozbrzmiał dzwonek. Alice obudziła się. Zegar na ścianie jasno informował ją, że była dziesiąta rano. O dziwo… czuła się całkiem wypoczęta. Mimo że jej sen wcale nie zdawał się przyjemny i skłaniający ku odpoczynkowi. Przeciągnęła się na łóżku. Rozprostowała się całkowicie, słuchając melodii budzika. Szczęśliwe brzęknięcia ukulele miały ją pozytywnie nastroić na cały dzień. Przynajmniej w zamierzeniu. Czy właśnie tak się czuła? Pozytywnie nastrojona?
Nie była pewna. Alice podniosła się i musiała w pierwszej kolejności sprawdzić coś. Usiadła i spróbowała wejść do Iteru. Chciała znaleźć się w swoim ogrodzie. Był teraz zdewastowany, nie wchodziła do niego od czasu Mauritiusa i rozmowy z Kaverinem, ale musiała sprawdzić, czy może to uczynić.
Czuła się zbyt zdenerwowana, żeby to zrobić. Wizja, którą zobaczyła, nie była ekstremalnie przyjemna, a dopiero co obudziła się z powodu dzwonka. Może nie była jakoś szczególnie rozchwiana, jednak do Iteru potrzebowała medytacji i spokoju. A teraz jej serce biło nieco szybciej. Czy to naprawdę dlatego nie mogła skorzystać ze swojej mocy? A co, jeśli wróżki naprawdę nałożyły na nią niewidzialne pęta? Mogła to sprawdzić w jakikolwiek wiarygodny sposób?
Alice westchnęła. Podniosła się z łóżka i ruszyła do łazienki. Po pierwsze chciała z niej skorzystać, a po drugie, chciała zobaczyć, czy mogła aktywować moce Łowcy. Jeśli nie mogła wejść w Iter ze stresu, to mogła sprawdzić chociaż to.
Wyszła z sypialni i ruszyła w stronę łazienki. Jej wzrok mimo woli spadł na drzwi sypialni Jennifer, a potem na miejsce, gdzie była ukryta klapa na strych. Pierwsze były delikatnie rozwarte, może na pięć centymetrów. Natomiast wejście na wyższe piętro zostało ponownie przykryte ozdobną rozetą. Była owalna i miała fantazyjne, jakby koronkowe wykończenie. Została wykonana z jakiegoś materiału sztucznego, ale chyba nie był to zwykły plastik. Wyglądała zbyt elegancko. Trzymała się na metalowych haczykach. Ciekawe było, czy Shane je zamontował, czy może już wcześniej tkwiły w tym miejscu. Harper czuła miły zapach dochodzący z parteru. Ktoś smażył jajecznicę. Zdawało się też, że wyczuwała kawowe nuty, ale może po prostu miała na nią ochotę.
Skręciła jednak najpierw do łazienki. Najpierw sprawy najważniejsze, a potem reszta. Weszła do pomieszczenia i zamknęła się w nim. Podeszła do lustra i sięgnęła do ciepłej energii wewnątrz swego ciała. Obserwowała swój wygląd, czy zmieniał się tak jak powinien, zabarwiając na złoto.
Tak, na szczęście tak. Jej tęczówki wnet zaczęły połyskiwać tą cudowną, gwiezdną poświatą Dubhe. Jednak nie mogła zbyt długo jej utrzymywać, bo poczuła dyskomfort w oczach. Nic szczególnie niepokojącego, suche spojówki. Dobrze byłoby kupić nawilżające krople w aptece. Wczoraj dwa razy przybrała częściowe Imago przed Shanem i najwyraźniej nie mogła tak co chwilę błyskać oczami jak sygnalizacja świetlna. To nadwyrężało. Kiedy jednak normalny kolor rozlał się na jej tęczówkach, wrażenie pieczenia uspokoiło się.
Harper uznała, że to chyba wystarczyło, by upewniła się, że przynajmniej część jej mocy była na miejscu. Odetchnęła, następnie zajęła się poranną toaletą. Następnie udała się do swojej sypialni i ubrała. Dziś założyła biały sweter i jeansy. Zebrała włosy w koński ogon, a następnie udała się na dół. Miała ochotę na śniadanie i na kawę. Ruszyła do kuchni.
Kit stał zgarbiony przed patelnią i smażył jajka. Spróbował nieco drewnianą łyżką, po czym dodał soli i pieprzu. Następnie dolał mleka, ale tylko trochę. Drgnął, kiedy spostrzegł, że Alice pojawiła się w przejściu. Wydął usta.
- To moje jedzenie - powiedział. - Będę gryzł, jak mi je zabierzesz.
Wydawał się śmiertelnie poważny. Harper spostrzegła w dzbanku zaparzoną i podgrzaną czarną kawę. Było jej dużo.
- Kawa też cała twoja? - zapytała z zaciekawieniem. Podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej biały serek, postanowiła zrobić sobie z nim kanapki. Miała ochotę na biały serek i miód. Zastanawiała się, czy Hastings już wybył do pracy.
- Jak spałeś? - zapytała chcąc nawiązać jakąkolwiek konwersację z Kaiserem. Przynajmniej póki przebywali w tym samym pomieszczeniu, a nie zajmowali się swoimi sprawami.
- Nie spałem zbyt długo tej nocy - powiedział Kit. Jęknął cicho. - Cały czas serce mi łomotało. O tak - powiedział i przyłożył pięść do klatki piersiowej. Zaczął w nią szybko uderzać. - I pachniało okropnie spalenizną. Nie wiem, czy podoba mi się tutaj aż tak bardzo - mruknął. - Możesz napić się kawy. Ile tylko chcesz. Choć wydajesz się trochę spętana, więc kofeina może cię zdenerwować.
Zamrugał oczami i zmarszczył brwi.
- Miałem na myśli spięta.
Przełożył jajecznicę na talerz. Akurat strzeliły tosty. Zaczął smarować je masłem.
Alice zamarła w bezruchu. Nie wierzyła, że to był przypadek, że Kit użył właśnie takiego słowa. Zamrugała i popatrzyła na niego uważnie.
- To nie brzmi dobrze… Kurcze… Ale zapach spalenizny? Skąd go czułeś? - zapytała zaskoczona. Ona nic takiego nie czuła, a przecież miała uchylone drzwi, raczej bez problemu doleciałby do niej taki swąd, zwłaszcza, że budziła się w nocy.
- Dlaczego serce ci łomotało? - zapytała.
- Coś cię niepokoiło? - dodała jeszcze.
- Nie wiem co dokładnie - odpowiedział mężczyzna. - Nawet teraz mam lekko zaciśnięte gardło.
Nagle zaczął skakać. Rytmiczny odgłos uderzania jego stóp o podłogę był kompletnie niespodziewany. Nieco przypomniał jej to, co słyszała na piętrze, a dochodziło z jeszcze wyższej kondygnacji.
- Tak jakby tam… pod spodem… była bomba… i muszę chodzić na palcach… żeby nie wybuchła… ale to mnie… męczy… niech wybucha…
Dalej skakał, spoglądając na podłogę. Chyba oczekiwał spektakularnej eksplozji.
Harper milczała chwilę.
- Czy Widziałeś może, żeby Shane jechał dziś do pracy? Albo gdzie jest Bee i Jenny? Zrobimy sobie tajną naradę, jak już wszyscy się zbiorą - wyjaśniła mu. Kończyła właśnie uwieńczać swoje kanapki miodem. Nalała sobie kawy i usiadła przy stole, by zjeść w spokoju.
- Kurwa - Kaiser mruknął do siebie, kiedy uznał, że nic nie wybuchnie. Przestał skakać i kontynuował posiłek. - Shane jest biedny, wisi nad nim taka ciemna energia. Ale jest przynajmniej zdeterminowany i silny, musi być w jego sytuacji. Myślę, że przypomina Jennifer ojca. Nie wiadomo gdzie obydwoje są, więc pewnie śpią razem na piętrze - mruknął. Głośno chrupał tosty. Chyba mu bardzo smakowały. - Bee jest najbardziej niewinną osobą w tym domu. Choć smuci mnie. Nie znam drugiej osoby, która byłaby taka inteligentna, a jednocześnie niewidoma i niezorientowana. Natomiast ja jestem napalony - podzielił się tą informacją, po czym zagryzł ją jajecznicą.
Alice zamrugała zdezorientowana.
- Napalony? - zapytała zaskoczona. Szczerze, to nie spodziewała się, że Kaiser uraczy ją taką informacją. Od razu przypomniała sobie nagie piersi Jennifer i półnagiego Hastingsa z wczorajszej nocy.
- To chyba przez tę aurę w domu - odpowiedział Kaiser. - Albo dlatego, bo mimo wszystko jestem człowiekiem.
Uderzył się w potylicę zaciśniętą pięścią.
- Chyba mój mózg przeczuwa koniec świata i podpowiada mi, żebym wcześniej się rozmnożył - powiedział i wydął usta mądrze, zadowolony z tak błyskotliwej interpretacji własnego libido.
- Myślę, że niekoniecznie przypomina jej ojca - powiedziała Harper z przekąsem. Zabrała się za jedzenie. Popijała kawę. Myślała.
- Znalazłeś wczoraj coś interesującego w muzeum? - zapytała. Była ciekawa jego opinii.
- Tak, chyba tak - odpowiedział. - Ale porozmawiamy o tym na tej no… naradzie. Czy powinienem przyjść w garniturze? To oficjalna rzecz? - zapytał. - Shane i Terrence obydwoje są silnymi, eleganckimi mężczyznami, którzy opiekują się samotnie córką, nie posiadając kobiety u swojego boku. Samo to jest już… czymś. A przecież niezbyt dobrze znałem de Trafforda i też niewiele zdań zamieniłem z Hastingsem, więc mogę nie znać całego multum innych podobieństw.
- No… Coś w tym właściwie jest… - Alice przyznała mu rację, rzeczywiście obaj mężczyźni mieli parę wspólnych cech.
- Nie musisz zakładać garnituru, to nie jest aż tak oficjalne spotkanie, ale dość ważne, więc wszyscy muszą być obecni - Harper powiedziała, po czym skończyła jeść i dopiła kawę. Zmyła talerz i kubek. Następnie podeszła do okna i wyjrzała. Czy Shane na serio został w domu, nie pojechał do pracy i dalej ogrzewał łóżko Jennifer? Krzyżowało jej to plany… chciała dostać się na strych, a miała przeczucie, że będzie ją od tego odwodził.
Było po dziesiątej rano. Jeżeli noc tych dwojga była męcząca… to mogli jeszcze chwilę pospać.
- Darleth błąkała się w nocy po domu - rzucił Kit, kończąc jeść jajecznicę. Podszedł z talerzem do kranu i zaczął go myć. - Nawoływała Steve’a i skończyła płacząc w łazience. Jako że nie spałem, to natknąłem się na nią. Bo sam musiałem skorzystać z toalety, ale w naszej części zajmowali ją Shane i Jennifer, a po drugiej stronie nie ma części wody, więc zszedłem na dół. Gdybym był przywódcą kultu, to bym ją teraz zwerbował. Jest w bardzo kiepskim miejscu w swoim życiu i potrzebuje wszelkiego możliwego oparcia - mruknął.
Nalał sobie kawy do kubka.
- Ale dla Kościoła Konsumentów jest chyba zbyt niestabilna i nieprzewidywalna - powiedział, co w jego akurat ustach zabrzmiało śmiesznie.
- Ciekawe, wygląda więc na to, że nikt nie przespał spokojnie tej nocy w tym domu… - Alice mruknęła sama do siebie. Po czym westchnęła.
- Czy ktoś poza nami nie śpi? - zapytała jeszcze, po czym podeszła nalać sobie jeszcze jedną kawę. Tę jednak zamierzała zabrać ze sobą na górę… By potem pomyśleć nad dostaniem się na strych. Klucz miał Shane, mogła przestrzelić kłódkę, ale czy to na pewno było konieczne? Postanowiła z tym poczekać. Przynajmniej na razie. Uznała, że poczeka aż dwoje gołąbków wstanie, a wtedy zada Hastingsowi pytania. A gdy już z nim się upora, wejdzie na górę, sprawdzi, co ją denerwowało w nocy i rozwieje wszelki niepokój z tym związany, wreszcie mogąc skupić się na tym, co rzeczywiście ważne.
- W takim razie mamy czas wolny, póki reszta nie będzie gotowa do spotkania. Jeśli nie wstaną do dwunastej, obudzę ich osobiście. Tymczasem, możesz robić co chcesz, poza łażeniem po ogrodzie. Tam wolę, byś nie chodził, tutejsze złe charaktery są naprawdę złośliwe i na razie wolę nie wchodzić im w drogę, póki nie upewnię się jak można je pokonać. Dobra? - to była prośba, Alice miała nadzieję, że Kit zrozumiał.
- Chcesz zrobić coś razem? - zapytał Kaiser.
Na moment zamilkł, spoglądając na nią.
- Mam na myśli jakieś grzeczne rzeczy, oczywiście - dodał, kiedy przypomniał sobie swoje wcześniejsze wyznanie. - Nie chcę siedzieć sam - westchnął. - Trochę mi wtedy odbija. A Bee obudziła się jeszcze przede mną. Zostawiła kartkę, że przejdzie się po okolicy. Mówiła nam wczoraj, że codziennie biega osiem kilometrów i brakuje jej ruchu. Dla niektórych to narkotyk. Swoją drogą… jeśli chodzi o narkotyki… - Kit zawiesił głos. - Znalazłem je w aktówce Hastingsa. A także pistolet.
Alice zakrztusiła się łykiem kawy.
- Słucham, co? Jeszcze raz?! - zapytała i aż się wyprostowała.
- Grzebałeś w aktówce Shane’a? - zapytała ciszej. Zerknęła automatycznie w stronę wyjścia i schodów na piętro, wolała by właśnie teraz Hastings nie pojawił się na dole.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 06-06-2019 o 22:35.
Vesca jest offline