Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2019, 22:41   #197
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- A wy nie? - Kit zmarszczył brwi. - Przyjaciele tego nie robią? Nie poznają swoich sekretów? Przez wasze rzeczy też przeszedłem. Czy to coś złego? - zdziwił się. - Poznaję po twojej minie, że tak… - zagryzł wargę. - Myślisz, że jest narkotykowym baronem? Nie sądzę. Jennifer wspomniała, że wczoraj zaszedł po waszej rozmowie do klubu nocnego. Pewnie teraz już wiemy dlaczego - wzruszył ramionami. - Pytanie brzmi… czy kupił tam tylko biały proszek, czy spluwę miał już wcześniej przy sobie. A jeśli nie… to ma ją do ochrony czy do ataku? Jeśli chce kogoś zabić, to kogo? - Kit uśmiechnął się do Alice.
Harper zastanawiała się nad tym. To w dziwny sposób komponowało się z jego ostrzeżeniem, które jej podarował zeszłej nocy. Zaczynała mieć wrażenie, że na górze, na strychu mogło być coś mniej paranormalnego, niż przypuszczała.
- Biały proszek, czyli miał tam kokainę? Czy coś innego… Nie wiesz czasem? Nie było tam jakichś substancji, które miałyby na przykład odurzyć kogoś… chociaż myślę, że narkotyki ogólnie mają takie zadanie… Dobra, tak czy inaczej… Nie wspominaj o tym na razie nikomu, dobrze? - poprosiła go.
- Wziąłem trochę tego dla siebie i wciągnąłem nosem - odparł Kit. - To bardzo fajna rzecz. Poczułem euforię, pewność siebie… i cały mój niepokój ulotnił się. Dzięki temu mogłem zasnąć. Szkoda, że wziąłem tylko trochę, ale nie chciałem, żeby zauważył braku - wydął wargi. - Chyba będę musiał udać się do producenta po własną porcję - rzekł i pokiwał głową. - To będzie nasza tajemnica.
- Możemy spędzić razem czas, co prawda miałam zamiar poczytać romans w swojej sypialni, ale jeśli chcesz, możesz posiedzieć tam ze mną… O, możemy przejrzeć album, Moira miała tu taki, całej rodziny, może znajdziemy coś przydatnego - przyszło jej teraz do głowy.
- Brzmi jak fun - Kaiser uśmiechnął się. - To wezmę herbatniki. Podobno bardzo je lubisz - dodał. Następnie otworzył szafkę i wyjął opakowanie. Zamachał nim przed nosem Alice. - Szczęśliwa? - spojrzał na nią z oczekiwaniem. Gdyby miał ogon, to pewnie zamerdałby nim.
Harper uśmiechnęła się lekko.
- No jasne… Wczoraj zjadłam dwa opakowania… A ty kusisz mnie następnym… Mm… - mruknęła.
- Swoją drogą, mam teorię, co jest w jeziorze… - zawiesił głos.
- Oh? Dajesz, też mam parę teorii. Bierz śniadanie i idziemy do mnie - zarządziła i ruszyła przodem ze swoja kawą.
Kit dolał im kawy do kubka i ruszył z Alice po schodach na górę.
- Tak sobie pomyślałem, że zanim zalano ten teren wodą i powstał rezerwuar, ktoś nie zdołał w porę uciec. I teraz straszy jak… duch? Albo jakaś inna strzyga, żądna zemsty i krwi. Myślałem chwilę nad krakenem i potworem z Loch Ness, ale to raczej nie to. Choćby dlatego, bo to nie morze no i też nie Loch Ness.
- Ja rozważałam przejście do świata wróżek, bramę piekielną, a jeśli chodzi o samego potwora, to może to jakiś stwór na posyłki wróżek… Tylko jeszcze wiem o nim za mało, poza tym, że wysysa z ciała krew - powiedziała w zadumie.
Weszli na górę i Alice skręciła w stronę korytarza gdzie był jej pokój. Popchnęła drzwi i zaprosiła Kita do środka.
- Przyniosę album, daj mi chwilę - poprosiła, po czym poszła do pokoju Moiry poszukać tego przedmiotu.
Mężczyzna pokiwał głową i zniknął za drzwiami jej prywatnej przestrzeni. Tymczasem Alice ruszył do pokoju dziewczynki. Prawie że wyczuwała unoszący się w powietrzu zapach Moiry. Mała nie przebywała w tym domu aż tak dużo, ale przynajmniej to pomieszczenie zdołała naciec swoją aurą. Harper prawie że wyczuwała jej przerażenie i zagubienie. Wcieliła się w nią, była w jej głowie. Czy może odwrotnie, to Moira otuliła umysł Alice i wsiąkła w niego. Efekty tego skończyły się dawno temu, jednak Harper i tak rozumiała teraz dziewczynkę dużo lepiej, niż być może ktokolwiek inny. Nawet jej ojciec.
Rozejrzała się. Podeszła do półki, na której ustawiono szereg cieniutkich książek dla dzieci. Jej wzrok prześlizgnął się po Matyldzie oraz Charlie i fabryce czekolady. Obie książki napisał Roald Dahl. Potem zerknęła na jedyną księgę, która nie pasowała. Była gruba i oprawiona w imitację skóry. Wytłoczono na okładce osiem liter. H A S T I N G S.
To musiało być to.
Alice zabrała ją do swojej sypialni. Weszła do środka, zostawiając lekko uchylone drzwi. Zerknęła na Kita, gdzie postanowił się ugościć, lub co też robił w międzyczasie, gdy ona wracała do pokoju.
- Znalazłam album - powiedziała i usiadła na łóżku.
Kaiser przeglądał półkę w szafie z ułożoną bielizną Alice. Kiedy weszła do środka, akurat trzymał jej biustonosz. Wyciągnął przed siebie ręce z nim w stronę okna i patrzył na niego pod światło.
- Cudownie - odpowiedział. - Masz piękne ubrania - pochwalił ją. - Aż chcę utyć, żeby mieć piersi. Wtedy mógłbym ukraść ci te wszystkie staniki i nosić je na zmianę - dodał.
Następnie odłożył bieliznę do szafy i zaczął sięgać po majtki Alice.
Harper jakoś specjalnie się tym nie przejęła. Spodziewała się, że i tak większość przejrzał już wcześniej.
- Dzięki. Lubię ładną bieliznę, tak samo jak ładne sukienki. co nie zmienia faktu, że czasem doceniam wygodę jak dziś - oznajmiła.
- Chodź, zostaw już moje koronkowe majtki i przejrzyj ze mną album - zaproponowała mu. Otworzyła w międzyczasie herbatniki i poczęstowała się jednym. Za moment otworzyła też album rodzinny i zaczęła powoli kartkować.
- W pralce lub w koszu na brudną bieliznę to nie wiadomo czyje do kogo należą - Kit rzucił zagadkowo, po czym zamknął szafę i usiadł obok Alice.

Papier był gruby i szary. Jednak nie sprawiał wcale wrażenia taniego, tylko bardzo starego. Niektóre rogi były ukruszone, jednak w dużej mierze trzymał się bardzo dobrze. Alice przyszło do głowy, że mógł być tylko stylizowany w ten sposób, bo przecież rodzina Hastingsów nie liczyła aż tyle wieków. A przynajmniej nie udokumentowano aż tak starych wizerunków członków rodu. Pierwszy przedstawiał bardzo starą kobietę oraz mężczyznę podpisanych jako Elisabeth i Sean Hastings. Obok zdjęcia była zapisana data 1883. Czy papier mógł aż tak pożółknąć w ciągu jednego wieku? Może tak. Alice nie była od tego specjalistką. Na jednej stronie zazwyczaj było zachowane jedno zdjęcie, co najwyżej dwa.
- Interesujące - mruknął Kit, patrząc na podobizny kolejnych członków rodziny. - Geny trzymają się mocno w tej rodzinie.
Rzeczywiście, każde pokolenie wyglądało podobnie. Taka sama struktura twarzy i czarne włosy. Zmieniał się natomiast kształt nosa, oczu i ust. Jednak często dalsze pokolenie wracało do wizerunku babki lub dziadka. Alice kartkowała zdjęcia. Na początku znajdowały się jedynie portrety i zdjęcia ze ślubów, ale potem dołączyły także takie zrobione spontanicznie, choć również przy podniosłych chwilach.
- Stop - szepnął Kit.
Alice spostrzegła na przystojnego mężczyznę, który trochę przypominał Shane’a. Był podpisany jako Cristen Hastings. Stał przy budowie jakiejś konstrukcji. Alice przeczytała podpis.
“Konstrukcja tamy rozpoczęła się w 1900 z ramienia Douglas Corporation Water Works Department. Wpierw zbudowano tory, włącznie z dziewięcioma drewnianymi mostami na rzece Glen, aby przetransportować konieczny materiał na plac budowy. Konstrukcja została ukończona w 1904.”
- Konstrukcja czego? - zapytał Kit.
- Tamy… Tak tutaj jest napisane… Tylko w którym to miejscu? - zagadnęła Alice trochę do niego, trochę do siebie. Wyciągneła telefon spod poduszki i wpisała w google maps nazwę rzeki Glen, lokalizację wyspy i chciała poszukać, czy tkaie miejsce w ogóle nadal istniało.
Wyskoczył Ballaglass Glen, Glen Helen, Glen Dhoo Nature Reserve, Silverdale Glen… ale to wszystko były lasy państwowe. Znalazła wnet rzekę Glen Maye, ale była po zachodniej stronie wyspy. Czy to o nią chodziło? Alice znalazła również tłumaczenie “glen” jako wąwozu.
- Może to jest pomyłka i chodzi o rzekę Glass. Albo została z czasem przemianowana - mruknął Kit. - Wtedy to by się zgadzało z tym, co widzieliśmy w muzeum - rzucił tak, jakby Alice była wraz z nimi na tej wycieczce.
- A co widzieliście? - zapytała, od razu uświadamiając Kita, że jednak nie była z nimi w muzeum. chciała odpowiedzi, a bez elementów układanki, ciężko będzie poznać co przedstawiał obraz. Harper zanotowała sobie datę i miejsce, zróbiła połączenie z tym, że potencjalnie mogła to być rzeka Glass, a wiedziała, że ta wpływała do tego okropnego jeziora.
- Kilka innych zdjęć - mruknął Kaiser. - A także roczniki. Poznaję to nazwisko. Cristen Hastings. Mężczyzna był prezesem Douglas Corporation Water Works Department. Choć może raczej kierownikiem. Nie jestem pewien, czy to był zwyczajny wydział wodociągowy rady miejskiej, czy też prywatna instytucja. W każdym razie… to oni stworzyli West Baldwin Reservoir. Wcześniej to była dolina. Kiedy powstała tama na rzece, ta rozlała się i stworzyła jezioro. Niegdyś na tym terenie znajdowała się wioska.
Harper zatkało.
- Dobry Boże… - szepnęła tylko. Już rozumiała jaką wioskę odwiedziła.
- Chyba mam pomysł czemu wróżki mogą nie lubić tej rodziny… Zalała jej symbole… - mruknęła Alice.
- Potrzebujemy środków wybuchowych, trzeba puścić tę tamę i pozwolić wodzie wypłynąć w diabły - powiedziała rudowłosa i potarła kark dłonią… Przerzuciła następną stronę, teraz chciała poszukać kolejnych informacji, albo Esmeraldy i jej brata.
Kit roześmiał się.
- To może być ciekawe - pokręcił głową. - Lokalna policja nas po prostu pokocha. Mordercy, porywacze i terroryści. Przynajmniej za tę ostatnią rzecz będziemy rzeczywiście odpowiadać. Ale jakie symbole znajdowały się w tej dolinie? Wiesz coś, czego my nie wiemy?
- Nie jestem pewna, ale na przykład może tam być most, na wcześniej istniejącej rzece, który był przejściem, między światem wróżek, a naszym… I został zalany… Odnoszę wrażenie, że wypuszczenie tej wody z jeziora może mieć kluczowe znaczenie - Harper chciała się jej pozbyć, była ciekawa, czy dzięki temu zdoła przebić się przez barierę, która nie dała jej skonsumować tego, co kryło jezioro...
Spostrzegła kilka kolejnych zdjęć. Urodzenie Ernestine. Ślub Ernestine. Chrzest Ethelindy. Urodziny Seana. Pierwsza komunia Earcana i Esmeraldy. Przystąpili do niej razem. Alice odkryła, że żona Terry’ego była istną kopią Moiry. Wyglądały prawie identycznie. Esmeralda miała nieco bardziej wydatny nos, natomiast Moira węższe usta, ale oprócz tego… nawet włosy kręciły im się tak samo.
Alice zauważyła jednak pewne interesujące detale. Na imprezach rodzinnych była w stanie dostrzec i rozpoznać wielu członków rodziny, zwłaszcza że stali w rzędzie i uśmiechali się do kamery. Jednak niektórych… brakowało. Na przykład Ernest, brat bliźniak Ernestine zadebiutował jako noworodek, a potem ślad po nim zniknął. Ethelinda oraz Sean posiadali siostrę Estellę. Na jednym zdjęciu razem raczkowali. Potem Ethelinda wyszła za mąż i miała dodatkowe zdjęcie nad morzem, a kolejne ukazywało jej ostatnie lata życia. Sean również posiadał dwa osobiste obrazki z życia. Estella natomiast została kompletnie pominięta. Poza tym Harper dowiedziała się, że Shane posiadał starszego brata Kerrana, ale ten też był zagadką. Choć album już nie dokumentował za bardzo życia tych młodszych pokoleń, więc to może jeszcze nie było aż tak podejrzane. Alice nie była pewna, czy natrafiła na coś dużego, czy odpowiedź była bardzo prosta… i po prostu nie wszystkie zdjęcia mogły zmieścić się do jednego albumu.
Wstała i wzięła z torby notes. Następnie wyciągnęła długopis. Usiadła ponownie na łóżku i narysowała pełne drzewko genealogiczne, wraz z ‘porzuconymi’ Hastingsami. Chciała sprawdzić, czy istniał jakiś wzór…
Alice dostrzegła pewną zasadę. Wydarła kartkę i narysowała drzewko ponownie.
Z niego wynikało by, że Earcan musiałby mieć rodzeństwo, podobnie jak Moira… Ponieważ według jej obliczeń, w każdym pokoleniu dzieci Hastingsów… Które wywodziły się od danego rodzica, jedno dziecko znikało… I Alice miała dziwne wrażenie, że to mogło mieć związek z tym domem, a co bardziej prawdopodobne, tą wyspą i jej wróżkami…
- W każdym pokoleniu ktoś znika - mruknął Kit, dochodząc do tego samego. - Zauważyłaś to?
Cały czas przeglądał album, kiedy Alice rysowała.
- Zobacz… - powiedziała Alice, i pokazała mu swój szkic.
- Teraz pytanie… Czy to chodzi o jedno dziecko na pokolenie i Earcan nie miał rodzeństwa, bo był na tej samej linii co zaginiony Edwin, czy też może, dotyczy to każdego rodzeństwa w tej rodzinie i wtedy w ogóle nie znamy dziecka, które wtedy zaginęło… Kolejne pytanie, czy Moira została porwana, ponieważ jest jedynym dzieckiem tej linii, ponieważ żadne z pozostałych nie miało potomstwa? Czy też o takim potomstwie nie wiemy? Tak czy inaczej, widzę pewną zasadę i będę musiała to przedstawić Esmeraldzie, ale także i Shane’owi, to może go zainteresować, choć na pewno nie pocieszy - powiedziała. Następnie otworzyła szafkę, gdzie schowała mapę, z której pinezki zrobiły ser szwajcarski i położyła tam drzewko genealogiczne Hastingsów.
- Co takiego zrobili na początku, że wróżki ich tak każą? To naprawdę musi mieć jakiś związek z tą tamą, inaczej tego nie widzę… - stwierdziła. To by miało sens…
- Jest jeszcze kolejne, bardzo dobre pytanie… jak wpasowują się w to porwania tych dzieci, o których mówiono w telewizji? Przecież o tym nie możemy zapominać - mruknął Kit. - Dlaczego zrobiłaś kolejną linię od Shane’a? Myślisz, że Moira ma jakieś rodzeństwo? Nie rozumiem, skąd to wydedukowałaś… Z tego, co mi się wydaje, to w każdym pokoleniu Hastingsów znikało jedno dziecko. Jeżeli nazwiemy Cristena pierwszym, to w drugim Ernest, w trzecim Estella, w czwartym Edwin, a w piątym Kerran… a w szóstym Moira. Jeżeli Shane miałby jakieś dzieci, albo Esmeralda i Eleonora, to powinny być bezpieczne… Chyba że było dużo więcej porwań, ale…
- Właściwie to postawiłam tę strzałkę tylko dlatego, bo rozważam, czy porwania mają miejsce bez żadnej zasady, czy w momencie, kiedy pojawia się kolejne dziecko. Wiesz, na zasadzie, że wybierane jest jedno z linii. Więc Moira może nie mieć żadnego rodzeństwa i dlatego, została wybrana, ale może takowe mieć i to też opcja… A co do innych porwań, tak mi przychodzi do głowy… A co jeśli ta klątwa, bo tak sobie zakładam, że to jakaś klątwa, dotyczy rodzin osób, które towarzyszyły Cristena przy tym budowaniu? W sensie może nie wszystkich, ale głów całej operacji? To by tłumaczyło porwania tamtych dzieci… A ten Steve… Może był po prostu w złym miejscu, w złym czasie i padł ofiarą istoty, bo tak… - stwierdziła Alice. Teraz tym bardziej chciała się dowiedzieć, co było na strychu, oraz co miał jej do powiedzenia Shane o swoim bracie… W pierwszej jednak kolejności… Wzięła telefon i wybrała numer do Esmeraldy.
- W każdym razie trzeba dotrzeć do rodziców tych porwanych dzieci i zebrać z nimi wywiad. Bo to na razie tylko nasze domniemania. Kto wie, być może ich porwania to jeszcze inny wątek i nie ma żadnego związku z naszą sprawą - Kit wzruszył ramionami. - O, popatrz! - uśmiechnął się do Alice.
Wyciągnął w jej stronę album otwarty na zdjęciu ze ślubu. Było podpisane “wesele Terrence’a de Trafforda i Esmeraldy Hastings”. Alice spojrzała na twarz tak młodego... pana młodego. Tak dziwnie było go spotkać w tym albumie… Esme była jeszcze przed chorobą. Miała dużo kilogramów więcej, które nadawały jej kobiecych kształtów, lecz bynajmniej nie była otyła. Wyglądała oszałamiająco. Każdy inny mężczyzna byłby szczęśliwy na miejscu Terry’ego, ale Anglik wydawał się bardziej onieśmielony i może zawstydzony. Choć może zdjęcie zostało wykonane w niefortunnym momencie.
- Alice? - wnet w słuchawce rozbrzmiał głos Esmeraldy. - Wszyscy cali i zdrowi? - zapytała.
- Witaj Esmeraldo… Powiedzmy… Jak ty się masz? Jak się dziś czujesz? Mam dla ciebie kilka informacji, ale wolałabym najpierw upewnić się, że dobrze się miewasz - powiedziała spokojnym tonem.
- Pijemy właśnie herbatę z Marthą w jadalni. Spoglądam na fortepian i wyobrażam sobie, że na nim grasz. Kto by pomyślał, że aż tak będzie brakowało mi twojej muzyki - powiedziała. - Ale dzięki niej wyzdrowiałam, więc to na swój sposób naturalne. Wydaje mi się, że przygotowujesz mnie na jakiś cios. Robisz podchody, jakbyś zaraz miała strzelić, że mam raka - Esmeralda zaśmiała się. Większość ludzi pewnie nie żartowałoby na takie tematy, ale jeżeli ktoś przeżył dekady w chorobie, to albo luźniej podchodził do takich kwestii, albo wręcz przeciwnie, reagował paniką. Najwyraźniej pani de Trafford należała do pierwszej kategorii ludzi.
 
Ombrose jest offline