Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2019, 22:43   #198
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice uśmiechnęła się, słysząc po głosie Esmeraldy, że była w dobrym stanie. Nauczyła się to rozpoznawać po sposobie w jaki się wyrażała.
- Cóż, muszę cię rozczarować, mam tylko prawdopodobną klątwę rodową zapoczątkowaną przez twego pradziadka… Wygląda na to, że tutejsze wróżki, które są bardzo silnie związane z kulturą Manx, mają do twej rodziny jakieś ale… Właśnie narysowałam wasze drzewo genealogiczne i wygląda na to, że w każdym pokoleniu za każdym razem znikało jedno dziecko… Niefortunnie, teraz padło na córkę Shane’a i będę próbować ją uratować, przy okazji nadal zdobywając informacje o twoim bracie. Jak na razie, mam teorię, że może mieć to związek z tamą, którą wybudował twój pradziadek. Spowodowała utworzenie jeziora, które zalało dolinę. Miałam wizję i widziałam na tym terenie osadę, odnoszę wrażenie, że wróżki mogą mieć do Hastingsów pretensje, więc zamierzam wysadzić tamę i zobaczyć co nastąpi, kiedy jezioro wyschnie… Mam nadzieję, że to bardzo smaczna herbata. Też mi tęskno to naszych popołudni przy fortepianie… - Harper delikatnym westchnieniem zakończyła swój wywód.
- Od jutra zamieszka u nas na stałe signor Giuseppe Bianchi - odparła Esmeralda. - Będzie mnie uczył gry na skrzypcach. Mam nadzieję, że przyjdzie taki dzień, w którym zagramy razem. I nie będę odstawać aż tak bardzo od twojego poziomu. Przede mną miesiące, może lata pracy, ale mam tylko tyle na głowie - odparła. - Choć przejmuję się różnymi rzeczami, jak na przykład chęcią ataku terrorystycznego na jezioro z twojej strony - rzuciła żartobliwie. - Daj mi chwilkę na zastanowienie się. Bardzo mnie zaskoczyłaś tym wszystkim. Widzę, że nie próżnowałaś i nie marnowałaś czasu.
Tymczasem Kit podszedł do szafy i zaczął wąchać bieliznę Alice. Natomiast pani de Trafford na moment zamilkła.
- Co masz na myśli, że w każdym pokoleniu znikało jedno dziecko? - zapytała wreszcie.
- W sypialni Moiry, znajdował się album z fotografiami. Zaczęłam je przeglądać i analizować i tak jak pewne gałęzie drzewa miały swoje rozwinięcia, jak na przykład zdjęcie narodzin, chrzcin, a potem ślubu, tak niektóre urywały się na samym początku… Na przykład Ernestine, miała brata Ernesta. Jego wątek kompletnie się urywa, dalej, Ethelinda i Sean, mieli siostrę Estellę… ona również zniknęła z albumu… Dalej jest linia twoja, Earcana, Eleonory i Edwina… Tu padło na Edwina. Dalej są synowie Earcana - Shane i jego brat Kerran… Widzisz wzór? Oczywiście tu Kerran znika… I teraz Moira. Jest szóstym pokoleniem i jedyną jego przedstawicielką - wytłumaczyła.
Przez chwilę rozbrzmiewała cisza.
- Babcia mówiła mi, że jej brat umarł jak był dzieckiem na zapalenie płuc… tak, miał na imię Ernest. Łatwo zapamiętać, Ernest i Ernestine. A ciocia Estella chyba wpadła do studni… - Esmeralda mówiła coraz wolniej, zastanawiając się. - Mały Kerran uciekł, jak był mały, to pamiętam. Obraził się na coś i wybiegł w las i go już nie znaleźli. A Moira… biedne dziecko… - westchnęła Esmeralda. - Czy to znaczy… że te wróżki… one nadal żyją? Nadal porywają? Tak sobie myślę, że Ernest mógł również zniknąć. Nie zdziwiłabym się, gdyby pradziadek Cristen wolał przedstawić taką wersję wydarzeń. Chyba łatwiej przyjąć, że twojego brata zabiła choroba, niż że znajdowali się jacyś ludzie, którzy go porwali i nie wiadomo co z nim robili. Może też nie potrafiłby tego wytłumaczyć. Skoro to wróżki… Estella natomiast nigdy nie została z żadnej studni wyłowiona, więc też ciekawa sprawa… nigdy bym nie pomyślała, że w mojej rodzinie istnieje taka prawidłowość… czuję się głupia i ślepa - Esmeralda westchnęła. - Poprzez wróżki masz na myśli… - zawiesiła głos.
Chyba nie była pewna, czy Alice podejrzewała o niecnoty małe skrzaty, czy też ich wrogami były Cyganki uzbrojone w talie Tarota.
- Mooinjer veggey, to wróżki ściśle związane z wierzeniami mieszkańców tej wyspy. Ponoć były tutaj przed ludźmi i tak właściwie to ich ziemia… Przynajmniej z tego co wydedukowałam. Ludzie Manx mają do nich ogromny szacunek i nawet teraz okazują pewien respekt, przez różne rytuały. W mojej wizji przypominali ludzi, tylko o zielonkawej skórze i delikatnych, pięknych rysach… - wytłumaczyła jej Alice.
- Zielone ludziki - mruknęła Esmeralda. - Wiedziałam, że prędzej czy później usłyszę o zielonych ludzikach.
- Będę dalej szukała odpowiedzi na tę zagadkę zniknięcia twego brata, choć to stało się już dość jasne, biorąc pod uwagę to, że wiem iż te wróżki istnieją naprawdę… To co teraz spróbuję zrobić, to rozplątać sprawę tej klątwy, która prześladuje twoją rodzinę Esmeraldo. Miałam poszukać dowodów i mam jak na razie całą wyspę przepełnioną energia do takiego stopnia, że działa jak reaktor atomowy… A także klątwę na Hastingsach. Mam nadzieję, że zdołam ją usunąć, aby więcej dzieci waszej rodziny nie znikało, czy nie traciło rodzeństwa - powiedziała poważnym, uprzejmym tonem.
Kit niby dyskretnie schował parę jej majtek do kieszeni. Zamknął szafę i spojrzał na Alice. Uśmiechnął się do niej, po czym jego oczy zrobiły się mleczne… i uśmiechnął się do niej bardziej.
- Tańczy na wierzchołku góry lodowej - zaśmiał się cicho. - A myśli, że jest w tropikach.
Następnie jego tęczówki wróciły do normy, a Kaiser jak gdyby nigdy nic usiadł obok niej na łóżku i raz jeszcze chwycił album.
- Bądź ostrożna - przekazała jej Esmeralda. - Zwłaszcza jeśli te stwory potrafią rzucać klątwy. Żeby żadna broń Boże ciebie nie trafiła. Ani twoich przyjaciół. A czy nie potrafiłabyś… no wiesz… zrobić z tą klątwą to, co potrafisz? - zapytała.
- Możliwe, ale musiałabym znaleźć jej źródło. Gdyby był to przedmiot, byłoby banalnie. Jak na razie dopiero co do tego doszłam. Będę szukać. Tymczasem, dobrego dnia Esmeraldo. dbaj proszę o siebie - poleciła jej spokojnym, ciepłym tonem Alice. Poczekała, czy de Trafford zechce coś odpowiedzieć. Zastanawiała się nad słowami Kita… Jak zrozumiała, to co odkryła, było jeszcze niczym...
- Czy czegoś potrzebujesz? Pieniędzy, jakiejś pomocy? - zapytała Esmeralda. - Chciałabym ci… wam jakoś pomóc… Oczywiście jestem przyzwyczajona do bezczynności. Nie jest dla mnie niczym nowym. Jednak wciąż… to nie jest coś, co byłoby zgodne z fundamentami mojego charakteru.
- W tej chwili zależy mi tylko na tym, żebyś wyzdrowiała w pełni. Więc proszę, zadbaj o to. Zadzwonię, jeśli będę potrzebowała pomocy, no i gdy zdobędę kolejne warte przekazania informację… do usłyszenia Esmeraldo. Trzymaj się ciepło - pożegnała ją Harper. Poczekała chwilę i wtedy dopiero, rozłączyła się. Pani de Trafford powtórzyła, żeby Alice była ostrożna i również pożegnała się, zanim Alice nacisnęła czerwony przycisk.
Tymczasem drzwi do jej pokoju otworzyły się. W szczelinie pojawiła się głowa Jennifer. Dziewczyna wyglądała promiennie. Z jakiegoś powodu zdawała się jeszcze bardziej atrakcyjna, niż zazwyczaj. Tylko jeden szczegół odbierał jej urok. Wcale nie uśmiechała się. Była kompletnie poważna.
- Na dół - rzuciła krótko. - Raz dwa.
Następnie zniknęła.
Śpiewaczka uniosła brwi i spojrzała na Kita.
- Idziemy, to brzmi poważnie… Jennifer na nogach wcześniej niż o jedenastej trzydzieści… I możesz sobie zatrzymać moje majtki, tylko nie wiem po co… Ale chyba nie chcę wiedzieć - pokręciła głową, po czym wstała. Wsadziła telefon do kieszeni i ruszyła w stronę wyjścia z pokoju. Poczekała jednak na Kaisera, by mogli razem udać się na dół.
- Mmm… - mruknął Kit. - Jesteś bezczelna, tak mi je wypominać - pokręcił głową.
Zeszli po schodach na dół. Alice od razu spostrzegła Darleth w salonie. Przypomniał jej się Kaiser z wczorajszego dnia. Filipinka leżała na kanapie z nogami na stole. Była ubrana w szlafrok, a na głowie miała termofor. Jedynie nos jej wystawał i usta. Gumowy worek przylegał do jej włosów, czoła i oczu, najwyraźniej dając ukojenie. W dłoni trzymała kubek z herbatą, chyba ziołową.
Tymczasem na korytarzu stała Bee. Splotła ręce i patrzyła zlęknionym wzrokiem w stronę drzwi. Miała na sobie czarny sweterek, spódniczkę i pończochy tego samego koloru. Wyglądała słodko z czerwonymi lakierkami i szkarłatną apaszką. Włosy też miała upięte w tej barwie. Gumka miała ozdobę w postaci wisienek.
Alice zeszła na dół. Spostrzegła Shane’a. Kucał przy drzwiach. Wciąż był półnagi. Jennifer znajdowała się w tej samej pozycji obok. Miała na sobie czarną koszulę nocną. Nie była zbyt długa, bo sięgała do ud, ale przynajmniej nie była przezroczysta i zakrywała skórę kobiety. Miała też pod spodem bieliznę.
Jednak największą uwagę zwracała kolejna, niespodziewana osoba. Wygladała tak, jak gdyby wczołgała się do środka przez drzwi. A wcześniej w ten sposób przemierzyła naprawdę duży teren. Miała na sobie mundur funkcjonariusza policji, ale ciężko go było w pierwszej chwili rozpoznać, gdyż był postrzępiony, mokry i ubłocony. Alice widziała również dużo skrzepłej krwi. Mężczyzna dygotał. Kiedy Alice spojrzała na jego twarz… dostrzegła mężczyznę, z którym wczoraj rozmawiała. Choć miał opuchnięte oko, brudną twarz i krwawił z ust.
- J-j-j-ja… - jąkał się. Cały dygotał w szoku. - J-j-j-ja…
- Tylko to mówi - Bee zerknęła na Alice i znów przeniosła wzrok na mężczyznę.
- Proszę pana, czy pan mnie słyszy?! - Shane chwycił go mocniej za barki. Jennifer nie wiedziała sama co robić, ale chyba jakoś chciała pomóc Hastingsowi.
Tymczasem… policjant zemdlał.
- No to wygląda na to… Że musimy wszyscy porozmawiać… Najpierw jednak wypadałoby wezwać policję, albo karetkę… Bo w tym stanie raczej nic się nie dowiemy, a źle by było, gdyby umarł - zauważyła Harper schodząc na dół.
- Zgadzacie się ze mną, czy ktoś ma inne propozycje? - zapytała. Miała telefon w kieszeni, mogła w trzy sekundy wezwać pomoc. Wolała jednak poznać opinię zebranych. Szczególnie Hastingsa.
- Tylko czemu, kurwa, musiał przyjść akurat do naszego domu - jęknął Shane. - Policja nas nie opuści... Cholera, aż mi się niedobrze robi, jak na niego patrzę. Co on musiał przeżyć…
Na chwilę zapanowało milczenie. Jeżeli ktoś potrafił odpowiedzieć na to pytanie, to był to tylko Kit. Ale nie odezwał się i nie wypowiedział żadnej kolejnej przepowiedni.
- Przecież wczoraj taki nie był, prawda? - Shane zerknął na Alice. - Bo to on, to przecież on…
- Oczywiście, że trzeba zadzwonić po służby - powiedziała Bee. - Jeżeli tego nie zrobimy, to dopiero wtedy zrobimy się podejrzani. Ale pierwszy powód… musimy mu pomóc!
- Rozebrać go? - zapytała Jennifer. - Czy nie ma żadnych ran? Może Kit, przynieś mu coś do picia.
Kaiser zmarszczył brwi i uśmiechnął się z niezrozumieniem do de Trafford. Położył palce na klatce piersiowej.
“...ja…?” - tyle zdawała się przekazywać jego poza. Chyba nie miał się za służącego.
- Proszę…? - de Trafford dodała z przyciskiem.
- Dziękuję - odpowiedział Kit. - Przepraszam.
Bo wypowiedzeniu wszystkich magicznych słów skierował się do kuchni.
Alice wykręciła numer do pana komisarza, zostawiła jego wizytówkę w spodniach, więc miała ją pod ręką, bo założyła te same jeansy… Czekała na nawiązanie połączenia.
- Niech ktoś zadzwoni po karetkę, ja zagadam z komisarzem - rzuciła w międzyczasie.
- Ja - rzuciła Barnett. Po czym ruszyła szybko do salonu. Chyba nie miała telefonu przy sobie.
Tymczasem Kit wrócił z dość dużym kubkiem wody.
- Dodałem trochę cytryny, może go orzeźwi? Ale jak chcecie go tym napoić, skoro jest nieprzytomny?
Jennifer chyba dopiero teraz o tym pomyślała.
- Może wylej mu na twarz - mruknęła. - Czy my go możemy dotykać? Czy traktować jako miejsce zbrodni?
Shane rzucił w jej stronę spojrzenie, jakby blondynka żartowała w bardzo nieodpowiednich okolicznościach. Spiął mięśnie i położył go na podłodze.
- Ustawmy go w pozycji bezpiecznej ustalonej. Ale wcześniej musimy sprawdzić, czy oddycha - mruknął i przystawił ucho do nosa i ust mężczyzny. Natomiast spoglądał na jego klatkę piersiową w poszukiwaniu ruchów oddechowych.
- Podkomisarz Jole Abban - w słuchawce telefonu rozbrzmiał głos policjanta. - W czym mogę służyć?
Alice słyszała jego oddech. Chyba gdzieś prędko szedł. Musiał się spieszyć.
- Witam panie Abban. Alice Harper z tej strony. Dzwonię w dość niestandardowej i zaskakującej sprawie… Jeden z policjantów właśnie leży w naszym korytarzu… Wygląda jakby miał bliskie spotkanie z kuguarem i bełkotał. Był przemarznięty i ubłocony, jakby czołgał się dwa kilometry. I nie był w stanie powiedzieć ani słowa… Wezwaliśmy karetkę i ułożyliśmy go w pozycji bocznej bezpiecznej… Nie mam jednak pojęcia skąd się tu znalazł, ani co mu się stało. Uznałam jednak, że należy pana o tym poinformować. Czy mamy coś jeszcze zrobić? Albo czegoś nie robić? - zapytała po tym, jak przedstawiła całą sytuację.
- Dzień dobry - Abban wypluł te dwa słowa prędko, jak gdyby tak naprawdę nic nie znaczyły i jedynie marnowały czas. W takich okolicznościach uprzejmość zdawała się zbyteczna, przynajmniej w jego oczach. - Czy krwawi? W jakim jest stanie fizycznym? Przetrwa do przyjazdu pogotowia?
To było dość trudne pytanie, jako że Alice nie była ani lekarzem, ani wróżką. Nie mogła tego przewidzieć. Shane tymczasem dotykał kończyn mężczyzny.
- Są rany, ale chyba zastrupiły się - powiedział. - Nie widzę żadnego wyraźnego krwotoku.
Natomiast Barnett rozmawiała z karetką. Alice słyszała jej głos w tle. Kit przykucnął przy policjancie i wydął usta. Dotknął palcami policzka mężczyzny i przejechał po nim. Następnie włożył je do ust, smakując pył i pot. Jennifer natomiast wstała i patrzyła, jak Harper rozmawiała przez telefon. Potem jej wzrok skierował się z powrotem na nieprzytomnego.
- Jest ranny, ale nie są to zranienia zagrażające jego życiu. Wydaje mi się, że cokolwiek go zaatakowało, to zdołał temu uciec. Jest nieprzytomny… Ale chyba stabilny, niestety nie jestem lekarzem, więc trudno mi ocenić, czy jego stan się pogorszy, czy nie. Wezwaliśmy karetkę i będziemy starać się utrzymać go przy życiu - Alice zerknęła na Shane’a.
- Czy ma przy sobie jakiś dokument tożsamości? - zapytała Harper Hastingsa.
Mężczyzna przeszukał jego kieszenie. Wyjął kluczyki do samochodu, jakieś papierki, paragony, ulotki… Monety, paczka papierosów, zapalniczka, skuwka od długopisu. Był również portfel. Hastings wyjął z niego identyfikator. Spojrzał na zdjęcie i pokiwał do siebie głową. Najwyraźniej rozpoznał mężczyznę, z którym wczoraj rozmawiali.
- Eric Jordan - rzekł. - Jest też dowód osobisty, prawo jazdy i kilka kart rabatowych to supermarketów - mruknął. Włożył wszystko do środka.
- Jest cały rozpalony - mruknął Kit po dotknięciu jego czoła. - Albo to zakażenie, albo… - zawiesił głos. Następnie położył dłoń pod oczami mężczyzny i pociągnął do dołu, tym samym odsłaniając spojówki mężczyzny. Były wypełnione zielonym brokatem…
- Mężczyzna nazywa się Eric Jordan… Boże co to… - sapnęła Harper widząc brokat. Podeszła nieco bliżej. Pochyliła się, żeby zerknąć i przyjrzeć się. Zamilkła. Alice ciężko było dostrzec cokolwiek więcej. Wokół oczu było dużo zielonego, błyszczącego proszku. Kiedy policjant miał rozwarte powieki tuż przed utratą przytomności, nie było to zbyt widoczne. Może nawet wcale, choć aż tak bardzo wnikliwie nie przyglądała się jego twarzy. Po zamknięciu oczu brokat był kompletnie niewidoczny. Jednak kiedy Kit odciągnął dolne powieki Jordana, proszek wysypał się.
- Przepraszam… Czy potrzebuje pan jeszcze jakichś informacji? - zapytała ponownie komisarza.
- Niedługo będziemy. Proszę pozostać na miejscu i monitorować stan policjanta. Bardzo liczymy na opowieść z jego strony. A do tego musi przeżyć. Karetka została na pewno wezwana?
- Tak - Bee szepnęła za Alice, dołączając do pozostałych. - Co to jest? - zapytała, spoglądając na zielony cień wokół oczu mężczyzny.
Kit spoglądał na proszek. Harper widziała po nim, jak kusiło go, żeby go spróbować zmysłem smaku.
- Tak, została wezwana - powtórzyła Alice.
- Kit, zostaw, nie dotykaj - poleciła Kaiserowi.
- Panie Abban, czekamy… Teraz rozłączę się. Mam nadzieję, że coś sobie wyjaśnimy, bo nie znam niczego co żyje w klimacie wysp i zostawia takie ślady, albo ubrania w tak poszarpanym stanie… Tylko proszę uważać na drodze - poprosiła Harper. Poczekała przez moment i się rozłączyła.
- Do zobaczenia - tylko tyle powiedział Abban.

- Ten mężczyzna skończył swoją wartę wczoraj o osiemnastej… Czy zaczął ją dziś rano i coś go zaatakowało? Mam kilka pytań do was… I informacji… Najpierw jednak zajmijmy się tym policjantem, którego jak się spodziewam zaatakował ten sam stwór co grasował wczoraj - mruknęła. Skrzyżowała ręce pod biustem. Obserwowała reakcje zebranych, szczególnie przyglądała się Shane’owi. Oceniała go.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline