Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2019, 22:44   #199
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Hastings cały czas kucał przy policjancie. Jego mina zmieniała się od czasu. Raz wyrażała głębokie zaniepokojenie i troskę. Zdawało się to w tych okolicznościach bardzo pasujące. Odniosła wrażenie, że to nie była gra aktorska. Potem jednak twarz Shane’a wyrażała bardziej niezadowolenie i frustrację. Spoglądał w jakiś punkt na ścianie. Ciężko było stwierdzić, czy bardzo rozmyślał na jakiś temat, czy może wręcz przeciwnie, jego głowa była pusta.
- Ile trwałaby taka warta? - Bee spojrzała na Alice. - Myślę, że albo dwanaście godzin, albo osiem. Jeżeli dwanaście, to licząc od osiemnastej… musieliby zmienić się o szóstej rano. Jeśli osiem, to o drugiej. A to znaczy, że… chyba nie jestem w stanie dojść do jakiegoś wniosku. Jaka jest odległość stąd do jeziora?
- To nie ma większego znaczenia, bo nie musiał iść w linii prostej do nas - rzekł Kit. - Bardziej prawdopodobne, że trochę błąkał się po drodze. Jest cały w ziemi, liściach i gałązkach - mruknął, oceniając jego ubrania. - A materiał wydaje się poobdzierany. Wydaje mi się, że w takim razie czołgał się, a nie tylko leżał w jakimś błocie. Inaczej nie byłoby tyle przedarć.
Zaczął rozpinać koszulę mężczyzny.
- O chuj… - mruknęła Jennifer.
Na boku mężczyzny część ciała Jordana była… odgryziona. Na pierwszy rzut oka można było spostrzec charakterystyczne półkole będące śladami po zębach… ludzkich. Wyraźnie odcisnęły się na tkance. Atakujący musiał następnie szarpnąć głową do boku, wydzierając część skóry i tkanki podskórnej. W tym miejscu tkwił ogromny, czerwony skrzep. Policjant miał szczęście, że nie wykrwawił się. Gdyby obrażenie było tylko nieco większe, mógłby nie dotrzeć do Injebreck House. Kit nieco wydarł skrzepu, odsłaniając koszulę, która była przyklejona do rany. Na szczęście krwotok się nie otworzył. Policjant zaczął jęczeć.
- Myślę, że ma gorączkę z powodu zakażenia - rzekł Kaiser. - Jednak ciężko powiedzieć, jaki wpływ na niego miał zielony brokat. Musimy go pobrać na badania. Kiedy zabierze go karetka, stracimy naszą szansę. Jennifer, przynieś pojemnik.
De Trafford spojrzała na niego, marszcząc brwi.
- Skąd ja mu kurwa wytrzasnę pojemnik - rzekła, odchodząc.
Rudowłosa pokręciła głową.
- Możemy zrobić mu okład, ale nie możemy podawać mu żadnych środków. Tym zajmą się ratownicy w karetce… - powiedziała, po czym westchnęła.
- Może lepiej zostawmy to tak jak jest - odparł Hastings. - Zrobimy ciepły okład, ten strup oddzieli się, zacznie krwawić… Jeżeli jest w miarę w stabilnym stanie, to lepiej mu nie pomagać, bo tylko zaszkodzimy.
- Zresztą i tak nic byśmy mu nie podali - powiedziała Bee. - Mam leki przeciwbólowe, ale do tego trzeba połykać, a on nie współpracuje.
- To dopiero nieoczekiwany zwrot akcji - Alice mruknęła do siebie. Odgarnęła włosy do tyłu i westchnęła. Nie wiedziała, co mogłaby zrobić, żeby bardziej pomóc człowiekowi. Nie powinni próbować go ruszać. Jego stan był fatalny i niepewny, wcześniej zdawał jej się tylko nieprzytomny, teraz zaczęła się zastanawiać, czy nie był czasem na skraju przeżywalności. Ruszyła do kuchni, chciała napić się herbaty. Wstawiła wodę w czajniku i myślała. Co u licha mieszkało w tym jeziorze, bo zaczęła przypuszczać, że to może mieć związek właśnie z tym.
Wnet woda zagotowała się. Alice zalała saszetkę. Teraz musiała czekać, aż naciągnie.
- Może to będzie dobre - usłyszała w korytarzu głos Jennifer. - To po kremie nivea. Darleth trzymała tam kolczyki.
- Super, idealnie - odpowiedział Kaiser. - A teraz przynieś mi patyczki do u...
Rozległa się chwila ciszy.
- To może ja sam przyniosę - powiedział. Alice zobaczyła go, kiedy ruszył wgłąb korytarza. Sama znajdowała się wciąż w kuchni, więc nie widziała ani policjanta, ani pozostałych. Oprócz Bee, która ustawiła się w ten sposób, że opierała się bokiem o ścianę naprzeciw kuchni.
Harper zrobiła swoją herbatę, posłodziła, zamieszała, po czym wyszła do korytarza i czekała. Tak naprawdę nie mieli nic do zrobienia jak czuwać nad człowiekiem, zebrać trochę pyłu, za co zamierzała pochwalić Kita, że zamierzał to zrobić i nasłuchiwać dźwięków syreny… Jednej, lub drugiej.
Wnet Kaiser zamknął pudełko po kremie. Pobrał wymaz ze spojówek i zabezpieczył go. Następnie wyciągnął rękę z zamkniętym pyłem w stronę Alice. Chyba chciał, aby przejęła od niego podejrzany brokat. Następnie Kit wyjął telefon i zaczął fotografować policjanta. Twarz, oczy po rozwarciu, ubrania… najwięcej zdjęć poświęcił ranie.
- Mam ochotę go całego rozebrać i sprawdzić - mruknął.
Następnie umieścił obiektyw przed otarciami na skórze mężczyzny i kilku rozcięciach. Zdawało się, że powstały w trakcie czołgania się po niezbyt przyjaznym terenie.
- Zadzwoniłam jakieś dziesięć minut temu na pogotowie - powiedziała Bee. - Ten szpital, jeśli dobrze kojarzę, jest na samym skraju Douglas i to po jego północnej stronie. Myślę, że w najlepszym razie będą dopiero za kwadrans.
- Ale Abban może być już zaraz - skontrował Hastings.
Alice kiwnęła głową. Schowała pudełko z brokatem do kieszeni.
- Mamy już trochę zdjęć, wystarczy Kit. Mamy za mało czasu na więcej - powiedziała i oparła dłoń o ramię Kaisera. Poklepała lekko.
- Świetnie się spisałeś - oznajmiła. Chciała, żeby poczuł się doceniony. Cieszyło ją też, że oddał jej ten brokat, Bóg wie co mógłby z nim chcieć zrobić sam…
Kaiser spojrzał na nią z zastanowieniem i może lekkim zdziwieniem.
- Ale co takiego zrobiłem? - zapytał.
- Zebrałeś dowody paranormalnego ataku - Alice oznajmiła, rozjaśniając mu sprawę.
Bee ruszyła do okna i wyjrzała przez firankę. Jednak nikt na razie nie pojawiał się na posesji. Jennifer natomiast ruszyła w stronę schodów.
- Ubiorę się. Nie chcę w takim stroju powitać policję - mruknęła.
Shane spojrzał na nią.
- Ja też się ubiorę - rzekł i także skierował się w stronę swojego pokoju. Chwilowo Alice została sama z Kitem, Bee i nieprzytomnym policjantem.
Kit natomiast spoglądał wciąż na Alice.
- Ty wiesz, kim ja byłem? - zawiesił pytająco głos.
- Nigdy mi nie powiedziałeś… - przypomniała mu.
Kit zamrugał oczami.
- Nie przeglądałam kartoteki każdego Konsumenta… - teraz Alice przyszło do głowy, że może na wszelki wypadek kiedyś powinna. Będzie się musiała skonsultować w tym temacie z Egelmanem.
- Wpierw pracowałem w Montrealu. W CSIS, to odpowiednik kanadyjskiego FBI. Potem zostałem detektywem w Oddziale w Ravennie. Zostałem najmłodszym Starszym Detektywem w historii IBPI - zawiesił głos. - I to bez Skorpiona.
Bee zerknęła na Kita, po czym wróciła do obserwowania posesji przed Injebreck House.
- Kiedyś byłem najlepszy - Kaiser luźno skonstatował fakt. - Teraz jestem przynajmniej dobry. Pobranie wymazu to najmniej, co mogłem uczynić - mruknął i przykucnął przy policjancie. Wsunął kciuk do ust i zaczął go ssać, spoglądając na twarz mężczyzny.
Alice była zaskoczona. Nie spodziewała się tego. Szczerze powiedziawszy Kit zdawał jej się wyjątkowy, ale nie oczekiwała, że aż tak.
- Aż się dziwię, ze wczesniej mi się nie pochwaliłeś Kit… - rzuciła i uśmiechnęła się.
- Jeśli ktoś musi mówić, że jest dobry, aby inni to zauważyli, to tak naprawdę wcale nie jest dobry - Kaiser wymamrotał, nie odrywając wzroku od ciała.
Zerknęła na policjanta. Miała nadzieję, że nie przestanie oddychać. Nasłuchiwała, czy nadjeżdżała karetka… Albo cokolwiek. Potrzebowali jeszcze chwili najwyraźniej.
- Pierwsza ofiara, Steve Carlington - rzucił Kit. - Został znaleziony osuszony z krwi. Druga ofiara, Eric Jordan. Rzecz jasna wciąż pełen osocza, przynajmniej w większości. Skoro jego serce bije, to czymś się wypełnia. Czy przy Carlingtonie były takie same ślady ludzkich zębów? - mężczyzna zawiesił głos. - Nie sądzę, żeby było zbyt dużo istot posiadających ludzką formę, a posiadających tak dużą siłę mięśni żwaczy i szyi, żeby wyrwać płat mięsa… - mruknął. - To dwóch różnych sprawców? Czy jeden, tylko ktoś przeszkodził przy ataku na Jordana i dlatego tak odmienny obraz ofiar? Czy Steve Carlington również posiadał pył w oczach? Jeśli nie… - Kaiser zawiesił głos - ...to znaczy, że to najprawdopodobniej ta osoba trzecia umieściła go w oczach Jordana. I to najprawdopodobniej ona zatrzymała sprawcę.
Śpiewaczka kiwnęła głową.
- Tak, przyszło mi do głowy, że jeśli nie ten drapieżnik, to może wróżka… znaczy wprowadziła ten brokat, ale tak naprawdę to nie mam pojęcia co o tym myśleć. Nie znalazłam nic o bestiach wróżek w sieci… - powiedziała cicho. Nie chciało jej się już stać, więc usiadła w kuchni przy stole. Dopiła herbatę, a jeśli w ciągu tych paru minut, które jej to zajęło nic nie nadjechało, otworzyła drzwi wyjściowe, zostawiając pusty kubek w kuchni i wyszła na zewnątrz, rozejrzeć się i obserwować drogę.
- W każdym razie potrzebujemy raportu koronera z oględzin Steve’a Carlingtona - podsumował Kit i sam ruszył do kuchni.
Alice chwilę stała. Wnet spostrzegła radiowóz policyjny. Kiedy tylko zajechał przed dom, w oddali rozbrzmiał sygnał karetki pogotowia. Jole Abban wyszedł z samochodu i ruszył prędko w stronę drzwi. Zerknął na Harper, która stała na zewnątrz.
- Gdzie on jest? - podkomisarz rzucił krótko.
- Tędy - powiedziała Alice i otworzyła drzwi do domu. Dalekiej drogi komisarz do policjanta nie miał, mężczyzna spoczywał w końcu na korytarzu, niemal koło drzwi.
Policjant podążył i wnet stanął w przedsionku. Spojrzał na Jordana. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. To oznaczało, że Abban potrafił trzymać emocje na wodzy. Bez wątpienia widok funkcjonariusza musiał wywołać w nim jakieś poruszenie… nawet jeśli nie było tego po nim widać. Przykucnął i zbadał tętno na szyi mężczyzny. Następnie zerknął na ślad na boku mężczyzny i zmarszczył brwi, ale tylko na chwilę.
- Dzień dobry - rzekł Shane, wychodząc ze swojego pokoju. Jennifer również zbiegała właśnie po schodach. Miała na sobie czarne dresy. Hastings natomiast ubrał się w czerwoną koszulę i czarne spodnie od garnituru.
- Dobry, tak… - Abban powtórzył cicho pod nosem. Następnie wstał i zerknął za siebie. Karetka akurat zajeżdżała na plac przed Injebreck House. - Dzisiaj do czternastej oczekuję was wszystkich na komisariacie policji w Douglas - powiedział. - Przygotujcie się na bliskie spotkanie z dentystą - rzucił.
Harper uniosła brew.
- Tak… Właściwie to możemy pojechać od razu? Chyba że ktoś ma jeszcze coś do zrobienia? - zagadnęła.
Kit zerknął w stronę swojej kieszeni, w której trzymał bieliznę Alice. Chyba miał coś do zrobienia… jednak nic nie powiedział. Zresztą podobnie jak pozostali. Cały korytarz zamilkł.
- Chociaż nie jestem pewna kto z tu zebranych mógłby mieć tak silną szczękę, ale dla spokoju i rozwiania wszelkich podejrzeń… Pojedźmy - powiedziała Alice. Rozejrzała się po zebranych. Czekała, czy ktoś miał jakieś ‘ale’ co do potencjalnej podróży.
- Ja potrzebuję pięciu minut - powiedział Shane. Następnie chwycił swoją aktówkę i ruszył z nią do swojego pokoju.
- Ja też będę za chwilę, tylko umyję zęby… zwłaszcza że mają być sprawdzane - Jenny rzuciła żartobliwie. - Czasami jestem taka głodna, że chyba potrafiłabym wgryźć się tak mocno - rzuciła, wchodząc po schodach. Zaśmiała się cicho.
- Ciekawe, czy w takim razie Shane ma takie ślady na ciele - rzucił Kit.
- To ja też wrócę za minutkę. Wezmę torebkę… - powiedziała Harper. Ruszyła na górę do swojego pokoju. Musiała zostawić w nim pudełko z brokatem, ukryte w swoich rzeczach, a dokładnie w torbie na laptop w dodatkowej zamykanej na zamek kieszeni. Następnie zgarnęła torebkę i telefon. Nie brała broni, bo to byłoby niewłaściwe. Założyła buty i kurtkę i ruszyła na dół.
Bee tymczasem bez słowa zaczęła się ubierać. W międzyczasie do środka weszło dwóch ratowników z noszami. Przywitali się cicho pod nosem i zaczęli zabezpieczać ciało Jordana. Abban wnet wyszedł z nimi na zewnątrz.
- Będę zachwycony, jak od razu przyjdziecie - rzucił tylko do środka, po czym ruszył w stronę własnego radiowozu, kiedy Jordan zniknął z ratownikami w karetce.
- Prosze się nie martwić, przyjedziemy… Tylko jaki adres? Czy w Douglas jest tylko jeden komisariat? - zawołała za komisarzem.
Abban rozmawiał przez telefon w swoim radiowozie i patrzył w bok na drogę, po której jechała karetka. Alice żałowała, że nie potrafi czytać z ruchu warg. Mówił też na tyle cicho, a samochód był na tyle szczelny, że nie słyszała jego słów. Czy on z kolei usłyszał ją? Być może. Ale jeśli tak, to nie dał po sobie w ogóle poznać.
- Chyba nie słyszy - mruknęła Bee za plecami Alice.
Na razie byli gotowi we trójkę z Kitem. Jednak Jenny i Shane wciąż się zbierali.
- Czy Darleth też ma pojechać? - nagle przyszło do głowy Barnett. - Bo jeśli tak… - zerknęła w stronę korytarza. Santos pewnie wciąż leczyła kaca w salonie. Jak wiele dzisiaj ją omijało.
- Zdecydowanie powinna… - powiedziała Alice.
- Pójdź po nią proszę… - odezwała się do Bee. Zerknęła też na Kita.
- Może zostaw moją bieliznę w domu… - zasugerowała Harper szeptem, jak zostali sami w korytarzu..
- Hmm… Mam wrażenie, że przyniosłaby mi szczęście, gdybym ją z sobą wziął - mruknął i uśmiechnął się do niej lekko. - Z tego, co zauważyłem, ludzie nigdy nie kłócą się z moimi wrażeniami - mruknął.
Wreszcie Jenny zeszła ze schodów. Następnie ruszyła do szafy i założyła swoją kurtkę. Zerknęła w stronę Alice.
- Co o tym sądzisz? - zapytała poważnie.
W oddali rozległo się skrzypienie drzwi. Shane wyszedł na zewnątrz i zaczął powoli zmierzać w ich stronę. Tymczasem Bee zniknęła w korytarzu. Chyba rozmawiała z Darleth, bo wnet ta wytoczyła się z salonu, wsparta o bark Barnett. Konsumentka posłała zatroskane spojrzenie zebranym przy drzwiach wyjściowych, po czym pomogła Filipince dojść do jej pokoju. Obie zniknęły w środku. Shane tymczasem przystanął, obserwując je.
- Zdaje mi się, że chwilę na nie poczekamy… - zawiesił głos. Następnie ruszył w stronę wyjścia.
 
Ombrose jest offline