Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2019, 22:45   #200
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- I tak musimy jechać na dwa auta - zauważyła Alice. Sprawdziła, czy miała prawo jazdy, dokumenty samochodu i wszystko co było potrzebne. Poczekała na Bee i Darleth. W końcu musieli zdecydować kto z kim jedzie.

Wyszła na zewnątrz i odetchnęła chłodnym powietrzem. Rozejrzała się po niebie. Czy zapowiadało się i dziś na deszcz? Miała nadzieję, że nie. Rano jeszcze padał lekki deszczyk, ale potem rozjaśniło się. Może niebo nie było niebieskie i okolice Injebreck nie tonęły w słońcu, jednak przynajmniej zdawało się sucho. Trawy rzecz jasna były jeszcze mokre. Alice zauważyła również całe brygady ślimaków, które wyszły po ulewie.
- Szkoda, że nie mamy Francuzów w drużynie - zażartował Kit. - Od razu oczyściłby okolicę.
Harper spostrzegła, że mina Jennifer stężała, jednak kobieta nic nie powiedziała. Chyba Kaiser kompletnie niechcący spuścił z niej parę. Na dodatek nie mogła zareagować gniewem, bo zrobił to kompletnie nieświadomie. Został jej tylko smutek. Alice przełknęła tylko ślinę, ona też ciężko trawiła zgon Bonnaire’a.
- To może ja poczekam na Darleth i Bee - zaproponował Shane. - A wy pojedziecie pierwsi? - rzucił propozycję.
- W porządku… Jenny, Kit… - zaprosiła pozostałą dwójkę i ruszyła do auta. Wsiadła i poczekała aż konsumenci do niej dołączą. W międzyczasie poszukała w google maps gdzie jest komisariat.
Gdy wsiedli, odpaliła silnik i światła, zapięła pasy i włączyła radio. Ruszyła, gdy wszyscy byli gotowi.
Siedziba policji znajdowała się przy Dukes Ave. Rzecz jasna w Douglas. To było bardziej po połnocno-wschodniej stronie stolicy niż meczet, w którym Alice była wczoraj z Jennifer. Niedaleko parku Nobles. GPS poinformował, że to jedenaście kilometrów i siedemnaście minut drogi.
- Tak sobie pomyślałam… - rzuciła de Trafford, kiedy wyjechali na drogę. Siedziała obok Harper. Z tyłu natomiast usadowił się Kit. - Skoro tu są zamieszane jakieś wróżki… to może skontaktować się z Emerensem? Może mógłby nam jakoś pomóc? - zapytała.
- Z Eme-czym? - zapytał Kaiser, obserwując mijane jezioro West Baldwin Reservoir, którego sylwetka zaczęła pojawiać się na horyzoncie.
- Nie, myślę, że dodawanie wróżek, do większej ilości wróżek to nie jest najlepszy pomysł… - Jennifer, mam za to do ciebie pytanie… - zawiesiła głos.
- Czy słyszałaś stukanie na strychu? - zapytała na wstępie spokojnym tonem.
- Czy słyszałam co? - Jennifer zmarszczyła brwi. - Shane mówił mi, że tam są okropne korniki i co chwilę coś spada. Jakieś przybite deski i takie rzeczy. Nic na to nie odpowiedziałam, bo mnie to szczerze mówiąc kompletnie nie obchodziło. Myślę jednak, że mamy większe problemy niż korniki… - zawiesiła głos.
- Korniki? - zapytał Kit. - Jakie korniki? Mamy korniki w domu? - zmarszczył brwi.
Tymczasem zaczęli przejeżdżać obok rezerwuaru. Na początku nic specjalnie nie zwracało uwagi. Jednak tuż przed południowym brzegiem, gdzie wczoraj znajdowały się zaparkowane radiowozy… teraz było ich dużo więcej.
- Trzy, siedem… jedenaście… - Jennifer zaczęła liczyć techników i policjantów. Wśród nich chyba nie było Abbana. Jednak najprawdopodobniej mężczyzna już wcześniej zatrzymał się przy West Baldwin Reservoir i teraz zmierzał prosto na komisariat. Musiał mieć kilka minut przewagi, bo Alice nie widziała go na drodze przed nimi. Wnet przejechała jezioro, zostawiając je w tyle.
- Powiem tak… nie ma możliwości, żeby to były korniki… Stukanie jest zbyt specyficzne, tak nie brzmi coś, co upada… Co więcej, korniki musiałyby mieć wielkość psa… Dodatkowo, Shane zamknął strych na kłódkę, ukrył wejście… Dodatkowo w między wierszach groził mi w nocy - westchnęła.
Jennifer zmarszczyła brwi.
- Dodatkowo ma broń i narkotyki… ale to może norma w tych czasach… Jednak to wszystko naraz sprawia, że nie jestem pewna co do tego jak bardzo można, lub nie można mu ufać - mruknęła jeszcze. Obserwowała radiowozy.
De Trafford zaczerpnęła więcej powietrza.
- Jeżeli podejrzewasz kogoś tylko dlatego, bo zamknął wejście na strych w rozpadającym się domu, to znaczy, że naprawdę powinniśmy zacząć nieco lepiej pracować. Za dużo siedzimy w Injebreck House i przez to w głowie nam się pieprzy i szukamy wad oraz złych intencji wśród kompletnie normalnych ludzi. Shane to ofiara. Przypominam, że wczoraj zaginęła mu córka i szlag trafił ojca. Jeżeli kupił narkotyki, to znaczy tylko, że próbuje sobie jakoś z tym poradzić, nawet jeśli w zły sposób. Co do pistoletu… to akurat najbardziej normalna rzecz pod słońcem w tych okolicznościach. Gdyby mi ktoś zapierdolił dziecko, to wystroiłabym się jak Rambo, szukając go. A potem nie martwiłabym się o prawomocne sądy i inne gówna - Jennifer coraz mocniej nakręcała się. - Tylko od razu bym rozjebała sprawcę. To zabawne, że z nas wszystkich akurat Amerykanka dziwi się posiadaniu broni. Poza tym nie wierzę ci, że Hastings groził ci w nocy. Musiałaś coś źle zrozumieć. Całą noc spędził ze mną - powiedziała de Trafford. - Nie wydzierał policjantom połowę tułowia, jeśli o to go podejrzewasz.
- Nie… Wyraźnie groził mi tym, że komuś może się coś stać. I nie był całą noc z tobą. O trzeciej wyszedł na korytarz. Wiem, bo akurat też wtedy wstałam. I wiem, że wiesz, że był na zewnątrz… Bo też wtedy wyszłaś na chwilę Jenny. Więc nie broń go, bo akurat zdarzyło ci się spędzić z nim miło czas. Ja się przejechałam raz na zaufaniu do kogoś miłego i niewinnego. Kosztowało mnie to życie Terrence’a - przypomniała jej poważnym tonem Alice.
- Nie podejrzewam go o to, ale coś mi w tym wszystkim nie gra i póki nie dowiem się co jest na tym strychu, nawet jeśli nic tam nie ma, nie będę mogła mu do końca zaufać… Nie dlatego, że go nie lubię, dlatego, że źle kojarzy mi się ten wątek i fakt, że ewidentnie coś ukrywa… - zauważyła i westchnęła.
- Ma prawo coś ukrywać, my wszyscy coś ukrywamy. Nie wiem, co takiego musiałoby znajdować się na tym strychu, żeby przebiło liczbę osób, których na przykład ja zabiłam - powiedziała Jennifer.
- Wow - mruknął Kit cicho na tylnym siedzeniu.
- Jeżeli powiedział ci, że może ci się coś złego stać, jeśli wskoczysz na rozpadający się strych wypełniony trucizną, to może nie jest to złowrogie, tylko rzeczywiście nie chce, aby coś ci się stało - odparła Jennifer. - Myślę, że nie chodzi o to, że bronię go, bo się pieprzyliśmy ze sobą… tylko to twoje nastawienie do niego zmieniło się z tego powodu. To, że nosisz dziecko mojego ojca nie znaczy, że musisz robić za moją macochę i wnikliwie obserwować i nie lubić każdego faceta, którego dotknę - powiedziała. - Z Shanem jest wszystko w porządku - warknęła.
Alice zrozumiała, że Jennifer bała się, że Harper jej go odbierze. Nie dla siebie, rzecz jasna. Tylko z powodu własnej paranoi. A de Trafford straciła już jednego mężczyznę, którym była zainteresowana, przynajmniej przelotnie. Nie chciała, żeby Shane pobił rekord szybkości… zniknięcia z jej życia. Dlatego pragnęła, aby nie był podejrzany. A także winny…
Rudowłosa westchnęła ciężko.
- Zaczęłam mieć podejrzenia zanim się pieprzyliście… Ale to nieważne… Nieistotne… Nie sądzę, żeby tam była trucizna, skoro otwierał tę klapę w nocy jakby nigdy nic, ale może ma powody. Tak czy inaczej, coś bardzo stuka na poddaszu, wręcz tak jakby chciało dać znać, że tam jest. Mogę mieć paranoję, może przesadzam i to nic… Po prostu chcę być pewna, że to nic paranormalnego nad naszą głową. Bo bardziej podejrzewałam to. Że może jakieś odpowiedzi na nasze pytania mogą tam być. Ale Shane broni klucza na górę zażarcie niczym pies obronny. Uznałam, że to co mówi jest prawdą, póki po raz czwarty nie usłyszałam stukania, ale dobrze. Wierzę, że może to nic - powiedziała i zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy. Jennifer straciła rozum, to nie wróżyło niczego dobrego…
Westchnęła.
Rozglądała się. Postanowiła zakończyć tę bezowocną rozmowę. Niestety nie mogła liczyć w tym zadaniu na Jenny i czuła się z tym źle. Postanowiła skupić uwagę na jeździe na komisariat.
- Czuję… czuję… czuję… - Kit zaczynał, ale co chwilę przerywał. Nagle kichnął, prędko zasłaniając nos dłońmi. - Czuję katar. A poza tym czuję negatywne emocje. Mam propozycję. A gdybyśmy kupili maskę gazową i poprosili Shane’a o wpuszczenie nas na górę? Tak razem, prawie że oficjalnie. Jeżeli są jakieś podejrzenia… już bez znaczenia, czy słuszne, czy śmieszne… to nie ma powodu, żeby ich nie rozwiać. Chyba obydwie zgodzicie się ze mną? - uśmiechnął się do lusterka pomiędzy przednimi siedzeniami.
GPS poinformował, że za jakieś pięć minut powinni już trafić na miejsce.
- O ile Jenny nie ma nic na przeciw - powiedziała Alice, spokojnym tonem i zerknęła krótko na blondynkę. Zaraz jednak patrzyła dalej na drogę.
- Oczywiście, że nie. Mam jednak nadzieję, że nie wymęczycie go na śmierć. I tak ma już dużo na głowie. I też świetnie byłoby, gdybyśmy też skupili się na innych planach poza Shanem. Bo widzę tworzymy taktyki, ale tylko na niego. A wszystkie inne rzeczy wokoło pomijamy. Znaczy ja wiem, że najłatwiej jest dopaść najbliższej ofiary…
- No właśnie - wtrącił Kit. - Zauważyliście, jak pieczowicie wybierane były dzieci w rodzie Hastingsów? Natomiast zabójstwa nad West Baldwin Reservoir były, jak się wydaje, kompletnie przypadkowe. Choć Jordan jeszcze żyje. Ale ofiarami są po prostu osoby, które znajdowały się w kompletnym złym miejscu i czasie. Ciekawi mnie, czy to tylko zbieg okoliczności. I nic nie znaczy. Czy może dostrzegliśmy odmienny modus operandi i to nie wróżki zabijają nad rezerwuarem. Bo założyliśmy, że wróżki porywają dzieci.
- Wybierane dzieci… co? W rodzinie Hastingsów? Co? - Jenny zmarszczyła brwi. Wciąż była w złym humorze.
- Pracowaliśmy dziś z Kitem nad naszym zadaniem rozwiązania zagadki zniknięcia Edwina… No i okazało się, że po odpowiednim rozpisaniu drzewka genealogicznego, to w każdym pokoleniu od pięciu pokoleń zaginęło dziecko. W tym brat Shane’a, jako przedstawiciel piątego pokolenia i teraz Moira, jako szóste - wyjaśniła.
- Narysowałam drzewko, jest w moim pokoju, potem ci pokażę.
- Dodatkowo jak byłam sama w domu wczoraj, użyłam mocy Dubhe na mapie… Ale to nic nie dało, pinezki wbijały się po całej wyspie bez sensu. Tak jakby każde miejsce na tej wyspie było ogromnym źródłem fluxu - dodała.
- Aha… Próbowałam skonsumować energię z jeziora wczoraj, ale chroni je bariera, której nie byłam w stanie pokonać. A na sam koniec, śniło mi się dziś, że wróżki zamierzały zapieczętować i spętać moje zdolności, bo jestem drapieżnikiem, którego należy związać, bo pożeram to co piękne i dobre… Czy jakoś tak… No i odwiedził mnie twój ojciec… Nieważne… Mogę mieć nieco rozchwiany nastrój, więc nie bierz do siebie sprawy Shane’a. Po prostu się boję, o was i o siebie - zakończyła. Dojeżdżali powoli do komisariatu.
Jennifer przez moment przyswajała nowe informacje. Kit również nie wiedział wszystkiego. Milczeli przez chwilę.
- Myślę, że naprawdę powinniśmy zwołać zebranie - powiedział Kit. - Teraz nam przerwał Jordan, nie żebym miał do niego wyrzuty… - Kit wydął wargi, spoglądając przed siebie szeroko rozwartymi oczami. Jak gdyby widział coś, czego nie widział nikt inny. - Ale trochę nam zaburzył plany.
- Tak, powinniśmy nie wyłączać z tej rozmowy Bee - Jenny zgodziła się. - Ale mamy o czym rozmawiać… Tylko chyba nie teraz.
Powiedziała tak, bo dojechali na miejsce.


Siedziba policji przypominała dwa bardzo podobne, złączone z sobą budynki. Zajmowała całkiem dużą powierzchnię i może dlatego wydawała się taka niska. Fundamenty nadawały nieco wysokości, jednak poza parterem było co prawda pierwsze piętro, ale mieściło się ono w dachu komisariatu. Alice spostrzegła całkiem dużo radiowozów ustawionych wokoło budynków, jednak jeszcze więcej było zwykłych, cywilnych pojazdów. Ktoś akurat wyjeżdżał. Zapewne w ostatnim czasie spory ruch panował przy siedzibie policji. Funkcjonariusze mieli szereg zadań i każdy kolejny dzień tylko dostarczał kolejnych trosk i problemów. Harper spostrzegła samochód Abbana. Był zaparkowany niedaleko wejścia do budynku. Sam podkomisarz jeszcze nie wszedł do środka. Stał na chodniku i rozmawiał z jakąś policjantką. Jego mimika i gestykulacja sugerowały, że był dość wzburzony.
Alice podjechała do punktu, gdzie mogli zaparkować przybywający na posterunek. Zaparkowała i wyłączyła samochód, a następnie wysiadła, biorąc swoją torebkę. Poczekała, aż Kaiser i Jenny wysiądą, zamknęła auto i schowała kluczyki do torby. Czekali teraz na przybycie Shane’a, Bee i Darleth, by mogli wszyscy razem ruszyć na komisariat. Przy okazji Alice nadstawiła ucha, o czym rozmawiał komisarz.
- Dobrze, że dzisiaj nie pada - mruknął Kit, spoglądając na niebo. - Czekalibyśmy w deszczu.
- Czy rzeczywiście musimy na nich czekać? - zapytała Jenny. - Może gdybyśmy już teraz poszli, to wyszlibyśmy wcześniej?
Jednym słowem, Harper starała się podsłuchać Abbana, jednak jej towarzysze uporczywie jej w tym przeszkadzali. Mimo to udało jej się usłyszeć przynajmniej trochę.
- ...ale jej nie będzie to w ogóle obchodziło. Zasady są jasne. Albo trzy zmiany po osiem godzin i wtedy jeden funkcjonariusz może być w co drugiej, żeby potem dwie ominąć, albo też dwie po dwanaście, ale kiedy jedna minie to policjant ma kolejną dobę wolną. Dwadzieścia cztery godziny. Natomiast Jordan wrócił o szóstej rano i… na pewno będą chcieli się do nas dopierdolić. To, że mamy za mało ludzi nikogo nie obchodzi, Edwards będzie chciała kogoś ujebać dla własnej prywatnej satysfakcji i to za ciebie będę musiał odpowiadać, skoro wysłałaś Jordana na swoje miejsce…
Tymczasem Jenny zmarszczyła brwi.
- Alice, wszystko w porządku? Wydajesz się nieobecna - mruknęła.
Harper zerknęła na nią.
- Tak, wszystko w porządku. Po prostu słuchałam rozmowy komisarza. Dobrze… Możemy na nich nie czekać, jeśli się wam spieszy, ale myślę, że Bee byłoby miło, gdybyśmy jej nie zostawiali, tak jak i Shane’owi i Darleth. Chociaż sądzę, że kolejka do przesłuchania i tak pozwoli nam się z nimi spotkać… Tak czy inaczej, chodźmy do środka - zaproponowała. Poczekała na ich decyzję.
- Tak, chodźmy do środka - odpowiedział Kit. - Gdyby było lato, to moglibyśmy się opalać. Natomiast na początku grudnia jedynie złapiemy przeziębienie.
Alice już teraz czuła lekki dyskomfort w gardle. Patrząc na wczorajszy dzień, i tak miała szczęście, że nie pokonała ją ogromna gorączka. Shane również wydawał się dobrze znieść kompletne przemoczenie. Nie mieli teraz ani czasu, ani warunków do chorowania. Ruszyli w stronę drzwi wejściowych. Musieli przejść obok Abbana.
- Technik będzie za pół godziny - podkomisarz wybił się z rozmowy, zerkając w stronę trójki Konsumentów. - Zebranie sprzętu zajęło więcej czasu, niż nam się wydawało. Chyba że nie chcecie czekać, to możecie udać się prosto na zdjęcie do kliniki dentystycznej. Chyba zrobią wasz RTG, nigdy wcześniej nie miałem podobnej sprawy z odciskami ludzkich zębów, więc to wszystko i dla mnie jest nowością - mruknął. - Trochę zamieszania, ale nie spodziewałem się, że tak szybko zbierzecie się do drogi - przyznał. - Bardzo wam za to dziękuję.
- Nie ma sprawy… A z tego co pamiętam, chciał pan przesłuchać Jennifer i Christophera? Daleko stąd do tej kliniki? Może w czasie ich przesłuchania ja bym była na zdjęciu i jakoś by się to poukładało? - zapytała Alice. Trochę jej to mieszało plany, ale postanowiła nie tracić nadziei.
- Pracuje z nami klinika przy Woodbourne Rd 38 - powiedział Abban. - To jakieś dwa kilometry stąd, lub cztery minuty drogi samochodem. Najchętniej przesłuchałbym was - zwrócił się do de Trafford i Kaisera - już po zdjęciu zębów. Nie chciałbym, żebyście wychodzili w trakcie rozmowy, a potem wracali na kontynuację. Z drugiej strony, wolałbym również, żeby technicy nie czekali na was zbyt długo.
- Dobrze, porozmawiamy z panem po zdjęciu - odpowiedziała Jennifer. - Chciał pan jeszcze przesłuchać jedną naszą koleżankę oraz pana Hastingsa?
- Owszem. I z panią też mógłbym zamienić słówko - odparł, zerkając na Alice. - Proszę się nie obawiać, proste pytania. Czy moglibyście w takim razie powiadomić waszych znajomych, gdzie jest adres kliniki i potem razem przyjechać tutaj na miejsce? - zaproponował. - Ja zadzwoniłbym, że nie muszą fatygować się tutaj ze sprzętem i kogo mają oczekiwać.
- Nie ma sprawy… Już dzwonię… - Alice powiedziała, po czym wyciągnęła telefon i wybrała numer do Bee. Miała nadzieję, że Barnett nie zapomniała zabrać go ze sobą z posiadłości. Alice przeszła dwa kroki w lewo, a potem dwa w prawo, oczekując na nawiązanie połączenia.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline