Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 18:52   #221
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Wyciągnął szorstki języczek i zaczął lizać ją po dłoniach. Następnie zeskoczył w bok na łóżko i położył się na plecach. Wyciągnął kończyny, chcąc bawić się z Harper.
- Oh… Chcesz się bawić? - zapytała i zaczęła go zaczepiać, uciekając mu palcami. Trochę przywodził jej na myśl Nyrikkiego, ale szybko odpędziła to skojarzenie. Pochyliła się nad nim i dała mu końcówkę swojego warkocza do zabawy, bo przypominała frędzel.
Tymczasem kobieta usłyszała w tle ludzkie głosy. To była Bernie i chyba ktoś jeszcze. Wnet zaczęli zbliżać się w stronę jej celi. Albo jakiegoś innego punktu, który znajdował się niedaleko, gdyż Alice wyraźnie słyszała, jak ich kroki robiły się coraz głośniejsze. Wnet Williams przystanęła na korytarzu.
- A czemu te drzwi są otwarte…? - zapytała. - Słodki boże… - szepnęła i gwałtownie wparowała do środka.
Zapaliła światło i spojrzała na celę Alice. Złapała się za serce i westchnęła z ulgą, widząc, że zabójczyni wariatka była wciąż spacyfikowana.
- Kto tu zostawił te klucze? - spojrzała na podłogę. - John? - zerknęła na policjanta za jej plecami.
- Mnie nie pytaj, ja mam swoje przy pas… - zawiesił głos. - Kurwa!
Bernie spojrzała pytająco na Alice.
- To nie ja… to krasnoludki - powiedziała cynicznie. Nie miała ochoty rozmawiać z żadnym policjantem. Bawiła się dalej z kociakiem spokojnie. Światło piekło ją w oczy. Potarła dłonią twarz, żeby pozbyć się niemiłego uczucia.
Kotek jednak spłoszył się na widok obcych. Zeskoczył szybko niczym błyskawica i zanurkował pomiędzy nogami funkcjonariuszy. Po chwili już go nie było.
- Za chwilę dostaniesz coś do jedzenia - powiedziała Bernie. - Pomyślałam, że może jesteś głodna i kupiłam coś na mieście. Nie mamy żadnej stołówki dla przetrzymywanych. Tylko jedz szybko, bo karetka jest już w drodze - powiedziała i wyszła.
- Załatw się, jeśli tego jeszcze nie zrobiłaś - rzucił John i przymknął drzwi.
- Po co karetka… Przecież nie jestem ranna… - mruknęła za nimi. Nie do końca rozumiała procedury. W końcu nigdy nie była w takich okolicznościach. Nie była głodna. Stres nie pozwalał jej jeść. Z toalety jednak skorzystała. Nie zapytała ich jaka była godzina, uznała że wcześniej czy później się tego dowie.
Bernie wróciła. Wsunęła między kraty papierowy worek, w którym Alice spostrzegła dwie drożdżówki ze śliwką.
- To z Noble’s Hospital - powiedział John.
- Z oddziału psychiatrycznego - dodała Bernie. - Będziesz musiała zostać zbadana przez lekarzy - powiedziała. - Niestety nie mają w obowiązkach konsultacji zewnętrznych… więc tutaj się nie pofatygują. Dlatego zmierzasz na konsultację… wewnętrzną - mruknęła.
- Nie martw się, będziemy cały czas blisko ciebie - powiedział policjant.
‘Szkoda, bo chciałabym, żebyście byli jak najdalej…’ - pomyślała Harper. Oddział psychiatryczny. Alice wzięła jedną drożdżówkę i zjadła niechętnie. Właściwie to wmusiła ją w siebie. Drugiej nie tknęła. Nie miała ochoty z nimi rozmawiać, więc kompletnie zamilkła. Zamknęła się za szczelnymi drzwiami własnego umysłu. Analizowała powoli otoczenie. Na razie, musiała czekać.
- Proszę, załóż to - powiedziała Williams.
Otworzyła drzwi i podała jej kurtkę. Zwykłą, z policyjnym logiem. Wydawała się przynajmniej ciepła.
- Smakowała? - zapytała Bernie.
- Nie tak dobra, jak krew, ale wciąż posila, co nie? - rzucił John z uśmieszkiem.
- Ale byście się zdziwili, jakbym była wegetarianką… - powiedziała z przekąsem. Przyjęła kurtkę i ubrała. Odgarnęła warkocz do tyłu i skrzyżowała ręce. Czekała na ich kolejne polecenia… Zgadywała, że skują jej ręce. Denerwowała się, bycie pod czyjąć kontrola budziło jej wewnętrzny niepokój. Zachowywała się jednak kompletnie spokojnie i wykonywała polecenia.
- Nie wyglądasz mi ani na wegetariankę, ani na ekolożkę, ani też na lesbijkę - powiedział John. Wszedł do środka. - Obróć się do mnie tyłem i wystaw ręce do tyłu. Skuję cię kajdankami - rzekł zgodnie z przewidywaniami Alice.
Tymczasem Bernie wyjęła telefon. Chyba wibrował. Przystawiła go do ucha.
- Podkomisarz Abban? - zapytała. - Tak… mieliśmy ciężką noc, ale już jest poranek… i może trochę prześpię się w trakcie dnia… - rzuciła i potem zamilkła, słuchając dalszych słów mężczyzny.
Alice posłuchała polecenia Johna.
- A na kogo ci wyglądam? - zapytała, wystawiając ręce spokojnie. Napięła mięśnie, wiedziała, że gdy się tak zrobi, to po rozluźnieniu ich, gdy kajdanki już się zapną, będzie jej luźniej. Słuchała uważnie. Był więc poranek. Miała nadzieję, że uratowano Jennifer. Nie zabiła nikogo z tych, których jej zarzucono, ale podkomisarz Abban miał sporego iksa nad głową.
- Na szaloną, morderczą, ładną laskę. Jedną z tych modliszek, które zabijają w trakcie seksu. Myślę, że tak dałaś radę Steve’owi Carlingtowi, a zwłaszcza Erikowi - mruknął.
- Nie sypiam z byle kim - powiedziała krótko.
- Niektórzy mordercy nawiązują więź ze swoimi ofiarami - mruknął John, spinając ją. - Wtedy nie są byle kim.
- Grypa żołądkowa? Akurat teraz? - Bernie westchnęła. - No dobrze, trudno. I tak ma pan podkomisarz jakieś pięć lat urlopu do wybrania. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek pan zachorował… Tak, tak… musi być ten pierwszy raz.
- On kłamie, nie wierz mu! - rzuciła tylko do Bernie. Uśmiechnęła się, bo nie umiała pohamować złości na Abbana.
- Oczywiście nikt nie sprawdził tego, o co prosiłam? A gdzie ostatnia wola skazanego? - zapytała.
- Nie jesteś piratką, a to XXI wiek. Nikt cię nie będzie pytał o ostatnie życzenie przed skokiem z deski - rzekł John. - Będziesz grzeczna? Mogę cię wyprowadzić? - zapytał.
- Jestem najgrzeczniejszą osobą na świecie. Przyrzekam - obiecała melodyjnym głosem do policjanta. Nie szarpała mu się jednak, więc pozostawała ‘grzeczna’.
- Hmm… tak, cieszę się, że odsłuchał pan nagranie z nocy… Co? Na pewno? - Bernie spojrzała na Alice z niepewnością. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł…
Harper spojrzała na Bernie i na telefon. Czuła odrazę do osoby po drugiej jego stronie. Miała nadzieję, że może jednak miał grypę żołądkową… Że nafaszerowali go jakimś syfem, albo Jenny urwała mu rękę…
- Czy chcesz z nim rozmawiać? Z podkomisarzem Abbanem? - zapytała Bernie. - Bo przeprasza cię, że był w nocy zajęty snem, ale teraz może ukoić twoje nerwy - to zabrzmiało jak cytat.
John popchnął delikatnie Alice w stronę korytarza. Kiedy wyszła na niego, przymrużyła oczy. Było jeszcze ciemno, ale teraz paliły się wszystkie elektryczne światła pod sufitem.
- Chce porozmawiać? Co za życzliwy i sympatyczny człowiek. Podaj mi go proszę… Tylko mam skute ręce, to może być trudne… - zauważyła Alice. Gotowała się w środku niczym woda w garnku.
- Dobrze, John, na chwilę stop - powiedziała Williams.
Na jej twarzy malowała się konsternacja. Chyba widziała, że pomiędzy Abbanem i Alice toczyła się jakaś wojna, jednak nie była pewna, czy to dlatego, bo ona była przestępcą, a on stróżem prawa… czy może pod tym kryło się coś jeszcze więcej.
Podeszła do Alice i przystawiła urządzenie do jej ucha.
- Tego się po tobie nie spodziewałem - usłyszała lodowaty głos policjanta.
- Niespodzianka! Naprawdę ma pan grypę żołądkową? A może ciężką noc z innych powodów? - zapytała miłym tonem.
- Pańscy współpracownicy są przegościnni. Przykro mi, że nie mogliśmy się spotkać, tak jak planowaliśmy… - powiedziała… słodkim, wręcz czułym tonem. Słyszała, że był zły na to, że wylądowała w tym położeniu, może jednak nie wyszło tak źle?
- Naprawdę zabiłaś Carlingtona? I zaatakowałaś Jordana? Wszystko wskazywało na ciebie, jednak instynkt mówił mi, że nie jesteś morderczynią. Przynajmniej nie tak wyrachowaną. Myślałem, że jesteś w to wplątana, ale że pracujesz dla faktycznego wroga. Natomiast to byłaś ty od samego początku… Jak wgryzałaś się w nich?
- Widzi pan… No właśnie nie wgryzłam, ale jako iż pańscy ludzie uważają, że odciski pasujące do moich zębów wystarczą, teraz jestem zamknięta. Wasz morderca nadal jest na wolności, a ja jadę na badanie psychiatryczne, bo najwyraźniej mają mnie za szaloną - powiedziała i uśmiechnęła. Bawiło ją to wszystko.
- Jestem ciekawa kto będzie następny, zwłaszcza, że tyle osób było wczoraj w nocy nad rezerwuarem, a wasz problem mieszka właśnie tam - zagadnęła.
- Jednak nikt nie słucha szaleńca, prawda panie Abban? To wypuści pan wreszcie Jenny? - zagadnęła.
- Jest cennym zakładnikiem - odpowiedział mężczyzna. - Podążamy do kwatery głównej. Musimy to jakoś naprawić, zanim wszystko wezmą diabli. Kto kręcił się wczoraj nad rezerwuarem…? - zawiesił głos. - Muszę… muszę dowiedzieć się więcej - mruknął bardziej do siebie, niż do Alice.
- Dobra, już przyjechali - powiedziała Bernie. - Musicie kończyć...
- Zakładnikiem?! Ty chuju wypuść ją… - zażądała, teraz wybuchając, Alice aż się szarpnęła.
- Porywasz ludzi, a Wiliams daje za ciebie słowo honoru. Oby ci się piekło zwaliło na głowę, masz moje słowo - powiedziała i zamilkła. Kończąc tym samym rozmowę.
- Możliwe, że będziemy musieli rozpocząć współpracę - powiedział Abban. - Ale najpierw musisz ochłonąć. Obawa o przyjaciółkę najwyraźniej nie wystarczy, żebyś nauczyła się grzeczności… - mruknął, po czym rozłączył się.
- Koniec? Już chyba koniec - powiedziała Bernie, zabierając telefon. - Już siódma dwadzieścia, powinni być.
Alice spojrzała na Bernadette.
- I zignorujesz ten fakt? Że nie zaprzeczył, że przetrzymuje Jennifer? Udasz, że tego nie odnotowałaś? Nie jesteś głupia, panno Williams… - zauważyła i uśmiechnęła się do kobiety.
- Nie słyszałam, co mówił… Tylko co ty mówiłaś… - mruknęła Williams i westchnęła.
- Tak, zajeżdżają - mruknął John. Otworzył drzwi wyjściowe, po czym zaczął prowadzić Harper w stronę karetki.
W drodze do pojazdu, nie odzywała się. Patrzyła dumnie przed siebie, nie unikała spojrzeń, jeśli kogoś mijali. Nie wymuszała ich jednak. Po prostu szła tak jak zawsze.
Tylne drzwi rozwarły się. Wyszło z nich dwóch ratowników medycznych. Opuścili mostek i wyjechali kozetką.
- Proszę się tu położyć - poprosili Alice.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - Williams zapytała Harper.
Jej mina wskazywała na to, że chodziło jej o jakąś rozsądną rzecz. “Wysadź w powietrze Abbana”, albo “uwolnij mnie” raczej nie miało spotkać się z akceptacją. Mimo wszystko Bernie musiała myśleć również o własnym życiu i karierze. Nawet gdyby uwierzyła Alice, co raczej nie miało miejsce, pomoc jej wiązałaby się z samobójstwem zawodowym. A możliwe, że i z więziennymi pasami.
- Nie. Niczego nie potrzebuję, a to czego potrzebuję, nie dostanę od ciebie - powiedziała i odwróciła od niej wzrok. Obróciła się i położyła na kozetce. Było to jednak problematyczne, bo albo ugniatała sobie ręce, albo przekrzywiała całe ciało. Mogłaby wylądować całkowicie na brzuchu, ale to byłaby zbyt uwłaczająca poza. Zamknęła oczy. Chciała mieć to wszystko już za sobą.
Jeśli myślała, że było jej niewygodnie, to kiedy pracownicy opletli ją skórzanymi pasami, aby nie mogła ruszyć się nawet na centymetr… Wtedy okazało się, że może być dużo gorzej. Wtoczyli ją do środka. John wszedł do środka wraz z Bernie.
- Dojedziemy do szpitala i cię tam zostawię - powiedziała Williams. - Na moje miejsce przyjedzie zmiana, a ja wreszcie wrócę do domu. Cieszę się, że nie próbujesz nikogo gryźć. Napiszę w raporcie, że byłaś bardzo grzeczna po tym, jak cię złapaliśmy. To na pewno będzie okoliczność łagodząca… w jakimś sensie… - powiedziała, choć raczej w to nie wierzyła.
- Tak… O ile oczywiście to ja jestem morderczynią, a zapewniam cię, że nie jestem - rzuciła i westchnęła.
- Wolałabym jednak, żebyś mnie nie opuszczała. Twoi koledzy mieli mi do powiedzenia parę nieciekawych rzeczy po tym jak wczoraj sobie poszłaś - powiedziała i zerknęła na nią uważnie, a potem przesunęła wzrok na Johna. Czy on też w tym siedział? Miała nadzieję, że nie.
Jego mina nie wyrażała żadnych emocji.
- Eric Jordan zmarł w nocy w szpitalu - Bernie powiedziała bezbarwnym głosem. - Możesz spodziewać się po jego kumplach więcej, niż kilku nieciekawych rzeczy - mruknęła.
Kozetka Alice została przytwierdzona do specjalnego miejsca.
- Potrzebne są sedatywne leki? - zapytał ratownik.
- Nie, nie sądzę - odpowiedziała Bernie.
- Jedziemy - mruknął drugi i rzeczywiście, kierowca zdawało się… usłyszał te słowa, gdyż pojazd ruszył z miejsca.
Alice zapamiętała sobie, że Williams nie zamierzała mrugnąć okiem, jeżeli jej współpracownicy zamierzaliby zrobić jej krzywdę. Musiała coś więc wymyślić, albo liczyć na Abbana. Mogłaby zacząć świrować w psychiatryku, ale to byłoby jeszcze gorsze miejsce do pozostania… Przynajmniej dla niej samej i jej psychiki. Zamknęła oczy i cierpliwie czekała w ten sposób aż dojadą.
Ich cel nie był zbyt daleko. W Douglas wszystko zdawało się mniej więcej blisko siebie. Dojechali spokojnie na miejsce. Alice nie widziała długo gmachu budynku. Aż do momentu, kiedy została wytoczona, przytroczona do kozetki wieloma pasami.


Triskelion był widoczny nawet tutaj. Zdawało się, że na tej wyspie wszystko kręciło się wokół tych trzech nóg złączonych z sobą w udach. Nawet system opieki zdrowotnej.
- Idziemy jakimś tylnym wyjściem, tak? - zapytał John.
- Oddział psychiatryczny znajduje się w dobudowanym, specjalnym budynku - powiedział jeden z ratowników.
- O kurwa… - szepnął John, spoglądając w bok.
Harper spróbowała obrócić głowę, by spojrzeć w tamtą stronę. Co takiego mogło wywołać taką reakcję u funkcjonariusza policji. Oddział jak z horroru, czy zwłoki rozłożone na ulicy? Była ciekawa.
Spostrzegła coś jeszcze innego. Chmarę reporterów.
- Noble’s Hospital, jesteśmy w Noble’s Hospital… - już słyszała podniecone głosy. - Czy to Wampirzyca z Injebreck? - rozbrzmiewały pytania.
- Pierwsze zdjęcia Wampirzycy z Injebreck - ekscytowali się inni.
- Szybciej, musicie jechać szybciej, kurwa - warknął John.
Ratownicy przyspieszyli. Prawie biegli. Alice było niewygodnie, a na dodatek odczuwała każdą nierówność chodnika i to bardzo boleśnie. Leżała na nadgarstkach spiętych metalowymi kajdankami. Była w nie wciśnięta skórzanymi pasami.
Rudowłosa dziennikarka była jeszcze szybsza. Wyglądała jak mysz zmieniona przez czarodziejkę… czy może raczej wiedźmę… w prawdziwego człowieka.
- Dlaczego wysysała pani krew niewinnych ofiar? - zapytała, biegnąc z wyciągniętym mikrofonem za kozetką. - Czy nie pali panią światło słońca?
- Wampirzyca! Wampirzyca z Injebreck! - dziennikarze wyglądali jak reporterzy, ale zachowywali się trochę jak tłum wieśniaków z widłami.
Alice nie miała komentarza dla telewizji… Jeszcze tego brakowało, by ktoś jej znajomy, lub bliski zobaczył ją, a co dopiero usłyszał. Odkręciła więc głowę na bok od reporterki z obojętną miną. Spojrzała w niebo. Skupiała się na tym, by nie koncentrować na bólu rąk i ramion. Wstrzymywała oddech, czekając aż wyjadą na bardziej równą nawierzchnię.
- Jaki smak ma krew? - pytała rudowłosa. - Kto panią przemienił? Dracula? Lestat? A może był to Edward? Który kazał pani zabijać? - pytała, po czym znów wyciągnęła rękę z mikrofonem. Kamerzysta z trudem nadążał z ciężkim sprzętem. Pozostali byli jeszcze dalej.
- Proszę nas nie zadręczać - powiedziała Bernie. - John, pomóż pchać.
Policjant dołączył się robotnikom do pomocy. Alice czuła, że nie ma kompletnie kontroli nad swoim życiem.
- Proszę odpowiedzieć na moje pytania! - krzyknęła ruda.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 18:31.
Ombrose jest offline