Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-06-2019, 18:52   #221
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Wyciągnął szorstki języczek i zaczął lizać ją po dłoniach. Następnie zeskoczył w bok na łóżko i położył się na plecach. Wyciągnął kończyny, chcąc bawić się z Harper.
- Oh… Chcesz się bawić? - zapytała i zaczęła go zaczepiać, uciekając mu palcami. Trochę przywodził jej na myśl Nyrikkiego, ale szybko odpędziła to skojarzenie. Pochyliła się nad nim i dała mu końcówkę swojego warkocza do zabawy, bo przypominała frędzel.
Tymczasem kobieta usłyszała w tle ludzkie głosy. To była Bernie i chyba ktoś jeszcze. Wnet zaczęli zbliżać się w stronę jej celi. Albo jakiegoś innego punktu, który znajdował się niedaleko, gdyż Alice wyraźnie słyszała, jak ich kroki robiły się coraz głośniejsze. Wnet Williams przystanęła na korytarzu.
- A czemu te drzwi są otwarte…? - zapytała. - Słodki boże… - szepnęła i gwałtownie wparowała do środka.
Zapaliła światło i spojrzała na celę Alice. Złapała się za serce i westchnęła z ulgą, widząc, że zabójczyni wariatka była wciąż spacyfikowana.
- Kto tu zostawił te klucze? - spojrzała na podłogę. - John? - zerknęła na policjanta za jej plecami.
- Mnie nie pytaj, ja mam swoje przy pas… - zawiesił głos. - Kurwa!
Bernie spojrzała pytająco na Alice.
- To nie ja… to krasnoludki - powiedziała cynicznie. Nie miała ochoty rozmawiać z żadnym policjantem. Bawiła się dalej z kociakiem spokojnie. Światło piekło ją w oczy. Potarła dłonią twarz, żeby pozbyć się niemiłego uczucia.
Kotek jednak spłoszył się na widok obcych. Zeskoczył szybko niczym błyskawica i zanurkował pomiędzy nogami funkcjonariuszy. Po chwili już go nie było.
- Za chwilę dostaniesz coś do jedzenia - powiedziała Bernie. - Pomyślałam, że może jesteś głodna i kupiłam coś na mieście. Nie mamy żadnej stołówki dla przetrzymywanych. Tylko jedz szybko, bo karetka jest już w drodze - powiedziała i wyszła.
- Załatw się, jeśli tego jeszcze nie zrobiłaś - rzucił John i przymknął drzwi.
- Po co karetka… Przecież nie jestem ranna… - mruknęła za nimi. Nie do końca rozumiała procedury. W końcu nigdy nie była w takich okolicznościach. Nie była głodna. Stres nie pozwalał jej jeść. Z toalety jednak skorzystała. Nie zapytała ich jaka była godzina, uznała że wcześniej czy później się tego dowie.
Bernie wróciła. Wsunęła między kraty papierowy worek, w którym Alice spostrzegła dwie drożdżówki ze śliwką.
- To z Noble’s Hospital - powiedział John.
- Z oddziału psychiatrycznego - dodała Bernie. - Będziesz musiała zostać zbadana przez lekarzy - powiedziała. - Niestety nie mają w obowiązkach konsultacji zewnętrznych… więc tutaj się nie pofatygują. Dlatego zmierzasz na konsultację… wewnętrzną - mruknęła.
- Nie martw się, będziemy cały czas blisko ciebie - powiedział policjant.
‘Szkoda, bo chciałabym, żebyście byli jak najdalej…’ - pomyślała Harper. Oddział psychiatryczny. Alice wzięła jedną drożdżówkę i zjadła niechętnie. Właściwie to wmusiła ją w siebie. Drugiej nie tknęła. Nie miała ochoty z nimi rozmawiać, więc kompletnie zamilkła. Zamknęła się za szczelnymi drzwiami własnego umysłu. Analizowała powoli otoczenie. Na razie, musiała czekać.
- Proszę, załóż to - powiedziała Williams.
Otworzyła drzwi i podała jej kurtkę. Zwykłą, z policyjnym logiem. Wydawała się przynajmniej ciepła.
- Smakowała? - zapytała Bernie.
- Nie tak dobra, jak krew, ale wciąż posila, co nie? - rzucił John z uśmieszkiem.
- Ale byście się zdziwili, jakbym była wegetarianką… - powiedziała z przekąsem. Przyjęła kurtkę i ubrała. Odgarnęła warkocz do tyłu i skrzyżowała ręce. Czekała na ich kolejne polecenia… Zgadywała, że skują jej ręce. Denerwowała się, bycie pod czyjąć kontrola budziło jej wewnętrzny niepokój. Zachowywała się jednak kompletnie spokojnie i wykonywała polecenia.
- Nie wyglądasz mi ani na wegetariankę, ani na ekolożkę, ani też na lesbijkę - powiedział John. Wszedł do środka. - Obróć się do mnie tyłem i wystaw ręce do tyłu. Skuję cię kajdankami - rzekł zgodnie z przewidywaniami Alice.
Tymczasem Bernie wyjęła telefon. Chyba wibrował. Przystawiła go do ucha.
- Podkomisarz Abban? - zapytała. - Tak… mieliśmy ciężką noc, ale już jest poranek… i może trochę prześpię się w trakcie dnia… - rzuciła i potem zamilkła, słuchając dalszych słów mężczyzny.
Alice posłuchała polecenia Johna.
- A na kogo ci wyglądam? - zapytała, wystawiając ręce spokojnie. Napięła mięśnie, wiedziała, że gdy się tak zrobi, to po rozluźnieniu ich, gdy kajdanki już się zapną, będzie jej luźniej. Słuchała uważnie. Był więc poranek. Miała nadzieję, że uratowano Jennifer. Nie zabiła nikogo z tych, których jej zarzucono, ale podkomisarz Abban miał sporego iksa nad głową.
- Na szaloną, morderczą, ładną laskę. Jedną z tych modliszek, które zabijają w trakcie seksu. Myślę, że tak dałaś radę Steve’owi Carlingtowi, a zwłaszcza Erikowi - mruknął.
- Nie sypiam z byle kim - powiedziała krótko.
- Niektórzy mordercy nawiązują więź ze swoimi ofiarami - mruknął John, spinając ją. - Wtedy nie są byle kim.
- Grypa żołądkowa? Akurat teraz? - Bernie westchnęła. - No dobrze, trudno. I tak ma pan podkomisarz jakieś pięć lat urlopu do wybrania. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek pan zachorował… Tak, tak… musi być ten pierwszy raz.
- On kłamie, nie wierz mu! - rzuciła tylko do Bernie. Uśmiechnęła się, bo nie umiała pohamować złości na Abbana.
- Oczywiście nikt nie sprawdził tego, o co prosiłam? A gdzie ostatnia wola skazanego? - zapytała.
- Nie jesteś piratką, a to XXI wiek. Nikt cię nie będzie pytał o ostatnie życzenie przed skokiem z deski - rzekł John. - Będziesz grzeczna? Mogę cię wyprowadzić? - zapytał.
- Jestem najgrzeczniejszą osobą na świecie. Przyrzekam - obiecała melodyjnym głosem do policjanta. Nie szarpała mu się jednak, więc pozostawała ‘grzeczna’.
- Hmm… tak, cieszę się, że odsłuchał pan nagranie z nocy… Co? Na pewno? - Bernie spojrzała na Alice z niepewnością. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł…
Harper spojrzała na Bernie i na telefon. Czuła odrazę do osoby po drugiej jego stronie. Miała nadzieję, że może jednak miał grypę żołądkową… Że nafaszerowali go jakimś syfem, albo Jenny urwała mu rękę…
- Czy chcesz z nim rozmawiać? Z podkomisarzem Abbanem? - zapytała Bernie. - Bo przeprasza cię, że był w nocy zajęty snem, ale teraz może ukoić twoje nerwy - to zabrzmiało jak cytat.
John popchnął delikatnie Alice w stronę korytarza. Kiedy wyszła na niego, przymrużyła oczy. Było jeszcze ciemno, ale teraz paliły się wszystkie elektryczne światła pod sufitem.
- Chce porozmawiać? Co za życzliwy i sympatyczny człowiek. Podaj mi go proszę… Tylko mam skute ręce, to może być trudne… - zauważyła Alice. Gotowała się w środku niczym woda w garnku.
- Dobrze, John, na chwilę stop - powiedziała Williams.
Na jej twarzy malowała się konsternacja. Chyba widziała, że pomiędzy Abbanem i Alice toczyła się jakaś wojna, jednak nie była pewna, czy to dlatego, bo ona była przestępcą, a on stróżem prawa… czy może pod tym kryło się coś jeszcze więcej.
Podeszła do Alice i przystawiła urządzenie do jej ucha.
- Tego się po tobie nie spodziewałem - usłyszała lodowaty głos policjanta.
- Niespodzianka! Naprawdę ma pan grypę żołądkową? A może ciężką noc z innych powodów? - zapytała miłym tonem.
- Pańscy współpracownicy są przegościnni. Przykro mi, że nie mogliśmy się spotkać, tak jak planowaliśmy… - powiedziała… słodkim, wręcz czułym tonem. Słyszała, że był zły na to, że wylądowała w tym położeniu, może jednak nie wyszło tak źle?
- Naprawdę zabiłaś Carlingtona? I zaatakowałaś Jordana? Wszystko wskazywało na ciebie, jednak instynkt mówił mi, że nie jesteś morderczynią. Przynajmniej nie tak wyrachowaną. Myślałem, że jesteś w to wplątana, ale że pracujesz dla faktycznego wroga. Natomiast to byłaś ty od samego początku… Jak wgryzałaś się w nich?
- Widzi pan… No właśnie nie wgryzłam, ale jako iż pańscy ludzie uważają, że odciski pasujące do moich zębów wystarczą, teraz jestem zamknięta. Wasz morderca nadal jest na wolności, a ja jadę na badanie psychiatryczne, bo najwyraźniej mają mnie za szaloną - powiedziała i uśmiechnęła. Bawiło ją to wszystko.
- Jestem ciekawa kto będzie następny, zwłaszcza, że tyle osób było wczoraj w nocy nad rezerwuarem, a wasz problem mieszka właśnie tam - zagadnęła.
- Jednak nikt nie słucha szaleńca, prawda panie Abban? To wypuści pan wreszcie Jenny? - zagadnęła.
- Jest cennym zakładnikiem - odpowiedział mężczyzna. - Podążamy do kwatery głównej. Musimy to jakoś naprawić, zanim wszystko wezmą diabli. Kto kręcił się wczoraj nad rezerwuarem…? - zawiesił głos. - Muszę… muszę dowiedzieć się więcej - mruknął bardziej do siebie, niż do Alice.
- Dobra, już przyjechali - powiedziała Bernie. - Musicie kończyć...
- Zakładnikiem?! Ty chuju wypuść ją… - zażądała, teraz wybuchając, Alice aż się szarpnęła.
- Porywasz ludzi, a Wiliams daje za ciebie słowo honoru. Oby ci się piekło zwaliło na głowę, masz moje słowo - powiedziała i zamilkła. Kończąc tym samym rozmowę.
- Możliwe, że będziemy musieli rozpocząć współpracę - powiedział Abban. - Ale najpierw musisz ochłonąć. Obawa o przyjaciółkę najwyraźniej nie wystarczy, żebyś nauczyła się grzeczności… - mruknął, po czym rozłączył się.
- Koniec? Już chyba koniec - powiedziała Bernie, zabierając telefon. - Już siódma dwadzieścia, powinni być.
Alice spojrzała na Bernadette.
- I zignorujesz ten fakt? Że nie zaprzeczył, że przetrzymuje Jennifer? Udasz, że tego nie odnotowałaś? Nie jesteś głupia, panno Williams… - zauważyła i uśmiechnęła się do kobiety.
- Nie słyszałam, co mówił… Tylko co ty mówiłaś… - mruknęła Williams i westchnęła.
- Tak, zajeżdżają - mruknął John. Otworzył drzwi wyjściowe, po czym zaczął prowadzić Harper w stronę karetki.
W drodze do pojazdu, nie odzywała się. Patrzyła dumnie przed siebie, nie unikała spojrzeń, jeśli kogoś mijali. Nie wymuszała ich jednak. Po prostu szła tak jak zawsze.
Tylne drzwi rozwarły się. Wyszło z nich dwóch ratowników medycznych. Opuścili mostek i wyjechali kozetką.
- Proszę się tu położyć - poprosili Alice.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - Williams zapytała Harper.
Jej mina wskazywała na to, że chodziło jej o jakąś rozsądną rzecz. “Wysadź w powietrze Abbana”, albo “uwolnij mnie” raczej nie miało spotkać się z akceptacją. Mimo wszystko Bernie musiała myśleć również o własnym życiu i karierze. Nawet gdyby uwierzyła Alice, co raczej nie miało miejsce, pomoc jej wiązałaby się z samobójstwem zawodowym. A możliwe, że i z więziennymi pasami.
- Nie. Niczego nie potrzebuję, a to czego potrzebuję, nie dostanę od ciebie - powiedziała i odwróciła od niej wzrok. Obróciła się i położyła na kozetce. Było to jednak problematyczne, bo albo ugniatała sobie ręce, albo przekrzywiała całe ciało. Mogłaby wylądować całkowicie na brzuchu, ale to byłaby zbyt uwłaczająca poza. Zamknęła oczy. Chciała mieć to wszystko już za sobą.
Jeśli myślała, że było jej niewygodnie, to kiedy pracownicy opletli ją skórzanymi pasami, aby nie mogła ruszyć się nawet na centymetr… Wtedy okazało się, że może być dużo gorzej. Wtoczyli ją do środka. John wszedł do środka wraz z Bernie.
- Dojedziemy do szpitala i cię tam zostawię - powiedziała Williams. - Na moje miejsce przyjedzie zmiana, a ja wreszcie wrócę do domu. Cieszę się, że nie próbujesz nikogo gryźć. Napiszę w raporcie, że byłaś bardzo grzeczna po tym, jak cię złapaliśmy. To na pewno będzie okoliczność łagodząca… w jakimś sensie… - powiedziała, choć raczej w to nie wierzyła.
- Tak… O ile oczywiście to ja jestem morderczynią, a zapewniam cię, że nie jestem - rzuciła i westchnęła.
- Wolałabym jednak, żebyś mnie nie opuszczała. Twoi koledzy mieli mi do powiedzenia parę nieciekawych rzeczy po tym jak wczoraj sobie poszłaś - powiedziała i zerknęła na nią uważnie, a potem przesunęła wzrok na Johna. Czy on też w tym siedział? Miała nadzieję, że nie.
Jego mina nie wyrażała żadnych emocji.
- Eric Jordan zmarł w nocy w szpitalu - Bernie powiedziała bezbarwnym głosem. - Możesz spodziewać się po jego kumplach więcej, niż kilku nieciekawych rzeczy - mruknęła.
Kozetka Alice została przytwierdzona do specjalnego miejsca.
- Potrzebne są sedatywne leki? - zapytał ratownik.
- Nie, nie sądzę - odpowiedziała Bernie.
- Jedziemy - mruknął drugi i rzeczywiście, kierowca zdawało się… usłyszał te słowa, gdyż pojazd ruszył z miejsca.
Alice zapamiętała sobie, że Williams nie zamierzała mrugnąć okiem, jeżeli jej współpracownicy zamierzaliby zrobić jej krzywdę. Musiała coś więc wymyślić, albo liczyć na Abbana. Mogłaby zacząć świrować w psychiatryku, ale to byłoby jeszcze gorsze miejsce do pozostania… Przynajmniej dla niej samej i jej psychiki. Zamknęła oczy i cierpliwie czekała w ten sposób aż dojadą.
Ich cel nie był zbyt daleko. W Douglas wszystko zdawało się mniej więcej blisko siebie. Dojechali spokojnie na miejsce. Alice nie widziała długo gmachu budynku. Aż do momentu, kiedy została wytoczona, przytroczona do kozetki wieloma pasami.


Triskelion był widoczny nawet tutaj. Zdawało się, że na tej wyspie wszystko kręciło się wokół tych trzech nóg złączonych z sobą w udach. Nawet system opieki zdrowotnej.
- Idziemy jakimś tylnym wyjściem, tak? - zapytał John.
- Oddział psychiatryczny znajduje się w dobudowanym, specjalnym budynku - powiedział jeden z ratowników.
- O kurwa… - szepnął John, spoglądając w bok.
Harper spróbowała obrócić głowę, by spojrzeć w tamtą stronę. Co takiego mogło wywołać taką reakcję u funkcjonariusza policji. Oddział jak z horroru, czy zwłoki rozłożone na ulicy? Była ciekawa.
Spostrzegła coś jeszcze innego. Chmarę reporterów.
- Noble’s Hospital, jesteśmy w Noble’s Hospital… - już słyszała podniecone głosy. - Czy to Wampirzyca z Injebreck? - rozbrzmiewały pytania.
- Pierwsze zdjęcia Wampirzycy z Injebreck - ekscytowali się inni.
- Szybciej, musicie jechać szybciej, kurwa - warknął John.
Ratownicy przyspieszyli. Prawie biegli. Alice było niewygodnie, a na dodatek odczuwała każdą nierówność chodnika i to bardzo boleśnie. Leżała na nadgarstkach spiętych metalowymi kajdankami. Była w nie wciśnięta skórzanymi pasami.
Rudowłosa dziennikarka była jeszcze szybsza. Wyglądała jak mysz zmieniona przez czarodziejkę… czy może raczej wiedźmę… w prawdziwego człowieka.
- Dlaczego wysysała pani krew niewinnych ofiar? - zapytała, biegnąc z wyciągniętym mikrofonem za kozetką. - Czy nie pali panią światło słońca?
- Wampirzyca! Wampirzyca z Injebreck! - dziennikarze wyglądali jak reporterzy, ale zachowywali się trochę jak tłum wieśniaków z widłami.
Alice nie miała komentarza dla telewizji… Jeszcze tego brakowało, by ktoś jej znajomy, lub bliski zobaczył ją, a co dopiero usłyszał. Odkręciła więc głowę na bok od reporterki z obojętną miną. Spojrzała w niebo. Skupiała się na tym, by nie koncentrować na bólu rąk i ramion. Wstrzymywała oddech, czekając aż wyjadą na bardziej równą nawierzchnię.
- Jaki smak ma krew? - pytała rudowłosa. - Kto panią przemienił? Dracula? Lestat? A może był to Edward? Który kazał pani zabijać? - pytała, po czym znów wyciągnęła rękę z mikrofonem. Kamerzysta z trudem nadążał z ciężkim sprzętem. Pozostali byli jeszcze dalej.
- Proszę nas nie zadręczać - powiedziała Bernie. - John, pomóż pchać.
Policjant dołączył się robotnikom do pomocy. Alice czuła, że nie ma kompletnie kontroli nad swoim życiem.
- Proszę odpowiedzieć na moje pytania! - krzyknęła ruda.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 18:31.
Ombrose jest offline  
Stary 07-06-2019, 18:53   #222
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice zerknęła na nią i pokręciła głową ze znużonym wyrazem twarzy. Po czym znów odwróciła głowę i zamknęła oczy. Nie chciało już jej się na to patrzeć. Nie miała zamiaru być niczyją rozrywką. Już wystarczyło, że trzymano ją wcześniej w celi, odebrano kontrolę, wieziono na badanie psychiatryczne i grożono gwałtem. Dzisiejszy dzień miał być naprawdę ponurym.
- Dzięki bogu… - mruknęła Bernie.
Wnet zatrzymali się. Ratownik wyjął kartę i przytknął ją do czytnika. Drzwi zaczęły się otwierać. Mężczyzna powrócił do kozetki. Wnet ruszyli raz jeszcze w stronę wejścia na oddział psychiatryczny.
- Jakiś komentarz - poprosiła rudowłosa. - Jakikolwiek… - wyciągnęła mikrofon po raz ostatni w stronę Alice.
Harper jednak nabrała wody w usta. Ostatnim co chciałaby w życiu zobaczyć, to swój cytat pod tytułem ‘Wampirzyca z Injebreck’. Już sama ta pomysłowa ksywka ją drażniła. Czy ona dla nich była jakimś realnym Hannibalem Lecterem? Miała nadzieję, że nie. Westchnęła ciężko, kiedy wjechali na równą nawierzchnię korytarza oddziału. Ręce jej ścierpły.
Na oddziale psychiatrycznym było wyjątkowo… spokojnie i zwyczajnie. Tak właściwie wyglądał jak każdy inny oddział. Było czysto, biało i nowocześnie.


- Wampirzyca z Injebreck - parsknął John. Bardziej z gniewu, niż z rozbawienia. - Tytułować powinno się bohaterów i królów. A nie…
- John, dość - przerwała mu Bernie. - Bez względu na to, co zrobiła, my możemy pozostać profesjonalni.
- Uważajcie na nią - mruknął John, kiedy ratownicy zaczęli odpinać ją z pasów. Wreszcie usiadła na kozetce, ale wnet musiała ją opuścić. Mężczyźni ruszyli z łóżkiem dalej, opuszczając ich bez słowa pożegnania.
Alice rozejrzała się po otoczeniu. Nie lubiła szpitali… Szczególnie psychiatrycznych. Przez całe życie, odkąd jeździła odwiedzać matkę, nawdychała się już chyba wszystkich możliwych odorów z takiego miejsca… Od środków dezynfekujących i lekarstw, po zapach kredek i papieru, kończąc na odorze potu i fekaliów niektórych pacjentów. Psychiatryk nie mógłby jej niczym zaskoczyć… Jedyne co, to przerażał ją swoim widmem… Nie chciała skończyć jak swoja matka, wiecznie odurzona lekami.
- Dzień dobry - w tle rozległ się kobiecy głos.
Był… dziwny. Troszeczkę tak, jak gdyby mówiąca śniła na jawie, choć z drugiej strony… było w tym tonie coś konkretnego i ostrego. Zdecydowanego.
- Nazywam się doktor Cynthia Lethe - powiedziała. - Będę się panią zajmować.
Stanęła tuż przed Alice. Była atrakcyjną, wysoką kobietą o rudych włosach.
- Podałabym pani rękę, proszę wybaczyć mi maniery… - zawiesiła głos. - Obawiam się, że tym razem nie wszystkie uprzejmości zostaną dopełnione.


Alice rozpoznawała jej twarz… nie była tylko pewna skąd.
Zmarszczyła lekko brwi.
- Mm… Dzień dobry… Mam wrażenie, że gdzieś panią widziałam… Ale może to tylko wrażenie… Co do uprzejmości, no cóż… siły wyższe - wzruszyła ramionami. W międzyczasie rozprostowywała skostniałe palce po tym jak straciła w nich czucie po przygniataniu podczas drogi na miejsce. Zerknęła na Bernie i na Johna. Następnie jej wzrok znów padł na Cynthię. Czekała dokąd ta ich zaprowadzi.
- Proszę za mną - powiedziała lekarka.
Zaprowadziła ich do niewielkiego, lecz bardzo gustownie urządzonego gabinetu. Alice skojarzył się nieco z gabinetem jej ojca w Portland, choć rzecz jasna brakowało wszystkich wygód i na przykład telewizora. Mimo to znalazło się miejsce na przykład na elegancki dywan, gustowne meble, czy fotel antyk.
- Mam z panią porozmawiać - powiedziała Cynthia Lethe. - Czy istnieje taka możliwość, żeby państwa przy tym nie było? - zapytała policjantów. - Pacjenci dużo bardziej otwierają się w odpowiednim otoczeniu zapewniającym intymność i prywatność… - zawiesiła głos.
Bernie i John spojrzeli po sobie.
- To dla pani komfortu i bezpieczeństwa - powiedziała Williams.
Cynthia roześmiała się perliście.
- Proszę mi uwierzyć, jestem w stanie o siebie zadbać - powiedziała i podeszła do policjantów. Dotknęła ich ramion. - Proszę, wyjdźmy na korytarz. Chciałabym dowiedzieć się kilku szczegółów - rzekła i wyprowadziła ich na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.
To był moment, w którym Harper zaczęła się rozglądać i oceniać. Obejrzała okna i meble. Rozejrzała się, czy były tu ostre przedmioty. Nie zamierzała ich użyć na Lethe, ale mogły się przydać na przykład później na posterunku. Zaczęła spacerować po pomieszczeniu niezbyt pospiesznie, szukając czegokolwiek przydatnego. Wyjrzała też przez okna na zewnątrz. Padały akurat na wejście do oddziału. Dziennikarze próbowali przedostać się do środka, aby przeprowadzić wywiad z Wampirzycą z Injebreck, jednak rzecz jasna nie mogli taranem wywalić drzwi. Za samymi oknami znajdowały się kraty. Alice nie mogłaby przecisnąć się przez nie… nawet gdyby była kotem. Samo zbicie okna nic by nie dało. Może jedynie wpuściłoby do środka nieco świeżego powietrza. Harper dostrzegła na biurku zwykły asortyment biurowy. Spinacze, agrafki, kartki, długopisy… niestety nie było nożyczek. Ani noży, buzdyganów, pistoletów, czy innych przydatnych rzeczy. Wnet podskoczyła, kiedy usłyszała głos Cynthii. Nawet nie zauważyła, kiedy kobieta weszła do środka.
- Zostałyśmy same - powiedziała kojącym głosem. - Przekonałam pani przyjaciół, aby na chwilę zostawili nas same. Choć pewnie nie nazwałaby ich pani swoimi przyjaciółmi, czy się mylę? - krokiem pełnym gracji ruszyła do swojego fotela. Miała wysokie obcasy, ale Harper nie słyszała stukania po posadzce. - Proszę usiąść na krześle - poprosiła, wskazując to znajdujące się po drugiej stronie biurka.
- Wykonują swoją pracę… - powiedziała tylko, po czym podeszła do wskazanego krzesła. Alice usiadła na nim, zostawiając sobie nieco przestrzeni, by nie opierać się na skutych rękach. Założyła nogę na nogę, po czym przyjrzała się kobiecie. Wolała nie zaczynać rozmowy. Nie miała ochoty być analizowana. Miała przeczucie, że skoro przydzielono jej Cynthię, musiała być dobra, skoro uważano ją za morderczynię. Siedziała więc w ciszy i czekała na jej pierwszy ruch.
Cynthia nachyliła się i uśmiechnęła się do niej, jak gdyby były najlepszymi przyjaciółkami, które spotkały się przy kawie. A zaraz miała rozpocząć się litania ploteczek i newsów.
- Jak się pani nazywa i czy może mi pani powiedzieć, gdzie jesteśmy? - najwyraźniej chciała rozpocząć od podstawowego zbadania orientacji auto- i allopsychicznej Alice.
Harper przymrużyła oczy. Jeśli zacznie zmyślać, zostanie tu zatrzymana… Wymknie się policjantom i Abbanowi. Jednak utknie w swoim piekle. Wahała się.
- Alice Harper, Douglas, Isle of Man. Szpital, bodajże Noble… oddział psychiatryczny - wyrecytowała spokojnym tonem. Wzięła wdech i spróbowała się nieco rozluźnić. Nie chciała wyjść na zestresowaną tym miejscem, choć była jak diabli.
- Jest pani odziana w więzienny strój, ale sprawia pani wrażenie spokojnej osoby. Jak to się stało, że się pani tu znalazła? - zapytała Cynthia. - Czy zrobiła pani to, o co panią posądza policja? Jest pani moim pacjentem i nie muszę im niczego wyjawiać. Proszę nie obawiać się mnie.
Alice przyjrzała jej się uważnie.
- Jechałam w nocy do miasta, albowiem zaginęła moja przyjaciółka. Dostałam telefon od pani Bernadette Williams, która stoi na zewnątrz, że chce ze mną o czymś ważnym porozmawiać. Myślałam, że sprawa dotyczy tego tematu, jednak kiedy dostałam się na komisariat, pokazała mi zdjęcia symulacji uzębienia z ciał dwóch ofiar, a następnie, że pasowały do mojego zdjecia dentystycznego. Zostałam zatrzymana. Jednak nie dokonałam żadnej z tych zbrodni i nie mam z tym nic wspólnego, poza faktem, że po prostu przebywałam w posiadłości w pobliżu. Niestety nie mam logicznego wytłumaczenia na to jak odciski moich zębów pokrywały się z tymi na ciałach. Mogłabym posłużyć się za to wszelkimi nielogicznymi, ze względu na fakt, że jeśli wyjdę na zwariowaną, uratuje mnie pani przed zbiorowym gwałtem obiecanym mi już na komendzie - wystrzeliła w nią informacjami.
- Ponieważ, ponoć ugryziony przeze mnie policjant zmarł dziś w nocy i jego towarzysze zapowiedzieli mi zemstę… Nie mam najprzyjemniejszych wakacji - westchnęła.
- Wolałaby pani zostać u nas na noc? - zapytała Lethe. - Jeżeli poczułaby się pani bardziej bezpiecznie, a ja mogłabym z panią dłużej porozmawiać, to wszyscy by na tym zyskali, czyż nie? Może nieco bardziej prymitywne, grubiańskie i bezczelne instynkty niektórych policjantów nie zostałyby zaspokojone, ale odnoszę wrażenie, że pani o to właśnie chodzi - uśmiechnęła się lekko. Nie wydawała się szczególnie poruszona lub zbulwersowana wzmianką o zbiorowym gwałcie. Bycie psychiatrą jednak przygotowywało na wszystko.
- Waham się tylko dlatego, że raczej bardzo szczególnie nie przepadam za szpitalami psychiatrycznymi… - powiedziała Alice i uśmiechnęła się bardzo cierpko.
- Dlaczego? - zapytała Cynthia. - Czy już pani przebywała na jakimś? - uśmiechnęła się do niej zachęcająco. - Jeśli tak, to nie jest to dla pani nowość. Mam na myśli rozmowę z lekarzami. Czasami bywają nieprzyjemne, ale ja staram się, żeby moi pacjenci czuli komfort. Jeśli więc chciałaby zostać pani dłużej, aby uciec od potencjalnie nieprzyjemnej sytuacji… - zawiesiła głos.
- Chciałabym zostać dłużej, aby uciec od potencjalnie nieprzyjemnej sytuacji… To nie ja byłam w takim szpitalu jako pacjent. Moja matka. Próby samobójcze… Miałam tylko ją i od dzieciństwa odwiedzałam ją w zakładzie. Źle mi się po prostu kojarzą… - powiedziała i pokręciła głową.
- Jaki jest cel naszej rozmowy? Ma pani oszacować moją poczytalność? Czy coś jeszcze? - zapytała.
Cynthia uśmiechnęła się do niej szeroko.
- O tym porozmawiamy później. Teraz wyjdę do państwa policjantów, aby przekonać ich, że ich udział nie jest już dłużej konieczny - powiedziała. - Proszę chwilę poczekać - poprosiła.
Następnie wstała i tak po prostu wyszła, zostawiając Alice samą.
Harper kiwnęła głową.
- W porządku, czekam… - powiedziała spokojnym tonem i westchnęła. Miała nadzieję, że nie skończy się dla niej ta decyzja gorzej, niż gdyby wróciła na komendę. Jednak wizja zbiorowego gwałtu poważnie ją wstrząsnęła. Siedziała więc i czekała cierpliwie.
Minęły może trzy minuty, kiedy drzwi znowu otworzyły się. Wejrzała do środka pielęgniarka.
- Pani Harper? - zapytała. - Czy mogę wejść do środka? - zapytała, po czym to zrobiła, nie czekając na odpowiedź. - Pani Lethe zatrzymały obowiązki i wkrótce będzie kontynuowała z panią rozmowę. Mam przeprowadzić panią do izolatki. Czy poszłaby pani ze mną? - poprosiła.
Była młoda i atrakcyjna. Miała blond włosy, ale dość ciemnego, naturalnego koloru. Duże orzechowe włosy były otoczone mrowiem rzęs. Alice miała dziwne przeczucie, że wcale nie były doczepiane.
Rudowłosa podniosła się.
- Tak proszę… Czy zostaną mi zdjęte te kajdanki? - zapytała jeszcze, powoli podchodząc w stronę kobiety, ale zatrzymała się dwa kroki od niej.
- Tak, ale w izolatce - powiedziała i przepuściła ją na korytarz.
Potem obróciła się i ruszyła żwawym krokiem w sobie znanym kierunku.
- Tędy poprosiła.
Wnet Alice znalazła się w kolejnym pomieszczeniu przeznaczonym tylko dla niej. Wszystkie ściany były, rzecz jasna, wyłożone miękkimi, zielonymi materacami. O dziwo przeznaczono dla niej okno, jednak nie można było go w żaden sposób otworzyć. Wątpiła, aby łatwo je było zbić. W podłogę wbudowano metalową płytkę do załatwiania się. Niedaleko był materac z białą poduszką.


- Proszę się obrócić i chwilę stać nieruchomo. Zdejmę pani kajdanki. Znajduje się pani w monitorowanym pomieszczeniu, więc proszę nie próbować ucieczki. Zostanie pani łatwo złapana… - zawiesiła głos.
Alice weszła do środka, po czym wystawiła ręce do kobiety. Czekała cierpliwie, aż kobieta ją rozkuje. Weszła głębiej do pomieszczenia, a następnie usiadła na materacu i oparła się o ścianę. Zaczęła rozmasowywać łokcie i nadgarstki. Znowu zmuszona była czekać. Przymknęła oczy.
Kiedy tak siedziała… i przymykała oczy… Zaczęła wyobrażać sobie twarz Cynthii Lethe. Nagle uświadomiła sobie, gdzie widziała ją wcześniej. Wtedy wyglądała zupełnie inaczej. Była zielona, półprzezroczysta, bardziej efemeryczna… jednak to była ona. Zgadzały się rysy twarzy. Alice przed chwilą rozmawiała z przywódczynią mooinjer veggey. A przynajmniej osobą wyglądającą identycznie do wróżki, która wtrąciła poprzednika Harper do nieskończonej studni wypełnionej zielonym światłem…
Harper zmarszczyła brwi i otworzyła oczy. Była w zielonym pomieszczeniu… Czy to miało znaczenie? Czy weszła z deszczu pod rynnę? Rozejrzała się, po czym westchnęła. I tak nie miała jak wydostać się z izolatki, więc postanowiła położyć się i odpocząć. Rozmasowane nadgarstki już jej nie bolały. Zaczęła więc cicho nucić coś, by zabić nudę i ciszę w pomieszczeniu. Cisza drażniła ją. Gdy się znudziła i tym, zaczęła medytować. Tym razem bez konkretnej wizji. Po prostu pozwoliła sobie skupiać się na swoim oddechu i odpoczywać od natłoku myśli.
Wnet drzwi otworzyły się raz jeszcze.
- Proszę się nie stresować tym, że… - mężczyzna zakaszlał - ...pomieszczenie jest kompletnie monitorowane i nagrywane. Chcemy, żeby było tu pani przyjemnie.
Do środka wszedł pielęgniarz z czarnym wąsem oraz czarnymi włosami. Na oczach miał okrągłe lenonki.
- Ależ akurat jakoś mi to nie przeszkadza… - przyjrzała mu się i zamilkła z wrażenia.
- Hmm… - mruknął, wchodząc do środka. - Jeśli jest pani głodna, to proszę udać się ze mną do stołówki.
Przebranie Kita było bezbłędne.
Alice siedziała chwilę w bezruchu. Musiała powstrzymać wszelkie odruchy chęci uściskania go.
- Tak… Jadłam dziś tylko drożdżówkę… Myślę, że powinnam coś zjeść - powiedziała, po czym podniosła się i bez nadmiernego pośpiechu ruszyła za nim. Milczała, świadoma tego, że jest nagrywana, nie wiedziała też jak sprawy z tym miały się na korytarzu… Zastanawiała się jakim cudem się tu dostał.
- Tak. Na przykład coś dobrego - zaproponował Kaiser. - A teraz skuję panią bardzo, bardzo mocno, bo jest pani złą, złą kobietą - rzekł. Zabrzmiało to bardziej jak wstęp do seksu, niż coś, co powiedziałby rzeczywiście pielęgniarz oddziału psychiatrycznego.
Stanął za Alice i chwycił jej nadgarstki mocno.
- Teraz jest pani skuta bardzo, bardzo mocno - powiedział i popchnął ją do przodu w stronę korytarza. Zamknął drzwi do izolatki.
Chyba chciał iść w prawo. Natomiast w korytarzu po lewej Alice spostrzegła doktor Cynthię. Rozmawiała z kimś przed drzwiami swojego gabinetu. Była odwrócona do nich tyłem. Skinęła głową i weszła do siebie.
- A teraz zjemy coś naprawdę, naprawdę smacznego - zamruczał Kit.
Alice mogła poddać mu się i zapewne uciec. Jednak… może to był właśnie czas konfrontacji? Wiedziała, gdzie była doktor Lethe.
Śpiewaczka dała się prowadzić dalej Kaiserowi. Starała się nie zaśmiać na to, co mówił. Była zbyt ciekawa jakim cudem się tu dostał i jak otworzył izolatkę… Miała całą salwę pytań, jednak musiała z tym wszystkim poczekać. Musnęła palcami zebranych z tyłu dłoni jego dłoń, jakby chciała go tym pogłaskaniem chociaz powitać i mu podziękować.
- Hmm… - Kit zamruczał.
Po kilkunastu sekundach stanęli przed jednymi z tylnych drzwi prowadzących z budynku na zewnątrz. Chyba tym wejściem wchodzili do środka pracownicy. Poprzednie było zarezerwowane głównie dla odwiedzających. Nie było jednak aż tak wygodne, gdyż znajdowało się dalej od parkingu.
Kaiser zaczerpnął powietrza i puścił Alice na moment. Podniósł rękę i przysunął ją do keypada. Jego oczy błyszczały jasną bielą. Wpisał kod - 4 7 9 3 1 0 0 2. Następnie wytarł strużkę krwi, która ściekła mu z nosa. Drzwi otworzyły się, a Alice poczuła na twarzy podmuch wiatru. Podmuch wolności.
Harper wciągnęła głęboko do płuc powietrza. Zaraz jednak rozejrzała się, czy nie było w pobliżu reporterów, albo potencjalnie policji. Nie, to było sekretne, tylne przejście. Alice widziała wokół siebie głównie szarość okolicznych budynków. Jednak Kaiser chyba wiedział, gdzie ją prowadził, bo jego krok był pewny i szybki. Choć z drugiej strony może po prostu miał bardziej świadomość tego skąd uciekać, niż dokąd zmierzać.
- Znaleźliście ją? - zapytała cicho, mając na myśli oczywiście Jennifer.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 07-06-2019, 18:55   #223
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Tak, była tam, gdzie myśleliśmy, że trafi - mruknął Kaiser. - W psychiatryku.
- Miałam na myśli Jenny - sprecyzowała Alice.
- Mogłam być też na komisariacie, ale cieszę się, że wierzycie we mnie… - mruknęła.
- Nie, nie udało się. Niestety - odparł Kit. - Jennifer umarła.
Rozległa się chwila ciszy. Czy może raczej pospiesznych kroków, które wybrzmiewały na chodniku. Ile czasu minie, zanim oddział zorientuje się, że brakuje im pacjentki?
- Haha - dodał Kaiser. - Żartowałem.
Alice popatrzyła na niego przez ramię.
- To nie było śmieszne… Chcesz, żeby twoja misja się nie powiodła, bo nim dotrzemy do auta dostanę zawału? Co się działo przez ostatnie godziny. Trochę mi się urwał film przez ten nieoczekiwany zwrot akcji. Wszystko z wami w porządku? Wszyscy cali? - zaczęła dopytywać im bardziej oddalali się od przybytku.
- Trochę ci się należy zawał, bo dużo nam przysporzyłaś zmartwień tym spaniem na komisariacie i tak dalej - powiedział tak, jak gdyby to wszystko było świadomą decyzją Alice. Bycie aresztowanym traktował jako widzimisię. - Wszyscy cali i zdrowi. Włamaliśmy się do muzeum. Nie musiałem używać nawet mocy, po ujrzeliśmy duży triskelion na ziemi w jednym z pokojów. Trzeba było wcisnąć jego środek i pokazał się keypad. Wtedy odkryłem, że jestem w stanie wydedukować bardzo ciekawe rzeczy, gdy używam mocy… Choć dużym kosztem. Spostrzegłem które klawisze były wytarte w jakim stopniu i odkryłem hasło. Zeszliśmy na dół.
- Ah… Czyli Abban jeszcze nie wie, że mamy Jenny… W jakim ona jest stanie…? - zapytała poważnym tonem.
- Nie mamy Jenny… Żartowałem, że umarła. A nie że nie udało się - Kit odparł.
- Kompletnie nie spodziewałam się, że to poprzedni nosiciel duszy Dubhe jest odpowiedzialny za te zabójstwa… Mamy takie samo, identyczne uzębienie. Wspominałam, że widuję tu w wizjach sobowtóra… No to już wiem, o co chodzi, ale policja wzięła mnie za zabójczynię… Cieszę się, że cię widzę… Bo już miałam się ukrywać tu przed gwałtem zbiorowym, policjanci byli zawistni, bo ich kolega zmarł w szpitalu, oczywiście uznali, że to moja wina… - zaczęła mówić, opowiadając czego się dowiedziała.
- Ale już cię zgwałcili? - zapytał Kaiser. - Jaki sobowtór… i o co chodzi z uzębieniem?
Skręcili za róg i wyszli prosto na parking. Kit zaprowadził ich w stronę samochodu Darleth. Otworzył go. W środku siedziała Bee na tylnym siedzeniu. Drzemała. Miała na sobie ten sam strój, w którym Alice ją wczoraj widziała.
- Czemu się nie udało? - zapytała Alice.
- Okazało się, że wróżki skazały poprzedniego nosiciela duszy Dubhe w więzieniu pod rezerwuarem. No i on nie może się sam uwolnić, tylko czasem wyjść, a że jest głodny, to żywi się, jak to ujął ‘bezbronnymi ofiarami’. Dziwna sprawa… Okazuje się, że ma wszystko identyczne jak ja, poza różnicą, że jest mężczyzną. No i policja miała zdjęcia symulacji zębów z ofiar, a także moje uzębienie od dentysty… I połączyli sobie kropki najprostsza linią, że to ja jestem zabójczynią - wyjaśniła mu. Wsiadła do auta.
- To o co chodzi z tym odnajdywaniem Jennifer? I gdzie jest Darleth? - zapytała cicho, by nie obudzić Bee.
Kit również usiadł.
- Dasz radę prowadzić? Ja nie umiem. Darleth została w mieście, aby kupić kilka różnych rzeczy. Głównie jedzenie. Bee nas tu przywiozła, ale zasnęła w międzyczasie.
Harper usiadła na miejscu kierowcy i odpaliła silnik. Nie była jeszcze pewna dokąd mają jechać, jednak przede wszystkich chciała się stąd wydostać i znaleźć jak najdalej. Kit kontynuował nieprzerwanie.
- Co do Jennifer… podjechaliśmy wczoraj pod muzeum, ale późno… Bo wcześniej próbowaliśmy dowiedzieć się, co się z tobą stało. Było dużo wewnętrznej dramy, nie będę opowiadał. W każdym razie mieliśmy już wparować na komisariat, kiedy zadzwoniła do nas Esmeralda de Trafford i wszystko wyjaśniła. Spodziewałem się czegoś takiego. Bo uznałem, że bardziej prawdopodobne jest to, że zatrzymali cię policjanci, niż że coś cię zajebało po tym, jak opuściłaś siedzibę policji. Uznaliśmy, że potrzebujemy kolejnego planu na ciebie. W tym czasie pojechaliśmy do muzeum. Tak się złożyło, że akurat nadjechaliśmy na Abbana wyjeżdżającego z parkingu. Pewnie była czwarta nad ranem, dobrze nie zwracałem uwagi na godzinę. To Darleth rozpoznała jego samochód i do końca nie ufałem jej osądowi, ale Bee powiedziała, że chyba rzeczywiście ten radiowóz widziała rano przed Injebreck House. Uznaliśmy, że nie będziemy podpalać muzeum i zwiedzimy go. Tylne drzwi były otwarte, pewnie niedopatrzenie Abbana. Weszliśmy do środka i zaczęliśmy się rozglądać. Resztę już znasz.
Alice nadal nie rozumiała… zmarszczyła brwi.
- Powiedziałeś mi dokładnie wszystko… Całą historię, poza tym jednym, najbardziej interesującym mnie szczegółem… Gdzie… U licha jest Jenny. Czemu nie zdołaliście jej uwolnić? Nie było jej, czy co? - zapytała.
- Yep. Abban nie zostawił jej w piwnicy. Nie było też tam Hastingsa. Jednak znalazłem kilka czarnych i blond włosów. Nie mam w oczach laboratorium do testowania DNA, ale uznałem, że to pewnie po nich. Na dole znaleźliśmy kilka bardzo ładnych pokojów. Naprawdę ładnych. Z barkami, salami bilardowymi, nawet były fontanny. Zanim zapytasz… zarówno takie normalne, jak i na czekoladę oraz serowe fondue. Wszędzie wokół triskeliony. Bractwo Trójnoga. Tak się nazywają - powiedział.
- Świetnie… Wróżki na moim karku, policja na moim karku… Bractwo trójnoga… Za chwilę na moim karku jak się dowiedzą co, a właściwie kto wywołuje zgony… Czy możesz wysunąć Bee telefon i zadzwonić do pani Esmeraldy? Poinformować, że nic mi nie jest… Potrzebuję się też przebrać z tych więziennych szmat - mruknęła.
- Nie wiem czy jazda do posiadłości to jednak dobry pomysł, szczególnie ze mną. Szczerze jedyne rozwiązanie jakie widzę w tej chwili… To jednak kontakt z Abbanem. Proponował mi telefonicznie rano jakąś współpracę, nie wiem jednak jeszcze w jakim celu… - westchnęła.
- To jest cholernie skomplikowane bagno… Chcę stąd zabrać Jennifer i wypieprzać, najlepiej jak najdalej - mruknęła.
Bee rozbudziła się w międzyczasie.
- Co mam zrobić? - zapytał, pocierając oczy. - Cholera… Alice! - ucieszyła się. - Kitowi się udało! - przybliżyła się i złapała ją za ramię. - Jak się czujesz? Co ci jest? Wszystko w porządku? - pytała. Spojrzała na nią od góry do dołu, a przynajmniej na tyle, na ile mogła. - Kit, jesteś prawdziwym magikiem.
- Cudotwórcą - odparł Kit, ściagając perukę. Odkleił także wąsa. - Cudotwórcą - powtórzył. - Możesz podać telefon Alice?
- Oczywiście - rzekła i to zrobiła.
- Widzieliśmy jakieś skrypty w piwnicy Bractwa Trójnoga. Obrazki. Myślę, że jakaś dwójka ludzi uciekała przed twoim sobowtórem, zaszyła się na tej wyspie… On zdołał ich zabić, ale wróżki go pojmały - rzekł. - Bardzo wielu rzeczy nie rozumiem, były zapisane w języku manx. Praktycznie nie było tam ani słowa po angielsku - westchnął. - Nawet twój skorpion nie ma manx, prawda?
- Nie, nigdy nie udało mi się dojść do tego rozszerzenia… - powiedziała pochmurnie. Jak na razie jechała przed siebie, starając się przemieszczać bocznymi uliczkami.
- Mamy odebrać Darleth? - zapytała. Kątem oka zerkała na telefon w dłoni, wyszukała numer do Esmeraldy i wybrała połączenie.
Jechała drogą, na której nie wyglądąło by często ktoś jeździł
- A ta pani psychiatra wyglądała identycznie jak przywódczyni wróżek, tyle że w ludzkiej formie - zauważyła luźno.
- To się robi rzeczywiście skomplikowane - rzekł Kit. - Mamy ile frakcji? Pięć? Konsumenci, wróżki, Shane, twój sobowtór i teraz Abban z Bractwem Trójnoga. Łatwo jest się zgubić. Dobrze byłoby ich wszystkich rozpisać. I przypisać do nich motywy. Myślę, że może byłoby nieco łatwiej połapać się, o co w tym chodzi… - zawiesił głos.
- Bez wątpienia - skwitowała Alice, czekając na nawiązanie połączenia z panią de Trafford. Prowadziła ostrożnie.
- Tak, Bee? - zapytała po kilku sekundach de Trafford. - Dzwonię od pół godziny po agencjach prawniczych, ale to wciąż za wcześnie… - zawiesiła głos.
- Przepraszam, że na pewno cię zestresowałam Esmeraldo… - powiedziała do niej na powitanie Alice.
- Alice! - de Trafford krzyknęła. Aż jej głos załamał się.
- Jedź na Bellafletcher Farm Rd, Alice - powiedziała Bee. - Tam będzie Darleth.
- To kierujcie mnie, nie znam mapy Douglas na pamięć - rzuciła.
- Dobrze - odpowiedział Kit siedzący obok. Przez resztę trasy mówił jej, czy jechać w prawo czy w lewo. Najwyraźniej uważał, kiedy jechali stamtąd do Noble’s.
- Prawnik może się przydać na wszelki wypadek, ale póki co mój status uległ zmianie na ‘Uciekinierka’. Niezbyt to chlubne i z tego powodu też mi bardzo przykro… Jednak teraz priorytety, muszę odnaleźć Jennifer i zabrać ją bezpiecznie z tej przeklętej wyspy… Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe… Tu się dzieją naprawde… Problematyczne rzeczy - mówiła do niej spokojnie, ale było słychać, że jest jej za siebie nieco wstyd, ze względu na stan w jakim była.
- Jennifer liczy się w tej chwili najbardziej - powiedziała Esmeralda. - Jak to wszystko skończy się, to poproszę cię o napisanie szczegółowego opisu przeżyć i wszystkiego, co doświadczyłaś. Doprawdy fascynuje mnie to. A wiem tylko tyle, co mi powiesz i często brakuje mi kontekstu… Na przykład… dlaczego patrzę właśnie na twoją twarz? Jak kręcisz głową? Telewizja twierdzi, że Wampirzyca z Injebreck odpowiedziała przecząco na pytanie, że działa ze zlecenia Draculi, Lestata i Edwarda. Teraz teoretyzują, że jesteś córą samego szatana. A przynajmniej za taką się uważasz.
Alice parsknęła, po czym pochyliła głowę i przetarła oczy palcami.
- To skomplikowane… Jako, iż wzięto mnie za morderczynię, kiedy byłam przewożona na badanie psychiatryczne, napadły nas hieny reporterskie… Próbowali uzyskać ode mnie jakieś odpowiedzi, a moje machanie głową było na pytanie czy dam jakikolwiek komentarz… Najwyraźniej zinterpretowali to jak chcieli… No i wymyślili mi całkiem chwytliwy tytuł… Jest mi wstyd, proszę nie oglądaj tego - poprosiła kobietę.
- Myślę, że widziałam ten materiał wystarczająco dużo razy, Alice. Czy też, jak zna cię teraz świat… Alice H. Nazwij mnie staroświecką, ale wybrałabym jakieś fałszywe nazwisko. Jednak przydaje się w takich okolicznościach, jak te… - zawiesiła głos.
- Odnajdziemy Jennifer i uratujemy ją. Nie wiem jednak czy byłoby rozsądnym, abyśmy dłużej pozostawali na Isle of Man. Spróbujemy wyjaśnić jeszcze tę sprawę, ale lepiej, byśmy się stąd zabrali, zanim komuś stanie się naprawdę straszna krzywda… Jak ty się czujesz Esmeraldo? Dbasz o siebie jak prosiłam? - zapytała Alice, zmieniając temat na coś przyjemniejszego.
- Niby jak mam o siebie dbać, kiedy budzisz mnie w środku nocy, a potem denerwuję się i martwię o ciebie. I rzecz jasna o Jennifer. Nie zmrużyłam już oczu od tego czasu, choć Martha zaparzyła mi zioła nasenne, a nawet wypiłam kieliszek brandy. Chyba uspokoję się dopiero wtedy, kiedy zobaczę was całe i zdrowe. I nie będę kryła się z tym, że szkoda mi również małej, dobrej dziewczynki. Moiry. Czy chcecie ją nadal uratować? Czy tak, jak mówisz, po odnalezieniu Jennifer od razu uciekniecie z wyspy? Sama nie wiem, o co was prosić… - Esmeralda westchnęła ciężko.
- Teraz w lewo - przerwał na moment Kit. - Już niedługo będziemy na miejscu - powiedział Kaiser.
- Też szkoda mi Moiry, ale nie wydaje mi się, by stało się jej coś złego. Spróbuję wyjaśnić i lepiej poznać tę sprawę, jednak będąc podejrzaną o zabójstwa, niewiele mogę… Coś wymyślę… Zadzwonię niedługo - obiecała jej Alice i prowadziła dalej.
- Została porwana od ojca i nie wiadomo, gdzie się znajduje… Jeśli to samo w sobie nie jest czymś złym i podejrzanym… - Esme zawiesiła głos. - Ale ja rozumiem, jeśli się boisz… O to cię nie winię - westchnęła ciężko. - Nie wiem, czy mi by starczyło sił na to wszystko, czego doświadczasz. Zazwyczaj myślę, że tak. Ale potem upominam się, że to z mojej strony oznaka pychy. Nie mam pojęcia, jak tak naprawdę bym zareagowała i czy dałabym radę to wszystko udźwignąć.
- Muszę kończyć, bo zaraz mnie zatrzymają za prowadzenie i rozmawianie, a to byłoby fatalne… do usłyszenia Esmeraldo - pożegnała ją Alice.
- Do widzenia, Alice. Weźmiesz mnie na następną misję. Wtedy będę umierała ze strachu na miejscu zdarzenia, a nie w takiej odległości. Wciąż ciekawi mnie, co dokładnie się stało z Edmundem… - zawiesiła głos i dopiero wtedy wyłączyła się.
Esmeralda pochodziła z rodziny biznesmenów. Czy wykaże się dostatecznie dużym i miękkim sercem, że przeleje pieniądze na konto Konsumentów? Bo technicznie nie musiałaby. Alice jeszcze nie była blisko spełnienia wymaganych przez nią warunków. Czy mogła liczyć na dobrą wolę kobiety, z której mężem sypiała, kiedy ona leżała chora w tym samym domu? Pewnie mogła. Ale czy to było odpowiedzialne podejście na zapewnienie przyszłości całemu Kościołowi Konsumentów?
- Chyba będę potrzebować peruki - rzuciła Alice, kiedy połączenie uległo zakończeniu i oddała telefon Bee.
- Bee, masz numer do podkomisarza? Dał nam swoja wizytówkę - zauważyła.
- Mam, od razu go zapisałam - powiedziała Barnett. - W moim telefonie.
- A co do peruki to może ta moja będzie dobra? - zapytał Kit. - Nie musisz mieć cały czas pięknych, długich włosów. Niektóre kobiety golą się na łyso, ty możesz mieć krótkie ciemne.
Harper kiwnęła głową. To nie był zły pomysł.
- Ja takie kiedyś miałam - mruknęła Bee. - Tutaj zatrzymaj się, Darleth powinna zaraz… O, już jest!
Rzeczywiście, Alice spostrzegła kobietę. Miała dwie ciężkie siatki wypełnione zakupami. Przystanęła i pomachała samochodowi. Kiedy spostrzegła, kto prowadził, otworzyła usta szeroko i uśmiechnęła się. Przycisnęła dłonie do policzków radośnie.
- Rozmawiałaś z Abbanem na komisariacie? Znaczy chyba go tam nie było osobiście… ale może gadaliście z sobą przez telefon? - zapytała Bee.
Harper zaparkowała, po czym zaraz zebrała włosy inaczej, w zwinięty kok. Następnie Wyciągnęła rękę i poczekała, aż Kit da jej perukę.
- Najpierw czepek, potem włosy - powiedział. - Mam nadzieję, że będzie pasować, możesz potrzebować większy rozmiar… Mam na myśli czepka.
Alice przyjęła obie rzeczy.
- Rozmawiałam przez telefon i myślę, że za moment znów do niego zadzwonię, tylko ułożę włosy… - powiedziała. Spróbowała założyć czepek, oceniając, czy da radę, czy może jednak nie. Udało jej się, ale nie był idealnie wyprofilowany. Na pewno lepiej by pasował, gdyby obcięła włosy. Pytanie, czy była gotowa na takie poświęcenie. Nie była. Przyklepała więc włosy najlepiej jak się dało i nałożyła perukę. Zaczęła przeglądać się w lusterku i układać kosmyki czarnych włosów, jednocześnie poprawiając te z tyłu i na karku. Czuła się dziwnie w krótkich, czarnych włosach. Wyglądały jednak dość naturalnie i Alice była zaskoczona jak nieźle podkreślały jej duże oczy. Teraz jej twarzy nie dominowały długie, ogniste włosy i zupełnie co innego wybijało się na wierzch - jej usta i oczy...
- A powiedział, gdzie wybiera się z Jenny? - Kit zapytał. - To ważne, Alice. Przypomnij sobie, co takiego mógł powiedzieć… przyda nam się choćby drobna wskazówka - zawiesił głos.
- Nie mówił, tylko o tym, że chyba będziemy musieli zawiązać współpracę… Dlatego rzućcie ten telefon jeszcze… - poprosiła.
Darleth podeszła do samochodu i zapukała do tylnych drzwi. Otworzył je Kit i przesunął się.
- Świeże bułeczki z Pascoes of Tromode - zaświergotała Darleth. - Osiem sztuk, chrupiące. Były jeszcze ciepłe. Kupiłam też pomidory oraz wodę mineralną. Kilka jabłek i pomarańczy. Byłam wcześniej w Isle of Man Creamery i kupiłam tam masło oraz trochę żółtego sera. Pyszny, właściciel dał mi spróbować, pokrojony w plasterki. Wzięłam goudy, ale najwięcej to firmowego. W Isle of Man Meats dostałam pachnący pasztet oraz świeżej, wędzonej polędwicy. Również pokrojona. Głód nam nie zaszkodzi.
- Zjadłbym taką pomarańczę… - Kit wydął usta.
- Ma ktoś może przypadkiem jakieś ubrania na zmianę? Nie czuję się komfortowo w tym… - szarpnęła za kołnierzyk szarego stroju… I nie wiem, czy jednak nieco inna peruka nie wyglądałaby lepiej… Ta chyba odrobinę za krótka - stwierdziła, oceniając. Denerwowało ją, że musiała teraz myśleć o takich rzeczach.
- Wygląda źle tylko wtedy, jak się tobie przyjrzeć - oceniła Bee. - Bo z tyłu masz jakby dłuższą głowę, bo twoje włosy nie są równomiernie rozpłaszczone przez czepek i zrobił się jakby bąbelek. Ale cała rudość została przykryta… - zawiesiła głos, oceniając.
Wzięła tymczasem telefon i wybrała numer do Abbana. Czekała na nawiązanie połączenia, ale ruszyła, by nie stali za długo w jednym miejscu..
- Gdzie można to kupić? - zapytała do tyłu resztę.
- Nie wiem - Kit wzruszył ramionami. - Ja przywiozłem z sobą perukę. W nocy wróciliśmy do Injebreck House po akcji w muzeum. Przysnęliśmy na kilka krótkich godzin i wzięliśmy dodatkowe rzeczy. Takie jak to. Wydaje mi się, że nie ma sensu marnować na to czasu. Nie będziesz w tych włosach tańczyła na środku ratusza. Co najwyżej będziesz migać na chodnikach i to tyle. Dam ci jeszcze moje okulary przeciwsłoneczne - rzekł i wyciągnął je w stronę Wampirzycy z Injebreck.
Abban nie odbierał. Połączenie zostało przerwane. Mogła spróbować jeszcze raz wykręcić jego numer.
 
Ombrose jest offline  
Stary 07-06-2019, 18:57   #224
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper coś sobie przypomniała, zakładając okulary..
- Coś mi się przypomniało… Gdzie jest ‘kwatera główna’, o jakiej mógł powiedzieć Abban? W muzeum? - zapytała.
- E… może? - odparła Bee. - Jednak to by nie miało sensu… bo znaczyłoby, że wywiózł Jennifer i Shane’a z podziemi tylko po to, aby zrobić kółko i ich tam wwieźć z powrotem.
- Myślę, że jeżeli powiedział, że wiezie ich do kwatery głównej, to muzeum może być kwaterą… podrzędną - rzucił Kit.
- Dobra - wtrąciła się Darleth. - Nikt nic nie mówi, nikt niczego nie potrzebuje, to Darleth będzie jadła sama. I niech inni się oblizują - powiedziała.
Następnie wyciągnęła z torebki nóż - pewnie wzięła go w celach obronnych jeszcze z Injebreck House - a następnie rozkroiła bułkę. Posmarowała ją masłem, a następnie włożyła do niej dwa plastry żółtego sera firmowego oraz polędwicy. Zagryzła to pomidorem.
- Ej… ja chcę tę pomarańczę - mruknął Kit i wyjął ją sobie sam z torby.
Wnet w samochodzie zrobiło się bardzo aromatycznie.
Harper tymczasem westchnęła i wybrała numer Abbana ponownie, mając nadzieję, że tym razem odbierze z myślą o tym, że to może jednak nie pomyłka.
- Mamy dwie opcje zlokalizowania Abbana… - zaczął Kit.
Jednak zamilkł, kiedy rozległ się głos w głośniczku telefonu Bee. Był cichy, ale na tyle głośny, że można go było usłyszeć nawet bez włączenia opcji “głośnomówiący”.
- Podkomisarz Jole Abban, obecnie na zwolnieniu chorobowym. W czym nie mogę pomóc? - zapytał.
- Kwatera główna, panie Abban. Gdzie się ona znajduje… - powiedziała Alice.
- Hmm… Dukes Ave, jak mi się zdaje - odpowiedział Abban. - Czy to wszystko? Mam obowiązki do dopełnienia… jakimi są, przysięgam uroczyście, odpoczywanie w zaciszu domowego ciepełka. Choroby potrafią dłużyć się paskudnie, jeśli się ich nie wygrzeje pod kołdrą - westchnął. - Choć z chęcią już bym powrócił do posługi.
- Nie interesuje mnie pańska zmyślona choroba, tylko miejsce, w którym nie zostanę rozstrzelana, a w którym chce pan zawierać współpracę… - Harper westchnęła. Nie miała zamiaru mówić kim jest na głos, miała nadzieję, że tyle podkomisarzowi starczyło, by załapał z kim rozmawia.
Chyba już po jej pierwszych słowach załapał. Lubił jednak gry, jak to każdy pasjonat filmów noir.
- No cóż… nie mam powodów, żeby wam ufać. To prawda, że myślimy o zawiązaniu współpracy z wami, jednak może dużo lepiej będzie pracować na własną rękę… - zawiesił głos. - Mogę powiedzieć ci trochę na temat tego, jak to wygląda z mojej strony… jeśli ty przekażesz swój punkt widzenia oraz cele. Czy tak może być? Wygląda mi to na piękny zalążek współpracy.
- Panie Abban, to może od razu przy ciasteczkach i kawie… - zagadnęła z lekkim uśmiechem, który nie sięgał jej oczu, ale tego mężczyzna wiedzieć nie mógł.
- Proszę mówić… - poprosiła wreszcie. Rozglądała się tymczasem za jakimś sklepem z przebraniami na halloween, albo imprezy. Uznała, że nawet taka peruka byłaby bardziej adekwatna, o ile byłaby dość długa, by zasłonić jej głowę odpowiednio.
Niczego takiego nie widziała.
- Mówić… - mężczyzna zawiesił głos. - Mówić… Wydaje ci się, że prosisz mnie tylko o mówienie, jednak mam właśnie złamać świętą zasadę mojego stowarzyszenie. Otóż powinno pozostać sekretne. A ja mam być pierwszym mężczyzną, który je uwidoczni…
- Alice, czy my gdzieś jedziemy? - zapytała Bee.
- Bractwo Trójnoga to bardzo stare stowarzyszenie na Isle of Man. Składa się tylko z mężczyzn, ale taka już tradycja. Należeli do niego sami najwyżsi urzędnicy i najbardziej zasłużona elita wyspy. I tak pozostało do dzisiaj. Posiadamy najlepsze zbiory na temat historii Isle of Man, a także… wierzeń i legend. I choć mamy w kodeksie ich ochronę oraz kultywowanie, to z każdym kolejnym pokoleniem tradycja coraz bardziej zanikała… z tego co widzę. Aż do niedawna spotykaliśmy się w tajnych zaułkach tylko po to, żeby grać razem w brydża, plotkować, robić interesy i masturbować się swoją elitarnością oraz przepychem. Jednak myślę, czy nie zwołać tym razem nieco pełniejszy i bardziej wartościowy zlot… - mruknął. - Twoja kolej na zwierzenia.
Alice zignorowała pytanie o kierunek jazdy, po prostu jeździła, szukając jakiegoś sklepu i czekając na to, aż Abban wysypie dokąd ma jechać.
- Przybyłam na wyspę zbadać sprawę porwania jednego z członków rodziny Hastingsów przez wróżkę, przed trzydziestu laty. Generalnie zajmuję się badaniem i zbieraniem przedmiotów, które posiadają mistyczną energię. Potrafię pochłaniać ją… Wiem też co zabija nad rezerwuarem i wiem jak można to powstrzymać - Alice wpadła na genialny plan.
- Dobra, nigdzie nie jedziemy. Darleth, zrób mi bułkę z serem i pomidorem - poprosiła Bee.
- Dobrze… z którym serem?
- Jakim bądź. Może być gouda.
- Ale firmowy jest lepszy.
- No to z firmowym.
- Alice, daj na głośnomówiący - poprosił Kit. Przełączyła tryby i wsadziła telefon w uchwyt przytwierdzony do szyby.
- Po raz pierwszy coś mnie tknęło w chwili, kiedy zaczęłaś mówić o wróżkach podczas przesłuchania. Uznałem, że jesteś pomylona, jednak i tak wróciłem do kwatery w Douglas i zacząłem przeglądać zwoje… bo tak, mamy zwoje. Mamy nawet płaskorzeźby, ale to nie tutaj. Zacząłem czytać o mitologii wyspy i starałem się próbować wyczytać w tym chociaż ułamek prawdy… No cóż, napadła mnie pełna prawda. Nieoczekiwanie. Gdyż zasnąłem i w śnie odwiedziła mnie piękna wróżka… której rysy twarzy, swoją drogą, kojarzyłem z rzeczywistości. Twoja kolej.
- Też odwiedziłam miejsce z płaskorzeźbami wróżek… Jednak najbardziej ciekawe jest to, że Shane przetrzymywał jedną na strychu posiadłości. Po co? Jak ją złapał? Chciałabym się tego dowiedzieć. Jennifer jest tu ze mną i mam nadzieję, że za bardzo jej nie poturbowaliście, bo mogę się lekko zirytować… Co dokładnie jest pod sztucznym jeziorem powiem, gdy spotkamy się w cztery oczy. Chciałabym spojrzeć okiem na te zwoje, jeśli oczywiście można. Swoją droga, jak uniknęliście zdolności Jenny? Podaliście jej jakieś środki odurzające? - zapytała, ale nie powiedziała co dokładnie de Trafford potrafiła.
- Wróżka powiedziała mi, że w stronę kwatery zmierza dwóch podejrzanych i bardzo niebezpiecznych osobników. Że najprawdopodobniej chcą wysadzić tamę… cokolwiek to znaczy… i uwolnić demona. Uznałem dopiero niedawno, że może chodzi o West Baldwin Reservoir. Miałem ich pochwycić na wszelki wypadek. I to zrobiłem, dość bezmyślnie… Jednak kiedy nawiedzają cię takiego rodzaju sny, to nie zadajesz pytań, tylko działasz.
Rzeczywiście… Joakim Dahl niegdyś na podstawie takiej wizji założył całą sektę i porzucił swoje wcześniejsze życie.
- Co to za miejsce z płaskorzeźbami odwiedziłaś? Co w ogóle wiesz o jeziorze, demonie i wróżkach? Bractwo Trójnoga miało je chronić… tak mamy w kodeksie. Jednak wszyscy to rozumieli jako metaforę dawnych czasów i kultury Isle of Man. A nie, że mamy tu dosłownie jakieś jebane wróżki. W każdym razie wolałbym im nie bruździć, bo najwyraźniej jestem po ich stronie. Dlatego też nie uwolnię Jennifer i Shane’a. Myślę, że was też powinienem dla nich pochwycić, tyle że… nie chciałbym być marionetką, nawet paranormalnego. Wolałbym wiedzieć, czemu coś robię, zanim to zrobię, a mooinjer veggey nie oferują mi zbyt dużego wglądu. Dlatego pomyślałem, żeby się z tobą skontaktować. Bo podczas przesłuchania dałaś mi do zrozumienia, że trochę wiesz. Miałem na myśli współpracę głównie poprzez wymianę informacji…
- Znalazłam miejsce święte wróżek. Okazało się, że dostęp do niego jest bardzo prosty, tylko trzeba zdjąć nałożoną przez wróżki pieczęć. Dlatego właśnie jesteśmy dla nich zagrożeniem… A właściwie to najbardziej ja. Aż dziw, że jeszcze nie zasugerowały ci, że jestem demonem.
- Nie prowadzę z nimi stałej korespondencji, może przekażą mi to w następnej kolejności… - Abban zawiesił głos. - I co wtedy zrobię? - zaśmiał się. - Pewnie przedłużę chorobowe.
- To, co znajduje się pod wodą, to wioska, którą niegdyś zamieszkiwały wróżki właśnie i jest tam uwięziona osoba, o takich samych zdolnościach jak ja… Potrafi pochłaniać energię, żywi się nią. A wróżki, cóż… Potrafią ją generować. Widzi pan pewną symbiozę łańcucha pokarmowego? Tylko, że te wróżki stwierdziły, że pochwycą tamtego człowieka w jakimś paranormalnym więzieniu i jest tam od… No bóg wie jak długo. To skomplikowana sprawa, nawet nie miałam pojęcia, że istnieje na świecie jeszcze ktoś, kto miałby takie same zdolności jak ja w tak identycznej formie - zmyślała teraz.
- To nie wróżki tam mieszkały. Tam mieszkali zwykli ludzie. Wiem, bo to o wiosce to nie jest żaden sekret. Jednak została wysiedlona bez żadnych tragicznych spięć, z tego co wiem. Większość osób...
- Proszę mi uwierzyć, mieszkały tam wcześniej wróżki. Wiem, bo miałam wizję.
Abban westchnął dość gniewnie.
- Moja prababka mieszkała w Injebreck, ale otrzymała darmowe mieszkanie w Douglas, jeżeli zacznie pracę w tamtejszej pralni. Więc o ile moja prababka nie była wróżką, to naprawdę mieszkały tam wróżki. Trudno mi się kłócić z wizją, ale takie są fakty.
- A co do uwięzionego, to jesteśmy identyczni pod każdym względem, nawet uzębienia, co jest niemiłosiernie upierdliwe… Bo będąc zamkniętym w więzieniu, bardzo rzadko może się wydostać, a gdy to robi, najwyraźniej jest głodny… I stąd te ataki, ale jednak to po prostu uzdolniona paranormalnie osoba, którą wróżki niesłusznie skazały na więzienie za po prostu to, jaką ma naturę - wyjaśniła Alice i wzięła wdech.
- To teraz, po tym morderstwie, jest to więzienie słuszne - zauważył Abban. - Uważa pani inaczej?
- Mam mieszane uczucia co do jego uwalniania. Zwłaszcza, że mi się jeszcze obrywa, choć chciałam tylko dowiedzieć się, czemu rodzina Hastingsów jest przez nie nękana - zakończyła.
- No i dlaczego jest? - zapytał Abban. - Bo rozumiem, że Shane Hastings naprzykrzył się tym porwaniem dopiero od niedawna, a dzieci były wykradane już od jakiegoś czasu. I jak wiążą się z tym te poprzednie porwania? Czy to ten pani przyjaciel wampir polubił smak młodej krwi?
- Nie, to wróżki. Kiedy uwolniłam tę przetrzymywaną na strychu, nie mogła mówić, ale narysowała mi rysunek jakiejś wróżki w hełmie i z włócznią i że porwania dzieci mają związek z nią. I że ma to zapobiec jakiejś apokalipsie, ale jakiej to już nie była chętna mi odpowiedzieć. Może wasze zwoje mają coś na ten temat… - zasugerowała.
- Chciałoby się naszych zwojów, co nie? - zaśmiał się Abban. - Czyli czego teraz chcecie na Isle of Man? Ty i twoi przyjaciele? Hastings należy do nich, czy jest tu na przyczepkę? Bo chyba nie lubicie się, skoro nie powiedział o porwanej wróżce? - zapytał. - Czego on chce? Zapytałbym go osobiście, gdyby nie spał tak słodko.
- Nie mam bladego pojęcia co w tym wszystkim robi Shane. Chcę się dowiedzieć o co dokładnie chodzi z tymi porwaniami, ewentualnie spróbować uwolnić te dzieci. Wbrew pozorom, nie jestem złą osobą, panie Abban. Osnuwa mnie tylko otoczka tajemnicy, ale rozumie pan już dlaczego - powiedziała spokojnym tonem.
- Mam miliony pytań - odparł. - To tyle w kwestii rozumienia.
- Mogę na cześć odpowiedzieć. Mamy w takim razie współpracę? Chciałabym zobaczyć Jennifer, martwię się o nią, serio się przyjaźnimy - powiedziała zerkając na telefon, jakby Jole mógł wyczuć jej wzrok.
Mężczyzna przez długo milczał. Zastanawiał się.
- Jeżeli mamy mieć współpracę, to musimy jeszcze określić, do czego takiego chcemy dążyć. Odzyskać porwane dzieci… to dobry cel. Mogę go przyjąć, nawet jeśli to nie w smak mooinjer veggey. Ale co po tym? Co w sprawie pani sobowtóra? Nie mogę pozwolić na to, żeby wyszedł na zewnątrz i mordował. Jeśli chcesz go uwolnić, to nie będziemy mieć współpracy.
Kit nachylił się do ucha Alice.
- Możemy go spróbować namierzyć poprzez nadajnik w radiowozie. Tylko potrzebowalibyśmy AHISP-CC i włamania na komisariat. Ewentualnie sami spróbować odnaleźć lokalizację kwatery głównej poprzez skrypty w piwnicy muzeum - szepnął.
Harper zerknęła na Kita.
- Nie spieszno mi do uwalniania kogoś, kto morduje. Chcę odnaleźć rozwiązania na moje zadania i uwolnić dzieci. Na tym możemy oprzeć współpracę - powiedziała Alice, ale jej mina wskazywała na to, że miała w zamyśle też swoje plany i jedyne czego chciała, to wydostać Jennifer z łap Abbana.
- A jakie mam zapewnienie, że nie dostanę w łeb, kiedy tylko odzyskacie swoją koleżankę? Nie mam żadnej pewności. Co więcej, nawiązując tę współpracę narażę się wróżkom. Zyskam z tego wszystkiego… co takiego? Każda współpraca powinna opierać się na zaufaniu, a ja wam nie ufam. Tak samo wy… skąd będziecie mieć pewność, że nie zmierzacie prosto w moją pułapkę?
Kit zerknął na Alice.
- Ma… trochę racji - szepnął do jej ucha.
- Myślę, że jednak lepiej będzie nie wchodzić sobie w drogę - rzekł Abban. Alice wyczuwała, że już zmierzał palcem do czerwonego przycisku.
- A czego by pan chciał? Nie wchodzić sobie w drogę, ale jednak to pan mi na niej stoi przetrzymując Jennifer.
- Hehe - Abban chyba się z tego bardziej cieszył, niż sobie wypominał.
- Więc chcę dojść do porozumienia, odzyskać koleżankę, rozwiązać te sprawy i odlecieć z tego przez Boga zapomnianego miejsca w siną dal - rzuciła, marszcząc brwi.
- Albo mi pan pomoże, albo poradzę sobie sama, a wtedy i tak się spotkamy, wcześniej czy później, nieważne czy boli pana brzuszek, czy jeszcze nie - dodała spokojnie.
- Dobra… powiem tak. Jeszcze mi nie udowodniliście, że jesteście do czegoś przydatni. Bez problemu porwałem Jennifer de Trafford, tak jak Shane’a Hastingsa. Z tego, co wiem, osiągnęliście tylko tyle, że wyrwali cię z więzienia, ale z drugiej strony to, że sama się do niego wpakowałaś nie mówi dobrze o waszym zorganizowaniu i bystrości.
- Zajebmy go - Kit szepnął Alice do ucha.
- Powiem tak… jeśli mnie znajdziecie, to uwolnię Jennifer i nie będę z wami walczył. Nie spodziewajcie się na miejscu żadnych pułapek. Jeśli jednak nie będziecie w stanie zlokalizować starego głupca, który powiedział wam już, gdzie się znajduje… to pewnie i tak lepiej będzie mi samemu. Do widzenia… lub też nie - dokończył Abban i rozłączył się.
- O jeden film noir za dużo, pieprzony chuju… - powiedziała Harper, tracąc na chwilę rezon. Zaczęła stukać palcami w kierownicę… Abban wkurwił ją niemiłosiernie. Nadal nie pojmowała jak zdołał zablokować zdolności Jenny, bo jej na to nie odpowiedział. Gotowała się w środku i miała ochotę przejechać po nim trzy razy samochodem, tak dla pewności, że na pewno poczuł, że jego nogi zostały połamane, następnie żebra, a potem by umarł. Chciała zamknąć oczy, ale prowadziła auto, więc nie mogła.
- Dobra… To do muzeum - powiedziała, po czym skręciła w odpowiednią drogę. Akurat gdzie ten budynek na mapie się znajdował to wiedziała.
Jechała prosto do celu.
- Co o nim sądzisz? - zapytała Bee. - Myślisz, że to wszystko, co powiedział, to prawda? Dlaczego miałby nagle nam się spowiadać ze swojej przeszłości?
- Ja sądzę, że jest zagubiony, ale przy tym bardzo przemądrzały. Z drugiej strony rzeczywiście wydaje się całkiem bystry - powiedział Kit. - Rozumiem jego tok myślenia. Jedyny minus, jaki dostrzegłem, jest taki… że tym nastawieniem robi sobie z nas wrogów.
- Tyle że on nie wie, czy nie jesteśmy jego wrogami. Tu jest właśnie to zagubienie. Pewnie zwoła posiedzenie tego klubu i coś razem zdecydują - powiedziała Bee. - Skoro zadzwonił do nas, to poszukuje sprzymierzeńców. Mniej lub bardziej efektywnie, ale jednak. Myślę, że w pierwszej kolejności w takim razie zadzwonił do swoich kolegów. I dlatego właśnie zabrał Jenny do kwatery głównej.
- My tak właściwie nie potrzebujemy żadnej koalicji z Bractwem Trójnoga. Wystarczy, że wykradniemy im Jenny - powiedział Kit.
- Przydałyby nam się ich zwoje - Bee zerknęła na Kaisera. - Być może w nich kryje się odpowiedź na dosłownie wszystkie nasze pytania… Jeśli tam ich nie będziemy, to będziemy musieli wypytywać albo wróżki, albo wampira. A nie chciałabym ufać słowom ani tych pierwszych, ani tego drugiego…
- Chyba że porwiemy ich szefową… Mam na myśli wróżek. Tak się składa, że tak jak mówiłam, coś mi mówi, że ta cała pani psychiatra ze szpitala, gdzie mnie przewieziono wygląda jak dwie krople wody z przywódczynią. Albo jest z nią spokrewniona, albo przyjęła taką postać. Tak czy inaczej… Najpierw uwolnijmy Jenny. Reszta później. Szczerze, to mam ochotę rozpieprzyć im tę tamę i uwolnić wampira z czystej złośliwości… Jeśli okazałby się naprawdę zagrożeniem - mruknęła nieco ciszej Harper.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 07-06-2019, 18:58   #225
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Wiem, co masz na myśli - mruknął Kit.
Zajechali przed muzeum. O tej godzinie, a dochodziła jedenasta, było już otwarte. Jednak nie przewalały się przez nie tłumy. Przynajmniej niewiele samochodów było wokoło zaparkowanych. To z kolei sugerowało, że w środku kręciło się niewielu turystów.
- Ale nakruszyłam - mruknęła Darleth.
- Trzeba było jeść pomarańcze. Tak jak ja. Wtedy byś tylko zostawiła stertę łup na siedzeniu.
- Hmm… - odparła kobieta, wychodząc z samochodu.
- Jak wchodzimy na dół? - zapytała Bee, będąc już na zewnątrz. - Zapewne nie będzie tłumów wokół triskelionów, więc chyba możemy po prostu tam ruszyć. Zwłaszcza że znamy kod dzięki Kitowi.
Mężczyzna ukłonił się wytwornie.
- Tak. Po prostu wejdźmy tam, wybierzmy odpowiedni moment i dostańmy się na dół. Chce przetrzepać im tę bazę… - powiedziała Alice. Nie miała ochoty na jedzenie. Była spięta i wkurzona. Chciała jak najszybciej zebrać informacje o tym, gdzie mogła być Jennifer. Miała szczerą nadzieję, że jakiś idiota zostawił tu kartkę z rozpiską adresów baz klubu. A następnie chciała zabrać Jenny i wrócić do robienia tego, co było ważne. Podchody ze starym policjantem w ogóle jej nie bawiły, jedyne co to tylko wkurzały. Zaparkowała w odpowiednim miejscu i spojrzała po sobie.
- Wiecie, wyglądam jakbym uciekła z więzienia… - przypomniała im… Potrzebowała czegokolwiek, żeby chociaż przebrać górną część odzienia, jak zwykła bluzka.
- A tak… To może dam ci moją bluzę - powiedział Kaiser. - Mój zapach otuli cię i zmyli również zmysł węchu wszystkich drapieżników.
- Brzmi cudownie. Szkoda, że nie masz drugiej dla mnie - mruknęła Bee.
Rudowłosa nie narzekała, cokolwiek co mogła założyć na siebie, by przykryć ubranie z aresztu było dobre.
Darleth poprawiła szpilki i ruszyła za resztą. Alice oceniła, że jej spodnie były co prawda ekstremalnie niemodne, ale bez góry nie wyglądały alarmująco. Może nawet ktoś uznałby je za designerski krzyk mody w zestawieniu z markową bluzą Kita.
Wreszcie weszli do recepcji Museum Manx. Kasjerka uśmiechnęła się do nich w wytrenowany, pozbawiony emocji sposób.
- Trzy normalne i jeden ulgowy? - zapytała.
Darleth pisnęła z radości.
- Wszyscy mówią mi, że wyglądam młodo.
Tyle że kasjerka patrzyła na Kita, który niemrawo spuścił wzrok.
- Cztery normalne - poprawiła kobietę Harper. Nie chciała, żeby Kaiser poczuł się nieswojo, może i wyglądał młodo, ale nie miała zamiaru patrzeć, jak czuje się źle, bo ktoś się pomylił. Popatrzyła na około. Chciała już dojść do symbolu, który skrywał wejście do bazy klubu. Pragnęła za wszelką cenę utrzeć nosa Abbanowi.
Kit poskrobał się po włosach. Ruszył za pozostałymi.
- A… pamiętaj, żeby tego nie robić. Tego, co ja - mruknął i wziął dłoń z czerepu, jakby obawiając się, że wnet uaktywni neurony lustrzane Alice i pozbędzie ją tym samym peruki. Kit zawsze był dwa kroki do przodu i przewidywał takie rzeczy. - W sumie mogliśmy skłamać. Zaoszczędzilibyśmy dużo pieniędzy. A przyda nam się każdy cent, jeśli Esmeralda zwariuje i nie da nam swych grubych milionów - westchnął.
- Cicho bądź - szepnęła Bee. I sama też zamilkła.
Towarzysze Alice znali drogę na miejsce, dlatego nie marnowali dużo czasu i dotarli do niego. Było pusto. Rzeczywiście nikt wokół się nie kręcił.


- Łatwo przegapić, jak niczego nie podejrzewasz, prawda? - zapytała Bee, po czym kucnęła. Miała długie paznokcie, dlatego bez żadnych dodatkowych narzędzi zdołała podważyć dość cienką, środkową, spiralną część. Pod spodem znajdował się prosty keypad oraz ekran. Nie wyglądało to na technologię kolejnego wieku, lecz bardziej… coś, co niedługo wysiądzie, a może już teraz nie działało. Bez wątpienie przejście było bardzo stare.
- Kit, wprowadź proszę kod - zachęciła Kaisera obserwując powierzchnię symbolu i zapamiętując wzory. Były dość ciekawe. Nie wiedziała, że tak też można było przedstawiać triskelion. Skrzyżowała ręce i rozglądała się, czy nikt nieoczekiwany nie nadchodził.
Mężczyzna przykucnął i pomyślał.
4 - 3 - 2 - 1 - 2 - 3 - 4
Kod był prosty, ale trzeba go było znać. Wnet cały okrągły symbol zaczął się zapadać. Zapewne poniżej niego znajdowała się winda. Bee, Darleth oraz Kit prędko weszli. Alice też dołączyła. Było bardzo niewiele miejsca na podeście, ale zdołali się ścisnąć. Na szczęście pompa zdołała ich udźwignąć.


Czarne skórzane fotele i kanapy. Materiałowe poduszki, żeby było wygodniej. Same podziemia miały dość nowoczesny kształt, choć pewnie był on podyktowany nie ekstrawagancją bractwa, lecz wymogami praktycznymi. W tle znajdowała się cała ściana książek. Cztery lampy stale paliły się, resztę należało włączyć, choć aktualnie nie potrzebowali więcej światła. Było kilka obrazów oraz stolików. Na stole znajdował się szampan z lodem oraz kieliszkami.
- To pewnie dla nas? - zasugerował Kit.
Z pomieszczenia prowadziły dwa kolejne przejścia do dwóch następnych pokojów.
Alice rozglądała się po tej alfa męskiej jaskini…
- Lepiej nie pijmy, ani nie jedzmy nic, co się tu znajduje… Szukajmy wskazówek, gdzie znajduje się baza główna - powiedziała, po czym ruszyła do kolejnego pomieszczenia, chcąc poznać zawartość wszystkich pomieszczeń.
W następnym znajdowała się duża sala z podwieszonymi głośnikami oraz stołem do bilarda. Był trochę wytarty, co sugerowało często użytkowanie. Musiał być jednak bardzo drogi w chwili zakupu, gdyż wciąż prezentował się wspaniale i dodawał elegancji całemu pomieszczeniu… w którym nie znajdowało się nic poza tym. W następnym Alice znalazła barek z lodówką i mikrofalówką. Zapewne to tutaj członkowie bractwa imprezowali. Znajdowało się tutaj również przejście do łazienki. Nie musieli daleko uciekać, aby wymiotować.
- Dobrze, że jest pusto - mruknął Kit.
Bee natomiast wcisnęła przycisk oznaczony strzałką w górę. Wnet okrągły triskelion pofrunął w górę.
Alice rozejrzała się po każdym pomieszczeniu, szukała, czy były tu jakieś symbole, albo ukryte skrytki. Zajrzała nawet pod stół bilardowy…
Następnie wróciła do pierwszego pomieszczenia i zaczęła przeglądać regał, uznając, że może tam znajduje się coś przydatnego. Milczała, skupiona.
Ciężko było przeglądać teksty, które w całości zostały napisane w języku manx. Alice znała różne celtyckie dialekty i mogła z trudem poskładać w całość niektóre akapity, ale robiła to tylko po to, żeby zdecydować, że albo jednak nie rozumie, albo to jej w niczym nie pomoże.
- A tutaj są takie książeczki… - Kit zawiesił głos.
Na samym dole były masowe wydrukowane niewielkie broszurki. Wyglądały na bardzo cienkie… i często używane. Alice wnet doszła do wniosku, że to najprawdopodobniej coś w stylu modlitewników. Albo kodeksu…
- Myślisz, że znajdziemy tutaj odpowiedź? - zapytała Bee. - Mam na myśli tę bibliotekę. Jednak bariera językowa nam nieco przeszkadza… Czy znasz może kogoś, kto mógłby to nam przetłumaczyć?
Harper milczała chwilę…
- Znam… Ale może nie być w stanie odebrać… Albo co gorsza, w nastroju… - powiedziała. Sięgnęła po jedną z broszurek i obejrzała ją dokładnie. Ile miała stron, czy można było zrobić czytelne zdjęcie… Jeśli można, może mogła je komuś przesłać…
Każda książeczka miała około trzydziestu stron. Jak najbardziej mogła zrobić zdjęcie i wysłać do każdej osoby, do której tylko chciała.
Harper pamiętała tylko kilka najważniejszych numerów na pamięć, jego był jednym z nich, tylko pytanie, czy mogła na niego liczyć? Chciałaby tego jednak uniknąć. Rozglądała się, szukając innych podpowiedzi… Zaczynała się obawiać, że możliwie jedynym rozwiązaniem było jednak wykorzystanie AHISP-CC… Alice uznała, że musiałaby po pierwsze nauczyć się dobrze manx, a po drugie wszystko po kolei przeczytać, aby upewnić się co do zawartości biblioteki. Jednak rzecz jasna nie mogła tego uczynić. Szukała wokoło. Znalazła kilka atlasów z mapami Isle of Man. Nie zaznaczono na niej jednak żadnych czerwonych iksów. Dokładną kopię mogła w każdej chwili pobrać z internetu.
- Jeśli to kodeks albo regulamin bractwa… a to prawdopodobne, bo na okładce jest triskelion… no to co to by mogło jeszcze być… Jakiś modlitewnik? - pytała Barnett. - W każdym razie duża jest szansa, że tu będzie jakaś wzmianka o siedzibie głównej bractwa.
- A ja myślę, że adres może być napisany na dnie butelki tego oto szampana - mruknął Kit. - Powinniśmy go wypić, aby mieć czyste sumienie, że tam niczego nie spostrzegliśmy.
Harper podniosła butelkę szampana i spojrzała na lód pod spodem. To może było irracjonalne, ale czuła się jakby znalazła w jakimś odcinku Scooby-doo, albo jakby była w jednej z tych gier, gdzie trzeba było przeszukiwać pomieszczenie, zbierając poszlaki, które potem doprowadzą ją do kolejnej lokacji. Jeden z ‘modlitewników’ postanowiła zabrać, tak z czystej ciekawości.
- Przeszukajmy to miejsce… A potem chyba mam spontaniczny pomysł. Pamiętacie tę panią, która zamieszkuje koło mostu wróżek? Może ona by dała radę to przetłumaczyć? - zaproponowała Alice.
- O, świetny pomysł! - powiedziała Bee.
- No tylko, że ja bym nie mogła tam jechać, biorąc pod uwagę, że wystąpiłam w wiadomościach… - dodała.
- Myślę, że mogłabyś - mruknął Kit. - Nie zauważyłem w jej domu telewizora. Tak właściwie tam ledwo co była elektyczność, a ta pani zdawała się dość… odosobniona od całego świata. Ale rzeczywiście lepiej dmuchać na zimne. Mógłbym wyjść z samochodu sam z Bee i może Darleth.
- Podobają mi się takie wystroje - powiedziała Santos, dotykając skórzanej kanapy. - Lubię elegancję.
Przeszukali wszystkie pokoje. Trwało to pół godziny, zanim ich motywacja zaczęła opadać. Raczej zdawało się mało prawdopodobne, żeby ludzie z bractwa przechowywali informacje pod szczotką klozetową, jednak Bee spojrzała również tam. Kit zamknął barek, a Darleth skończyla oglądać wyloty na kule w stole bilardowym. Kończyły im się pomysły. Jeżeli biblioteczka nie kryła odpowiedzi na ich pytania, to najprawdopodobniej w ogóle ich nie było w siedzibie bractwa.
Konsumenci zastygli w bezruchu, kiedy winda zaczęła się opuszczać. Ktoś - zapewne któryś członek bractwa - zjeżdżał na dół…
Alice spojrzała po pozostałych, a następnie rozejrzała się. Wskazała pomieszczenie z łazienką, by się do niego udali. Sama ruszyła przodem, żeby wymknąć się z widoku. Była ostatnią osobą, którą ktokolwiek powinien oglądać. Przybycie jakiegoś członka klubu było dla niej poważnym zaskoczeniem. Z drugiej strony, chciała go przechwycić, bo na pewno znał położenie kwatery głównej, musieli jednak działać z zaskoczenia, a nie wyglądać na zaskoczonych.
Schowali się. We czworo zmieścili się w toalecie bractwa i nawet pozostawało trochę miejsca. Na zewnątrz znajdowało się pomieszczeniem z barem i jeszcze dalej to z windą. Dlatego nie mogli zobaczyć mężczyzny, który pojawił się na dole. Alice pamiętała prędkość opadania pokrywy, dlatego miała już pewność, że nie byli sami.
Podniosła palec do ust, nakazując wszystkim ciszę, po czym wyostrzyła nieco zmysł słuchu.
Tylko tak usłyszała głos mężczyzny. Był dość wysoki, ale bez wątpienia nie należał do kobiety.
- ...no ale tato…! Wszyscy z bractwa udają się do głównej kwatery! Proszę, powiedz mi, gdzie… ale… powinieneś był mnie tam zabrać! To niesprawiedliwe! No ja wiem, że każdy członek bractwa ma znaleźć sam to miejsce, to taki rytuał przejścia… ale przeglądałem tę diabelską książeczkę i to same pieprzone rymy. Jakiś chuj je napisał, w ogóle co to… Tak, przepraszam. Nie będę. Źle się wyraziłem. To nie tak, że nie mam szacunku do bractwa! Do cholery, tak mi się powiedziało! Ej, tato, nie rozłączaj się… daj wskazówkę…
Zdawało się, że nie tylko oni poszukiwali tego miejsca.
Dostali za to ważną podpowiedź. Odnalezienie siedziby głównej było ich rytuałem i co więcej, był on zanotowany w książeczce, którą Harper zawędziła. To był dobry znak, bo teraz należało tylko zlokalizować kogoś, kto potrafił czytać w tym języku, rozszyfrować wersety, w czym miała już niejakie doświadczenie i znaleźć cel. Słuchała jednak dalej, czy chłopak jeszcze coś doda. Nie, najpewniej już rozłączył się z ojcem, czy też raczej ojciec rozłączył się z nim. Następnie chłopak przez chwilę siedział sam w głównej części, po czym stęknęły drzwi i ruszył w stronę barku…
- Możemy… albo poczekać… - Alice mówiła cichuteńko, tak by usłyszeli ją tylko przebywający w łazience.
- Albo złapać tego chłopaka, bo on umie czytać manx, ale nie potrafi rozszyfrować zagadki… - szeptała dalej.
- A też chce się dostać… do kwatery głównej - zakończyła. Była ciekawa opinii reszty.
- Poczekać na co? - zapytała Bee.
Kit pokiwał głową.
- Pójdzie szybciej od jazdy do mostu wróżek… - zawiesił głos.
- Jak to zrobimy? - zapytała Darleth?
- Jest przy barku, więc z dala od wejścia… Myślę, że dobrze by było, gdyby Kit wyszedł i go nieco… Zagadał. Bo to ma sens, skoro klub jest tylko dla facetów… A w tym czasie, Bee, mogłaby przemknąć do drugiego pomieszczenia, zamknąć wejście, a potem pomóc przy zapędzeniu chłopaka w kozi róg… Następnie przedstawimy mu sytuację, informując, że potrzebujemy się nawzajem, skoro on nie umie w zagadki, a my nie umiemy w manx, a w zagadki, to możemy sobie pomóc nawzajem - zaproponowała Harper.
- Możemy też wyskoczyć raz dwa i walnąć go w głowę mocno i sterroryzować - zaproponowała Darleth.
- Nazwijmy to planem… drugim - mruknął Kit. - To zrobimy to po amerykańsku, czy po filipińsku? - zapytał Kaiser.
Zdawało się, że odpowiedź Alice będzie w tym momencie decydująca. Nie mieli więcej czasu do marnowania.
- Proponuję najpierw po amerykańsku… A w razie problemów we współpracy, po filipińsku i możemy zagrać w grę Abbana i zatrzymać sobie go jako, kartę przetargową w razie czego… Skoro do klubu należy tylko śmietanka Douglas… - wyjaśniła.
Kit skinął głową i wyszedł.

- Witaj, przyjacielu! - rozwarł dłonie. Alice nie widziała, co wydarzyło się dalej, bo drzwi były tylko nieco rozchylone. Ale jak najbardziej mogła słyszeć.
- O kurwa! - pisnął chłopak. Rozległ się trzask krzesła. Musiał z niego spaść. - Ja pierdole, wyjebałem całą szklankę whiskey.
- O nie! - Kaiser westchnął. - Właśnie sam wypiłem dwie i jest taki pijany! Tak bardzo pijany, że mi się kręci w głowie, że ooo… - zawiesił głos.
Bee w tym momencie wyszła z toalety i zniknęła.
- A ty kim jesteś? Masz mega włosy, ale twój stary ci na to pozwolił? Jak ja przekłułem sobie ucho, to przez kilka dni pierdolił, że mnie wydziedziczy.
- Mój stary to mega spoko zioooom! - Kit prawie krzyknął. - Tak jak i ja. Chcesz się zaprzyjaźnić? - zaproponował.
- No pewnie, pedalsko mordo. Może razem rozgryziemy te jebane łamigłówki. Bo skoro tu jesteś…
- Pedalska mordo?
- No ten róż…
- Ale ja nie jestem gejem.
- Spoko, ja nie oceniam…
- Na serio.
- No weź…
Darleth spojrzała na Alice.
 
Ombrose jest offline  
Stary 07-06-2019, 18:58   #226
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper uniosła rękę i nakazała jej czekać. Najpierw musieli ograniczyć chłopakowi drogę ucieczki, poprzez zamknięcie wejścia. Po tym przejdą do części związanej z wchodzeniem z chłopakiem w układ, najpierw jednak, wolała jeszcze posłuchać.

Tutejszy chłopak trochę się plątał.
- Rozjebałem tę szklankę w drobny mak. Będę musiał pójść do kibla po szufelkę i zmiotkę… może mop…
Kit rozkaszlał się.
- Nie, ja to zrobię! Ja lubię sprzątać, sprzątanie to ład i porządek, a to… to cały ja!
- To takie męskie stary - facet odparł. - Wcale nie gejowskie, serio. Zmieniłem zdanie, nie jesteś pedałem.
- Weź się pieprz - odparł Kaiser.
- Ale tak samemu to nudno… - chłopak odparł.
Kit otworzył drzwi do łazienki i wziął szufelkę i zmiotkę. W ogóle nie spojrzał na Alice i Darleth. Był myślami w kompletnie innym miejscu. Następnie wrócił do chłopaka.
- Jak mówiłem - nieznajomy powiedział z przyciskiem. - Tak samemu to nudno…
Alice splotła palce za sobą i czekała. Była ciekawa co takiego chodziło po głowie Kitowi. Wyglądał na mocno zadumanego. Postanowiła więc na razie dać mu swobodę, a w razie czego po prostu wejdą do akcji, żeby go z tego wyciągnąć i wprowadzić plan w życie.
- E… jeśli jesteś gejem, to ja nie jestem, sorry. Serio - rzucił Kit. - Ale to nie znaczy, że nie możemy…
- Nie pierdol… Ja…
- Że nie możemy zostać przyjaciółmi! - Kaiser powrócił do tego miłego tonu wodzireja w parku rozrywki. - Chodź, razem może damy radę to rozgryźć. Wpadłeś na coś?
- No… no dobrze - odparł chłopak. - Tutaj mam tłumaczenie dwóch zwrotek z kodeksu. Bo lepiej myśli mi się po angielsku, niż po manx. Myślę, że to tutaj kryje się odpowiedź.
- Świetnie, to w takim razie…
- Ale pokażę ci to, co mam, tylko wtedy, kiedy mi obciągniesz, pedale - odparł chłopak. - Wraz z połknięciem, stary.
Kit zaczął oddychać przez usta. Alice to słyszała. Ciężko było stwierdzić, czy pomógł jej w tym słuch łowcy, czy może raczej Kaiser naprawdę zaczął wentylować się tak intensywnie.
- Myślałem, że już ten temat przedyskutowaliśmy - różowowłosy westchnął. Zawiesił się. Nie miał pojęcia, jak dalej prowadzić tę rozmowę. - Ty mi kurwa obciągnij - wreszcie zareagował wstrzymywanym gniewem. Chciał zaprzyjaźnić się, przynajmniej pozornie, z chłopakiem, aby wyciągnąć od niego informacje. Jednak libido młodego na to nie pozwalało.
- Spoko - rozległa się odpowiedź.
Kaiser kompletnie zaniemówił.
Darleth przysunęła się do Alice.
- O czym mówią? - szepnęła. - Nie rozumiem niektórych słów. To manx?
- Wychodzi na to, że chłopak, który wszedł do bazy jest gejem… I właśnie namawia Kita na obciąganie - szepnęła jej do ucha Alice, by nie było tego słychać na zewnątrz.
- Tego słowa właśnie nie rozumiem - Darleth mruknęła.
- Oznacza branie penisa w usta i ssanie, aż się spuści - wyjaśniła jej po filipińsku.
Dziewczyna bez wątpienia nie spodziewała się tego.
- N-nieważne - szepnęła i pobladła. Zerknęła na szczelinę w drzwiach. Zdawało się, że miała ochotę ją rozszerzyć. Chyba nie mogła zdecydować, czy dlatego, aby popatrzeć, czy aby przeszkodzić w takich niemoralnych czynach.
- Myślę, że to dobry moment! - Kaiser krzyknął. Coś w jego tonie wskazywało, że do Konsumentek, a nie do chłopaka.
Alice kiwnęła głową.
- Bee - rzuciła do Konsumentki na zewnątrz, tymczasem sama wyszła z łazienki pierwsza. Spojrzała w stronę pomieszczenia głównego, a potem zerknęła na Kita i jego ‘przyjaciela’.
- Wybacz, że przeszkadzamy, ale jakoś nie mamy ochoty słuchać jak nakłaniasz naszego kolegę do igraszek. Niestety nie mamy na to czasu - rzuciła.

Alice spostrzegła, że Kit opierał się o barek. Natomiast na ziemi przed nim klęczał młody chłopak, pewnie nie skończył nawet osiemnastu lat. Trzymał rękę na jego udzie. Kaiser spoglądał na niego cały blady. Mocniej trzymał się blatu za plecami.
- Eee… ale co to jest? - chłopak wstał. - Koleś, nie wprowadzamy do klubu lasek. Takie są zasady…
Darleth niepewnie wyłoniła się z toalety. Bee również zmaterializowała się w drzwiach kolejnego pomieszczenia.
- Nie no, przegiąłeś - chłopak spojrzał na Kaisera. - Na serio.


- Bardzo nam miło, a teraz usiądź sobie wygodnie - poleciła mu Alice. Chłopak niepewnie posłuchał.
- Kit… Oddychaj - poleciła Kaiserowi, który nadal wyglądał, jakby miał ciężki zawał.
- Sprawa wygląda tak… Nie wiesz, gdzie jest główna baza, a więc nie będę cię torturować, żebyś nam to zdradził. Jednakże, potrafisz czytać język manx i tak jak my chcesz znaleźć bazę na wielkie spotkanie organizowane przez Jole Abbana, nie mylę się? - zagadnęła, krzyżując ręce pod biustem.
- Tak, ale wkurwiliście mnie i teraz bardziej chcę wam dojebać - powiedział chłopak. - Powiem o wszystkim tacie. W ogóle, jak ty się nazywasz? Nie zdziwiłbym się, gdybyś nawet nie był z klubu, ale to niech mój stary cię przesłuchuje - mruknął.
Wyciągnął prędko z kieszeni pięść i przytknął do ust. Wnet połknął. Dopiero wtedy Alice, zrozumiała, co zrobił.
- Jeśli chcecie te wersety, to macie dwie możliwości. Nie, w sumie trzy. Pierwsza to rozprujecie mi brzuch i wyjmiecie. Druga to dacie mi dwa tysiące funtów brytyjskich. Jeden tysiak za zwrotkę, mam dwie. W głowie. Trzecia to będziemy kontynuować tam, gdzie skończyliśmy. Tyle że to ty będziesz na kolanach, pedale - mruknął do Kita.
Mina chłopaka wskazywała na to, że ani nie przestraszył się przewagą liczebną Konsumentów, ani też nie bał się oberwać. Duża krnąbrność i pyszałkowatość, ale to pasowało do wieku.
- Chłopaczku… Ty chyba nie rozumiesz, w jakim jesteś położeniu… Jestem Wampirzycą z Injebreck i to nie ty tu dyktujesz zasady. Nie obchodzi mnie kim jest twój ojciec, może sobie być i prezydentem. Proponuję ci współpracę, ale nie jesteś mi śmiertelnie niezbędny i jak za moment nie okażesz mi się w jakiś sposób przydatny, to po prostu wykorzystamy cię jak przedmiot do osiągnięcia mojego planu. Więc albo współpracujemy, albo dalej myślisz, że coś możesz… To jak? - zagadnęła Alice.
Chłopak spojrzał na nią dłużej i wysłuchał ją spokojnie. Nieco poprawił się na siedzeniu, co znaczyło, że słowa Harper wywarły na nim jakiś wpływ.
- Dwa tygodnie temu umarła mi matka, a pięć dni temu rzucił mnie chłopak. Możesz mnie ugryźć i wykorzystać, jak chcesz, Wampirzyco z Injebreck. Najwyżej umrę twardy - uśmiechnął się lekko i spojrzał w bok. - Pieniądze albo seks. Mogę przyjąć także narkotyki. I znam się na rzeczy, nie wciśniecie mi cukru pudru.
- To ostatnie akurat mamy, ale nie tutaj. Jednak… Najpierw przetłumaczysz mi tekst wersetów…
- Chyba cię pojebało, dziewczynko - chłopak splunął.
Harper niewiele się już zastanawiając podeszła i zdzieliła go otwartą ręką w twarz. Jej oczy rozjarzyły się na złoto, gdy znów na niego spojrzała.
- To ja mam towar deficytowy - chłopak powtórzył.
Cały drżał po tym akcie przemocy. Bardziej chyba z powodu emocji, niż jakiejś faktycznej fizycznej szkody na jego ciele. Choć podniósł dłoń i pomasował żuchwę. Nie zauważył oczu Alice, gdyż patrzył w podłogę. Następnie podniósł głowę i uśmiechnął się do niej dopiero wtedy.
- Uderz mnie raz jeszcze, no dalej - uśmiechnął się do niej. Rzucił jej wyzwanie wzrokiem.
Zamrugał kilka razy. Chyba nie mógł ocenić, czy oczy Alice były naprawdę złote, czy może też tak mocno mu przywaliła, że w połączeniu z alkoholem w dziwny sposób odbierał odblaski żarówek na oczach Harper.
- Mam dość dyskutowania z tym rozpuszczonym gnojem. Najwidoczniej jednak zabieramy go ze sobą. Kit, potrafisz ogłuszyć, czy będziemy go dusić, póki nie zemdleje? - zapytała reszty, spoglądając chwilę na chłopaka, dalej złotymi oczami, które po chwili wygasły, gdy nieco się uspokoiła. Już dawno jej się nie zdarzyło, by gniew wywołał reakcję Łowcy.
- Twoje oczy… - chłopak szepnął. Kiedy przestały świecić, mógł z większą pewnością stwierdzić, że wcześniej rzeczywiście coś było z nimi nie tak. - Co nie tak, z twoimi oczami…? - zmarszczył brwi. Jego powieka lekko drgała, chyba akurat złapał go tik.
- Tak, zaraz ci tak o… przywalę, że od razu stracisz przytomność… - Kit powiedział okropnie nieprzekonująco. Chyba nawet on… a może zwłaszcza on… w takiej sytuacji zaczynał się plątać i czuć nieswojo.
- No dobra… - Bee dołączyła do nich. Wcześniej tylko stała w drzwiach, chcąc zatrzymać chłopaka, gdyby próbował przez nie uciec. - Może zamkniemy go w toalecie i coś przedyskutujemy? - zaproponowała. - Bardzo szybko.
- Dobrze… Chociaż może lepiej nie? Nie wiadomo czy nie ma stąd wyjścia, że tak powiem awaryjnego - zauważyła Harper.
- Racja - odparła Bee.
- Poza tym, ma przy sobie telefon, nie ma sensu zostawiać go samemu sobie. Nie chce nam pomóc, to nie. Najwyżej użyjemy go jako asa w rękawie… Czy może bardziej w bagażniku… - zasugerowała i znów skrzyżowała ręce pod biustem. Jej oczy pozostawały normalne.
- Powiedziałabym ci co jest z moimi oczami, ale ‘wkurwiłeś mnie’ i teraz mamy dwie opcje… Albo przetłumaczysz mi wersety, albo wepchnę ci butelkę szampana w tyłek… - powiedziała spokojnym tonem Alice.
- Nie przebijesz mojego chłopaka - odparł młody. - Dawaj.
Bee zerknęła na niego, a potem z powrotem na Alice.
- Jestem w stanie… zrozumieć, że może chcieć czegoś za udzielenie nam informacji - powiedziała. - Czy nie możemy mu dać nawet jakichś pięciuset funtów? - zapytała. - Abban raczej nie chce skrzywdzić Jennifer, ale kto wie, co jebnie do głowy stadzie facetów? - szepnęła. - Jeśli są tacy sami, jak o ten tu? - zerknęła na chłopaka. - Akurat ty powinnaś wiedzieć, co mam na myśli… - mruknęła. - Zapłaćmy mu, trochę się potargujmy. Albo zacznijmy torturować go, ale tak właściwie. Nie mamy czasu na półśrodki, jest już na to za póżno. Ona tam na nas czeka.
- Moje sumienie się odezwało… - powiedziała Alice.
- Damy ci pięćset funtów i powiem ci co jest z moimi oczami, a także dostaniesz informację jak dostać się do bazy głównej. Może być? - rzuciła. Chyba jednak chciałaby móc wtłuc temu dzieciakowi, ale Bee miała rację. Ci mężczyźni mogli stać się gorsi i najbardziej nieprzewidywalni, gdyby temu młodemu stała się jakaś krytyczna krzywda.
- I jeszcze cię podwieziemy na miejsce - dodała.
- Albo dwa tysiące funtów, albo rzeczywiście pięćset, ale przystojniak mi obciągnie.
Bee wysunęła się do przodu.
- Złapie cię za krocze plus pozostałe perksy, o których mówiła wampirzyca.
Darleth nachyliła się do ucha Alice.
- Teraz mamy cię tak nazywać? - zapytała.
Kit natomiast zamrugał tępo. Następnie zwrócił oczy na Barnett i zmarszczył brwi.
- Czy ty…
- Zwali mi konia i pięćset funtów - odparł chłopak.
- Zgoda - rzuciła Barnett.
Następnie obróciła się w stronę Kita i chwyciła go za ramię. Odciągnęła na bok.
- Tu chodzi o Jennifer. Moja kuzynka studiowała weterynarię i tam masturbowali bydło, żeby pobrać nasienie do inseminatora. Jak ona była w stanie, to ty też. Bo ten chłopak to bydło, rozumiesz?
Harper zerknęła na Kita i na Bee. Następnie na chłopaczka.
- Jak się nazywasz dzieciaku? - zapytała w międzyczasie, kiedy oni rozmawiali.
Ten wyszczerzył się do niej.
- Bob Jebiętwojąmatkę - odpowiedział.
Tymczasem Darleth doskoczyła i zamachnęła się z całych sił. Trzymała w dłoni buta, którego zdjęła. Obcas wrył się w policzek chłopak. Aż go odrzuciło.
- Szacunku do wampirzycy, skurwysynie! - wrzasnęła.
- Ja pierdolę… - chłopak splunął krwią. - Kieran… mam na imię Kieran…
- Wampirzyca o coś pytała! - Darleth wydarła się.
- Kieran Highly, kurwa - warknął i splunął jej w twarz.
Santos chyba wyczerpała swoją odwagę, bo cofnęła się na kilka kroków.
- Ciekawe czy twój ojciec wie, że jesteś pedałem, chłopaku - powiedziała Alice z zaciekawieniem.
- Uhm, a co ci kurwa do tego. Tak, wie - odpowiedział. - Między innymi dlatego tak mi smutno po śmierci matki. Tylko ona mnie rozumiała. Ojciec akceptuje seks pomiędzy mężczyznami tylko w kontekście rytualnych obrządków, ale dla przyjemności… uważa to za wynaturzenie. A co? Chciałaś na mnie donieść, kurwo? I trzymaj swoją Chinkę na smyczy.
- Nie, po prostu mnie to zastanawiało… Za to usłyszałam coś ciekawego… Macie obrządki związane z seksem? W sumie nie dziwię się, cała kultura waszych wróżek też na tym stoi… Nieważne… Nie będę tolerować tego, jak będziesz mnie obrażał, więc jeśli nie chcesz znowu dostać obcasem to zamknij się na razie - powiedziała, po czym zerknęła na Bee i Kita. Nie chciała go do tego zmuszać.
- Kit? - odezwała się pytająco.
Barnett i Kaiser stali z boku i patrzyli na to wszystko, co się działo. Zapomnieli, że mieli prowadzić jakąś konwersację. Kit wzdrygnął się i westchnął głęboko.
- Jeżeli wydasz mi takie polecenie, to je spełnię - powiedział.
- Yay… - mruknął Kieran i spojrzał na Kaisera tak, jak dziecko patrzy na roller-coaster.
- Zawsze możesz to potraktować jak nowe doświadczenie… - zaproponowała mu, przyglądając się uważnie Kaiserowi.
- Hmm… nie wyśmiewaj się ze mnie - Kit zerknął na nieco ostrzej. - To nie jest tak, że będę to robił dla swojej przyjemności. Bee wszystko spierdoliła, obracając sprawę tak, że to ja jestem ten bezduszny i chcę, żeby gang zgwałcił Jenny, bo boję się dotknąć jednego peniska.
- Ej… nie jest wcale mały - Kieran mruknął. - W pełni można go docenić ustami, więc…
- Dłoń - Kit obrócił się w jego stronę. - Umawialiśmy się na dłoń.
- Na dłoń, tylko dłoń - Kieran skinął głową, ale jego słaby uśmiech sugerował, że będzie próbował na tym więcej ugrać. Kit albo tego nie zauważył, albo zdecydował, żeby to zignorować.
Harper potarła skroń dłonią, uważając, by nie zrzucić peruki.
- Dobra, to dobijajmy tego targu… Bee, masz może pięćset funtów w portfelu? - zapytała spokojnym tonem.
- Tak - Barnett skinęła głową. - Rzuciłam tą kwotą, bo tylko tyle mam - mruknęła ciszej.
Kit robił się coraz bardziej różowy. Jakby kolor jego włosów spełzł na twarz. Kręcił się niespokojnie i tupał stopami.
- A możecie wyjść? Nie chciałbym, żebyście na to patrzyły… - zawiesił głos.
- Tak, wyjdziemy. Pójdziemy pograć w bilard, ale w razie czego wołaj… - poleciła Harper. Zerknęła na Kierana.
- Oddaj mi swój telefon. Zamkniemy go w barku, na polu neutralnym, może być? - zaproponowała.

Krew chłopaka spływała już z mózgu do innych części ciała, więc pospiesznie, bez zbędnych słów to uczynił. Darleth spojrzała niepewnie na Kita, ale Bee wzięła ją pod pachę i ruszyły w stronę drzwi.
Kaiser poskrobał się po włosach i spojrzał na trzy kobiecie.
- Ale… nie będziecie przez to o mnie źle myślały…? - zapytał i złapał się za ramiona. Gdyby stanął nieruchomo, przypominałby nieco mumię Tutenchamona. Przynajmniej jeśli chodzi o pozę.
Harper uśmiechnęła się do niego, zabierając telefon chłopaka i wkładając do barku.
- Nie będziemy… To dla dobra Jenny i pozostanie między nami - powiedziała spokojnym tonem. Jako ostatnia wyszła z pomieszczenia i zamknęła drzwi. Westchnęła ciężko. Zerknęła na stół do bilarda. Wiedziała, że nie będzie się w stanie skupić na grze, ale i tak zamierzała spróbować.
Bee i Darleth weszły za nią. Alice ostatnia opuściła bar, ale jako pierwsza weszła do sali obok. To dlatego, bo jej towarzyszki ociągały się… może chciały przepuścić swoją przywódczynię. Barnett zamknęła za sobą drzwi, po czym zaczęła osuwać się po nich plecami. Rozpłakała się. Do tej pory trzymała się, jednak kiedy już zostawiła obu mężczyzn, chwyciła się brzuch. Musiał ją okropnie rozboleć. Rękawem spróbowała zetrzeć łzy z twarzy, ale ich ciągle przybywało.
- Bee… - szepnęła Darleth.
Alice bez słowa oparła jej dłoń na ramieniu i pogładziła.
- Spokojnie… - powiedziała, choć sama nie była w najlepszym stanie emocjonalnym. Nie mogły zrobić nic, tylko czekać. Alice podniosła się i usiadła na brzegu stołu. Otworzyła książeczkę klubową i zaczęła przeglądać, jakby to miało jej pomóc zrozumieć zawartość.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 07-06-2019, 18:59   #227
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Ja… osiągnęłam nowe niziny - szepnęła Barnett. - I nawet nie zaprzeczajcie.
- To było bardzo odważne - powiedziała tylko Darleth. - Co tam wyczytałaś, Alice?
Niezbyt wiele. Coś o jakichś demonach… przewinęło się nawet słowo patyk. Była pewna, że oznaczało patyk. Prawie.
- Nigdy nie grałam w bilarda - ciągnęła Santos. - Może nauczycie mnie? - zaproponowała. - Chyba była taka gra na Windowsie. Nie, to Pinball - zaśmiała się, ale chyba nie do końca rozładowała atmosferę.
Harper zamknęła książeczkę i westchnęła…
- Bee… Chodź… Nauczymy Darleth grać w bilard jak przystało na Amerykanki… - zażartowała lekko, nawiązując do tego iż bilard był główną rozrywką w stereotypowych Amerykańskich barach.
Dzięki temu mogły też zabić czas, nim Kit skończy…

Mijały minuty, w trakcie których kobiety objaśniały zasady Filipince i grały. To jednak trwało… długo. Ile czasu potrzebował Kiernan, żeby dojść? Wyglądało na to, że dużo dłużej, niż można byłoby spodziewać się po chłopaku w jego wieku. Minęło pół godziny, od chwili, gdy zaczęły grać… kiedy Bee zaczęła się niecierpliwić.
- A co, jeśli obezwładnił go i uciekł?
Alice spojrzała na mur. Był dość gruby i mógł całkiem nieźle tłumić dźwięki… przez ten cały czas było podejrzanie cicho, choć z drugiej strony… no właśnie, to może przez dźwiękoszczelność…
W końcu otworzyły się drzwi prowadzące do sali bilardowej. Pojawił się w niej Kiernan. Był spocony, uśmiechnięty i chyba obolały. Alice ciężko było stwierdzić, czy to dlatego, bo Darleth tak mocno go przywaliła.
- Napisałem, co chciałyście wiedzieć - powiedział. - Tutaj.

Cytat:
My Bractwo Trójnoga nie wiemy co trwoga
My wciąż pamiętamy, my święta załoga
Na tak pięknej wyspie siedziby my mamy
A siłom nieczystym nigdy się nie damy
Bo ostatni bastion jest w miejscu pamięci
Gdzie ludzi tak obcych wciąż dużo się kręci
Lecz wszystko, co ważne, triskelion ukrywa
To symbol prześwięty lecz także pokrywa

Nasz ostatni bastion to świątynia tego
Co wyspę osłonił mgłą oka ślepego
Do dzisiaj nas chroni przed wizją Demona
Bezpieczne są dzieci, bezpieczna też żona
Bo chociaż wypędził go stąd Święty Patryk
To jego spuścizna mocniejsza niż patyk
I chociaż podatek nałożył zbyt duży
To moc jego wielka, straszniejsza od burzy
- To te dwie zwrotki, w których, przynajmniej według mnie, czai się rozwiązanie zagadki. I, swoją drogą, możecie dać mi te pięćset funtów, ale nie musicie - mruknął. - Czy nadal weźmiecie mnie z sobą? Czy też jestem wyklęty? - zawiesił głos.
- Mam nadzieję, że skończyło się tylko na tym, co było umówione? - zagadnęła Alice, przyjmując od niego wersety i zerkając na Kierana spode łba.
- To nie twoja sprawa, tylko moja i Kita - odpowiedział chłopak. - Zapytaj się go, jeśli cię to interesuje.
Harper popatrzyła krótko na chłopaka, po czym pokręciła głową. Za moment zaczęła czytać i analizować.
- Miejsce pamięci, gdzie ludzi tak obcych wciąż dużo się kręci… No to będzie Douglas, stolica… Zakładam, bo to by był punkt przylotów i przypłynięć dużej liczby osób spoza...
- No nie, tutaj nie przylecieliśmy przecież - wtrąciła od razu Bee. - Nie pamiętasz, jechaliśmy przez połowę wyspy, żeby dotrzeć do Douglas. Lotnisko jest gdzie indziej. Ale lotnisko to nie jest miejsce pamięci… Więc chyba nie chodzi ani o lotnisko, ani o Douglas.
- Daj mi dokończyć… - mruknęła Alice.
- Tak, tak, przepraszam - rzuciła Barnett. - Widzisz, ekscytuję się.
- Po prostu myślę na głos - sprecyzowała Harper. - Tu nie chodzi o ludzi, tylko o miejsce pamięci i głównym punktem jest tutaj Manannan. To o jego pamięć chodzi, biorąc pod uwagę treści legend, o czym mówią dalsze zwrotki… - wyjaśniła.
- Hmm… - zamruczała Barnett.
- Mananana? - zapytała Darleth. - To mi się kojarzy z taką popularną piosenką - zawiesiła głos.
- Ćśś… - uciszyła ją Bee.
- Oczywiście zejście do bazy głównej jest znów przysłonięte triskalionem, to akurat oczywiste na tej wyspie… - zmarszczyła brwi, czytając dalej. Zerknęła w stronę drzwi, zastanawiając się, czy z Kaiserem wszystko ok. Nie wszedł z Kiernanem do sali bilardowej.
- Dajcie mi moment i jakiś telefon… Bee, możesz spojrzeć co z Kitem w międzyczasie? - poprosiła.
- Tak… - Barnett mruknęła i podała Alice komórkę, którą miała w kieszeni. - Mam nadzieję, że nie zrobiłeś mu nic bydlaku.
- A nie martwisz się o mnie? - zapytał Kiernan. - Że Kit zrobił coś mi? To niesprawiedliwe.
Bee spojrzała na niego tak, jakby miała zamiar na niego napluć.
- Powinienem ci podziękować - mruknął. - Jestem twoim wielkim dłużnikiem - uśmiechnął się do niej.
Barnett prychnęła i wyszła z sali bilardowej.
Alice w milczeniu spoglądała na informacje zawarte w internecie.
- Jak dobrze znasz legendy dotyczące Manannana, Kieran? - zapytała chłopaka i zerknęła na niego znad telefonu. Miała kilka pomysłów na rozwiązanie tej zagadki, ale potrzebowała zaczerpnąć informacji od rodowitego człowieka z ludu Manx.
- Uhm, w ogóle. Znaczy wiem, że to było jakieś bóstwo i miał trzy nogi, którymi staczał się po klifie? Wydaje mi się, że ochronił wyspę przed najeźdźcami, jednak… ach… to zwrotki są o nim, tak? - zapytał. - Czyli siedziba główna jest w miejscu jego kultu, tak?
- No… - tym razem Darleth przejęła inicjatywę. - Wiemy, że jest to “miejsce pamięci”, w którym “kręci się dużo obcych ludzi”. I chyba tyle wiemy na ten temat.
- Myślę, że gdybym bardziej uważał jeśli chodzi o legendy, to sam bym to rozwiązał - chłopak wzruszył ramionami.
- Oczywiście, ale jak mniemam nie byłeś zbyt uważnym uczniem legend i mitów… Dlatego właśnie masz z tym problem…
- Dokładnie to właśnie powiedziałem - Kieran mruknął pod nosem. - Nie wcieraj soli w ranę.
- Jeśli więc nie pamiętasz, to czy wiesz może, czy gdzieś na tym regale w głównej sali, znajduje się książka o Manannanie? To będzie miejsce pamięci jego kultu. Z tego co wyczytałam, wierzono, iż miał swoją twierdzę w Barrule, a tron w Cronk-y-Voddy. Oba te miejsca można znaleźć na mapie, jednak które z nich jest tym, którego poszukujemy to już trudniejsza zagadka… Dlatego potrzebujemy jakichś bardziej szczegółowych informacji, które może posiadać choćby wasz klub. Czy coś ci świta? - zapytała.
- Tak, jest tu taka książka… - odpowiedział Kieran. - I nie odpowiedziałaś mi, czy weźmiecie mnie z sobą, słodka wampirzyco. Widzisz, teraz odnoszę się do ciebie ładnie i z szacunkiem. Nasz związek ewoluuje. Przez związek mam na myśli relację - uśmiechnął się lekko.
- Zabierzemy… Czy mógłbyś przynieść tę książkę? Spróbujemy razem wyczytać co w niej jest napisane… Ty znasz język, ale za to masz naszą pomoc w zrozumieniu, więc, proszę - Kieran mógł odnotować, że gdy on był uprzejmy i ona była.
- Mmm… - chłopak zamruczał. - Zrobię wszystko, o co mnie poprosisz. Podziękuj za to swojemu przyjacielowi - rzekł.
Następnie wyszedł, a Alice i Darleth zostały same. Filipinka przez chwilę spoglądała na swoje buty.
- Boisz się zobaczyć Kita? - zapytała. - Dlatego nie chciałaś pójść do biblioteczki? - zwróciła na nią wzrok.
Alice zerknęła na nią. Odpowiedziała po filipińsku.
- Nieco… Ale bardziej chodzi o to, że nie znam manx, więc i tak nie byłabym przy tej półce potrzebna… - wyjaśniła. Mimo wszystko, podeszła do drzwi wyjściowych z sali bilardowej i zerknęła w stronę pomieszczenia z barkiem, a potem tego z regałem. Cały czas myślała nad wersetami.

Kit siedział na skórzanej kanapie w głównym pomieszczeniu. Miał podcięgnięte nogi przed siebie i obejmował je. Spoglądał w szklankę whiskey, kompletnie nieruchomo. Kieran przeszedł obok niego i uśmiechnął się do niego promiennie. Bee, która siedziała niezręcznie obok Kaisera, pogładziła go po ramieniu, ale ten gwałtownie wyszarpnął się i oddalił. Chyba nie był spragniony żadnego dotyku. Highly nie myślał zbyt długo o nastroju Kita i ruszył ku książkom. Szukał przez jakieś dwie minuty i wreszcie wyjął odpowiedni tom. Wyciągnął go i ruszył z nim z powrotem do sali bilardowej.
Alice obserwowała Kierana, bolał ją żołądek, gdy patrzyła na Kaisera. Nie była lepsza od Habida, skłaniając go do zrobienia czegoś wbrew jego woli… Aż jej się zachciało rzygać. Była potworem, ale to już wiedziała… Przełknęła ciężko ślinę. Miała nadzieję, że Kit jej kiedyś wybaczy. Sama też wróciła do sali bilardowej.
- Dobrze… Musimy znaleźć teraz coś na temat świątyni Manannana, albo miejsca pamięci, zapewne często odwiedzanego… Coś mi mówi, że może to być jakiś punkt turystyczny… Zastanawia mnie cały czas końcówka drugiego wersetu o tym podatku. Czy ma jakieś znaczenie, czy dotyczy tylko jakiegoś kosztu, który ludzie manx musieli płacić za jego pomoc w ochronie za pomocą iluzji… - mówiła do Kierana i trochę do siebie.
- Aha, pamiętasz tę legendę o świętym Patryku chociaż? Też ma najwyraźniej znaczenie, ale nie znalazłam jej w sieci - powiedziała, marszcząc lekko brwi.
- Jak tak sobie myślę, to może te rzeczy zostały wymienione po prostu dlatego, żebyśmy wiedzieli, że chodzi o Mannanana - powiedział Kieran. - Ale jak tak sobie przypominam, to mama mówiła mi, jak byłem mały, bajki o nim. Podobno kiedyś nawiedził wyspę jakiś potwór, który był bardzo głodnym obżartuchem. Cytuję ją - wzruszył ramionami, bo najwyraźniej w jego mniemaniu zabrzmiał głupio. - Posiadał wielkie oko, cudowną wizję, dzięki któremu widział całą wyspę, i wiedział, gdzie upolować następną ofiarę. Jednak Mannanan postawił cudowną mgłę, która osłaniała wyspę przed oczami demona - wzruszył ramionami.
- Niekoniecznie skutecznie, bo samą wyspę znalazł, ale to inna sprawa… No dobrze…
- No tak, bo najpierw demon przybył na wyspę, a dopiero potem Mannanan postawił mgłę. Kiedy zrozumiał, co diabeł potrafi i jaka jest skala zagrożenia.
Rudowłosa uniosła brwi.
- Hm… - czy ta mgła, musiała być prawdziwą mgłą? Skoro jej poprzednik był na wyspie, kiedy ją postawiono… Otworzyła szerzej oczy.
- Oh, psia kość, rozumiem… - mruknęła do siebie.
- Czyli to dlatego! - rzuciła i uderzyła dłonią w dłoń. Mgła nigdy nie została zdjęta, zapewne dlatego ona miała wrażenie, że to cała wyspa była bombą energii… Nadal dziwiło ją, czemu Oculus nigdy nie odkrył tego miejsca. Choć, może na niego działało to nawet bardziej, niż na nią? Kto wie...
- A co ze świętym Patrykiem? - zapytała Harper, zastanawiając się i powoli zaczynając układać puzzle.
- Mmm… - Kieran zastanowił się. - Ciężko mi powiedzieć. Może to akurat nie ma żadnego znaczenia - wzruszył ramionami. - Albo go jeszcze nie dostrzegamy.
Kit zerwał się z miejsca i ruszył do następnego pokoju. Chyba do końca nie wiedział, gdzie powinien się znaleźć. Z wiadomych względów nie chciał wrócić do baru, ale nie miał co robić w sali bilardowej. Mimo wszystko wybrał pierwszą opcję, bo zawierała łazienkę.
- Iść za nim? - zapytała Bee, wlepiając oczy w Alice.
- Może ja za nim pójdę? - zaproponował Kieran.
- Nie, lepiej nie… Dajmy mu chwilę… Zaraz sama do niego pójdę - powiedziała spiętym tonem. Zerknęła na Kierana.
- Poszukaj proszę w tej książce informacji o miejscu ściśle związanym z Manannanem - zasugerowała.
- Pomogę ci, ale nie każ mi niczego dotykać - powiedziała Darleth, bacznie obserwując chłopaka.
Kieran zaśmiał się.
- Nie ma takiej rzeczy, którą mogłabyś zrobić, żeby być w moim typie - powiedział, po czym zerknął na Alice. - Mam nadzieję, że to nie łamie nam polityki grzeczności? - uśmiechnął się do niej lekko.
Wydawał się kompletnie odmieniony po wspólnym czasie z Kitem. Teraz wydawał się po prostu… szczęśliwy. Otworzył książkę na pierwszej stronie i się zaśmiał.
- Myślę, że już mamy ciekawe informacje - powiedział i obrócił tom w stronę Alice.

Cytat:
Własność Domu Manannana
Muzeum historii w Peel, Man
Mill Rd, Peel, Isle of Man IM5 1TA, Man
Alice uniosła brew.
- Sądzę, że to może być nasze rozwiązanie… - wpisała w internet nazwę Peel i Isle of Man… Po czym parsknęła…
- Mhmm… To będzie ten punkt od świętego Patryka… Na szczęście, wszędzie na tej cholernej wyspie można dojechać w dwadzieścia minut, więc… Możemy spróbować… - zaproponowała.
- W najgorszym przypadku stracimy dwie godziny na przeszukanie tego muzeum i dotarcie do Barulle… - zauważyła.
- Na którą umówiono to wasze specjalne spotkanie? - zapytała Kierana.
- Nie wiem tego - odparł chłopak. - Jednak mój ojciec już tam jest. Z tego co wiem na temat tych zebrań, to mija naprawdę dużo czasu, zanim oni do czegokolwiek się… no cóż, zbiorą. Najpierw piją, potem trzeźwieją, potem piją, jedzą, chodzą po mieście, wracają, grają w bilarda, grają w golfa… Od czasu do czasu też pieprzą się sakramentalnie. Dlatego tak zależy mi, żeby tam dołączyć - uśmiechnął się do Alice. - Choć mam nadzieję, że kiedy ja odkryję miejsce głównej siedziby, to mój ojciec akurat umrze. Nie chciałbym uczestniczyć z nim w jednej orgii. Choć to właśnie podobno nie są orgie. Oni mają jakieś bardziej skomplikowane zasady… - zawiesił głos. Bez względu tajemnica tylko rozpalała jego wyobraźnię.
- Dobrze… Tak czy inaczej, weźmy tę książkę ze sobą, na wszelki wypadek… Dajcie mi teraz chwilę - powiedziała, po czym ruszyła w stronę wyjścia z sali bilardowej, celem zlokalizowania Kaisera.
- Swoją drogą… będziesz musiała powiedzieć mi, co ty i Kit robicie z tymi swoimi oczami - rzucił Kieran. Rudowłosa zrozumiała, że w trakcie, Kit musiał wejść w swój tryb przepowiadania, tylko czemu?
- A coś wtedy powiedział? Gdy jego oczy się zmieniły? - zapytała, zatrzymując się na krótką chwilę.
- Zmieniły się. I tak, powiedział, że skoro jestem taki chętny, to wyjebie ze mnie ostatni dech. I zrobił to, co przepowiedział - rzekł Kieran. - No, nie dosłownie. Bo wciąż żyję. Jednak prawie roztrzaskał mi głowę o umywalkę - uśmiechnął się tak, jakby to było jakieś osiągnięcie.

Alice otworzyła zamknięte drzwi i weszła do środka. Ujrzała, że Kaiser siedział na barku. Jeśli był w toalecie, to już z niej wyszedł. Machał nogami, spoglądając przed siebie i popijał whiskey. Nawet nie drgnął na pojawienie się Alice.
Harper podeszła do niego.
- Kit… Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - zapytała cicho. Zatrzymała się krok przed nim.
Mężczyzna napił się i dopiero wtedy na nią zerknął.
- Normalnie poprosiłbym, żebyś mnie przytuliła - mruknął. - Ale chyba mam dosyć bliskości. Zwłaszcza, że nie… że nie… - zawiesił głos. Jego ręce zaczęły lekko drżeć. - Że sam nie wiem, kim się staję - dokończył. - Albo kim zawsze byłem.
 
Ombrose jest offline  
Stary 07-06-2019, 19:00   #228
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa przechyliła głowę.
- Kiedy byłam młodsza, często moje zdolności przejmowały nade mną władzę… Wtedy stawałam się kimś innym, nie sobą. Czasami nawet nie miałam nad tym kontroli i pojęcia… Wiem co to oznacza, choć dla mnie to pewnie coś nieco innego, niż dla ciebie… Najważniejsze Kit, to żebyś nie bał się samego siebie, bo często jest tak, że tylko sobie możesz zaufać… Teraz po prostu musisz spróbować się na nowo zrozumieć. Ja się ciebie nie obawiam i pomogę ci, jak tylko mogę. Zaufasz mi? - zapytała, po czym wyciągnęła ręce, jakby chciała mu dać możliwość przytulenia się, jeśli by chciał. Miała jednak pojęcie, że mógłby nie chcieć.
Kaiser uśmiechnął się do niej lekko.
- Czasami… masz gadane - mruknął i przytulił się do niej. Kiedy tylko to zrobił, westchnął głęboko. Niczym rozbitek, który wreszcie przybił na brzeg.
Chwilę cieszył się jej bliskością, po czym odsunął się nieco.
- Ale nie trafiłaś z tym, że stałem się kimś innym - powiedział. - Byłem jak najbardziej sobą, kiedy zaproponował, że odwdzięczy mi się ustami. A w trakcie… nie wiem, czy czujesz się komfortowo rozmawiając na takie tematy. Ale dokończę wątek. Że dopiero w trakcie zechciałem go mocniej, a kiedy już to poczułem, to wszedłem w ten wyższy stan. Nie straciłem kontroli. I to jest straszne. Wszystko skończyło się, kiedy już doszedłem i poczułem obrzydzenie zarówno do niego, jak i do siebie. I do teraz je czuje - mruknął. - Może już ze mną pozostanie. Albo pójdę spać, obudzi się i zniknie. Widzę, że w każdym razie udało się, prawda? Całkiem ładnie współpracuje…
- Owszem… Wydymałeś z niego pokorę… Jakkolwiek by to nie brzmiało… a to uczucie… Ono minie. Zaufaj mi… wiem z doświadczenia, że czasem musimy robić rzeczy, po których czujemy do siebie obrzydzenie… Zostaje jego echo, ale to niemiłe wrażenie, rozmywa się, zwłaszcza, jeśli osiągniemy cel, który doprowadzi do czegoś dobrego… Tymczasem znaleźliśmy potencjalną lokalizację bazy głównej… Będziemy do niej jechać. Usiądziesz obok mnie, a panie i Kieran z tyłu - zaproponowała i pogłaskała go jeszcze po ramieniu.
- Ale nie brzydzisz się mnie teraz? - zapytał. - Odkąd uprawiałem seks z mężczyzną?
Zdawało się, że nie miał najmniejszego pojęcia, w jakim męskim gronie obracała się Alice.
- Nie… Skądże… To nie jest nic, za co miałabym czuć obrzydzenie. Widzisz? Nie uciekam od ciebie. Gdyby ktoś spróbował się od ciebie odwrócić Kit, skopałabym go. Bo jesteś moim przyjacielem - powiedziała i uśmiechnęła się do niego. Teraz to ona go przytuliła, ale nie za mocno, zdecydowanie jednak ciepło.
Kit objął ją i mocno do siebie docisnął, po czym pocałował krótko w policzek.
- Chodźmy tam - powiedział wreszcie. Już ruszył do drzwi, ale stanął przed nimi. - A co jeśli będzie chciał… no wiesz - zawiesił głos. - Jeśli jeszcze raz spróbuje? Zablokujesz go jakoś? Cholera, sam powinienem mieć nieco większą władzę nad… nad tym wszystkim. Bee mi ją wyszarpnęła, choć chyba nie powinienem jej winić. Nie przywiązała mnie i nie zdarła ze mnie ubrań. Jak powiedziałaś, mamy lokalizację. Dobrze się stało i nie żałuję tego, ale nie chciałbym, żeby się powtórzyło - zawiesił głos.
- Nie powtórzy… Nie ma już takiej potrzeby, obiecuję - powiedziała. A jeśli miałaby być, Alice postanowiła, że i tak do tego nie dopuści. Nie chciała, by Kit sie złamał… Była kiedyś w punkcie złamania i nie mogła pozwolić, by ktokolwiek z jej bliskich też w nim wylądował.

Ruszyła za Kaiserem i razem weszli do sali bilardowej.
- Możemy ruszać? - zapytała, rozglądając się po zebranych.
- Tak - powiedziała Darleth. - Ten młodzieniec jest bezwstydny - pokręciła głową, siedząc na kanapie z nogą założoną na nogą.
Kieran parsknął i wskazał ją dłonią.
- Spójrz, jak wyglądasz. Sam nie wyglądałem nigdy tak seksownie i nawet nie będę próbował.
Santos wygięła głowę w drugą stronę i jej mina wskazywała na to, że pochlebstwo do niej nie dotarło, jednak poprawiła swoją kurtkę w panterkę i pogładziła neonową minispódniczkę.
- Kit… przepraszam cię - powiedziała Bee. - To nie była kompletnie moja sprawa… i nie powinnam nawet proponować, a co dopiero uzgadniać… moje zachowanie… - spuściła wzrok.
- W porządku, przeprosiny przyjęte - przerwał jej Kit. Chyba nie chciał, żeby ten temat zbyt długo był na świeczniku.
- Na serio, byłem tam i możesz mi wierzyć, Kit powinien ci dziękować - Kieran uśmiechnął się do Barnett.
- Nie przeginaj pały - Kaiser rzucił wilcze spojrzenie chłopakowi.
- Zrobię z nią wszystko, co rozkażesz, panie.
Kit pobladł, kiedy uzmysłowił sobie, że niechcący użył potencjalnie dwuznacznego wyrażenia i Kieran błyskawicznie to wykorzystał. Rzucił spojrzenie w stronę Alice.
“Ratuj”, mówiło.
- Dość… Zbieramy się. Komu w drogę, temu czas. A musimy sprawdzić lokację - ucięła rozmowę.
- Zapraszam wszystkich na górę i do samochodu - powiedziała spokojnym tonem. Następnie wzięła Kaisera pod ramię i poprowadziła do wyjścia.

Droga na górę upłynęła prędko. Jedynie kilka sekund zajęło im przybycie na parter. Stamtąd ruszyli prosto do drzwi wyjściowych. Jak gdyby nigdy nic.
- Pan Highly - recepcjonistka skłoniła się uprzejmie chłopakowi i uśmiechnęła do niego.
- Rebecco… - Kieran podniósł dłoń w geście powitania.
- Ramono - poprawiła go recepcjonistka. - Mam na imię Ramona. Ale to nie szkodzi.
- Piękne jest to muzeum - w ten sposób Kieran pożegnał się i wnet dotarli do samochodu.
- To ja będę teraz prowadzić - zaoferowała się Darleth i usiadła za kierownicą. - Byłoby świetnie, gdybyś usiadła obok i mną kierowała, Alice. Jako przewodnicząca pasujesz na przód samochodu.
- To nie szkoła, Darleth - mruknął Kit. - Przewodnicząca… - powtórzył cicho.
Bee prędko zrobiła w głowie obliczenia.
- To ja usiądę z tyłu na środku - powiedziała. I skinęła sobie głową. Pewnie chciała w ten sposób oddzielić Kita i Kierana.
Ten drugi uśmiechał się tylko pod nosem.
- Wcześniej mnie rżnął, jakby miał jutro umrzeć, a teraz boi się usiąść obok mnie - mruknął niby cicho i do siebie, ale tak, aby wszyscy usłyszeli.
Kit uciekł gdzieś wzrokiem w bok. Wyglądał, jakby miał się zapaść pod ziemię.
- I tak zamierzałam prowadzić, okazało się że przyzwyczajenie do tego auta nie było takie trudne… - Alice zerknęła krótko na Darleth z niezadowoleniem, że Filipinka nie pomyślała o tym, zanim otworzyła usta.
Santos zmieszała się. Chciała być po prostu pomocna. A że była bezużyteczna, to chciała robić tę jedną rzecz, na której się znała. Przynajmniej powierzchownie. Czyli na prowadzeniu auta. Nie posiadała żadnych mocy i nie była też ekstremalnie inteligentna. Do końca nie była pewna, co dokładnie działo się wokół niej, ale chciała pomóc tak, jak tylko mogła… choć najwyraźniej nie tego od niej oczekiwano. Próbowała też polepszyć wszystkim humor, robiąc pokaźne zakupy śniadaniowe, ale nikt tego nie docenił. I dobrze, nie pragnęła doceny. Po prostu chciała nie być balastem… Co więcej… chciała być kimś pożytecznym.
- Kit, odpala na telefonie gps, dlatego miał siedzieć obok, bo może mu się na przykład po drodze zdarzyć coś przepowiedzieć. Wsiadajcie i jedziemy - oznajmiła i wyjęła kluczyki do auta, otworzyła je i wsiadła na miejsce kierowcy. Następnie odpaliła silnik, światła, zapięła pasy i czekała, aż reszta się usadzi.
Dopiero wtedy ruszyła.

- Uhm… przepraszam - powiedziała Darleth i zrezygnowana usiadła na tylnym siedzeniu.
Nie znała języka manx, nie posiadała supermocy, teraz nawet nie mogła prowadzić. Po co tutaj była? Żeby błyszczeć panterkowym wdziankiem i minispódniczką? Pewnie powinna zostać w domu i chociaż posprzątać. Widziała, że zawadza i nie była nikomu do niczego potrzebna. Alice wspomniała chyba, jeśli się nie myliła, że pragnęła wcielić ją do grupy, ale czy to miało jakikolwiek sens? Darleth była prostą dziewczyną z Filipin, która chciała nieco dorobić na wyspach brytyjskich. Nie posiadała szczególnych zdolności. Co więcej, przeżywała żałobę po śmierci kochanka. Po co tutaj była? Czy robiła sztuczny tłum? Zastanawiała się nad tym wszystkim. Było jej ciężko, ale starała się, żeby nikt tego nie zauważył. Nie chciała nikomu ciążyć własnymi, być może niedojrzałymi uczuciami.

Tymczasem Kit spojrzał z wdzięcznością na Alice.
- Tak, to dobre miejsce - mruknął, zajmując miejsce przy jej boku. - Dzięki niemu widzę lepiej, co jest przed samochodem i po jego lewej stronie. Mogę lepiej… e… przepowiadać przyszłość na podstawie tego, co zobaczę.
Bee usiadła na tyle. Tam było jej miejsce w każdym możliwym scenariuszu.

- Jedźmy tam, proszę - powiedziała. - Jennifer.
Kieran usadowił się na tyle.
- Miło mi, Alice, że tak chronisz Kita przede mną. To na pewno bardzo dojrzałe - rzekł z kwaśnym uśmiechem. - Wszystko, żeby tylko Kaiser nie zaakceptował, że jego zaangażowanie było dużo większe, niż tego chciał. To bardzo budujące.
Oczywiście Kieran dążył do tego, aby Kit stał się jego stałym kochankiem. Najwidoczniej było mu dobrze z nim.
- Nie będziemy o tym rozmawiać, poza tym, nie wyobrażaj sobie bóg wie czego Kieran. Mamy tu zadanie do wykonania, a potem odlatujemy z Isle of Man - powiedziała krótko, mając nadzieję, że chłopak zrozumie przekaz, że nie było szans na cokolwiek. Alice rozumiała, że nie było to na rękę Kaiserowi i nie chciała, żeby było mu źle.
Rudowłosa skupiła się na prowadzeniu, włączyła radio. Cicho, ale na tyle, by zajęło jej myśli i może i uwagę pozostałych.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=4CCfYi1u8Y4[/media]

- Gdzie aniołowie boją się zapuszczać? - zapytał Kit, słuchając motywu przewodniego piosenki lecącej w radiu. - Kieran, jeszcze wczoraj… wczoraj rano, byłem kompletnie niedoświadczony seksualnie. Nie spodziewaj się, że będę swobodnie zachowywać się przy kimś tak rozwiązłym. I jeszcze geju.
- Geju, którego przejebałeś - odparł Highly. - Zdaje się, że pozostanę teraz z tobą, czy tego chcesz, czy nie. I po latach wewnętrznych rozważań dojdziesz do wniosku, że rzeczywiście nic złego się nie stało - chłopak westchnął. - Poza tym wcale nie jestem aż tak rozwiązły. A ty… no cóż… - uśmiechnął się.
“...na pewno nie jesteś kompletnie hetero…”, wybrzmiewało w powietrzu.
- Chcę tylko, żebyś był w zgodzie z samym sobą - powiedział Kieran i wzruszył ramionami. - I nie traktował mnie jak trędowatego tylko dlatego, bo mnie… no cóż, dotykałeś. Co za ironia. Szanuj mnie, a ja…
- Szanować ciebie? - Kit uśmiechnął się.
Chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwała mu Bee.
- Szanujmy się wszyscy nawzajem - powiedziała.
- Amen - dokończyła Darleth.

Alice nie dołączała do ich rozmowy. Głowa ją lekko swędziała od tej peruki, było jej pod nią za ciepło, ale cierpliwie to znosiła. Na szczęście był grudzień i temperatury na zewnątrz nie przekraczały dziesięciu stopni zbyt często. Skupiła się na drodze. Zerkała na gps, ale droga zdawała się dość prosta - jedną trasą, aż do celu. Zerknęła na licznik paliwa, aby upewnić, czy nie będą musieli zatankować. Próbowała zebrać też myśli przed tym co miało nastąpić… Co ich czeka na miejscu, jeśli rzeczywiście zgadli poprawnie? Niepokoiła się, ale nie okazywała tego po sobie.
- O czym myślisz? - zapytała Bee, spoglądając na odbicie Harper w lusterku.
W samochodzie zapadła cisza i chyba Barnett - słusznie lub też nie - chciała ją przerwać. Darleth wyciągnęła pilnik z paznokci i zaczęła je piłować. Natomiast Kieran rzucił pojedyncze spojrzenie Kitowi… było pełne najróżniejszych emocji… złości, pożądania, żalu, irytacji, tęsknoty, smutku… Sam Kaiser wydawał się dzielić tylko to ostatnie uczucie. Spoglądał przez okno w milczeniu.
- O drodze i o tym co takiego zastaniemy na miejscu, jak już tam dojedziemy. Nadal rozważam, czy nie powinniśmy mieć jakiegoś planu awaryjnego, w razie gdyby Abban chciał nas zrobić w konia, mimo umowy… - powiedziała i westchnęła. Zmarszczyła lekko brwi. Na razie jeszcze nie mówiła, czy coś przyszło jej do głowy, lecz planowała…
- I co takiego przyszło ci do głowy? - zapytała Bee. - Czy tylko tak sobie myślisz?
- Tak tylko sobie myślę… - powiedziała w zadumie.
- A co to za umowę mieliście z Abbanem? - zapytał Kieran. - To kolega mojego ojca. Chociaż… tym pewnie was nie zaskoczyłem.
Darleth spojrzała na niego.
- A co takiego mógłbyś o nim powiedzieć?
Highly wzruszył ramionami.
- Pracuje w policji na całkiem wysokim stanowisku, ale nie jest chyba na samym szczycie. Jego żona zabiła się. Chyba coś przedawkowała. Od tego czasu praca to jego jedyne życie. Kojarzę, że coś takiego mówili między sobą moi rodzice. Wydaje się szczery, ale to dla swoich. Niekoniecznie dla was.
- To ostatnie już wiemy… To o żonie raczej nie będzie nam przydatne, ale warto wiedzieć… - powiedziała spokojnie do siebie.
- Heh.. he… - Kieran parskał cicho pod nosem. - Nie staram się być przydatny. Mówię, co chcę.
- Nie musimy ci mówić jaka jest nasza umowa. Mogę ci za to urozmaicić czas, wytłumaczeniem co dzieje się z moimi oczami, że zmieniają kolor. Otóż, dzieje się tak, gdy używam zdolności paranormalnych… - powiedziała krótko. Dostał swoją odpowiedź, a jeśli nie uwierzy, to nie jej problem.
- Hmm… - zamruczał Kieran. - Supermocą Kita jest to, że jest świetny w seksie, jeśli tylko chce. I wtedy świecą mu się oczy. Czy to też twoja supermoc? - zapytał. - Jeżeli jesteście sabatem sukubów i inkubów… to tylko lepiej dla mnie - mruknął pod nosem.
Niby żartował, ale ten temat wyraźnie go niepokoił. Od razu lekko zdenerwował się i ścisnął mocniej pięści, zerkając przez okno. Rozumiał, że to było nadnaturalne. Jego ojciec należał do sekty pełnej rytuałów, więc nie zareagował kompletnym zaskoczeniem, jednak sam nigdy nie był świadkiem żadnych naprawdę niesamowitych rzeczy. Chyba nie wiedział, jak ustosunkować się do nich. Czy Bractwo Trójnoga na serio miało jakiś głębszy sens? Nie było tylko sposobem, żeby włączyć się w perwersyjny, niby rytualny seks ze starszymi mężczyznami? Kieran na razie tylko chłonął informacje.
Więcej ich już nie dostał. Harper skupiła się na drodze i nie miała już ochoty na dalsze rozmowy.
- Darleth, będę miała dla ciebie zadanie - powiedziała spokojnym tonem, po pewnym czasie, gdy jazda w kompletnym milczeniu wreszcie zaowocowała w jej głowie pomysłem.
- Tak? - zapytała Filipinka. - Co takiego? - drgnęła lekko zaskoczona. Zdawało się, że nie spodziewała się, iż ktokolwiek uzna ją za zdolną do czegokolwiek.
Tymczasem sylwetka House of Mannanan ukazała się przed ich oczami.


Muzeum całkiem ładnie wyglądało. Na pewno pasowało do stylu Isle of Man. Biele i brązowe szarości nie ustąpowały żadnym innym kolorom. Tak właściwie wyglądało to bardziej na zajazd lub dom weselny, niż muzeum. Jednak… było to właśnie muzeum.
- Dotarliśmy - mruknęła Bee.
- Na miejsce - doprecyzowała Darleth, jak gdyby to nie było już oczywiste. - Co takiego chcesz, Alice? Postaram się spełnić twoją prośbę… - zawiesiła głos.
Alice zaparkowała w strefie wyznaczonej dla odwiedzających.
- Za moment ci powiem… Tylko wysiądziemy - wytłumaczyła i wyłączyła silnik. Westchnęła, szykując się mentalnie na to, co teraz nastąpi.
- Dobra… Początkowo, będziemy chcieli tylko porozmawiać… Bee, możesz użyć swojej mocy? Chciałabym, żebyś w razie czego mogła nas wyciągnąć - powiedziała zlecając Barnett pierwsze zadanie.
- Kit idziesz ze mną, chcę cię mieć przy sobie - dodała, po czym wyłączyła światła, wzięła telefon i wysiadła. Przed autem czekała na Darleth.
- Ale jak mam użyć swojej mocy? - zapytała Barnett. - Mogę jej użyć tylko na sobie… - zawiesiła głos, spoglądając na Alice. Chyba starała się odczytać z jej twarzy plan, zanim ta go wypowie na głos.
- Dokładnie na sobie, by reszta towarzystwa na miejscu o tobie zapomniała i w razie czego, abyś mogła nas wyciągnąć, zaskakując wszystkich… Rozumiesz? - zagadnęła Alice.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 07-06-2019, 19:01   #229
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Musisz mówić trochę bardziej wprost - mruknęła Bee. - Potrafię sprawić, że dana osoba… może dane osoby zapomną o moim istnieniu. Jak w ten sposób wyciągnę was? - zapytała. - Mogłabym na pewno sama uciec.
- Na przykład wymknąć się i być w stanie aktywować nam przejście… Zobaczymy. Po prostu miej to na uwadze, że cię o to mogę poprosić w pewnym momencie - wytłumaczyła Harper.
Kit milczał przez chwilę.
- Yep, będę zawsze i wszędzie, przy twoim boku, Alice - mruknął. - Tak, jak prosisz.
- A co ja mam robić? Coś chyba mam robić? - zapytał Kieran.
- Kieran… Pomogłeś nam, ale mieliśmy cię tu zabrać, bo chciałeś dołączyć do klubu… To nie znaczy, że teraz dołączasz na stałe do naszej drużyny - wyjaśniła mu jego sytuację.
- Auć… - syknął Highly.
Harper spojrzała na Filipinkę, kiedy ta wreszcie wysiadła, po czym odprowadziła ją nieco na bok. Zaczęła mówić w jej języku.
- Tam na dole może być niebezpiecznie i nie chcę ryzykować, że coś mogłoby ci się stać. Bee może zdołać wyciągnąć nas z dołu, ale musimy mieć też kogoś na górze… To jest budynek przeznaczony w pełni kulturze tego ich Manannana. Czy mogę cię poprosić, abyś zebrała informacje na jego temat? Pójdziesz z nami do punktu, gdzie może być zejście do kryjówki klubu, a w razie czego pomożesz nam uciec. Gdybyśmy nie wychodzili ponad godzinę, wezwiesz służby i wskażesz im miejsce. Dobrze? - wytłumaczyła jej.
- Liczę na ciebie bardzo, będziesz naszym asem w rękawie, w razie gdyby coś poszło nie tak - rudowłosa popatrzyła uważnie na Darleth i uśmiechnęła się do niej lekko.
- Hmm… czyli mam zwiedzać muzeum jak gdyby nigdy nic i mieć oczy i uszy szeroko otwarte, tak? - zapytała Santos, po czym sama pokiwała głową. Uśmiechnęła się. - Zrobię, co w mojej mocy! Może w takim razie to ja powinnam mieć kluczyki do samochodu? - zaproponowała. - Wtedy będę mogła wyprowadzić ocaleńców jak najsprawniej… - zawiesiła głos. - Ocaleńców… to złe słowo. Miałam na myśli was wszystkich… ech… - niepewnie poskrobała się po głowie.
Tymczasem Kit i Kieran rozmawiali cicho z sobą szeptem na boku. Natomiast Bee odeszła nieco dalej i sprawdzała coś w komórce. Albo rzeczywiście była ciekawa jakichś informacji, albo po prostu kompletnie nie miała co robić.
Harper podniosła dłoń i poklepała Filipinkę dłonią po ramieniu. Podała jej kluczyki do auta. Następnie ruszyła w stronę Kierana i Kita.
- No to nie ma co tak stać. Idziemy - zarządziła spokojnym tonem.
- Bee - rzuciła do czarnowłosej, by dołączyła i teraz skupiła się. Musieli być wszyscy bardzo uważni.
Ruszyli do muzeum…

Muzeum było jak każde muzeum. Drzwi otworzyły się bez najmniejszego trudu i wnet ujrzeli bramkę z miłym, uśmiechniętym panem. Czekał na pieniądze za bilety wstępu.
- Czyli, jak rozumiem, wchodzimy tu osobno - mruknął Kieran. - Spoko. Wydupczę cię, a potem porzucę i udam, że nie istniejesz. Classy.
Recepcjonista nawet nie mrugnął. Wydał wszystkim po jednym bilecie i wskazał dłonią przejście obok.
- Zapraszam - rzekł. - Znajdziecie przedsionek, w którym znajduje się szafa pełna pantofli. Proszę o założenie ich. Muzeum Mannanana to stary budynek, a poza tym… nie oszukujmy się, szef chcę zaoszczędzić na sprzątaczkach - zaśmiał się.
Alice uśmiechnęła się lekko, po czym ruszyła przodem do wyznaczonego punktu. Zostawiła tam te irytujące buty, które dostała na komisariacie i założyła pantofle oferowane przez muzeum. Poczekała na resztę.
- To teraz musimy poszukać triskalionu… I to takiego właściwego - powiedziała i zaczęła się rozglądać.
Muzeum sprawiało wrażenie tylko nieco wspanialszego i większego od tego zlokalizowanego w Douglas. Jednak znajdowało się tutaj nieco więcej ludzi. Spoglądali na różne eksponaty przedstawiające historię wyspy. Alice również na nie zerkała. Wróżki bardzo długo przebywały w tej okolicy, jak wnet uznała. A ich kult trwał równie długo. Tak naprawdę to był tylko ułamek folkloru wyspy. Jak wiele z tego istniało naprawdę? A jaka liczba mitów została całkowicie zmyślona? Alice doszła do wniosku, że nawet ona nie potrafiłaby poznać odpowiedź na to pytanie… zapewne nawet gdyby zamieszkała na Isle of Man na stałe.

Wnet weszła do kolejnego pomieszczenia i spostrzegła płytki umieszczona na podłodze w konkretnym wzorze… który bardzo szybko rozpoznała. Triskelion. Czy to mogło być to właśnie miejsce? Szła przodem, a reszta Konsumentów, Kieran i Darleth szli za nią zgodnie i po cichu.
Rudowłosa podeszła do symbolu i przyjrzała mu się uważnie. Szukała, czy był na nim jakiś ślad, że tak jak w muzeum w Douglas, symbol skrywał mechanizm otwierający. Zerknęła na Kita.
- No co? - Kaiser wzruszył ramionami. - Jestem tak samo zagubiony, jak ty… - mruknął pod nosem.
Wokoło znajdował się dużo różnych obrazów. Jeden z nich przedstawiał postać wysokiego mężczyzny na koniu, który podniósł ręce w górę. Spod niego wyrastał słup mgły, przed którą paskudny demon krzywił się i cofnął. Przypominał nieco wampira, który nagle ujrzał światło słoneczne albo znak krzyża. Kolejny obraz przedstawiał duże jezioro, nad którym śpiewał chór zielonowłosych postaci. Były ubrane w szaty z liści. Z ich ust wylewały się nuty… i to dosłownie. Ulatywały do góry i uderzały w twarz diabła spoglądającego zza chmury. Trzeci obraz przedstawiał natomiast zakapturzonego mężczyznę. To był najnudniejszy i najzwyczajniejszy widok… Staruszek jedynie siedział z zamkniętymi oczami i chyba koncentrował się na czymś. Rudowłosa obserwowała obrazy, zastanawiał ją mimo wszystko najbardziej ten ostatni. Przy poprzednich dwóch, nie miał kompletnie sensu.
- Chyba nie podważymy tych płytek - mruknęła Bee, wzdychając.
Harper podeszła do samego centrum triskalionu i przesunęła po nim palcami, sprawdzając jaką miał strukturę.
- Mam kilka pomysłów… Potrzebuję jednak sprawdzić, które rozwiązanie będzie właściwe. Jeśli Kit i jego zdolność nam nie pomoże, musimy pomyśleć sami… Rozejrzyjcie się, czy ktoś widzi gdzieś jakiś kij? - zapytała.
- Na korytarzu przed wejściem do tej sali chyba były uchylone drzwi do składzika dla sprzątaczek - Bee zawiesiła głos, przypominając sobie. - Na pewno będą tam jakieś miotły. Pójść poszukać? - zapytała.
- Tak, poproszę… Wystarczy cokolwiek - powiedziała Harper.
Barnett skinęła głową i poszła.

Kit tymczasem obchodził dookoła pomieszczenie. Samo było zbudowane na planie koła. Bez wątpienia główną atrakcją był triskalion na podłodze, choć sam w sobie raczej nie miał zbyt dużej wartości historycznej. Nie mógł być zabytkiem, o ile sam budynek muzeum nim nie był… a na ten temat Alice nie miała żadnych informacji. Z drugiej strony koniec końców nie wydawało się to szczególnie istotne. W sali znajdowały się tylko trzy obrazy, odgrodzone od zwiedzających barierkami ze szkarłatnych sznurów. Każda aksamitna przeszkoda była wsparta na dwóch drążkach i łączyła się ze ścianą, tworząc prostokątne więzienie dla każdego obrazu. Nie wydawało się jednak, że zamierzały gdzieś uciekać.
Podeszła ponownie do obrazu mędrca. Przyjrzała mu się. Czy miał jakikolwiek opis? Tylko nazwisko autora, rok i tytuł. Jason Sandt, 1884, Czuwanie. Zastanawiało ją, czy to on mógł być kluczem, czy też tak naprawdę przyjechali tu na marne?
- Darleth, możesz się przejść po pozostałych salach? Rozejrzeć, czy gdzieś jeszcze nie ma triskalionu? - poprosiła kobietę.
Santos uczyniła to. Bez słowa wyszła.
- Nudno - mruknął Highly. Oparł się o ścianę i wyciągnął komórkę. Zaczął coś na niej przeglądać.
Tymczasem Kit nie przestawał krążyć. Było to nieco irytujące. Jednak Alice nie myślała akurat o tym. Przykucnęła przed barierą ze szkarłatnego aksamitu. Coś zwróciło jej uwagę. Sznur kończył się w metalowej skuwce, do której był przyczepiony hak. Był zawieszony na okręgu przyspawanym do jednego z dwóch metalowych drążków. Jednak lina była nieco wyszarpnięta z tej skuwki. Jak gdyby ktoś kiedyś pociągnął za nią zbyt mocno… lub też miało to miejsce bardzo często. Harper mogła się mylić, ale wyglądało na to, że owa bariera przed Czuwaniem była często naruszana.
Śpiewaczka wyprostowała się, po czym spróbowała pociągnąć za linę, by sprawdzić, czy mogła ją wysunąć. Miała nadzieję, że to było to. Złapała linę dość mocno i szarpnęła, a jeśli to nic nie dało, to spróbowała poobracać nią nieco.
Wnet zrozumiała, że nie musiała wyciągać sznura ze skuwki, skoro mogła po prostu wyjąć hak z okręgu. Zapewne w ten sposób otwierano szlaban. Lina była lekko wyszarpnięta, ale to dlatego, bo tak często obchodzono się z nią dość brutalnie. A nie dlatego, gdyż ludzie celowo wydzierali ją ze skuwki.
- Już jestem - powiedziała Bee, podchodząc z mopem. Był suchy i wyglądał na nieużywanego.
Alice zdjęła więc sznur. Podniosła by odhaczyć hak z okręgu, który go utrzymywał. Dalej obserwowała obraz, a także podłogę i całe otoczenie. Opuściła linę i patrzyła, czy coś się stało.
Kompletnie nic. Harper zmarszczyła brwi.
- To co mam z tym zrobić? - zapytała Bee. - Z tym mopem? Chyba nie chcesz, żebym zmywała podłogę - mruknęła pod nosem.
- Mogę zrobić wam zdjęcie i wrzucić na insta? - zapytał Kieran. - “Moja nowa ekipa” - wymyślał podpis. - Albo… “seks w muzeum”. Albo…
Zamilkł. Chyba ostatnia propozycja tak przykuła jego uwagę, że nie chciał szukać już żadnej następnej.
- Postaw go na razie przy ścianie, poproszę - powiedziała do Barnett. Zerknęła na Kierana.
- Ani mi się waż - powiedziała.
- Bo cię podam do sądu, za upublicznianie moich zdjęć bez zezwolenia - rzuciła, ale tak właściwie na odczepnego. Tymczasem przeszła przez granicę barierek i podeszła do obrazu. Dotknęła go, przyjrzała się ramię, a także ścianie i nawet podłodze na której stała. Nie dostrzegła nic szczególnie odbiegającego od normy. Obraz miał wymiary sto dwadzieścia centymetrów na osiemdziesiąt. Był po prostu powieszony na kołku bez żadnych gablot.
- Teraz chcę to zrobić jeszcze bardziej - powiedział Kieran. - Ale tylko dlatego, żeby zobaczyć tytuły gazet. “Pozwany przez Wampirzycę z Injebreck za wstawianie jej zdjęć na Instagrama. Niestety jej ofiary nikogo już nigdy nie pozwą.”
Zaśmiał się i schował telefon, po czym założył ręce o siebie.
Alice obróciła się i rozejrzała po całej sali z miejsca, w którym teraz stała. Nawet postukała piętą w podłogę, jakby spodziewała się, że jest tam jakaś zapadnia. Następnie znów się obróciła i spróbowała zajrzeć co znajdowało się za obrazem. Bardzo ostrożnie.
Przechyliła obraz. Znajdował się za nim panel. Drobny ekran oraz keypad. Bingo.
- To będzie hit… Wampirzyca z Injebreck okrada lokalne muzea… - Kieran gwizdnął. Chyba myślał, że chciała go zdjąć i może nawet zabrać z sobą. Z miejsca, w którym stał, nie spostrzegł odkrycia śpiewaczki.
- Kit, chodź, pomóż mi, musimy zdjąć ten obraz - poprosiła Kaisera i poczekała aż jej z tym pomoże.

Kiedy ściana była wreszcie odsłonięta, przyjrzała się panelowi, na ile był do wbicia cyfr. Obstawiała, że to może być to samo hasło co w poprzednim muzeum, ewentualnie mogła to być data otwarcia tego, albo może ta, która podana jest na obrazie. Spróbowała wszystkich numerów…
Okazało się że hasło muzealne było tym odpowiednim.
- Wow - Kit odskoczył w stronę ściany. Zerknął na sam środek sali. - Rozgryzłaś to.
Cała mozaika składająca się na triskelion zaczęła się powoli obniżać. Mechanizm musiał być nieco nowszy, a w każdym razie bardzo dobrze naoliwiony, bo nie wydawał ani jednego dźwięku.
- Chyba na serio powinienem robić zdjęcia - mruknął Kieran.
Ktoś wchodził do pomieszczenia.
- ...Alice, nie, to jest jedyny triske… Och - szepnęła Darleth, patrząc na opadający symbol. - A zresztą… nieważne.
- Wskakujemy? - Barnett zapytała, patrząc na Alice.
Rudowłosa zerknęła na resztą.
- No to wchodzimy… Darleth… Liczę na ciebie… Weź coś do pisania najlepiej, notatnik w telefonie chociaż - poleciła jej i uśmiechnęła się do Filipinki, po czym ruszyła w stronę centrum triskalionu, by dostać się na dół. Zacisnęła dłonie w pięści. Miała nadzieję, że to było właściwe miejsce i że na dole nie czeka jej niemiła niespodzianka.
Pokrywa opadała dużo wolniej, niż ta, która znajdowała się w poprzednim muzeum. Jednak na tyle szybko, żeby Alice nie musiała obawiać się, iż mechanizm był wadliwy. Zdawało się, że pompa miała dużo większy ciężar do udźwignięcia i choć radziła sobie z tym dobrze, to wciąż niechcący wytwarzała dość duży suspens. Cała czwórka stanęła i czekała, aż wreszcie znajdą się poziom niżej. Koniec końców miało to miejsce.
- To jest okropnie niepraktyczne - mruknęła Bee. - Tajne przejście w samym środku muzeum, kiedy przechodzenie nim trwa tak długo? Koszmar.
- Myślę, że oni nie korzystają z niego tak po prostu, kiedy tylko chcą. Nie przychodzą, jak my na krzywy ryj w środku dnia, tylko pewnie już po zmroku, kiedy samo muzeum jest zamknięte… - rzucił Kit.
Alice rozejrzała się po otoczeniu. Kompletnie nie przypominało tego pod Museum Manx. To była… zwykła jaskinia. Prosty tunel. Co jakiś czas znajdowały się deski podporowe, które miały zapobiec zawaleniu się przejścia. Jak daleko ciągnęło się? Ciężko było stwierdzić. Jednak jedno było faktem - tonęło w kompletnym mroku. Jeżeli triskelion pofrunie z powrotem na górę, nie będą w stanie nic zobaczyć. Już teraz niewiele widzieli.
- Patrzcie - mruknął Kit. - Skrzynia - zawiesił głos.
Tak właściwie Alice dostrzegła aż trzy sztuki. To były ogromne, drewniane i zdobione pojemniki. Żelazne okucia wyglądały elegancko. Bez wątpienia same w sobie były cenne już nawet bez względu na zawartość.
Harper wzięła telefon Bee i włączyła latarkę. Dzięki temu mogła rozejrzeć się po okolicy punktu, gdzie była ‘winda’. Następnie, podeszła do pierwszej skrzyni i sprawdziła, czy może ją otworzyć. Miała nadzieję, że były tu jakieś latarki, albo chociaż pochodnie.
Spostrzegła cały zestaw wypranych oraz schludnie złożonych szat. Członkowie bractwa przywdziewali długie, białe tuniki, na co nakładali ciemnozielone peleryny z kapturami. Może wyglądaliby śmiesznie, gdyby tkanina nie była tak rewelacyjnej jakości. Na dodatek ręcznie dekorowano je złotymi nićmi, które przedstawiały elfy, drzewa, sarny… Ciężko było odciągnąć od tego wzrok. W drugiej skrzyni znajdowały się pochodnie. Wraz z krzesiwem. W trzeciej natomiast umieszczono dużo bardziej przyziemne i roztropne rzeczy. Zestaw pierwszej pomocy, defibrylator AED, trochę jedzenia, które miało bardzo długi termin ważności oraz butelki wody mineralnej. Na samym dnie znajdowała się butelka whiskey, na której ktoś napisał markerem permanentnym: “na nagły wypadek”.
Alice obserwowała szaty, ale pokręciła głową.
- Nie należymy do klubu i jesteśmy tu tylko w jednej sprawie, więc może darujmy sobie te sukienki i zielone kapturki… Kieran oczywiście możesz się ubrać, o ile takie macie zasady… - rzuciła, a tymczasem skupiła się na pochodniach. Rozpaliła pierwszą, wytwarzając iskry za pomocą krzesiwa. Wtedy wyłączyła latarkę w telefonie, by się nie rozładował. Sprawdziła natomiast czy ma tutaj zasięg.
Wciąż był. Przynajmniej w tym punkcie.
- Też nie będę się przebierał - powiedział Kieran. - Ale wezmę z sobą jeden komplet. Może potem mi się przyda. Tata mi mówił, że przed comiesięcznymi rytuałami przechodzą na miejsce kultu podziemnymi korytarzami. I przejście samo w sobie jest modlitwą. Pewnie dlatego już tutaj się przebierają. Jednak… gdziekolwiek zmierza ten tunel… myślę, że można tam udać się również w tradycyjny sposób, górą - mruknął. - O tej godzinie nikt w szatach nie siedzi, to bardziej nocna rzecz - uśmiechnął się lekko.
Highly zabrał komplet, po czym opuścił wieko.
- Może pójdę sam z Kitem? - zaproponował. - Jeżeli wprowadzę kolegę, to pewnie trochę się pozłoszczą na outsidera, ale przyjmą go i nic się nie stanie. Natomiast jak zobaczą, że przyprowadziłem dwie laski, to się na mnie wkurwią - mruknął.
- Najwyżej powiesz, że wzięłam cię na zakładnika… Bo właściwie, no jednak zostałeś wykorzystany Kieran… - wytłumaczyła mu.
Chłopak zaśmiał się.
- Nie z mojego punktu widzenia… - mruknął i uśmiechnął się do Kaisera. Który z kolei udał, że tego nie zauważył.
 
Ombrose jest offline  
Stary 07-06-2019, 19:02   #230
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Nie ma sensu bawić się w podchody. Nie będę tu stać i czekać, jeżeli gdzieś tam jest Abban. Zaprosił nas tutaj. Niech on zbiera za to po głowie - powiedziała poważnym tonem, po czym odpaliła jeszcze jedną pochodnię i dała Kitowi.
- Idziemy - nakazała i ruszyła przodem.
- Jeśli macie zaproszenie, to jestem rozgrzeszony… chyba - mruknął Highly.
- Uhm… to powodzenia. Jak nie dacie znaku życia za półtorej godziny, to zadzwonię na policję - Darleth rzuciła z góry. Pomachała niepewnie. - Nie wiem, czy to rozsądne - mruknęła już do siebie, odchodząc od triskeliona.
- Chwilka - mruknęła Bee i wcisnęła odpowiedni przycisk na dole.
Wnet pokrywa zaczęła wracać na swoje miejsce. Kiedy zamknęła się, wokół nich zrobiło się kompletnie ciemno, nie licząc ciepłego światła pochodni. Zrobiło się niespodziewanie… klimatycznie. Wyczuwała zapach ziemi unoszący się wokoło. Było tutaj również zimno, jednak ogień nieco rozgrzewał.
Ruszyli naprzód. Droga ciągnęła się mniej więcej prosto, na północ, przez jakieś trzysta metrów. Potem zakręcała w prawo, ale tylko na pięćdziesiąt i następnie znów skręcili na północ.
- Nie masz pistoletu, prawda? - Bee przypomniała sobie. - Zostawiłaś go w psychiatryku?
- Na komisariacie, jak kazali mi się przebrać w ten szary strój - wyjaśniła.
- Stoimy więc w bardzo gównianej sytuacji, ale mam nadzieję, że można jednak liczyć na słowo Abbana… No i zawsze mogę ich porazić wejściem w Imago. To kupi ci czas na użycie swojej zdolności - powiedziała, zerkając na Barnett.
- Na szczęście ja mam pistolet - powiedziała Bee. - Choć nigdy go jeszcze nie użyłam. To znaczy wiem, że lufę mam kierować we wroga. Pewnie powinnam chodzić na strzelnicę - zawiesiła głos.
- Też nie jestem strzelcem wyborowym, ale zazwyczaj mi to jakoś idzie… Przy odrobinie szczęścia, wyciągniemy stąd Jenny i może nawet Hastingsa - dokończyła i ponownie skupiła się na drodze.
- Tak… byłoby dobrze - mruknął Kit.
- O co dokładnie chodzi? - zapytał Kieran. - Dlaczego Abban wziął dwóch zakładników? Waszych przyjaciół? To rozumiem, czemu jesteście wkurwieni i zdeterminowani. I nie pamiętam, czy mi wytłumaczyłaś, o co chodzi z waszymi oczami.
- Owszem mówiłam, jak nie pamiętasz, no to trudno. Może dowiesz się na miejscu, ale lepiej, byś nie musiał - powiedziała tylko.
- Coś może mówiłaś, ale ja i tak tego… nie rozumiem. Skąd to się wzięło, jak się nauczyliście takich rzeczy i tym podobne… Jednak jeśli nie chcecie mówić, to w porządku - rzekł. - Wszyscy mamy swoje własne tajemnice - rzucił.
- A jaka jest twoja? - rzucił Kit jakby kpiąco.
- Chcesz poznać mnie jeszcze głębiej? - Kieran zmarszczył brwi i uśmiechnął się lekko. Wyglądało na to, że był w stanie wygrać każdą rozmowę z Kaiserem.
Wnet dotarli do końca drogi. Całość wędrówki była krótka, miała może czterysta metrów od punktu startowego. Znajdowała się tutaj taka sama aparatura, jak na początku tunelu. Bee przykucnęła i zerknęła na przycisk, który miał opuścić pokrywę na dół.
- Gotowi? - zapytała.
Alice kiwnęła głową.
- Bardziej już nie będziemy, niż jesteśmy… Zobaczymy, co nas takiego czeka… - mruknęła i obserwowała jak pokrywa opuszcza się. Zacisnęła dłoń mocniej na pochodni. Zastanawiała się, czy będzie jej jeszcze potrzebna.


Wnet wynurzyli się z powrotem na powietrze. Znajdowali się na półwyspie, a przynajmniej tak uznała Alice. Rozejrzała się. Dostrzegła ruiny starego zamku. Oraz piękną, zieloną, skoszoną trawę. Dalej ciągnęła się linia wybrzeża oraz morze spokojnie obijające się o nią. Kilka samotnych mew akurat leciało nad ich głowami. Skrzeczały do siebie i oprócz szum fal wokół było kompletnie cicho.
- Zamek Peel - mruknął Kieran. - Czyż nie? - zawiesił głos.
- Możliwe, tak by się niby zgadzało według mapy - stwierdziła, po czym ruszyła prosto w stronę zamku. Alice zaczynała się niepokoić, że może jednak znaleźli się w niewłaściwym miejscu. Może i mijała dopiero pierwsza godzina poszukiwań, ale ona już chciała dostać to, czego szukała.

Zwiedzali wszystko, co tylko można było zwiedzić. Niektóre drzwi pozostawały zamknięte, a nie mieli powodu, żeby włamywać się przez któreś konkretne. Pomiędzy starymi, kamiennymi murami hulał wiatr. Alice wydawało się od czasu do czasu, że coś słyszy w jego szelestach. Czy wróżki chciały jej coś powiedzieć? Witały ją w tym starym miejscu, czy też przepędzały? Nie chciały jej tu widzieć? Harper wsłuchiwała się w ciszę, ale jedynie mewy chciały przemawiać do niej otwarcie. Wreszcie dotarli do jednego jeszcze miejsca, w którym nie byli. Nie posiadało dachu i wyglądało… dość majestatycznie. Choć zarazem bardzo głucho i surowo.


- Katedra St German - rzucił Jole Abban, siedzący na ołtarzu. - Jestem pod wrażeniem, że was tutaj widzę - powiedział. - Może jednak niesłusznie was nie doceniać - wzruszył ramionami.
Harper spojrzała na Abbana i skrzywiła się.
- Gdzie jest Jennifer… - przeszła od razu do rzeczy. Nie miała ochoty wymieniać się z nim uprzejmościami. Dotarli na miejsce, miał swój dowód, że byli w stanie coś ogarnąć i sobie poradzić. Co prawda za pomocą Kierana, ale nie było ustalonych zasad jak mają tego dokonać. Alice rozejrzała się, czy był tu sam, czy miał towarzystwo, nim ruszyła w jego stronę.
W pierwszej ławie siedziało pięciu mężczyzn. Wszyscy mieli powyżej pięćdziesięciu lat. Różnili się między sobą zarówno wzrostem, wagą, fryzurą, jak i stopniem atrakcyjności. Jednak łączyły ich eleganckie ubrania oraz dokładnie ten sam wyraz twarzy. Wyczekujący i zainteresowany.
- Poznajcie moich przyjaciół. Wszyscy są wysoko postawionymi członkami Bractwa Trójnoga.
Mężczyźni wstali i skinęli głowami Alice oraz reszcie, jednak nie przedstawili się, ani nie podeszli, żeby wyciągnąć dłoni. Rudowłosa uraczyła ich krótkim skinieniem głową.
- Odpowiem na twoje pytanie, jak tylko ty przekażesz mi wiedzę na temat tego… czy przybywacie w pokoju? - Abban uśmiechnął się.
- To zależy, panie Abban, od stanu w jakim jest moja przyjaciółka… Żadne z nas nie chce wchodzić w spór z waszym bractwem, tak jak mówiłam podczas naszej rozmowy, jednak no cóż, mogę się lekko zdenerwować - uśmiechnęła się do niego nieco obłędnie. Po takiej dobie, miała pełne prawo, do irytacji.
- Nikt nie chce gniewu Wampirzycy z Injebreck - rzekł Abban z takim samym uśmiechem. - My też nie… jednak doszliśmy do jednego wspólnego wniosku - powiedział. - Przekażemy wam Jennifer de Trafford oraz Shane’a Hastingsa, jeśli obiecacie nam jedną rzecz - rzekł donośnie. Jego głos niósł się echem po murach katedry, mimo że nie miała dachu. - A także obiecacie nam poza tym, że dotrzymujecie obietnic - mruknął nieco ciszej. - W takim razie to dwie tajemnice.
Tymczasem Kieran wysunął się niepewnie do przodu.
- Jak widzisz, tato… znalazłem siedzibę główną… - zawiesił głos, patrząc na jednego z mężczyzn, którzy teraz już usiedli.
Jeżeli któryś z tych mężczyzn był w jakikolwiek sposób krewnym Kierana, to nie dał tego po sobie znać w żadnym stopniu. Nikt nawet nie mrugnął okiem. Highly opuścił dłoń, speszył się i zrobił krok do tyłu w stronę Alice i Konsumentów.
Alice zerknęła krótko na Kierana, po czym znów na Jole’a Abbana.
- Jaka to obietnica. Druga jest jasna… - przemówiła i w końcu zatrzymała się parę kroków od podkomisarza. Dalej miała pochodnię w dłoni, teraz jednak zgaszoną, co uczyniła wcześniej, gdy znaleźli się na zewnątrz. Przyglądała mu się uważnie.
Abban uśmiechnął się do niej szeroko.
- To całkiem proste. Doszliśmy do wspólnego wniosku, że jeśli jesteśmy Bractwem Trójnoga, które czci mooinjer veggey i mamy na celu ochronę wyspy… to nie możemy pozwolić, aby ten potwór, który został wiek temu zamknięty na dnie jeziora, ujrzał światło dzienne. Jeśli chcecie z powrotem pannę de Trafford i pana Hastingsa, to musisz obiecać, że ani ty, ani żaden z twoich przyjaciół nie zburzy tamy i nie uwolnicie demona - rzekł twardo. - My natomiast spróbujemy odkryć, jak go zabić raz a dobrze, aby już nikomu więcej nie przydarzyła się krzywda przy West Baldwin Reservoir. Toteż wybieraj. Albo Jennifer, albo straszydło.
Rudowłosa uniosła brew.
- I to tyle? To proste. Wybiorę Jennifer de Trafford… - powiedziała spokojnym tonem.
- W tej chwili bardziej interesuje mnie wyjaśnienie sprawy waszych wróżek i porywanych przez nie dzieci, niż uwalnianie mojego poprzednika - skrzyżowała ręce.
Jeden z mężczyzn zakasłał.
- Twojego przewodnika? - powtórzył. Miał mocny, angielski akcent. Brzmiał tak właściwie jak ten Esmeraldy. Być może spędziła tutaj w młodości naprawdę dużo czasu, zanim zaginął Edwin i jej rodzina opuściła Isle of Man.
- Poza tym… “w tej chwili”? - odezwał się inny. - A czy w następnej to się zmieni i nasz pakt zostanie kompletnie zdeptany i zapomniany?
Abban uśmiechnął się pod nosem.
- Nie muszę nic mówić. Ale mam dobrych pomocników - zerknął na Alice.
Harper westchnęła.
- Ten wasz demon sprzed wieku, to po prostu osoba ze zdolnościami pochłaniania energii. A wasze wróżki uznały go za demona, bo tworzą energię… No i zdaje mi się, że kogoś ważnego zabił, niestety nie wiem kogo dokładnie i z jakiego powodu. Powiedziałam poprzednik, bo mam podobne zdolności… Ale nie mam zamiaru nikogo zabijać, ani wykorzystywać ich do pokrzyżowania codziennej rutyny waszych wróżek. A co do ‘w tej chwili’, nie, nie złamię słowa - powiedziała spokojnym tonem.
- Polecę moim przyjaciołom nie uwalniać demona i sama też tego nie zrobię - powiedziała. Przesunęła wzrokiem po ‘pomocnikach’ Abbana, a na koniec jej wzrok spoczął na nim.
- To mamy umowę? - zapytała.
Wiatr mocniej zawył pomiędzy kamiennymi ławami katedry. Podkomisarz zeskoczył z ołtarza i ruszył powoli w stronę Alice.
- Mamy - splunął na dłoń i wyciągnął ją w stronę Harper.
To przypominało głupie dziecięce zabawy z czasów podstawówki, kiedy składało się obietnice na słowo honoru, które i tak bywały niestety niedotrzymywane. Alice podniosła swoją dłoń i powtórzyła gest, by uścisnąć jego rękę. Nie odrywała wzroku od jego oczu, ale była uważna na otoczenie.
Alice spostrzegła, że pomiędzy ich dłoniami na moment zajaśniało zielone światło. Abban był chyba równie zaskoczony, jak i ona. Wnet z wnętrza rąk zaczął piąć się po skórze ich przedramion zielony, podłużny kształt… to było chyba pnącze. Kiedy dotarło do ich łokci, zajaśniało na moment, po czym zniknęło. Wraz z blaskiem. Dopiero wtedy mogli odsunąć od siebie dłonie. Do tej pory zdawały się przyklejone, spojone mocą wróżek.
Jole podniósł dłoń na wysokość oczu i spojrzał na nią dłużej.
- Cholera… - mruknął. - Powinienem jeszcze był zawrzeć w umowie, żebyś się ze mną przespała - powiedział tak cicho, żeby żaden z jego towarzyszy tego nie usłyszał.
Następnie uśmiechnął się do niej zaczepnie.
- A nie boisz się, że mogłabym cię na przykład zagryźć? - odpowiedziała poważnym tonem, choć kącik jej ust uniósł się w górę.
- Na pewno dałbym ci dużo… bardzo mocnych powodów do tak zdecydowanych reakcji - mruknął podkomisarz.
- Za późno, wasze wróżki zawiązały tę umowę. To teraz… Twoja część. Oddaj mi Jenny i Hastingsa - poleciła.
- W porządku - powiedział Abban. - Za mną - rzekł.
Ruszył w stronę bocznego wyjścia z katedry. To nie były drzwi, tylko zwykła dziura w ścianie. Położył dłoń na plecach Alice, delikatnie nakierowując ją w odpowiednim kierunku. Wnet Konsumenci oraz członkowie bractwa podążyli za nimi. Wyszli na zieloną trawę. Blask odbijający się od morza zaczął razić ją w oczy, ale wnet przyzwyczaiła się.
- Jak podobało ci się na komisariacie? - zapytał Abban. - Bernie zadzwoniła do mnie, że zwiałaś z psychiatryka - mężczyzna zagaił rozmowę.
- Wasz kot niemal mnie nie uwolnił, przynosząc mi klucze jednego z policjantów… Jedyne co mi się tam podobało, to zwierzę… - powiedziała spokojnym tonem. Nie czuła się komfortowo, kiedy opierał o nią rękę, ale nie zganiła go za to. Jedynie spięła się nieco. Wnet i tak ją zabrał. Nie musiał kierować ją przez całą drogę, nie była przecież niewidoma. Wręcz przeciwnie - przeszukiwała wzrokiem okolicę.
- Mam nieco utrudnioną pracę, będąc teraz zbiegiem i główną atrakcję waszej wyspy, przynajmniej telewizyjną. Mam nadzieję, że wróżki nie poczują się urażone - rzuciła z przekąsem.
- Myślę, że nie powinny być - mężczyzna mruknął po chwili wahania. - Ostatecznie nie zrobiłaś chyba nic złego, czy się mylę? - zapytał. - Teraz wszystko będzie dobrze. Skoro nie uwolnisz swojego poprzednika, to nie będziemy musieli z tobą walczyć. Spróbujemy znaleźć w starych zwojach, jak pozbyć się go na dobre. Choć to może być trudne… inaczej uczynionoby to już sto lat temu. Wy natomiast będziecie mogli wrócić do domu, bo sprawa porywań dzieci wyjaśniła się. Robiły to wróżki. Zdecydowaliśmy z bractwem, że nie podejmiemy w tej sprawie żadnych kroków, jeśli po Moirze Hastings nikt już nie zginie - rzekł mężczyzna. - Jeśli mooinjer veggey nękają krew Hastingsów, to może mają ku temu dobry powód - powiedział. - I tak szkoda mi dzieci, bo są niewinne, jednak - wzruszył ramionami. - Nie jestem pewny, czy chcę pakować się w ten syf. Jako policjant będę nadal prowadził dochodzenie, ale nie planuję odkrywać czegokolwiek paranormalnego w godzinach prywatnych - mruknął. - A co do kota… o jakiego kota ci chodzi?
- Takiego szarego… Nieważne, najwyraźniej koty Manx to kolejna paranormalna frakcja, skoro boją się ich wasze wróżki… Nie chcę opuścić tego miejsca póki nie dowiem się po co dokładnie im te dzieci. Zostałam wysłana tu przez członkinię rodziny Hastingsów właśnie w tej sprawie. Potrzebuję dowodów… Problemem jednak jest to, że zostałam, no cóż. Wampirzycą. Czy jest możliwość zrobienia czegoś z tym jakże przyjemnym statusem poszukiwanej? Nie mam ochoty lądować na komisariacie więcej razy, niż to rzeczywiście konieczne, panie Abban - powiedziała, zerkając na niego.
- Hmm… to przysługa, której nie było w umowie. Ale możemy zawrzeć drugą - powiedział podkomisarz i uśmiechnął się do niej lekko. - Pewnie już zgadujesz, co będzie moim warunkiem - zaśmiał się. - Ach ci podstarzali, obleśni zboczeńcy - pokręcił głową. - Z czym musisz użerać się na co dzień - zawiesił głos.
- I nie ma opcji, żeby na przykład zażyczył pan sobie ręcznie upieczonego ciasta, czy czegoś? Nie należę do osób rozwiązłych, by handlować swoim ciałem - mruknęła.
Szli ścieżką w stronę jednego z budynków Zamku Peel. Alice chyba już nawet widziała drzwi. Wcześniej próbowali je otworzyć, rzecz jasna bezskutecznie, ale tym razem najpewniej będą mieli klucz.
Alice cierpliwie podążała koło Abbana. Miała nadzieję, że Jenny miała się dobrze. Miała też sporo pytań do Hastingsa. Nie niecierpliwiła się jednak. Jedynie odgarnęła irytujący ją w ucho kosmyk czarnych włosów.
- Uhm, możesz ściągnąć tę perukę - Abban zerknął na nią. - To nie jest tak, że jak zobaczę rude włosy, to włączy mi się tryb policjanta i od razu skuję cię kajdankami. Choć może zrobiłbym to, gdybyś była nieco bardziej otwarta w kwestiach seksualnych. Ale pewnie powinienem cieszyć się i tak, że nie dostałem prosto w twarz - uśmiechnął się do niej. - Co do twojej prośby… zobaczymy, co da się zrobić. Nie wymarzę twojej twarzy z gazet i z telewizji, tego możesz być pewna. Ale kto wie… może poproszę kolegów, żeby nie aresztowali cię bez zadawania pytań. A kiedy już pojmiemy prawdziwego sprawcę, to już w ogóle będziesz oczyszczona. A co do seksu… gdybyś jednak zmieniła zdanie, to nie wahaj się poinformować mnie o tym. Oboje jesteśmy dorosłymi ludźmi - rzekł, po czym wyjął z kieszeni klucz. Zaczął nim otwierać zamek do drzwi.
- Zapamiętam sobie… - powiedziała tylko krótko, ale nie rozpatrywała nawet tej opcji, jako możliwej. Harper nie miała zamiaru uczynić Abbanowi tej przyjemności i dać mu dostępu do swojego ciała. Nie miała go za sprzymierzeńca, ale też nie do końca za wroga, a jednak taka wizja drażniła ją. Mniej więcej tak samo jak słowo ‘zero’, kiedy miała gorszy nastrój.
Czekała, aż drzwi otworzą się, by mogła wejść. Peruki nie ściągała, musiałaby ją później znów układać na głowie, gdy już się stąd wydostaną. Zmrużyła oczy, bo w środku było ciemniej niż na zewnątrz i znów musiała przyzwyczajać wzrok.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172