Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 18:53   #222
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice zerknęła na nią i pokręciła głową ze znużonym wyrazem twarzy. Po czym znów odwróciła głowę i zamknęła oczy. Nie chciało już jej się na to patrzeć. Nie miała zamiaru być niczyją rozrywką. Już wystarczyło, że trzymano ją wcześniej w celi, odebrano kontrolę, wieziono na badanie psychiatryczne i grożono gwałtem. Dzisiejszy dzień miał być naprawdę ponurym.
- Dzięki bogu… - mruknęła Bernie.
Wnet zatrzymali się. Ratownik wyjął kartę i przytknął ją do czytnika. Drzwi zaczęły się otwierać. Mężczyzna powrócił do kozetki. Wnet ruszyli raz jeszcze w stronę wejścia na oddział psychiatryczny.
- Jakiś komentarz - poprosiła rudowłosa. - Jakikolwiek… - wyciągnęła mikrofon po raz ostatni w stronę Alice.
Harper jednak nabrała wody w usta. Ostatnim co chciałaby w życiu zobaczyć, to swój cytat pod tytułem ‘Wampirzyca z Injebreck’. Już sama ta pomysłowa ksywka ją drażniła. Czy ona dla nich była jakimś realnym Hannibalem Lecterem? Miała nadzieję, że nie. Westchnęła ciężko, kiedy wjechali na równą nawierzchnię korytarza oddziału. Ręce jej ścierpły.
Na oddziale psychiatrycznym było wyjątkowo… spokojnie i zwyczajnie. Tak właściwie wyglądał jak każdy inny oddział. Było czysto, biało i nowocześnie.


- Wampirzyca z Injebreck - parsknął John. Bardziej z gniewu, niż z rozbawienia. - Tytułować powinno się bohaterów i królów. A nie…
- John, dość - przerwała mu Bernie. - Bez względu na to, co zrobiła, my możemy pozostać profesjonalni.
- Uważajcie na nią - mruknął John, kiedy ratownicy zaczęli odpinać ją z pasów. Wreszcie usiadła na kozetce, ale wnet musiała ją opuścić. Mężczyźni ruszyli z łóżkiem dalej, opuszczając ich bez słowa pożegnania.
Alice rozejrzała się po otoczeniu. Nie lubiła szpitali… Szczególnie psychiatrycznych. Przez całe życie, odkąd jeździła odwiedzać matkę, nawdychała się już chyba wszystkich możliwych odorów z takiego miejsca… Od środków dezynfekujących i lekarstw, po zapach kredek i papieru, kończąc na odorze potu i fekaliów niektórych pacjentów. Psychiatryk nie mógłby jej niczym zaskoczyć… Jedyne co, to przerażał ją swoim widmem… Nie chciała skończyć jak swoja matka, wiecznie odurzona lekami.
- Dzień dobry - w tle rozległ się kobiecy głos.
Był… dziwny. Troszeczkę tak, jak gdyby mówiąca śniła na jawie, choć z drugiej strony… było w tym tonie coś konkretnego i ostrego. Zdecydowanego.
- Nazywam się doktor Cynthia Lethe - powiedziała. - Będę się panią zajmować.
Stanęła tuż przed Alice. Była atrakcyjną, wysoką kobietą o rudych włosach.
- Podałabym pani rękę, proszę wybaczyć mi maniery… - zawiesiła głos. - Obawiam się, że tym razem nie wszystkie uprzejmości zostaną dopełnione.


Alice rozpoznawała jej twarz… nie była tylko pewna skąd.
Zmarszczyła lekko brwi.
- Mm… Dzień dobry… Mam wrażenie, że gdzieś panią widziałam… Ale może to tylko wrażenie… Co do uprzejmości, no cóż… siły wyższe - wzruszyła ramionami. W międzyczasie rozprostowywała skostniałe palce po tym jak straciła w nich czucie po przygniataniu podczas drogi na miejsce. Zerknęła na Bernie i na Johna. Następnie jej wzrok znów padł na Cynthię. Czekała dokąd ta ich zaprowadzi.
- Proszę za mną - powiedziała lekarka.
Zaprowadziła ich do niewielkiego, lecz bardzo gustownie urządzonego gabinetu. Alice skojarzył się nieco z gabinetem jej ojca w Portland, choć rzecz jasna brakowało wszystkich wygód i na przykład telewizora. Mimo to znalazło się miejsce na przykład na elegancki dywan, gustowne meble, czy fotel antyk.
- Mam z panią porozmawiać - powiedziała Cynthia Lethe. - Czy istnieje taka możliwość, żeby państwa przy tym nie było? - zapytała policjantów. - Pacjenci dużo bardziej otwierają się w odpowiednim otoczeniu zapewniającym intymność i prywatność… - zawiesiła głos.
Bernie i John spojrzeli po sobie.
- To dla pani komfortu i bezpieczeństwa - powiedziała Williams.
Cynthia roześmiała się perliście.
- Proszę mi uwierzyć, jestem w stanie o siebie zadbać - powiedziała i podeszła do policjantów. Dotknęła ich ramion. - Proszę, wyjdźmy na korytarz. Chciałabym dowiedzieć się kilku szczegółów - rzekła i wyprowadziła ich na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.
To był moment, w którym Harper zaczęła się rozglądać i oceniać. Obejrzała okna i meble. Rozejrzała się, czy były tu ostre przedmioty. Nie zamierzała ich użyć na Lethe, ale mogły się przydać na przykład później na posterunku. Zaczęła spacerować po pomieszczeniu niezbyt pospiesznie, szukając czegokolwiek przydatnego. Wyjrzała też przez okna na zewnątrz. Padały akurat na wejście do oddziału. Dziennikarze próbowali przedostać się do środka, aby przeprowadzić wywiad z Wampirzycą z Injebreck, jednak rzecz jasna nie mogli taranem wywalić drzwi. Za samymi oknami znajdowały się kraty. Alice nie mogłaby przecisnąć się przez nie… nawet gdyby była kotem. Samo zbicie okna nic by nie dało. Może jedynie wpuściłoby do środka nieco świeżego powietrza. Harper dostrzegła na biurku zwykły asortyment biurowy. Spinacze, agrafki, kartki, długopisy… niestety nie było nożyczek. Ani noży, buzdyganów, pistoletów, czy innych przydatnych rzeczy. Wnet podskoczyła, kiedy usłyszała głos Cynthii. Nawet nie zauważyła, kiedy kobieta weszła do środka.
- Zostałyśmy same - powiedziała kojącym głosem. - Przekonałam pani przyjaciół, aby na chwilę zostawili nas same. Choć pewnie nie nazwałaby ich pani swoimi przyjaciółmi, czy się mylę? - krokiem pełnym gracji ruszyła do swojego fotela. Miała wysokie obcasy, ale Harper nie słyszała stukania po posadzce. - Proszę usiąść na krześle - poprosiła, wskazując to znajdujące się po drugiej stronie biurka.
- Wykonują swoją pracę… - powiedziała tylko, po czym podeszła do wskazanego krzesła. Alice usiadła na nim, zostawiając sobie nieco przestrzeni, by nie opierać się na skutych rękach. Założyła nogę na nogę, po czym przyjrzała się kobiecie. Wolała nie zaczynać rozmowy. Nie miała ochoty być analizowana. Miała przeczucie, że skoro przydzielono jej Cynthię, musiała być dobra, skoro uważano ją za morderczynię. Siedziała więc w ciszy i czekała na jej pierwszy ruch.
Cynthia nachyliła się i uśmiechnęła się do niej, jak gdyby były najlepszymi przyjaciółkami, które spotkały się przy kawie. A zaraz miała rozpocząć się litania ploteczek i newsów.
- Jak się pani nazywa i czy może mi pani powiedzieć, gdzie jesteśmy? - najwyraźniej chciała rozpocząć od podstawowego zbadania orientacji auto- i allopsychicznej Alice.
Harper przymrużyła oczy. Jeśli zacznie zmyślać, zostanie tu zatrzymana… Wymknie się policjantom i Abbanowi. Jednak utknie w swoim piekle. Wahała się.
- Alice Harper, Douglas, Isle of Man. Szpital, bodajże Noble… oddział psychiatryczny - wyrecytowała spokojnym tonem. Wzięła wdech i spróbowała się nieco rozluźnić. Nie chciała wyjść na zestresowaną tym miejscem, choć była jak diabli.
- Jest pani odziana w więzienny strój, ale sprawia pani wrażenie spokojnej osoby. Jak to się stało, że się pani tu znalazła? - zapytała Cynthia. - Czy zrobiła pani to, o co panią posądza policja? Jest pani moim pacjentem i nie muszę im niczego wyjawiać. Proszę nie obawiać się mnie.
Alice przyjrzała jej się uważnie.
- Jechałam w nocy do miasta, albowiem zaginęła moja przyjaciółka. Dostałam telefon od pani Bernadette Williams, która stoi na zewnątrz, że chce ze mną o czymś ważnym porozmawiać. Myślałam, że sprawa dotyczy tego tematu, jednak kiedy dostałam się na komisariat, pokazała mi zdjęcia symulacji uzębienia z ciał dwóch ofiar, a następnie, że pasowały do mojego zdjecia dentystycznego. Zostałam zatrzymana. Jednak nie dokonałam żadnej z tych zbrodni i nie mam z tym nic wspólnego, poza faktem, że po prostu przebywałam w posiadłości w pobliżu. Niestety nie mam logicznego wytłumaczenia na to jak odciski moich zębów pokrywały się z tymi na ciałach. Mogłabym posłużyć się za to wszelkimi nielogicznymi, ze względu na fakt, że jeśli wyjdę na zwariowaną, uratuje mnie pani przed zbiorowym gwałtem obiecanym mi już na komendzie - wystrzeliła w nią informacjami.
- Ponieważ, ponoć ugryziony przeze mnie policjant zmarł dziś w nocy i jego towarzysze zapowiedzieli mi zemstę… Nie mam najprzyjemniejszych wakacji - westchnęła.
- Wolałaby pani zostać u nas na noc? - zapytała Lethe. - Jeżeli poczułaby się pani bardziej bezpiecznie, a ja mogłabym z panią dłużej porozmawiać, to wszyscy by na tym zyskali, czyż nie? Może nieco bardziej prymitywne, grubiańskie i bezczelne instynkty niektórych policjantów nie zostałyby zaspokojone, ale odnoszę wrażenie, że pani o to właśnie chodzi - uśmiechnęła się lekko. Nie wydawała się szczególnie poruszona lub zbulwersowana wzmianką o zbiorowym gwałcie. Bycie psychiatrą jednak przygotowywało na wszystko.
- Waham się tylko dlatego, że raczej bardzo szczególnie nie przepadam za szpitalami psychiatrycznymi… - powiedziała Alice i uśmiechnęła się bardzo cierpko.
- Dlaczego? - zapytała Cynthia. - Czy już pani przebywała na jakimś? - uśmiechnęła się do niej zachęcająco. - Jeśli tak, to nie jest to dla pani nowość. Mam na myśli rozmowę z lekarzami. Czasami bywają nieprzyjemne, ale ja staram się, żeby moi pacjenci czuli komfort. Jeśli więc chciałaby zostać pani dłużej, aby uciec od potencjalnie nieprzyjemnej sytuacji… - zawiesiła głos.
- Chciałabym zostać dłużej, aby uciec od potencjalnie nieprzyjemnej sytuacji… To nie ja byłam w takim szpitalu jako pacjent. Moja matka. Próby samobójcze… Miałam tylko ją i od dzieciństwa odwiedzałam ją w zakładzie. Źle mi się po prostu kojarzą… - powiedziała i pokręciła głową.
- Jaki jest cel naszej rozmowy? Ma pani oszacować moją poczytalność? Czy coś jeszcze? - zapytała.
Cynthia uśmiechnęła się do niej szeroko.
- O tym porozmawiamy później. Teraz wyjdę do państwa policjantów, aby przekonać ich, że ich udział nie jest już dłużej konieczny - powiedziała. - Proszę chwilę poczekać - poprosiła.
Następnie wstała i tak po prostu wyszła, zostawiając Alice samą.
Harper kiwnęła głową.
- W porządku, czekam… - powiedziała spokojnym tonem i westchnęła. Miała nadzieję, że nie skończy się dla niej ta decyzja gorzej, niż gdyby wróciła na komendę. Jednak wizja zbiorowego gwałtu poważnie ją wstrząsnęła. Siedziała więc i czekała cierpliwie.
Minęły może trzy minuty, kiedy drzwi znowu otworzyły się. Wejrzała do środka pielęgniarka.
- Pani Harper? - zapytała. - Czy mogę wejść do środka? - zapytała, po czym to zrobiła, nie czekając na odpowiedź. - Pani Lethe zatrzymały obowiązki i wkrótce będzie kontynuowała z panią rozmowę. Mam przeprowadzić panią do izolatki. Czy poszłaby pani ze mną? - poprosiła.
Była młoda i atrakcyjna. Miała blond włosy, ale dość ciemnego, naturalnego koloru. Duże orzechowe włosy były otoczone mrowiem rzęs. Alice miała dziwne przeczucie, że wcale nie były doczepiane.
Rudowłosa podniosła się.
- Tak proszę… Czy zostaną mi zdjęte te kajdanki? - zapytała jeszcze, powoli podchodząc w stronę kobiety, ale zatrzymała się dwa kroki od niej.
- Tak, ale w izolatce - powiedziała i przepuściła ją na korytarz.
Potem obróciła się i ruszyła żwawym krokiem w sobie znanym kierunku.
- Tędy poprosiła.
Wnet Alice znalazła się w kolejnym pomieszczeniu przeznaczonym tylko dla niej. Wszystkie ściany były, rzecz jasna, wyłożone miękkimi, zielonymi materacami. O dziwo przeznaczono dla niej okno, jednak nie można było go w żaden sposób otworzyć. Wątpiła, aby łatwo je było zbić. W podłogę wbudowano metalową płytkę do załatwiania się. Niedaleko był materac z białą poduszką.


- Proszę się obrócić i chwilę stać nieruchomo. Zdejmę pani kajdanki. Znajduje się pani w monitorowanym pomieszczeniu, więc proszę nie próbować ucieczki. Zostanie pani łatwo złapana… - zawiesiła głos.
Alice weszła do środka, po czym wystawiła ręce do kobiety. Czekała cierpliwie, aż kobieta ją rozkuje. Weszła głębiej do pomieszczenia, a następnie usiadła na materacu i oparła się o ścianę. Zaczęła rozmasowywać łokcie i nadgarstki. Znowu zmuszona była czekać. Przymknęła oczy.
Kiedy tak siedziała… i przymykała oczy… Zaczęła wyobrażać sobie twarz Cynthii Lethe. Nagle uświadomiła sobie, gdzie widziała ją wcześniej. Wtedy wyglądała zupełnie inaczej. Była zielona, półprzezroczysta, bardziej efemeryczna… jednak to była ona. Zgadzały się rysy twarzy. Alice przed chwilą rozmawiała z przywódczynią mooinjer veggey. A przynajmniej osobą wyglądającą identycznie do wróżki, która wtrąciła poprzednika Harper do nieskończonej studni wypełnionej zielonym światłem…
Harper zmarszczyła brwi i otworzyła oczy. Była w zielonym pomieszczeniu… Czy to miało znaczenie? Czy weszła z deszczu pod rynnę? Rozejrzała się, po czym westchnęła. I tak nie miała jak wydostać się z izolatki, więc postanowiła położyć się i odpocząć. Rozmasowane nadgarstki już jej nie bolały. Zaczęła więc cicho nucić coś, by zabić nudę i ciszę w pomieszczeniu. Cisza drażniła ją. Gdy się znudziła i tym, zaczęła medytować. Tym razem bez konkretnej wizji. Po prostu pozwoliła sobie skupiać się na swoim oddechu i odpoczywać od natłoku myśli.
Wnet drzwi otworzyły się raz jeszcze.
- Proszę się nie stresować tym, że… - mężczyzna zakaszlał - ...pomieszczenie jest kompletnie monitorowane i nagrywane. Chcemy, żeby było tu pani przyjemnie.
Do środka wszedł pielęgniarz z czarnym wąsem oraz czarnymi włosami. Na oczach miał okrągłe lenonki.
- Ależ akurat jakoś mi to nie przeszkadza… - przyjrzała mu się i zamilkła z wrażenia.
- Hmm… - mruknął, wchodząc do środka. - Jeśli jest pani głodna, to proszę udać się ze mną do stołówki.
Przebranie Kita było bezbłędne.
Alice siedziała chwilę w bezruchu. Musiała powstrzymać wszelkie odruchy chęci uściskania go.
- Tak… Jadłam dziś tylko drożdżówkę… Myślę, że powinnam coś zjeść - powiedziała, po czym podniosła się i bez nadmiernego pośpiechu ruszyła za nim. Milczała, świadoma tego, że jest nagrywana, nie wiedziała też jak sprawy z tym miały się na korytarzu… Zastanawiała się jakim cudem się tu dostał.
- Tak. Na przykład coś dobrego - zaproponował Kaiser. - A teraz skuję panią bardzo, bardzo mocno, bo jest pani złą, złą kobietą - rzekł. Zabrzmiało to bardziej jak wstęp do seksu, niż coś, co powiedziałby rzeczywiście pielęgniarz oddziału psychiatrycznego.
Stanął za Alice i chwycił jej nadgarstki mocno.
- Teraz jest pani skuta bardzo, bardzo mocno - powiedział i popchnął ją do przodu w stronę korytarza. Zamknął drzwi do izolatki.
Chyba chciał iść w prawo. Natomiast w korytarzu po lewej Alice spostrzegła doktor Cynthię. Rozmawiała z kimś przed drzwiami swojego gabinetu. Była odwrócona do nich tyłem. Skinęła głową i weszła do siebie.
- A teraz zjemy coś naprawdę, naprawdę smacznego - zamruczał Kit.
Alice mogła poddać mu się i zapewne uciec. Jednak… może to był właśnie czas konfrontacji? Wiedziała, gdzie była doktor Lethe.
Śpiewaczka dała się prowadzić dalej Kaiserowi. Starała się nie zaśmiać na to, co mówił. Była zbyt ciekawa jakim cudem się tu dostał i jak otworzył izolatkę… Miała całą salwę pytań, jednak musiała z tym wszystkim poczekać. Musnęła palcami zebranych z tyłu dłoni jego dłoń, jakby chciała go tym pogłaskaniem chociaz powitać i mu podziękować.
- Hmm… - Kit zamruczał.
Po kilkunastu sekundach stanęli przed jednymi z tylnych drzwi prowadzących z budynku na zewnątrz. Chyba tym wejściem wchodzili do środka pracownicy. Poprzednie było zarezerwowane głównie dla odwiedzających. Nie było jednak aż tak wygodne, gdyż znajdowało się dalej od parkingu.
Kaiser zaczerpnął powietrza i puścił Alice na moment. Podniósł rękę i przysunął ją do keypada. Jego oczy błyszczały jasną bielą. Wpisał kod - 4 7 9 3 1 0 0 2. Następnie wytarł strużkę krwi, która ściekła mu z nosa. Drzwi otworzyły się, a Alice poczuła na twarzy podmuch wiatru. Podmuch wolności.
Harper wciągnęła głęboko do płuc powietrza. Zaraz jednak rozejrzała się, czy nie było w pobliżu reporterów, albo potencjalnie policji. Nie, to było sekretne, tylne przejście. Alice widziała wokół siebie głównie szarość okolicznych budynków. Jednak Kaiser chyba wiedział, gdzie ją prowadził, bo jego krok był pewny i szybki. Choć z drugiej strony może po prostu miał bardziej świadomość tego skąd uciekać, niż dokąd zmierzać.
- Znaleźliście ją? - zapytała cicho, mając na myśli oczywiście Jennifer.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline