Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 18:58   #225
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Wiem, co masz na myśli - mruknął Kit.
Zajechali przed muzeum. O tej godzinie, a dochodziła jedenasta, było już otwarte. Jednak nie przewalały się przez nie tłumy. Przynajmniej niewiele samochodów było wokoło zaparkowanych. To z kolei sugerowało, że w środku kręciło się niewielu turystów.
- Ale nakruszyłam - mruknęła Darleth.
- Trzeba było jeść pomarańcze. Tak jak ja. Wtedy byś tylko zostawiła stertę łup na siedzeniu.
- Hmm… - odparła kobieta, wychodząc z samochodu.
- Jak wchodzimy na dół? - zapytała Bee, będąc już na zewnątrz. - Zapewne nie będzie tłumów wokół triskelionów, więc chyba możemy po prostu tam ruszyć. Zwłaszcza że znamy kod dzięki Kitowi.
Mężczyzna ukłonił się wytwornie.
- Tak. Po prostu wejdźmy tam, wybierzmy odpowiedni moment i dostańmy się na dół. Chce przetrzepać im tę bazę… - powiedziała Alice. Nie miała ochoty na jedzenie. Była spięta i wkurzona. Chciała jak najszybciej zebrać informacje o tym, gdzie mogła być Jennifer. Miała szczerą nadzieję, że jakiś idiota zostawił tu kartkę z rozpiską adresów baz klubu. A następnie chciała zabrać Jenny i wrócić do robienia tego, co było ważne. Podchody ze starym policjantem w ogóle jej nie bawiły, jedyne co to tylko wkurzały. Zaparkowała w odpowiednim miejscu i spojrzała po sobie.
- Wiecie, wyglądam jakbym uciekła z więzienia… - przypomniała im… Potrzebowała czegokolwiek, żeby chociaż przebrać górną część odzienia, jak zwykła bluzka.
- A tak… To może dam ci moją bluzę - powiedział Kaiser. - Mój zapach otuli cię i zmyli również zmysł węchu wszystkich drapieżników.
- Brzmi cudownie. Szkoda, że nie masz drugiej dla mnie - mruknęła Bee.
Rudowłosa nie narzekała, cokolwiek co mogła założyć na siebie, by przykryć ubranie z aresztu było dobre.
Darleth poprawiła szpilki i ruszyła za resztą. Alice oceniła, że jej spodnie były co prawda ekstremalnie niemodne, ale bez góry nie wyglądały alarmująco. Może nawet ktoś uznałby je za designerski krzyk mody w zestawieniu z markową bluzą Kita.
Wreszcie weszli do recepcji Museum Manx. Kasjerka uśmiechnęła się do nich w wytrenowany, pozbawiony emocji sposób.
- Trzy normalne i jeden ulgowy? - zapytała.
Darleth pisnęła z radości.
- Wszyscy mówią mi, że wyglądam młodo.
Tyle że kasjerka patrzyła na Kita, który niemrawo spuścił wzrok.
- Cztery normalne - poprawiła kobietę Harper. Nie chciała, żeby Kaiser poczuł się nieswojo, może i wyglądał młodo, ale nie miała zamiaru patrzeć, jak czuje się źle, bo ktoś się pomylił. Popatrzyła na około. Chciała już dojść do symbolu, który skrywał wejście do bazy klubu. Pragnęła za wszelką cenę utrzeć nosa Abbanowi.
Kit poskrobał się po włosach. Ruszył za pozostałymi.
- A… pamiętaj, żeby tego nie robić. Tego, co ja - mruknął i wziął dłoń z czerepu, jakby obawiając się, że wnet uaktywni neurony lustrzane Alice i pozbędzie ją tym samym peruki. Kit zawsze był dwa kroki do przodu i przewidywał takie rzeczy. - W sumie mogliśmy skłamać. Zaoszczędzilibyśmy dużo pieniędzy. A przyda nam się każdy cent, jeśli Esmeralda zwariuje i nie da nam swych grubych milionów - westchnął.
- Cicho bądź - szepnęła Bee. I sama też zamilkła.
Towarzysze Alice znali drogę na miejsce, dlatego nie marnowali dużo czasu i dotarli do niego. Było pusto. Rzeczywiście nikt wokół się nie kręcił.


- Łatwo przegapić, jak niczego nie podejrzewasz, prawda? - zapytała Bee, po czym kucnęła. Miała długie paznokcie, dlatego bez żadnych dodatkowych narzędzi zdołała podważyć dość cienką, środkową, spiralną część. Pod spodem znajdował się prosty keypad oraz ekran. Nie wyglądało to na technologię kolejnego wieku, lecz bardziej… coś, co niedługo wysiądzie, a może już teraz nie działało. Bez wątpienie przejście było bardzo stare.
- Kit, wprowadź proszę kod - zachęciła Kaisera obserwując powierzchnię symbolu i zapamiętując wzory. Były dość ciekawe. Nie wiedziała, że tak też można było przedstawiać triskelion. Skrzyżowała ręce i rozglądała się, czy nikt nieoczekiwany nie nadchodził.
Mężczyzna przykucnął i pomyślał.
4 - 3 - 2 - 1 - 2 - 3 - 4
Kod był prosty, ale trzeba go było znać. Wnet cały okrągły symbol zaczął się zapadać. Zapewne poniżej niego znajdowała się winda. Bee, Darleth oraz Kit prędko weszli. Alice też dołączyła. Było bardzo niewiele miejsca na podeście, ale zdołali się ścisnąć. Na szczęście pompa zdołała ich udźwignąć.


Czarne skórzane fotele i kanapy. Materiałowe poduszki, żeby było wygodniej. Same podziemia miały dość nowoczesny kształt, choć pewnie był on podyktowany nie ekstrawagancją bractwa, lecz wymogami praktycznymi. W tle znajdowała się cała ściana książek. Cztery lampy stale paliły się, resztę należało włączyć, choć aktualnie nie potrzebowali więcej światła. Było kilka obrazów oraz stolików. Na stole znajdował się szampan z lodem oraz kieliszkami.
- To pewnie dla nas? - zasugerował Kit.
Z pomieszczenia prowadziły dwa kolejne przejścia do dwóch następnych pokojów.
Alice rozglądała się po tej alfa męskiej jaskini…
- Lepiej nie pijmy, ani nie jedzmy nic, co się tu znajduje… Szukajmy wskazówek, gdzie znajduje się baza główna - powiedziała, po czym ruszyła do kolejnego pomieszczenia, chcąc poznać zawartość wszystkich pomieszczeń.
W następnym znajdowała się duża sala z podwieszonymi głośnikami oraz stołem do bilarda. Był trochę wytarty, co sugerowało często użytkowanie. Musiał być jednak bardzo drogi w chwili zakupu, gdyż wciąż prezentował się wspaniale i dodawał elegancji całemu pomieszczeniu… w którym nie znajdowało się nic poza tym. W następnym Alice znalazła barek z lodówką i mikrofalówką. Zapewne to tutaj członkowie bractwa imprezowali. Znajdowało się tutaj również przejście do łazienki. Nie musieli daleko uciekać, aby wymiotować.
- Dobrze, że jest pusto - mruknął Kit.
Bee natomiast wcisnęła przycisk oznaczony strzałką w górę. Wnet okrągły triskelion pofrunął w górę.
Alice rozejrzała się po każdym pomieszczeniu, szukała, czy były tu jakieś symbole, albo ukryte skrytki. Zajrzała nawet pod stół bilardowy…
Następnie wróciła do pierwszego pomieszczenia i zaczęła przeglądać regał, uznając, że może tam znajduje się coś przydatnego. Milczała, skupiona.
Ciężko było przeglądać teksty, które w całości zostały napisane w języku manx. Alice znała różne celtyckie dialekty i mogła z trudem poskładać w całość niektóre akapity, ale robiła to tylko po to, żeby zdecydować, że albo jednak nie rozumie, albo to jej w niczym nie pomoże.
- A tutaj są takie książeczki… - Kit zawiesił głos.
Na samym dole były masowe wydrukowane niewielkie broszurki. Wyglądały na bardzo cienkie… i często używane. Alice wnet doszła do wniosku, że to najprawdopodobniej coś w stylu modlitewników. Albo kodeksu…
- Myślisz, że znajdziemy tutaj odpowiedź? - zapytała Bee. - Mam na myśli tę bibliotekę. Jednak bariera językowa nam nieco przeszkadza… Czy znasz może kogoś, kto mógłby to nam przetłumaczyć?
Harper milczała chwilę…
- Znam… Ale może nie być w stanie odebrać… Albo co gorsza, w nastroju… - powiedziała. Sięgnęła po jedną z broszurek i obejrzała ją dokładnie. Ile miała stron, czy można było zrobić czytelne zdjęcie… Jeśli można, może mogła je komuś przesłać…
Każda książeczka miała około trzydziestu stron. Jak najbardziej mogła zrobić zdjęcie i wysłać do każdej osoby, do której tylko chciała.
Harper pamiętała tylko kilka najważniejszych numerów na pamięć, jego był jednym z nich, tylko pytanie, czy mogła na niego liczyć? Chciałaby tego jednak uniknąć. Rozglądała się, szukając innych podpowiedzi… Zaczynała się obawiać, że możliwie jedynym rozwiązaniem było jednak wykorzystanie AHISP-CC… Alice uznała, że musiałaby po pierwsze nauczyć się dobrze manx, a po drugie wszystko po kolei przeczytać, aby upewnić się co do zawartości biblioteki. Jednak rzecz jasna nie mogła tego uczynić. Szukała wokoło. Znalazła kilka atlasów z mapami Isle of Man. Nie zaznaczono na niej jednak żadnych czerwonych iksów. Dokładną kopię mogła w każdej chwili pobrać z internetu.
- Jeśli to kodeks albo regulamin bractwa… a to prawdopodobne, bo na okładce jest triskelion… no to co to by mogło jeszcze być… Jakiś modlitewnik? - pytała Barnett. - W każdym razie duża jest szansa, że tu będzie jakaś wzmianka o siedzibie głównej bractwa.
- A ja myślę, że adres może być napisany na dnie butelki tego oto szampana - mruknął Kit. - Powinniśmy go wypić, aby mieć czyste sumienie, że tam niczego nie spostrzegliśmy.
Harper podniosła butelkę szampana i spojrzała na lód pod spodem. To może było irracjonalne, ale czuła się jakby znalazła w jakimś odcinku Scooby-doo, albo jakby była w jednej z tych gier, gdzie trzeba było przeszukiwać pomieszczenie, zbierając poszlaki, które potem doprowadzą ją do kolejnej lokacji. Jeden z ‘modlitewników’ postanowiła zabrać, tak z czystej ciekawości.
- Przeszukajmy to miejsce… A potem chyba mam spontaniczny pomysł. Pamiętacie tę panią, która zamieszkuje koło mostu wróżek? Może ona by dała radę to przetłumaczyć? - zaproponowała Alice.
- O, świetny pomysł! - powiedziała Bee.
- No tylko, że ja bym nie mogła tam jechać, biorąc pod uwagę, że wystąpiłam w wiadomościach… - dodała.
- Myślę, że mogłabyś - mruknął Kit. - Nie zauważyłem w jej domu telewizora. Tak właściwie tam ledwo co była elektyczność, a ta pani zdawała się dość… odosobniona od całego świata. Ale rzeczywiście lepiej dmuchać na zimne. Mógłbym wyjść z samochodu sam z Bee i może Darleth.
- Podobają mi się takie wystroje - powiedziała Santos, dotykając skórzanej kanapy. - Lubię elegancję.
Przeszukali wszystkie pokoje. Trwało to pół godziny, zanim ich motywacja zaczęła opadać. Raczej zdawało się mało prawdopodobne, żeby ludzie z bractwa przechowywali informacje pod szczotką klozetową, jednak Bee spojrzała również tam. Kit zamknął barek, a Darleth skończyla oglądać wyloty na kule w stole bilardowym. Kończyły im się pomysły. Jeżeli biblioteczka nie kryła odpowiedzi na ich pytania, to najprawdopodobniej w ogóle ich nie było w siedzibie bractwa.
Konsumenci zastygli w bezruchu, kiedy winda zaczęła się opuszczać. Ktoś - zapewne któryś członek bractwa - zjeżdżał na dół…
Alice spojrzała po pozostałych, a następnie rozejrzała się. Wskazała pomieszczenie z łazienką, by się do niego udali. Sama ruszyła przodem, żeby wymknąć się z widoku. Była ostatnią osobą, którą ktokolwiek powinien oglądać. Przybycie jakiegoś członka klubu było dla niej poważnym zaskoczeniem. Z drugiej strony, chciała go przechwycić, bo na pewno znał położenie kwatery głównej, musieli jednak działać z zaskoczenia, a nie wyglądać na zaskoczonych.
Schowali się. We czworo zmieścili się w toalecie bractwa i nawet pozostawało trochę miejsca. Na zewnątrz znajdowało się pomieszczeniem z barem i jeszcze dalej to z windą. Dlatego nie mogli zobaczyć mężczyzny, który pojawił się na dole. Alice pamiętała prędkość opadania pokrywy, dlatego miała już pewność, że nie byli sami.
Podniosła palec do ust, nakazując wszystkim ciszę, po czym wyostrzyła nieco zmysł słuchu.
Tylko tak usłyszała głos mężczyzny. Był dość wysoki, ale bez wątpienia nie należał do kobiety.
- ...no ale tato…! Wszyscy z bractwa udają się do głównej kwatery! Proszę, powiedz mi, gdzie… ale… powinieneś był mnie tam zabrać! To niesprawiedliwe! No ja wiem, że każdy członek bractwa ma znaleźć sam to miejsce, to taki rytuał przejścia… ale przeglądałem tę diabelską książeczkę i to same pieprzone rymy. Jakiś chuj je napisał, w ogóle co to… Tak, przepraszam. Nie będę. Źle się wyraziłem. To nie tak, że nie mam szacunku do bractwa! Do cholery, tak mi się powiedziało! Ej, tato, nie rozłączaj się… daj wskazówkę…
Zdawało się, że nie tylko oni poszukiwali tego miejsca.
Dostali za to ważną podpowiedź. Odnalezienie siedziby głównej było ich rytuałem i co więcej, był on zanotowany w książeczce, którą Harper zawędziła. To był dobry znak, bo teraz należało tylko zlokalizować kogoś, kto potrafił czytać w tym języku, rozszyfrować wersety, w czym miała już niejakie doświadczenie i znaleźć cel. Słuchała jednak dalej, czy chłopak jeszcze coś doda. Nie, najpewniej już rozłączył się z ojcem, czy też raczej ojciec rozłączył się z nim. Następnie chłopak przez chwilę siedział sam w głównej części, po czym stęknęły drzwi i ruszył w stronę barku…
- Możemy… albo poczekać… - Alice mówiła cichuteńko, tak by usłyszeli ją tylko przebywający w łazience.
- Albo złapać tego chłopaka, bo on umie czytać manx, ale nie potrafi rozszyfrować zagadki… - szeptała dalej.
- A też chce się dostać… do kwatery głównej - zakończyła. Była ciekawa opinii reszty.
- Poczekać na co? - zapytała Bee.
Kit pokiwał głową.
- Pójdzie szybciej od jazdy do mostu wróżek… - zawiesił głos.
- Jak to zrobimy? - zapytała Darleth?
- Jest przy barku, więc z dala od wejścia… Myślę, że dobrze by było, gdyby Kit wyszedł i go nieco… Zagadał. Bo to ma sens, skoro klub jest tylko dla facetów… A w tym czasie, Bee, mogłaby przemknąć do drugiego pomieszczenia, zamknąć wejście, a potem pomóc przy zapędzeniu chłopaka w kozi róg… Następnie przedstawimy mu sytuację, informując, że potrzebujemy się nawzajem, skoro on nie umie w zagadki, a my nie umiemy w manx, a w zagadki, to możemy sobie pomóc nawzajem - zaproponowała Harper.
- Możemy też wyskoczyć raz dwa i walnąć go w głowę mocno i sterroryzować - zaproponowała Darleth.
- Nazwijmy to planem… drugim - mruknął Kit. - To zrobimy to po amerykańsku, czy po filipińsku? - zapytał Kaiser.
Zdawało się, że odpowiedź Alice będzie w tym momencie decydująca. Nie mieli więcej czasu do marnowania.
- Proponuję najpierw po amerykańsku… A w razie problemów we współpracy, po filipińsku i możemy zagrać w grę Abbana i zatrzymać sobie go jako, kartę przetargową w razie czego… Skoro do klubu należy tylko śmietanka Douglas… - wyjaśniła.
Kit skinął głową i wyszedł.

- Witaj, przyjacielu! - rozwarł dłonie. Alice nie widziała, co wydarzyło się dalej, bo drzwi były tylko nieco rozchylone. Ale jak najbardziej mogła słyszeć.
- O kurwa! - pisnął chłopak. Rozległ się trzask krzesła. Musiał z niego spaść. - Ja pierdole, wyjebałem całą szklankę whiskey.
- O nie! - Kaiser westchnął. - Właśnie sam wypiłem dwie i jest taki pijany! Tak bardzo pijany, że mi się kręci w głowie, że ooo… - zawiesił głos.
Bee w tym momencie wyszła z toalety i zniknęła.
- A ty kim jesteś? Masz mega włosy, ale twój stary ci na to pozwolił? Jak ja przekłułem sobie ucho, to przez kilka dni pierdolił, że mnie wydziedziczy.
- Mój stary to mega spoko zioooom! - Kit prawie krzyknął. - Tak jak i ja. Chcesz się zaprzyjaźnić? - zaproponował.
- No pewnie, pedalsko mordo. Może razem rozgryziemy te jebane łamigłówki. Bo skoro tu jesteś…
- Pedalska mordo?
- No ten róż…
- Ale ja nie jestem gejem.
- Spoko, ja nie oceniam…
- Na serio.
- No weź…
Darleth spojrzała na Alice.
 
Ombrose jest offline