Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:02   #230
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Nie ma sensu bawić się w podchody. Nie będę tu stać i czekać, jeżeli gdzieś tam jest Abban. Zaprosił nas tutaj. Niech on zbiera za to po głowie - powiedziała poważnym tonem, po czym odpaliła jeszcze jedną pochodnię i dała Kitowi.
- Idziemy - nakazała i ruszyła przodem.
- Jeśli macie zaproszenie, to jestem rozgrzeszony… chyba - mruknął Highly.
- Uhm… to powodzenia. Jak nie dacie znaku życia za półtorej godziny, to zadzwonię na policję - Darleth rzuciła z góry. Pomachała niepewnie. - Nie wiem, czy to rozsądne - mruknęła już do siebie, odchodząc od triskeliona.
- Chwilka - mruknęła Bee i wcisnęła odpowiedni przycisk na dole.
Wnet pokrywa zaczęła wracać na swoje miejsce. Kiedy zamknęła się, wokół nich zrobiło się kompletnie ciemno, nie licząc ciepłego światła pochodni. Zrobiło się niespodziewanie… klimatycznie. Wyczuwała zapach ziemi unoszący się wokoło. Było tutaj również zimno, jednak ogień nieco rozgrzewał.
Ruszyli naprzód. Droga ciągnęła się mniej więcej prosto, na północ, przez jakieś trzysta metrów. Potem zakręcała w prawo, ale tylko na pięćdziesiąt i następnie znów skręcili na północ.
- Nie masz pistoletu, prawda? - Bee przypomniała sobie. - Zostawiłaś go w psychiatryku?
- Na komisariacie, jak kazali mi się przebrać w ten szary strój - wyjaśniła.
- Stoimy więc w bardzo gównianej sytuacji, ale mam nadzieję, że można jednak liczyć na słowo Abbana… No i zawsze mogę ich porazić wejściem w Imago. To kupi ci czas na użycie swojej zdolności - powiedziała, zerkając na Barnett.
- Na szczęście ja mam pistolet - powiedziała Bee. - Choć nigdy go jeszcze nie użyłam. To znaczy wiem, że lufę mam kierować we wroga. Pewnie powinnam chodzić na strzelnicę - zawiesiła głos.
- Też nie jestem strzelcem wyborowym, ale zazwyczaj mi to jakoś idzie… Przy odrobinie szczęścia, wyciągniemy stąd Jenny i może nawet Hastingsa - dokończyła i ponownie skupiła się na drodze.
- Tak… byłoby dobrze - mruknął Kit.
- O co dokładnie chodzi? - zapytał Kieran. - Dlaczego Abban wziął dwóch zakładników? Waszych przyjaciół? To rozumiem, czemu jesteście wkurwieni i zdeterminowani. I nie pamiętam, czy mi wytłumaczyłaś, o co chodzi z waszymi oczami.
- Owszem mówiłam, jak nie pamiętasz, no to trudno. Może dowiesz się na miejscu, ale lepiej, byś nie musiał - powiedziała tylko.
- Coś może mówiłaś, ale ja i tak tego… nie rozumiem. Skąd to się wzięło, jak się nauczyliście takich rzeczy i tym podobne… Jednak jeśli nie chcecie mówić, to w porządku - rzekł. - Wszyscy mamy swoje własne tajemnice - rzucił.
- A jaka jest twoja? - rzucił Kit jakby kpiąco.
- Chcesz poznać mnie jeszcze głębiej? - Kieran zmarszczył brwi i uśmiechnął się lekko. Wyglądało na to, że był w stanie wygrać każdą rozmowę z Kaiserem.
Wnet dotarli do końca drogi. Całość wędrówki była krótka, miała może czterysta metrów od punktu startowego. Znajdowała się tutaj taka sama aparatura, jak na początku tunelu. Bee przykucnęła i zerknęła na przycisk, który miał opuścić pokrywę na dół.
- Gotowi? - zapytała.
Alice kiwnęła głową.
- Bardziej już nie będziemy, niż jesteśmy… Zobaczymy, co nas takiego czeka… - mruknęła i obserwowała jak pokrywa opuszcza się. Zacisnęła dłoń mocniej na pochodni. Zastanawiała się, czy będzie jej jeszcze potrzebna.


Wnet wynurzyli się z powrotem na powietrze. Znajdowali się na półwyspie, a przynajmniej tak uznała Alice. Rozejrzała się. Dostrzegła ruiny starego zamku. Oraz piękną, zieloną, skoszoną trawę. Dalej ciągnęła się linia wybrzeża oraz morze spokojnie obijające się o nią. Kilka samotnych mew akurat leciało nad ich głowami. Skrzeczały do siebie i oprócz szum fal wokół było kompletnie cicho.
- Zamek Peel - mruknął Kieran. - Czyż nie? - zawiesił głos.
- Możliwe, tak by się niby zgadzało według mapy - stwierdziła, po czym ruszyła prosto w stronę zamku. Alice zaczynała się niepokoić, że może jednak znaleźli się w niewłaściwym miejscu. Może i mijała dopiero pierwsza godzina poszukiwań, ale ona już chciała dostać to, czego szukała.

Zwiedzali wszystko, co tylko można było zwiedzić. Niektóre drzwi pozostawały zamknięte, a nie mieli powodu, żeby włamywać się przez któreś konkretne. Pomiędzy starymi, kamiennymi murami hulał wiatr. Alice wydawało się od czasu do czasu, że coś słyszy w jego szelestach. Czy wróżki chciały jej coś powiedzieć? Witały ją w tym starym miejscu, czy też przepędzały? Nie chciały jej tu widzieć? Harper wsłuchiwała się w ciszę, ale jedynie mewy chciały przemawiać do niej otwarcie. Wreszcie dotarli do jednego jeszcze miejsca, w którym nie byli. Nie posiadało dachu i wyglądało… dość majestatycznie. Choć zarazem bardzo głucho i surowo.


- Katedra St German - rzucił Jole Abban, siedzący na ołtarzu. - Jestem pod wrażeniem, że was tutaj widzę - powiedział. - Może jednak niesłusznie was nie doceniać - wzruszył ramionami.
Harper spojrzała na Abbana i skrzywiła się.
- Gdzie jest Jennifer… - przeszła od razu do rzeczy. Nie miała ochoty wymieniać się z nim uprzejmościami. Dotarli na miejsce, miał swój dowód, że byli w stanie coś ogarnąć i sobie poradzić. Co prawda za pomocą Kierana, ale nie było ustalonych zasad jak mają tego dokonać. Alice rozejrzała się, czy był tu sam, czy miał towarzystwo, nim ruszyła w jego stronę.
W pierwszej ławie siedziało pięciu mężczyzn. Wszyscy mieli powyżej pięćdziesięciu lat. Różnili się między sobą zarówno wzrostem, wagą, fryzurą, jak i stopniem atrakcyjności. Jednak łączyły ich eleganckie ubrania oraz dokładnie ten sam wyraz twarzy. Wyczekujący i zainteresowany.
- Poznajcie moich przyjaciół. Wszyscy są wysoko postawionymi członkami Bractwa Trójnoga.
Mężczyźni wstali i skinęli głowami Alice oraz reszcie, jednak nie przedstawili się, ani nie podeszli, żeby wyciągnąć dłoni. Rudowłosa uraczyła ich krótkim skinieniem głową.
- Odpowiem na twoje pytanie, jak tylko ty przekażesz mi wiedzę na temat tego… czy przybywacie w pokoju? - Abban uśmiechnął się.
- To zależy, panie Abban, od stanu w jakim jest moja przyjaciółka… Żadne z nas nie chce wchodzić w spór z waszym bractwem, tak jak mówiłam podczas naszej rozmowy, jednak no cóż, mogę się lekko zdenerwować - uśmiechnęła się do niego nieco obłędnie. Po takiej dobie, miała pełne prawo, do irytacji.
- Nikt nie chce gniewu Wampirzycy z Injebreck - rzekł Abban z takim samym uśmiechem. - My też nie… jednak doszliśmy do jednego wspólnego wniosku - powiedział. - Przekażemy wam Jennifer de Trafford oraz Shane’a Hastingsa, jeśli obiecacie nam jedną rzecz - rzekł donośnie. Jego głos niósł się echem po murach katedry, mimo że nie miała dachu. - A także obiecacie nam poza tym, że dotrzymujecie obietnic - mruknął nieco ciszej. - W takim razie to dwie tajemnice.
Tymczasem Kieran wysunął się niepewnie do przodu.
- Jak widzisz, tato… znalazłem siedzibę główną… - zawiesił głos, patrząc na jednego z mężczyzn, którzy teraz już usiedli.
Jeżeli któryś z tych mężczyzn był w jakikolwiek sposób krewnym Kierana, to nie dał tego po sobie znać w żadnym stopniu. Nikt nawet nie mrugnął okiem. Highly opuścił dłoń, speszył się i zrobił krok do tyłu w stronę Alice i Konsumentów.
Alice zerknęła krótko na Kierana, po czym znów na Jole’a Abbana.
- Jaka to obietnica. Druga jest jasna… - przemówiła i w końcu zatrzymała się parę kroków od podkomisarza. Dalej miała pochodnię w dłoni, teraz jednak zgaszoną, co uczyniła wcześniej, gdy znaleźli się na zewnątrz. Przyglądała mu się uważnie.
Abban uśmiechnął się do niej szeroko.
- To całkiem proste. Doszliśmy do wspólnego wniosku, że jeśli jesteśmy Bractwem Trójnoga, które czci mooinjer veggey i mamy na celu ochronę wyspy… to nie możemy pozwolić, aby ten potwór, który został wiek temu zamknięty na dnie jeziora, ujrzał światło dzienne. Jeśli chcecie z powrotem pannę de Trafford i pana Hastingsa, to musisz obiecać, że ani ty, ani żaden z twoich przyjaciół nie zburzy tamy i nie uwolnicie demona - rzekł twardo. - My natomiast spróbujemy odkryć, jak go zabić raz a dobrze, aby już nikomu więcej nie przydarzyła się krzywda przy West Baldwin Reservoir. Toteż wybieraj. Albo Jennifer, albo straszydło.
Rudowłosa uniosła brew.
- I to tyle? To proste. Wybiorę Jennifer de Trafford… - powiedziała spokojnym tonem.
- W tej chwili bardziej interesuje mnie wyjaśnienie sprawy waszych wróżek i porywanych przez nie dzieci, niż uwalnianie mojego poprzednika - skrzyżowała ręce.
Jeden z mężczyzn zakasłał.
- Twojego przewodnika? - powtórzył. Miał mocny, angielski akcent. Brzmiał tak właściwie jak ten Esmeraldy. Być może spędziła tutaj w młodości naprawdę dużo czasu, zanim zaginął Edwin i jej rodzina opuściła Isle of Man.
- Poza tym… “w tej chwili”? - odezwał się inny. - A czy w następnej to się zmieni i nasz pakt zostanie kompletnie zdeptany i zapomniany?
Abban uśmiechnął się pod nosem.
- Nie muszę nic mówić. Ale mam dobrych pomocników - zerknął na Alice.
Harper westchnęła.
- Ten wasz demon sprzed wieku, to po prostu osoba ze zdolnościami pochłaniania energii. A wasze wróżki uznały go za demona, bo tworzą energię… No i zdaje mi się, że kogoś ważnego zabił, niestety nie wiem kogo dokładnie i z jakiego powodu. Powiedziałam poprzednik, bo mam podobne zdolności… Ale nie mam zamiaru nikogo zabijać, ani wykorzystywać ich do pokrzyżowania codziennej rutyny waszych wróżek. A co do ‘w tej chwili’, nie, nie złamię słowa - powiedziała spokojnym tonem.
- Polecę moim przyjaciołom nie uwalniać demona i sama też tego nie zrobię - powiedziała. Przesunęła wzrokiem po ‘pomocnikach’ Abbana, a na koniec jej wzrok spoczął na nim.
- To mamy umowę? - zapytała.
Wiatr mocniej zawył pomiędzy kamiennymi ławami katedry. Podkomisarz zeskoczył z ołtarza i ruszył powoli w stronę Alice.
- Mamy - splunął na dłoń i wyciągnął ją w stronę Harper.
To przypominało głupie dziecięce zabawy z czasów podstawówki, kiedy składało się obietnice na słowo honoru, które i tak bywały niestety niedotrzymywane. Alice podniosła swoją dłoń i powtórzyła gest, by uścisnąć jego rękę. Nie odrywała wzroku od jego oczu, ale była uważna na otoczenie.
Alice spostrzegła, że pomiędzy ich dłoniami na moment zajaśniało zielone światło. Abban był chyba równie zaskoczony, jak i ona. Wnet z wnętrza rąk zaczął piąć się po skórze ich przedramion zielony, podłużny kształt… to było chyba pnącze. Kiedy dotarło do ich łokci, zajaśniało na moment, po czym zniknęło. Wraz z blaskiem. Dopiero wtedy mogli odsunąć od siebie dłonie. Do tej pory zdawały się przyklejone, spojone mocą wróżek.
Jole podniósł dłoń na wysokość oczu i spojrzał na nią dłużej.
- Cholera… - mruknął. - Powinienem jeszcze był zawrzeć w umowie, żebyś się ze mną przespała - powiedział tak cicho, żeby żaden z jego towarzyszy tego nie usłyszał.
Następnie uśmiechnął się do niej zaczepnie.
- A nie boisz się, że mogłabym cię na przykład zagryźć? - odpowiedziała poważnym tonem, choć kącik jej ust uniósł się w górę.
- Na pewno dałbym ci dużo… bardzo mocnych powodów do tak zdecydowanych reakcji - mruknął podkomisarz.
- Za późno, wasze wróżki zawiązały tę umowę. To teraz… Twoja część. Oddaj mi Jenny i Hastingsa - poleciła.
- W porządku - powiedział Abban. - Za mną - rzekł.
Ruszył w stronę bocznego wyjścia z katedry. To nie były drzwi, tylko zwykła dziura w ścianie. Położył dłoń na plecach Alice, delikatnie nakierowując ją w odpowiednim kierunku. Wnet Konsumenci oraz członkowie bractwa podążyli za nimi. Wyszli na zieloną trawę. Blask odbijający się od morza zaczął razić ją w oczy, ale wnet przyzwyczaiła się.
- Jak podobało ci się na komisariacie? - zapytał Abban. - Bernie zadzwoniła do mnie, że zwiałaś z psychiatryka - mężczyzna zagaił rozmowę.
- Wasz kot niemal mnie nie uwolnił, przynosząc mi klucze jednego z policjantów… Jedyne co mi się tam podobało, to zwierzę… - powiedziała spokojnym tonem. Nie czuła się komfortowo, kiedy opierał o nią rękę, ale nie zganiła go za to. Jedynie spięła się nieco. Wnet i tak ją zabrał. Nie musiał kierować ją przez całą drogę, nie była przecież niewidoma. Wręcz przeciwnie - przeszukiwała wzrokiem okolicę.
- Mam nieco utrudnioną pracę, będąc teraz zbiegiem i główną atrakcję waszej wyspy, przynajmniej telewizyjną. Mam nadzieję, że wróżki nie poczują się urażone - rzuciła z przekąsem.
- Myślę, że nie powinny być - mężczyzna mruknął po chwili wahania. - Ostatecznie nie zrobiłaś chyba nic złego, czy się mylę? - zapytał. - Teraz wszystko będzie dobrze. Skoro nie uwolnisz swojego poprzednika, to nie będziemy musieli z tobą walczyć. Spróbujemy znaleźć w starych zwojach, jak pozbyć się go na dobre. Choć to może być trudne… inaczej uczynionoby to już sto lat temu. Wy natomiast będziecie mogli wrócić do domu, bo sprawa porywań dzieci wyjaśniła się. Robiły to wróżki. Zdecydowaliśmy z bractwem, że nie podejmiemy w tej sprawie żadnych kroków, jeśli po Moirze Hastings nikt już nie zginie - rzekł mężczyzna. - Jeśli mooinjer veggey nękają krew Hastingsów, to może mają ku temu dobry powód - powiedział. - I tak szkoda mi dzieci, bo są niewinne, jednak - wzruszył ramionami. - Nie jestem pewny, czy chcę pakować się w ten syf. Jako policjant będę nadal prowadził dochodzenie, ale nie planuję odkrywać czegokolwiek paranormalnego w godzinach prywatnych - mruknął. - A co do kota… o jakiego kota ci chodzi?
- Takiego szarego… Nieważne, najwyraźniej koty Manx to kolejna paranormalna frakcja, skoro boją się ich wasze wróżki… Nie chcę opuścić tego miejsca póki nie dowiem się po co dokładnie im te dzieci. Zostałam wysłana tu przez członkinię rodziny Hastingsów właśnie w tej sprawie. Potrzebuję dowodów… Problemem jednak jest to, że zostałam, no cóż. Wampirzycą. Czy jest możliwość zrobienia czegoś z tym jakże przyjemnym statusem poszukiwanej? Nie mam ochoty lądować na komisariacie więcej razy, niż to rzeczywiście konieczne, panie Abban - powiedziała, zerkając na niego.
- Hmm… to przysługa, której nie było w umowie. Ale możemy zawrzeć drugą - powiedział podkomisarz i uśmiechnął się do niej lekko. - Pewnie już zgadujesz, co będzie moim warunkiem - zaśmiał się. - Ach ci podstarzali, obleśni zboczeńcy - pokręcił głową. - Z czym musisz użerać się na co dzień - zawiesił głos.
- I nie ma opcji, żeby na przykład zażyczył pan sobie ręcznie upieczonego ciasta, czy czegoś? Nie należę do osób rozwiązłych, by handlować swoim ciałem - mruknęła.
Szli ścieżką w stronę jednego z budynków Zamku Peel. Alice chyba już nawet widziała drzwi. Wcześniej próbowali je otworzyć, rzecz jasna bezskutecznie, ale tym razem najpewniej będą mieli klucz.
Alice cierpliwie podążała koło Abbana. Miała nadzieję, że Jenny miała się dobrze. Miała też sporo pytań do Hastingsa. Nie niecierpliwiła się jednak. Jedynie odgarnęła irytujący ją w ucho kosmyk czarnych włosów.
- Uhm, możesz ściągnąć tę perukę - Abban zerknął na nią. - To nie jest tak, że jak zobaczę rude włosy, to włączy mi się tryb policjanta i od razu skuję cię kajdankami. Choć może zrobiłbym to, gdybyś była nieco bardziej otwarta w kwestiach seksualnych. Ale pewnie powinienem cieszyć się i tak, że nie dostałem prosto w twarz - uśmiechnął się do niej. - Co do twojej prośby… zobaczymy, co da się zrobić. Nie wymarzę twojej twarzy z gazet i z telewizji, tego możesz być pewna. Ale kto wie… może poproszę kolegów, żeby nie aresztowali cię bez zadawania pytań. A kiedy już pojmiemy prawdziwego sprawcę, to już w ogóle będziesz oczyszczona. A co do seksu… gdybyś jednak zmieniła zdanie, to nie wahaj się poinformować mnie o tym. Oboje jesteśmy dorosłymi ludźmi - rzekł, po czym wyjął z kieszeni klucz. Zaczął nim otwierać zamek do drzwi.
- Zapamiętam sobie… - powiedziała tylko krótko, ale nie rozpatrywała nawet tej opcji, jako możliwej. Harper nie miała zamiaru uczynić Abbanowi tej przyjemności i dać mu dostępu do swojego ciała. Nie miała go za sprzymierzeńca, ale też nie do końca za wroga, a jednak taka wizja drażniła ją. Mniej więcej tak samo jak słowo ‘zero’, kiedy miała gorszy nastrój.
Czekała, aż drzwi otworzą się, by mogła wejść. Peruki nie ściągała, musiałaby ją później znów układać na głowie, gdy już się stąd wydostaną. Zmrużyła oczy, bo w środku było ciemniej niż na zewnątrz i znów musiała przyzwyczajać wzrok.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline