Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:03   #231
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Spostrzegła, że to pomieszczenie mogło mieć charakter administracyjny. Znajdowało się tutaj biurko, fotel, a także regały z książkami. Nowoczesne wnętrze - nie licząc samych ścian - nie pasowało do charakteru zamku. Widok laptopa zdawał się bluźnierstwem.
Jennifer miała wygody, gdyż nadmuchano specjalnie dla niej materac. Leżała na nim na brzuchu. Ręce miała z tyłu związane. Chyba spała. Tak przynajmniej wydawało się Alice. Kiedy jednak Harper przyjrzała się jej, miała rozwarte oczy, ale tylko lekko. Pewnie dostała jakiś lek na uspokojenie.
- Cała i zdrowa… - zaczął Jole Abban, kiedy nagle coś sobie uświadomił. - Kurwa - parsknął gniewnie.
Brakowało Shane’a Hastingsa.
- Co jej podaliście? - zapytała Alice.
- Tylko midazolam - mruknął w odpowiedzi. - Benzodiazepina.
Zaczął chodzić po pomieszczeniu i coś badać. Tymczasem jeden z jego znajomych wszedł za nimi do środka.
- Wszystko w porządku, Jole? - zapytał.
- Nie - odparł podkomisarz. - Wcale nie.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, czy były tu jakieś drogi ucieczki, które mógł obrać Hastings.
- Panie Abban… Są tu inne wyjścia, niż te zamknięte drzwi? - zapytała Harper, podeszła do Jennifer i dotknęła jej ramienia.
- Jenny, żyjesz? - zagadnęła, przechylając się w zasięg jej widzenia
De Trafford leniwie zamrugała.
- Alice, powiedz Terry’emu, żeby wrócił - mruknęła. - Poszedł po paczkę papierosów, ale go wciąż nie ma… - wymamrotała. Jej oczy były lśniące i jakby lekko łzawiły.
Abban podał jej scyzoryk, żeby rozcięła więzy na nadgarstkach Jennifer.
- Tylko nie wbij mi go w plecy - mruknął. - No tak, jest to okno - powiedział.
Alice w pierwszej chwili go nie dostrzegła. Znajdowało się w dość niestandardowym miejscu, bo na samej górze, nad regałami z książkami. Było niewielkie, ale Shane mógłby przecisnąć się przez nie.
- Jednego nie rozumiem - westchnął. - Dostał tę samą dawkę, co Jennifer. A widzisz, w jakim jest stanie. Czy dla ciebie wygląda jak ktoś zdolny do ucieczki? Poza tym… miał na nadgarstkach takie same więzy… - mruknął. - Pieprzony Houdini.
Kit przecisnął się do środka. W pomieszczeniu nie było dużo miejsca. Praktycznie całą wolną przestrzeń, jaka tu była, zajmował rozłożony materac. Z Alice, Abbanem, jednym członkiem bractwa i Kaiserem robił się już duży tłok.
- Tu jest jego sznur - mruknął, kucając i podnosząc linę, która została wrzucona do kosza na śmieci. Najwyraźniej Shane, niczym prawdziwy dżentelmen, nie chciał, aby ktoś sprzątał po nim.
- Zaczynam się poważnie zastanawiać… Kim do licha jest Shane Hastings… Lub kto mu pomaga… - mruknęła rudowłosa. Spoglądała chwilę na okno.
- Dawno temu ktoś tu był, sprawdzić co z nimi? - zapytała, spoglądając teraz znów na Abbana.
- Sprawdzić co z kim? - podkomisarz zmarszczył brwi. Nie rozumiał, o czym mówiła Alice.
- No z Jennifer i Shanem. Ile czasu temu mógł stąd nawiać… - wyjaśniła.
Tymczasem jego przyjaciel ruszył do regału z książkami. Następnie zaczął gruntownie przeszukiwać podłogi wokół.
- Cholera, psia jego mać! Jole, on zabrał kilka tomów! - wyprostował się i spojrzał na Abbana z szeroko rozwartymi oczami.
- E tam… - mężczyzna machnął ręką i już miał odpowiedzieć Alice, kiedy znajomy go powstrzymał.
- Ale to nie były pieprzone powieści Karola Dickensa, tylko niezwykle stare, na dodatek ręcznie pisane, bezcenne manuskrypty! Słodki Jezu… co za strata - pokręcił głową i wlepił przerażone oczy w Abbana.
Ten westchnął.
- I tak nic z tym nie zrobię - rzekł i zerknął na Alice. - Ale ty możesz, tak? Masz jakąś supermoc do tego? Możesz sprawdzić, co tu się wydarzyło? Jak dawno temu mogli tutaj być Jennifer i Shane, skoro Jennifer jest nawet teraz - wciąż nie rozumiał, co do niego mówiła.
Harper pokręciła głową i podeszła do półki z księgami. Zwróciła się do stojącego przy niej człowieka.
- Jest pan w stanie oszacować czego dotyczyły zabrane manuskrypty? Jaka treść była w nich zawarta? Może dzięki temu dowiemy się gdzie mógł je zabrać - wyjaśniła. Uznała, że nie ma sensu próbować dalej tłumaczyć Abbanowi o co jej chodzi.
- Moje zdolności na tej wyspie są średnio przydatne. Zaklęcie iluzji Manannana mi je blokuje - rzuciła tylko do podkomisarza.
- Ach… - mruknął Jole.
- Myślę, że dama pytała o to, kiedy ostatni raz sprawdziliśmy, czy są tutaj cali i zdrowi oraz związani - wtrącił się jego kolega. - Miało to miejsce około czterdziestu minut temu - powiedział. - Staraliśmy się sprawdzać regularnie, czy na przykład nasi podopieczni…
- Zakładnicy - poprawił go Abban.
- Czy nasi… - mężczyzna skrzywił się - ...zakładnicy nie zadławili się na śmierć swoimi wymiotami. I tym podobne. Do tego czasu modliliśmy się i medytowaliśmy w Katedrze St German. A co do ksiąg… - zastanowił się. - Jedna z nich… to był prywatny dziennik brata Edwarda Highly’ego z osiemnastego wieku. Nawiedzała go piękna, rudowłosa istota mooinjer veggey i opowiadała o powstaniu ich rasy. A także relacjonowała mu swoje rozmowy z twórcami. Gdyż wróżki… co za prostackie określenie… powstały od kobiety i mężczyzny. Kolejna księga była zbiorem poematów i wierszy na temat świętego Patryka i Mannanana. Trzecia… niestety nie mogę sobie przypomnieć, co zawierała trzecia… - zawiesił głos.
Alice mruknęła.
- Z tego co kojarzę, nie przepadali za sobą… święty Patryk i Manannan… No dobrze… Jeśli uda mi się spotkać Hastingsa, spróbuję odzyskać dla was te książki. Jak mniemam zależy wam na waszym dziedzictwie… Póki co, zabieramy Jenny i wracamy… - powiedziała i zerknęła na blondynkę ponownie. Znów do niej podeszła.
- Terry ma stąd za daleką drogę do sklepu… Musimy iść Jenny… - powiedziała, próbując obrócić ją. Rozcięła więzy, jednak nie wbijając scyzoryka Abbanowi. Wyrzuciła za moment sznur i teraz już całkiem pomogła de Trafford usiąść.
Ten sznur podniósł Kit.
- Hmm… - zamruczał pod nosem, przyglądając mu się dokładnie. - Widzę, że jest trochę postrzępiony. Chyba Shane… czy też jego przyjaciel… próbował uwolnić również Jenny. Jednak zrezygnował.
- No nie dziwię się czemu - mruknął, spoglądając na blondynkę.
Usiadła z pomocą Alice, ale potrzebowała się wesprzeć na jej ramieniu. Wyglądała trochę tak, jakby zastanawiała się, czy chce zwymiotować, czy też nie.
- Chcę wracać spać… - szepnęła.
- Wrócimy… Zaraz będziesz spała, tylko najpierw musimy dojść do samochodu - wyjaśniła jej Alice.
Właśnie uświadomiła sobie, że wie dokąd będzie jechał Hastings… I miała nadzieję, że jeszcze nie zdołał, choć mógł zniknąć stąd już czterdzieści minut temu… To by znaczyło, że mogli się minąć na prostej drodze, a ona nawet nie wiedziała.
- Kit, Bee. Pomóżcie mi z Jenny… - poprosiła.
- Zadzwonię do Darleth, żeby podjechała tu po nas autem - wpadła na plan. Było blisko, więc zajmie im to mniej czasu niż spacer całą tą drogą pod ziemią do muzeum.
- W porządku - mruknął Kit. - Chodź, moja piękna, wybuchowa i naćpana - powiedziała do de Trafford.
Pomógł jej wstać. Oparła się o niego.
- Fabien też tu był, ale wyszedł przez okno - mruknęła i poskrobała się po głowie. A przynajmniej spróbowała, bo nie miała siły dotrzeć ręką do skroni.
- Jaką dawkę jej daliście? - zapytał Kit.
- Uhm… - mruknął członek Bractwa Trójnoga.
- No cóż… - Kit westchnął i wyprowadził Jenny na zewnątrz. Tam Bee wsparła ją po drugiej stronie.
- Dobrze cię widzieć - uśmiechnęła się do niej.
- Co planujesz? - Abban zapytał Alice.
Zerknęła na niego.
- Rozwiązać sprawę wróżek i znaleźć Hastingsa, oczywiście… Przy okazji, przegrupować się. Powiedzmy, że wolę mieć Jenny przytomną… Zastanawiam się jakim sposobem was nie wysadziła - przyglądała się chwilę Abbanowi. Po czym wyjęła telefon i zadzwoniła do Darleth.
- No a jak miała nas wysadzić? - nie rozumiał podkomisarz.
- Dłońmi. Wysadza to, czego dotknie - powiedziała, zerkając na Jole i uśmiechnęła się.
- Och… - mruknął Abban. - Dobrze, że je związaliśmy.
Alice nie musiała czekać zbyt długo na połączenie. Wnet po drugiej stronie rozbrzmiał głos Darleth.
- Jeszcze pół godziny i zadzwonię na policję - przywitała się w ten sposób. Alice odniosła wrażenie, że bardziej od zbierania informacji na temat Mannanana, zerkała co chwilę na zegar, żeby nie przegapić progu czasowego ani o sekundę.
- Wszystko w porządku. To ja. Darleth, jesteś jeszcze w muzeum, czy już w aucie? Możesz podjechać pod zamek Peel? To do niego prowadził tunel - wyjaśniła Harper Filipince.
- Ach… tak, mogę - powiedziała. - Jak dobrze, że jesteś cała i zdrowa! - prawie krzyknęła. - Nie, jestem wciąż w muzeum. Oglądam te… obrazy. A co z Jennifer? Czy zgwałcili ją wszyscy z tego bractwa? - chyba wizja przedstawiona przez Bee najbardziej zakorzeniła się w jej umyśle.
- Mam nadzieję, że nie, bo inaczej prawdopodobnie zamiast wysadzać tamę, wyleciałoby w powietrze parę znaczących osób w ciągu najbliższych dwóch dób - powiedziała spokojnie Harper.
“Że co?” - mina Abbana była bezcenna. Z jego perspektywy to mogło zabrzmieć tak, jak gdyby Jennifer miała w planach wysadzanie tamy, kiedy tylko dojdzie do siebie. Czy tak naprawdę było? Przecież Alice powiedziała, że do tego nie dopuści.
- Czekamy. Przyjedź po nas. Podejdziemy do drogi - tymi słowami Alice pożegnała Darleth. Wyłączyła połączenie i zerknęła na Jole’a Abbana.
- Wygląda na to, że na razie nasze drogi się rozchodzą. Oczywiście ta wyspa jest raczej niezbyt duża, więc pewnie znowu na siebie wpadniemy… Na razie jednak, żegnam się… Dotrzymał pan swojej części, ja dotrzymam swojej. Jak czegoś się dowiem, co może być dla was przydatne, dam znać, liczę na dalszą współpracę - powiedziała i pomogła swoim konsumentom wydostać Jenny z pomieszczenia na świeże powietrze. Sprawdziła na mapie gdzie powinni iść, aby dojść do drogi. Tam zamierząła ich poprowadzić.
- Hmm… powiedzmy, że w pełni ufam - mruknął Abban, spoglądając na nią.
Zdawało się, że niezbyt pokrzepiało go to, że ich umowa została przypieczętowana zaklęciem. Nie był pewny, czy Alice nie uda się, aby wysadzić tamę, gdy tylko Jennifer dojdzie do siebie. Albo to, albo uda się na morderczy szał po “znaczących osobach” znajdujących się na wyspie.


Dotarli do punktu na Wyspie Świętego Patryka, gdzie znajdowała się bramka. Za nią znajdowała się droga prowadząca w dół w stronę drogi. Alice widziała zarówno rysującą się w oddali sylwetkę miasta, jak i morze wraz z plażą. Było tu całkiem malowniczo.
- Interesy robić z tobą to prawdziwa przyjemność - dodał Abban. - Do zobaczenia. Będziemy w kontakcie - podał jej rękę.
Kit i Bee już prowadzili Jenny w stronę bramki.
- Mhm… do zobaczenia - odmruknęła mu Alice, ale uścisnęła jego dłoń. Następnie odwróciła wzrok od mężczyzny i ruszyła za swoimi przyjaciółmi do bramki. Wypatrywała samochodu Darleth. Od muzeum nie było dużo drogi do przebycia, więc niedługo powinna tu dotrzeć. Alice tymczasem ustalała plan działań. Przede wszystkim… Nie mogła spać… Bo wiedziała, że wtedy spotka się ze swoim poprzednikiem, a ten nie będzie zachwycony z powodu tej umowy… Zapowiadał się długi i męczący dzień, a przecież minęła już jego połowa…
Schodzili po schodach bardzo powoli z powodu Jennifer. Alice czuła na swoich plecach wzrok ludzi z bractwa. Bez wątpienia obserwowali ich i rozmawiali na ich temat. Do jakich wniosków dochodzili? Co takiego knuli? Harper mogła się tylko domyślać. Kieran został z nimi. Patrzył na nich w dół w milczeniu.
- Jeszcze cię znajdę! - krzyknął, a jego głos echem poniósł się po skalnych stopniach.
Kit potknął się i gdyby nie to że Bee stała bardzo pewnie, najprawdopodobniej stoczyliby się z Jennifer po schodach. Kilka kolejnych minut upłynęło w milczeniu.
- To niezręcznie, że wracasz do nas, Jennifer - rzucił Kaiser. - Twoje miejsce w drużynie zajęła już Darleth. Możesz wracać do domu.
- Uhm… - de Trafford nie była w stanie wykrzesać z siebie więcej elokwencji.
- Nie rozmawiajcie przez chwilę - poprosiła ich i wyostrzyła słuch, ciekawa czy dosłyszy rozmowę członków klubu. Harper obróciła głowę tak, by jedno jej ucho było lepiej zwrócone do tyłu, szła jednak uważając pod nogi i asekurując pochód.
- ...kto wie, jakie owoce wykiełkują z tego nasienia - usłyszała. Ciężko jej było określić, do kogo należał ten głos.
- Trzeba liczyć na najlepsze możliwe rozwiązanie - mruknął ktoś inny. Dalej powiedział coś jeszcze, ale Alice nie zrozumiała co takiego.
- Młody dżentelmenie, mamy z sobą do pogadania - ktoś zwrócił się do Kierana, pewnie jego ojciec. Potem Bractwo Trójnoga odeszło, a Konsumenci również byli już daleko i Alice nie słyszała nic więcej. ‘Dezaktywowała’ więc wzmocnione słyszenie.
Sto metrów przed nimi zaczynała się droga. Alice dostrzegła na niej znajomy samochód. Darleth znajdowała się na miejscu kierowcy.
Alice popatrzyła na nią i uśmiechnęła się.
- Usiądę z przodu obok Darleth, czy może lepiej, żeby Jenny tam jechała? - zapytała reszty. Prowadzili blondynkę powoli do samochodu.
- Spokojnie, nie muszę tym razem siedzieć z przodu. Nie mamy w samochodzie więcej seksualnych drapieżników - odparł Kit. - A może…? - zawiesił głos i spojrzał nieufnie na Bee.
- Co…? - zawiesiła głos. - Że ja? Chciałbyś… - mruknęła. - Uważaj pod nogi - sprytnie zmieniła temat. - Bo znów się potkniesz.
Wnet Alice usiadła obok Darleth, a pozostali Konsumenci z tyłu. Przypinali właśnie Jennifer pasami, kiedy Santos rzuciła się na Harper i przytuliła ją.
- Myślałam, że umrzesz! - krzyknęła, po czym odsunęła się.
Alice przytrzymała swoją perukę jedną ręką, a drugą poklepała ostrożnie Filipinkę.
- Spokojnie, wbrew pozorom jest bardzo trudno się mnie pozbyć na dobre. A teraz jedziemy do Injebreck. Jak najszybciej się da Darleth. Liczę na ciebie… Pan Hastings uciekł klubowi i zabrał książki związane z wróżkami, zapewne będzie chciał wrócić do swojej wróżki, a nie wie, że już jej tam nie ma - wyjaśniła.
- Dobra. Do Injebreck cała naprzód - powiedziała Santos. - Czy mogłabyś nastawić GPS? - poprosiła. - Da się tam dojechać jakoś prosto, nie poprzez Douglas? - zapytała. - Zaoszczędzilibyśmy dużo czasu - mruknęła. Harper zaczęła klikać na telefonie i przedstawiła Darleth dwie potencjalne trasy różniące się tylko i wyłącznie minutą w czasie dojazdu, za to całkowicie trasą. Jedna zakładała wczesny skręt w lewo i jazdę przez okolice, gdzie ponoć Manannan miał swój tron, druga skręcała w stronę rezydencji wcześniej, nie docierając nawet do Douglas.
- To nie jest Alice. Alice była ruda - Jenny doszła do czegoś po cichu. - Ale mnie naćpali, to nie mogła być ona.
Bee i Kit nic jej nie odpowiedzieli.
- A czemu jej tam nie ma? - zapytała Bee. - Nie zamknęłaś jej z powrotem na strychu? Głupio, żeby uciekła… może mogłaby nam coś jeszcze zdradzić.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 18:31.
Ombrose jest offline