Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:05   #232
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Uwolniła się, że tak powiem niezwykle sprytnie. Nie spodziewaliśmy się tego i wolę o tym nie rozmawiać, jednak… Wyjaśniła mi kilka rzeczy pobieżnie. Sądzę, że więcej do powiedzenia będzie miał nam Shane… O ile nie jest jakimś demonem i nie będzie chciał nas rozszarpać za brak wróżki - rzuciła.
- No cóż, nie musiałby być demonem, żeby chcieć nas za to rozszarpać - mruknęła Bee. - Pomijając już moralność jego czynu… kompletnie weszliśmy mu w paradę. Na pewno będzie na nas zły. Pewnie powie, że to wyznawcy wróżek porwali Jennifer i to wróżki porwały połowę jego rodziny, więc ma prawo, żeby samemu porwać choćby jedną z nich. Ciężko się kłócić z takimi tekstami. Najlepiej w ogóle się nie kłócić.
- Myślisz, że będziemy w stanie w jakiś sposób go ułagodzić? - Kit zapytał Alice. - W ogóle będziemy próbować?
- Jeszcze nie wiem. Na razie sprawdzimy… Co zastaniemy… - powiedziała w zadumie. Skupiła się na drodze, choć to Darleth prowadziła. Nie mogła zasnąć i chciała pozostać cały czas uważna. Bractwo, wróżki, koty, demon i jeszcze w tym wszystkim Shane… Alice łączyła Hastingsa z kotami, ale nie wiedziała czym dokładnie była ta konkretna grupa… Tak jak bractwo i wróżki byli połączeni, tak Shane… Był w tym wszystkim jedną wielką niewiadomą. Poważnie ją to zastanawiało.
- A jak długo będziemy jechać? - Darleth zapytała, koncentrując się na drodze. Zawsze, kiedy dla nich prowadziła, wkładała w to całą siebie. Chciała dać z siebie wszystko w tym jednym, co potrafiła. - W sumie mogę sama zobaczyć - mruknęła i zerknęła w stronę ekranu, na którym Alice wpisała trasę do celu.
- Ja mam ten pistolet - powiedziała Bee. - Dać ci go, Alice? Myślę, że najpewniej i tak strzelasz lepiej ode mnie - zawiesiła głos.
- Dwadzieścia sześć, lub siedem minut. A co do broni, cóż… Dobrze. Właściwie mam jak ją schować w tych kieszeniach - stwierdziła, patrząc po swoich ubraniach. Zerknęła przez ramię do tyłu na Bee, Kita i Jenny. Czuła ulgę, że de Trafford była już z nimi. Poczuła przez to, że stres odbijał się na niej zmęczeniem. Nie mogła jednak drzemać i dlatego zajmowała myśli wszystkim. Od drogi, po plany.
Barnett podała jej swój pistolet.
- Tylko uważaj, żeby nie strzelił. Jest zabezpieczony, ale różne cuda się dzieją - mruknęła.
- Ojej… - Darleth mruknęła, widząc broń. Wyglądała od razu na zaniepokojoną. Zaczęła łączyć w głowie fakty. Najpierw rozmawiali o Shanie, a potem Alice otrzymała pistolet od Bee. - Proszę… nie zabijajcie go… - powiedziała. - Wywarł na mnie pozytywne wrażenie, a ja się znam na ludziach - rzekła. - Moira nie powinna zostać sierotą. W ogóle przestaliśmy jej szukać. No a poza tym… już i tak za dużo śmierci było w tej okolicy - westchnęła ciężko, znów myśląc o Stevie.
- Nie zabiję go. To bardziej w razie niebezpieczeństwa, a nie aby zadawać śmierć. Shane wywarł chyba na wszystkich dobre wrażenie, dlatego tak mocno zastanawia mnie to całe jego wplątanie w sprawę wróżek… - wyjaśniła i schowała ostrożnie broń. Czy mógł być jednak czarnym charakterem? Czy w ogóle ktokolwiek tutaj był zły, czy miało tu po prostu zderzenie frakcji, gdzie każda chciała ugrać coś dla siebie… Alice potarła skroń, po czym od razu poprawiła perukę.
Nadjechali do Injebreck House od północnej strony. Nigdy wcześniej nie podążali tą drogą. Z każdym razem kursowali jedynie tam i z powrotem pomiędzy rezydencją, a Douglas. To, że do domu prowadziła jeszcze jedna droga zdawało się prawie szokujące.
- Wygląda w porządku - mruknęła Darleth, zajeżdżając przed dom.
Gdziekolwiek był Shane… na pewno nie zaparkował przed Injebreck House. Znajdował się tu tylko ten jeden samochód z przedziurawionymi oponami. Tak właściwie nie wyglądało na to, żeby cokolwiek zmieniło się od ich wyjazdu.
- Zbyt wczesny przystanek - Kit zaśmiał się. - To nie powinien być koniec naszej drogi - dokończył.
Alice widziała w odbiciu lusterka, że jego oczy były przez chwile mleczne, ale wnet wróciły do normy.
- Wysiadamy? - zapytała Darleth, kompletnie ignorując Kaisera. Już nawet otworzyła drzwi. - Chcę zobaczyć w świetle dziennym, co znajduje się w tym tajemnym przejściu do wnętrza ziemi, które otworzyliśmy w ogrodzie. I zjadłabym trochę ciasta, zostało z wczoraj.
- Zaczekaj Darleth… - mruknęła Alice i spojrzała na Kita, obracając się.
- A gdzie niby powinniśmy jechać… Jedyny warty uwagi, następny punkt to rezerwuar… Jakiś kierunek? - zagadnęła spoglądając na Kaisera. Czy był w stanie powiedzieć coś więcej? Szczerze powiedziawszy nie chciała jechać nad wodę. Chciała umyć się, przebrać i myśleć co dalej mają zrobić. Pamiętała, że wróżki wypędzały demona nad wodą. Tam też było przejście na drugą stronę, ale złożyła przysięgę, nie powinna jej łamać. Zasznurowała wargi.
- Wiem, że powiedziałem coś dziwnego - rzekł Kit. - Teraz mam świadomość moich… nazwijmy to przepowiedni. Nie wiem, czemu dokładnie to powiedziałem. Jednak odniosłem wrażenie, że zbyt szybko się zatrzymaliśmy. Z drugiej strony nie mam pojęcia, gdzie powinniśmy zmierzać… więc to było chyba bezsensowne - wzruszył ramionami.
- Powinniśmy chyba położyć Jennifer spać - mruknęła Bee. - Ale nie chcę się mieszać - zawiesiła głos.
- Czyli co…? - Darleth zawiesiła głos i zagryzła wargę.
Alice zastanawiała się chwilę.
- Dobrze… To zróbmy tak… Wy tu zostańcie… Połóżcie Jenny do łóżka, choćby na dole. A ja i Kit przejedziemy się jeszcze kawałek. Do rezerwuaru i natychmiast z powrotem, jeśli znowu nie zacznie przepowiadać. Dobra? - zaproponowała.
- Dobra - Kit skinął głową.
Darleth wstała i otworzyła drzwi od strony Bee.
- Jenny, jesteś w stanie wstać i nam pomóc trochę? - Barnett zapytała de Trafford.
Blondynka coś wymamrotała. Wspólnymi siłami została wyciągnięta na zewnątrz. Wsparta o ich ciała ruszyła w stronę domu.
- Zostaliśmy sami - rzekł Kit. - Jak przejdziesz na stronę kierowcy, to usiądę obok ciebie - zaproponował.
Darleth odprowadziła Jenny do drzwi i zostawiła ją samą z Bee. Następnie podleciała z powrotem do samochodu i zerknęła na Alice.
- Ja przyniosę wam trochę ciasta, dobrze? - zaproponowała. - Żebyście nie byli głodni.
Alice w międzyczasie przesiadła się na siedzenie kierowcy.
- Dobrze Darleth, byle szybko. Co prawda nie wiem co znaczyły słowa Kita, ale wolę to sprawdzić od razu - powiedziała. Zaczęła ustawiać siedzenie i lusterka pod siebie, w końcu Darleth jeździła na odrobinę innym ustawieniu, więc był czas na doniesienie ciasta.
Harper zerknęła na Kaisera.
- Ty nie zmuszaj się do przepowiedni. Wyluzuj, daj się ponieść uczuciu, czy jak to odczuwasz. Wtedy będzie najzdrowiej - poleciła, gdy czekali na Santos.
- Mam wrażenie, że nie doradzasz mi wcale, jak korzystać z mojej mocy, tylko jak uprawiać seks, żeby nie mieć potem traumy przez pół dnia - Kit zaśmiał się.
Darleth spieszyła, jednak jej sprint do kuchni i z powrotem i tak chwilę zajął. Wnet pojawiła się z pokrojonymi kawałkami ciasta, które były zawinięte w ręcznik papierowy.
- Nie martwcie się, kruszcie ile chcecie - powiedziała, jako że technicznie przebywali w jej samochodzie. - Po to mam odkurzacz, żeby odkurzać. Tylko wracajcie szybko, dobrze? - poprosiła.
Alice przyjęła ciasto i od razu podała je Kitowi, jako że to on miał wolne ręce.
- W razie czego będę dzwonić, żebyś się nie martwiła. Rezerwuar nie jest daleko, więc raczej specjalnie długo to nas nie będzie - obiecała.
- Dziękujemy za ciasto - powiedziała i uśmiechnęła się do Filipinki, następnie zamknęła drzwi i odpaliła silnik.
- No dobra Kit… Jedziemy… - powiedziała, po czym ruszyła, gdy Darleth odstąpiła od samochodu na bezpieczną odległość, by mogli wycofać i odjechać. Kierowała ich w stronę rezerwuaru. To była jedyna droga, którą mogli jechać ‘dalej’. Alice nie pędziła, jechała równo, szybko, ale nie za bardzo. Dawała Kaiserowi czas i zerkała na niego co chwilę w drodze.
Na początku Kit nie zwracał na to uwagi, ale potem spojrzał na nią dłużej.
- Mam coś na twarzy? - zapytał i zagryzł wargę.
Zaczął przeglądać się w lusterku.
- Mam nadzieję, że to nie kiła. Czy kiła tak szybko daje objawy? - zapytał. - Chyba jest w nich łysienie plackowate - mruknął i przeczesał swoje włosy, jednak nie odkrył żadnych ubytków. - Cholera, i tak bym założył z powrotem tę perukę - mruknął.
Harper parsknęła.
- Nie, po prostu czuwam, kiedy twoje oczy zmienią kolor - powiedziała i pokręciła głową. Skupiła się na jeździe. Obserwowała trasę i droge. Stukała palcami w kierownicę. Zastanawiało ją co teraz powinna zrobić… Było kilka spraw, których nie wiedziała jak ma ruszyć. I jeszcze nawet nie zdołała w pełni rozwiązać głównej, po którą tu przybyła… Westchnęła ciężko. Wypatrywała zarysu rezerwuaru.
Znajdował się na swoim miejscu. Ani nie wyparował, ani nie zamarzł, ani też nie przesunął się choćby o metr. Nic się nie zmieniło, więc dlaczego Kit nalegał, żeby jechać dalej i nie zatrzymywać się już przy Injebreck House?
- Jeżeli czekasz na jakieś dalsze przepowiednie, to nie jesteś w tym osamotniona - mruknął Kaiser. - Ja tak samo.
Wydął usta, spoglądając na zarys jeziora. Nagle zmarszczył brwi. Czy też widzisz te samochody? Chyba widzieliśmy je już w nocy… - zawiesił głos.
Rzeczywiście, furgonetki wciąż znajdowały się przy zamkniętej części Injebreck House, przy której Alice stała i rozmawiała z Erikiem Jordanem, policjantem. Choć tak właściwie ciężko było stwierdzić, czy cały czas tam stały, czy może Harper napotykała je akurat za każdym razem, kiedy przyjeżdżały na miejsce.
Rudowłosa popatrzyła na furgonetki.
- Masz jakiś pomysł, co to mogą być za auta? - zapytała. Podjechała na pobocze i zaparkowała.
- Wysiadamy sprawdzić? - zapytała, zerkając na Kaisera.
- Chyba tak… chyba po to tu jesteśmy - mruknął. - Choć może prowadzę nas na śmierć. Przyszykuj ten pistolet od Bee, dobrze? - poprosił. - I wiedz, że za chwilę możesz strzelać. Nie zapytaliśmy o te furgonetki bractwa. Może do nich należą. Zapewne ich członkowie są na tyle ustawieni, że mniej lub bardziej legalnie mogliby uzyskać klucze do tej bramy i zaparkować przy jeziorze. Na przykład żeby obserwować jezioro i zapobiec ewentualnemu kolejnemu morderstwu… czy też może raczej schwytać raz jeszcze twojego poprzednika. Wygląda na to, że jego więzienie nie jest w stanie go więzić na stałe - powiedział. - Jest w stanie uciekać z niego na krótkie chwile i niezbyt daleko, inaczej posilałby się nie tylko przy Injebreck. Pytanie brzmi… co takiego się zmieniło, że jest w stanie w ogóle wyjść na brzeg? To więzienie osłabło? Czy on wzmocnił się z jakiegoś powodu? W każdym razie koniec końców zawsze musi wracać do Injebreck. To mogą być członkowie bractwa, ale nie muszą. Reporterzy telewizyjni? A może policja? Ale ona byłaby chyba oznaczona - wzruszył ramionami.
- Zdaje mi się, że to nie bractwo, wspominałam o tym Abbanowi podczas rozmowy telefonicznej i nie miał o tym pojęcia… Może to reporterzy, bo policja raczej nie… W takim razie… - alice założyła na głowę jeszcze kaptur bluzy. Wyglądała teraz jak… Domorosła raperka, lub emo, w tej czarnej peruce i bluzie, w połączeniu z szarymi spodniami. Ręką wymacała pistolet i miała go w pogotowiu. Wysiadła z auta i rozejrzała się. Czy widziała gdzieś w pobliżu jakichś ludzi? Czy brama była otwarta? No i przede wszystkim, zaczęła liczyć ile było tych pojazdów.
Około osiem białych furgonetek. Brama była otwarta i na zewnątrz rzeczywiście stali ludzie. Alice dostrzegła nawet całkiem duże poruszenie. Wszyscy stali w kupce i rozmawiali z sobą. Ciężko było ich policzyć, jednak dostrzegła przynajmniej kilkanaście osób. Byli ubrani w luźne, zwyczajne ubrania. Jeśli spostrzegli przybycie Alice i Kita, to nie dali tego po sobie znać.
- Nie wiem - mruknął Kit. - Może powinniśmy zadzwonić po wsparcie? Choć nie będą mieli jak tutaj przyjechać… - zawiesił głos.
Harper zerknęła na niego.
- Dajmy im chwilę odpocząć. Posłuchajmy o co chodzi… Ćśś - poleciła mu i wyostrzyła słuch, by posłuchać o czym to rozmawiała grupka ludzi, może zdoła dowiedzieć się co było powodem tego całego poruszenia.
Stali jakieś sto metrów dalej i wcale nie krzyczeli do siebie. Może wiedzieli, że woda niesie dźwięk i chcieli tego uniknąć. Alice nie była w stanie usłyszeć każdego słowa wyraźnie, jednak wyczuła radosną atmosferę. Chyba przybył jakiś gość, którego nie spodziewali się. Klepali go po ramionach i plecach.
- I co słyszysz?
Potem ludzie zaczęli chyba coś mówić o jedzeniu i piciu, gdyż weszli do jednej z większych furgonetek. Nie zmieścili się wszyscy. Jedna trzecia grupy ruszyła nad tamę, a kolejna taka liczba osób została w tym samym miejscu i rozmawiali o wieczorze. Chyba nie mogli się czegoś doczekać. Alice całkiem wyraźnie usłyszała, że jeden z mężczyzn cieszył się, że słońce zachodzi już o szesnastej. To było za jakieś pół godziny.
Alice zerknęła na Kita.
- Mam przeczucie, że przybył tu jakiś nie wiem… guru, albo łowca potworów? Generalnie jakaś ważna osoba, ci ludzie ekscytują się jego przybyciem i czekają na zapadnięcie zmroku za pół godziny… Czekamy popatrzeć? - zapytała. Szukała wzrokiem ‘tej specjalnej osoby’. Nie mogła jej znaleźć. Chyba była w tym tłumie, który ruszył jeść i pić. Może sam to zaproponował, gdyż czuł się spragniony i głodny po podróży. Tymczasem Alice spostrzegła rudego kota, który otarł się o jej nogi. Następnie szybko czmychnął w bok, chcąc dogonić żabę. Akurat wybiegła na drogę.
- Twoja decyzja. Myślę, że nie ma żadnej dobrej i złej opcji. Jeśli tutaj zostaniemy, to w końcu zwrócą na nas uwagę. Samochód jest widoczny, nawet jeśli sami schowamy się za murkiem. Jeśli pójdziemy prosto do nich, to nie będziemy musieli czekać nie wiadomo na co i marznąć. A w Injebreck House nie będą się martwić, jeśli wrócimy wcześniej do nich. Z drugiej strony to chyba bardziej niebezpieczna opcja, bo możemy nigdy nie wrócić. Więc obserwacja? Jak mówiłem… twoja decyzja.
- Napiszemy wiadomość do Darleth i po prostu poobserwujmy co tu się będzie działo. Może jak zapadnie ciemność, to do nich dołączymy popatrzeć, a potem się wycofamy i tyle - stwierdziła Harper. Chciała się dowiedzieć co tu się działo. Uznała, że to sensowna opcja. Napisała to i jeszcze dodała, że gdyby Shane wrócił, to aby Santos wysłała jej wiadomość, jakąkolwiek, nawet ciąg liter i liczb.
“Ok”, taką odpowiedź wysłała Darleth.
“Zjedliście już ciasto?”, to był drugi SMS od niej.
Kit i Alice stali i obserwowali ludzi przy jeziorze. Spostrzegła, że byli w całkiem dobrym nastroju. Obserwowali jezioro, śmiali się. Jeszcze tylko brakowało, żeby rozpalili ognisko i biwakowali. Ktoś wyjął kilka termosów i zaczął nalewać z nich do plastikowych kubków jakiś napój. Co to mogło być? Pewnie herbata lub kawa. Węch Alice, nawet wzmocniony, nie był w stanie dać odpowiedzi na to niezbyt nurtujące pytanie. Do Harper docierały głosy mówiące, że nie mogą się już doczekać, albo że to będzie ciekawe, niektórzy bali się, inni śmiali się z tych osób. Wnet zapadł mrok. Alice dostrzegła, że kilka osób zaczęło biegać wzdłuż tamy i na coś spoglądać. Następnie ludzie zaczęli wsiadać do samochodów, aż Alice nie spostrzegła już nikogo. Kilka silników już zaczęło działać. Najpewniej chcieli odjechać już stąd.
Rudowłosa wysłała do Darleth sms o zjedzonym cieście dopiero wtedy, kiedy w międzyczasie czekania rzeczywiście skusiła się na jeden jego kawałek. Następnie, kiedy zapadła ciemność i ci zaczęli pakować się do aut, Harper zmrużyła oczy.
- Jedziemy za nimi? - zapytała. Jednak odpaliła silnik i nie czekała na odpowiedź Kaisera. Była ciekawa, czy ci ludzie zmierzali w jakieś konkretne miejsce, czy też skończyli biwakowanie i zamierzali rozjechać się do domów. Warto było to sprawdzić. Ruszyła.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline