Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:07   #233
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Spostrzegła, że samochody tak właściwie były oznaczone, tylko nie widziała tego wcześniej, gdyż zostały zaparkowane przodem do wyjazdu. Natomiast znak był nadrukowany na tylnych, rozsuwanych drzwiach.


Nie był piękny i cudownie estetyczny, ale zapewne swój cel spełniał.
- Alice! - krzyknął Kit. - To tam chciałem pojechać pierwszego dnia! - krzyknął. - Ale było zamknięte - dodał nieco zasmuconym tonem. Wydął usta. - Niestety. Może łapali koty do sanktuarium? - zasugerował.
Alice czekała w pewnym oddaleniu, aż ostatni samochód odjechał i wtedy ruszyła za nim. Jednak zdarzyło się coś niespodziewanego…


Rozległ się głośny i donośny huk… Po nim miał miejsce następny… i kolejny… Wnet ujrzała odłamki skalne, które pofrunęły do nieba. Czerwień eksplozji zalała tamę Injebreck. Wybuchła… uległa kompletnej destrukcji.
- O chuj - mruknął Kit.
Pierwsza fala wody ugasiła ogień i rozlała się na polu, gdzie jeszcze przed chwilą stały furgonetki. Następnie zaczęła zmierzać prosto na drogę… na której stał samochód Konsumentów.
Harper wstrzymała oddech, po czym dodała gazu. Na szczęście już chwilę temu odpaliła silnik samochodu, a teraz zmuszona była, po prostu uciekać przed wodą. Rozumiała już, czemu ci ludzie odjechali tak szybko. Teraz musiała ratować siebie i Kaisera.
- No ale chociaz to nie my, słowa nie złamaliśmy - powiedziała i wdepnęła gaz, zmieniając bieg na wyższy i ruszając prosto drogą, by zwiać przed tumanem wody.
- Nie lepiej byłoby… - Kit spojrzał na drogę za siebie.
Chyba chciał wracać do Injebreck House. Albo przynajmniej podążyć tą drogą, bo biegła w górę, a woda rzecz jasna spływała zgodnie z prawami fizyki w dół.
- A zresztą… - mruknął, kiedy było jasne, że i tak nie mogliby się już cofnąć. - Jak tam wrócimy…?
Jednak na razie jechali za białymi furgonetkami.
- Chyba prędko nie wrócimy - mruknął.
- Po prostu zrobimy koło i wrócimy tą samą trasa od drugiej strony, tak jak jechaliśmy wcześniej - wyjaśniła Alice. W końcu do posiadłości prowadziły dwie drogi, nie tylko ta koło rezerwuaru…
- Hmm… tak. Jednak ta najważniejsza droga do Douglas uległa… ulega zniszczeniu… choć może kiedy woda… cholera, Alice - Kit zawiesił głos. - Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy ze skali zniszczeń. Ile tam jest galonów wody…? Jedź prędzej… Pięćset miliardów? Czyli milionów? Czytaliśmy…. nie pamiętam… to nieskończona ilość ton, która przetoczy się przez ten cały obszar - Kaiser zbladł. - To… to czysta destrukcja.
Obrócił się do tyłu, aby spojrzeć na podążającą za nimi pierwszą falę.
- Alice, prędzej! - Kit wrzasnął rozpaczliwie.
- Wyciągnij mi z kieszeni komórkę i wybierz numer do Abbana - poleciła Kaiserowi. Sama musiała być skupiona na jeździe. Zmarszczyła brwi i przyspieszyła, znów zmieniając bieg.
Prowadziła prędko, ale roztropnie. Droga na szczęścia była prosta i nie rozciągały się przed nią niezliczone zakręty. Mężczyzna nie mógł trafić dłońmi do jej kieszeni. Tak bardzo mu drżały. Alice słyszała nie tylko okropny, głośny szum, ale też trzask łamanych drzew. Jak gdyby były tylko zapałkami. Działały nieco jak falochron, jednak ciężar West Baldwin Reservoir był zbyt duży, by byle lasek mógł go zatrzymać.
- Prędzej, kurwa - warknął Kit.
Alice zerknęła na wskazówkę baku. Była prawie na wyczerpaniu. Kiedy Darleth ostatni raz tankowała samochód?
- Już - szepnął Kaiser i po wybraniu numeru przystawił go do ucha Harper.
Zamknął oczy. Chyba nigdy w całym swoim życiu nie był taki przerażony.
- Pięć kilometrów z Injebreck do przedmieści Douglas. Czy woda rozproszy się? Czy też przywali w niewinnych? - zapytał.
Harper milczała. Była w pełni skupiona na kierowaniu i na nasłuchiwaniu kiedy Abban odbierze swój przeklęty telefon. Miał tu bowiem poważną klęskę żywiołową na zakręcie stolicy… Rudowłosa obserwowała wskaźnik. Na szczęście wiedziała, że w momencie, kiedy wskazówka dochodziła do najniżej położonej kreski, miała do przejechania jeszcze pięćdziesiąt kilometrów. To było wystarczająco dużo, by zwiać…
- Hmm… tak? - wnet Abban odezwał się w słuchawce telefonu.
Wydawał się dziwnie zrelaksowany. To znaczy było to jak najbardziej logiczne - zapewne był wśród przyjaciół i dobrze się bawił. Jednak ten ton kompletnie nie pasował do sytuacji, w jakiej znajdowała się Alice i Kit. Dlatego wydawał się aż groteskowy.
- Już nigdy mnie nie słuchaj - szepnął Kaiser. - Te przepowiednie… kurwa, to moja wina. Naucz się trzymać dziób na kłódkę - rozpoczął konwersację z samym sobą. Następnie zaczął mocno walić głową w zamknięty schowek przed nim, najwyraźniej chcąc zrobić sobie krzywdę.
- KIT, USPOKÓJ SIĘ… To nie twoja wina! Nie pomagasz mi! Do diabła! - buchnęła na niego, na moment odejmując telefon od ucha. Po czym skupiła się znów na jeździe i na trzymaniu komórki.
Kaiser przestał po chwili.
- Sorry - mruknął pod nosem. - Auć - dotknął czoła. - Boli… - rzekł z dziecięcym zdziwieniem.
- Panie Abban, mamy kurwa poważny problem… Właśnie członkowie kociego sanktuarium wysadzili tamę i galony wody gonią mnie, z tuzin ich aut i walą prosto na Douglas… Przyrzekam, że nie miałam bladego pojęcia, mówiłam panu o tych dziwnych autach, no to już wiemy co tam do licha robili - rzuciła w telefon. Nagle doznała dziwnego uczucia… Przypomniał jej się inny żywioł, przed którym kiedyś uciekała pojazdem i jej umysł zawiesił się na chwilę. Sapnęła zestresowana.
Usłyszała dziwny trzask i połączenie dobiegło końca.
- I co? - zapytał Kit. - Cholera, woda przyspiesza…
Alice nie mogła za bardzo zerkać do tyłu. Ryzykowała tym zbyt wiele, gdyby z tego powodu straciła kontrolę nad kierownicą. Jednak widziała w lusterku, że woda bynajmniej nie przestała płynąć. Czy kiedyś jej się znudzi? Injebreck było naprawdę ogromne i dopiero teraz mogła to sobie w pełni uzmysłowić. Fala nosiła za sobą ułamane drzewa, utopioną zwierzynę, najróżniejsze śmieci… kamienie, całe krzaki wyrwane z podłoża… Już samo zderzenie się z wodą byłoby śmiertelnie niebezpieczne, ale włączając w to wszystko, co w sobie kryła…
Wnet spostrzegła, że tym razem Abban dzwonił.
Kit natomiast wbijał dłonie tak mocno we własne uda, że gdyby nie miał na nich spodni, to najpewniej poraniłby się paznokciami aż do krwi.
Harper odebrała i przyłożyła telefon do ucha. Oddychała płytko, prowadząc samochód. Nic nie mówiła w pełni skupiona na jeździe. Musiała wyjechać spod trasy przelotu tej masy wodnej. Pamiętała gdzie był zjazd w prawo. Musieli do niego dojechać, kiedy wbiją na tamtą drogę, uciekną od wody i zdołają uratować się przed zalaniem. A potem Alice zaparkuje i zwymiotuje z emocji, które nią szarpały.
- Co się kurwa tam dzieje? - mężczyzna zawiesił głos. - Jak to się stało…? Przysięgam, jeśli maczałaś w tym palce… i zwalasz na jakieś koty… KURWA! - wrzasnął nagle.
Bez wątpienia był wściekły. Kiedy tylko wypuścił Konsumentów, jakąś godzinę, półtorej później doszło do tragedii, której właśnie chciał uniknąć za wszelką cenę…
Tymczasem Kit podsunął Alice własną komórkę. Wcześniej stukał na niej dość długo.
- Spójrz - mruknął. - To topograficzna mapa Isle of Man… tego fragmentu… - starał się mówić zrozumiale pomimo emocji. - Albo patrz na drogę! W każdym razie… Rzeźba terenu jest kurwa tragiczna. Jedno wielkie koryto drążące prosto w Douglas!


- Natomiast z plusów… jeśli nadal będziemy jechać tą drogą, to wkrótce zaczniemy jechać pod górę i być może będziemy bezpieczniejsi - mruknął. - Bo woda ucieknie bardziej na wschód, a droga biegnie prosto na południe.
- Jakbym miała z tym coś wspólnego, to raczej byśmy wiedzieli, bo nasza przysięga była związana przez wróżki i byłyby tego reperkusje! Mówiłam już wczoraj, że kręcili się tam jacyś ludzie z furgonetkami, skąd miałam wiedzieć, że akurat zaplanują sobie wysadzić tamę! - zawołała na Abbana. Była zestresowana jazdą.
- Czyli co Kit, nie skręcać w prawo, walić prosto do Douglas? Weź mnie kieruj, bo nie mogę myśleć, gadać przez telefon i wciskać gazu, wiejąc przed setkami litrów pędzącej wody - zawołała teraz na Kaisera. Harper rzadko krzyczała, teraz jednak miała pełne prawo… Była w mocnym stresie.
- Zakręcaj w prawo! Teraz! - wrzasnął Kit, kiedy wreszcie dotarli do rozwidlenia. Gdyby jechali prosto, dotarliby do Douglas, jednak od tego punktu teren znów się obniżał. - Tam jest wyżej! - ryknął.
Nie było czasu, żeby tłumaczyć Alice wszystkich skomplikowanych zawiłości rzeźby terenu Isle of Man. Choć Kaiser zapewne miał na to ochotę. Mógł jedynie dać prosty i jasny komunikat. Zrobił to, kiedy przyszła na to pora. Abban coś odpowiedział Alice, ale nie usłyszała go z powodu głosu Kita.
Harper szarpnęła kierownicą i zjechała w prawo. Darowała sobie kierunkowskaz, odrobinę zadusiła silnik, ale gdy zmieniła bieg, już było dobrze. Jechała dalej prosto, teraz pod skosem. Wolała nie zerkać w prawo, by sprawdzić, czy woda leciała na nich, czy wymijali się z nią o metry. Było ciemno, a ciemna woda była kolejną ciemnością. Otaczał ich tylko ten ryk wody i huki drzew. Ryk silnika.
- Proszę powtórzyć, panie Abban - poleciła.
Woda chyba już za nimi nie podążała. Jednak Alice wciąż słyszała, jak przetaczała się po wyspie. To brzmiało tak, jak gdyby olbrzymowie zbudzili się ze skał i urządzali między sobą wyścigi. Alice widziała przerażone sarny oraz jelenie w reflektorach samochodu. Odgłosy ptaków zdawały się tak donośne, jak gdyby całe niebo było nimi wypełnione. Jednak nie widziała tego w samym blasku księżyca.
- Powiedziałem, że to wielka tragedia - podkomisarz odpowiedział. - Wracaj do Injebreck i sprawdź, czy demon wylazł stamtąd. Ja też już jadę. Zagadaj go jakoś… będziemy musieli wpakować w niego całą artylerię… - zawiesił głos. - I co kociarze mają z tym wspólnego?!?
- Nie wiem, czy będzie chciał mnie słuchać… Od stulecia był zamknięty i właśnie go uwolniono… I nie mam pojęcia co mają do tego kociarze. Oczywiście na wyspie widziałam całą tonę kotów, ale nie sądziłam, że ich wielbiciele mogą odpieprzyć coś takiego - powiedziała.
- Kurwa, kurwa, kurwa - Abban z przyciskiem wypowiadał jedno słowo. Alice zaczęła wątpić, czy w ogóle jej dalej słuchał.
- Widziałam logo tego ich sanktuarium na samochodach, które odjeżdżały spod tamy - wyjaśniła skąd wiedziała, że to oni.
- Będę kończyć, panie Abban. Muszę zadzwonić do kogoś i powiedzieć o zmianie planów. Musimy pojechać i zatrzymać demona na miejscu… O ile jeszcze tam jest - powiedziała. Poczekała, czy podkomisarz coś powie.
Kontynuował swoją wiązankę przekleństw, aż wreszcie opadł z sił.
- Rozkażę wszystkim z Bractwa Trójnoga, żeby szukali informacji na temat tego, jak go pokonać… - zawiesił głos. Teraz brzmiał jak starszy, już bardzo zmęczony życiem człowiek. - To nie są wojownicy - westchnął. - Nie pomogą nam w żaden sposób. Nie ma sensu nawet dzwonić do Bernie, czy też do kogoś bardziej kompetentnego i wyżej postawionego na policji, bo tsunami pewnie już uderzyło w Douglas - zagryzł wargę. - Nie będzie żadnej ewakuacji… - zawiesił głos.
- Przykro mi panie Abban… - powiedział szczerze i krótko. Nie musiała dodawać nic więcej. Nie mogli zaradzić nic na to, co nastąpiło. Harper prowadziła samochód, teraz już nic nie mówiąc. Obserwowała drogę i uważała na otoczenie, teraz zagrożeniem mogło być jakieś dzikie zwierzę, ale to było mniejszym stresorem niż rozpędzona fala wody. Westchnęła ciężko. Poczuła się jeszcze bardziej zmęczona. Niedługo znów będzie musiała dokonać skrętu w prawo… Miała nadzieję, że znajdzie się stacja, by zatankować.
- Masz coś gotówki Kit? - zapytała konsumenta.
Dojechali do Crosby. To była niewielka mieścina. Jeżeli chcieli gdzieś zatankować, to pewnie lepszego miejsca nie było. Potem objazdem mogli powrócić do Injebreck po przejechaniu około dwudziestu kilometrów, jak oceniła Alice.
- Nie. Mój terapeuta poradził mi, żebym nie nosił gotówki i korzystał tylko z karty kredytowej - odpowiedział Kaiser.
- Zadzwoń do mnie, jak dojedziesz, dobrze? A zwłaszcza, jak dowiesz się czegoś interesującego, w porządku? - zapytał Abban.
- Tak. Zadzwonię. Obiecuję - powiedziała. Jak rozumiała, teraz ich rozmowa wreszcie się kończyła. Alice zamierzała zatankować, zadzwonić do Darleth i ustalić z Bee przez telefon co robią dalej. Minęło trochę czasu, ale nie przypuszczała, by Jenny już się pozbierała. Choć, kto wie?
A potem musieli znów udać się nad rezerwuar… Czy teraz to już może… Zatopioną osadę… Atlantydę Isle of Man… Alice znów westchnęła. Czuła się fatalnie.
- Do widzenia - jeszcze powiedział Abban, po czym rzeczywiście się rozłączył. Alice jeszcze zdołała tylko usłyszeć kilka przekleństw.
Tymczasem Kit podciągnął nogi na siedzenie i przytulił się do nich. Spojrzał na schowek, w który jeszcze przed chwilą walił głową. Wciąż miał czerwony ślad na czole.
- Mogliśmy temu zapobiec? - wreszcie zapytał, trochę cicho. - Powinniśmy byli wtedy tam do nich pójść? Czy tylko skończylibyśmy z nożem między żebrami? - zastanowił. - Tak czy tak… czuję się paskudnie. Jakbym… jakbym… - chyba chciał stworzyć jakieś błyskotliwe porównanie, ale nie miał na to siły.
Alice pokręciła głową.
- Nie mogliśmy wiedzieć. Kto wie, może gdybyśmy tam poszli, zamiast pojechać do miasta, skończylibyśmy uwięzieni. Może ci ludzie wiedzieli co uwalniają i tylko chcieliby mnie pochwycić, jako że to mój poprzednik. Kto wie. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem Kit. Teraz musimy pomyśleć co zrobić i co możemy ugrać… - powiedziała i prowadziła dalej.
- Miałem na myśli dzisiaj - odpowiedział Kit. - Gdybyśmy dzisiaj nie obserwowali ich, tylko poszli od razu… choć masz rację, mieliśmy wcześniej w nocy jeszcze jedną okazję. Choć w ogóle mi nie poszło do głowy, że ci ludzie mogliby chcieć wysadzić tamę… Nie wiemy, czego chcą i tak właściwie kim są… - zawiesił głos. - To że są jakoś związani z kocim sanktuarium… jak się tak zastanowić to stawia więcej pytań, niż odpowiedzi - mruknął. - Patrz, tam - wskazał dłonią punkt, który znajdował się przed nimi, choć Alice nie wiedziała zbyt dobrze pomimo reflektorów samochodowych i światła księżyca. - To chyba stacja benzynowa.
Rzeczywiście, kształt budynku i infrastruktury zdawał się odpowiadać słowom Kaisera.
Alice podjechała w tamtą stronę. Musieli zatankować. Nie chciała już zastanawiać się nad tym co by było gdyby… Za dużo czasu na to poświęciła już w tym roku. Westchnęła, uspokajając się. Nie była jednak w stanie w pełni porzucić niepokoju. Cały czas martwiło ją co zastaną w miejscu, gdzie wcześniej był rezerwuar.
Kit wyszedł za nią. Spoglądał, jak napełniała bak benzyną. Oparł się bokiem o samochód, milcząc. Było całkiem chłodno, jednak dużo bardziej uwagę zwracał niepokój zwierzyny. Rozkrzeczane ptaki zapełniły niebo. Co działo się w lasach? Mogli się tylko domyślać.
- Możemy na miejscu spotkać wszystko… - mężczyzna zawiesił głos. To brzmiało jak wstęp do rozmowy i może do czegoś dążył, ale nie powiedział nic więcej. Czekał, aż Alice podchwyci wątek.
- Na pewno sporo martwych ryb - powiedziała w zadumie. Tankowała auto Darleth. Postanowiła napełnić bak do połowy, uznała, że to będzie dość za tę całą podróż, jaką musieli dziś przebyć, aż do zamku Peel i z powrotem. Rudowłosa zerknęła na Kita, odwieszając pistolet destylatora paliwa na jego miejsce. Zakręciła kurek od baku i zamknęła klapę.
- Skoczysz zapłacić? To by było ze stanowiska numer… - uniosła wzrok w górę, by przeczytać jaką liczbę miało stanowisko, z którego korzystali.
- Trzy - dokończył Kaiser. - Po tej wyspie ta liczba będzie mi się źle kojarzyć - mruknął. - Mam kartę, więc nie spiesz się z wyjmowaniem pieniędzy, sam zapłacę ze swoich - rzekł i zrobił krok w stronę budynku. Następnie stanął i spojrzał przez chwilę na Alice. Po czym posunął się jeszcze o krok… i znowu zatrzymał się i zerknął na nią. Potem wydął usta i ruszył w stronę kasy bez przystanków.
- Alice… - rzucił tylko przed samym wejściem do środka. - Skorzystaj z tego czasu i zastanów się… jakie stanowisko przyjmiesz przed nowym przyjacielem. I przed bractwem - rzucił, po czym zniknął w drzwiach.
Harper zastanawiała się. Tak. To była problematyczna kwestia. Nie wiedziała bowiem co uczyni, gdy stanie twarzą w twarz przed swoim poprzednikiem. Przejrzała się w szybie samochodu. Nerwowo poprawiła czarny kosmyk peruki, którą wciąż miała na głowie. Następnie, wsiadła do auta i przymknęła oczy, czekając aż Kaiser wróci.
Uczynił to z dwoma kubkami kawy oraz herbatnikami.
- Zobaczyłem je i pomyślałem, że poprawię ci nimi humor. Wiem, że nie potrafisz bez nich żyć - dotknął jej ramienia i podał paczkę. - A bez kawy nie ma życia, więc tę też musiałem zamówić dla ciebie. Uznałem, że muszę też dla siebie wziąć jedną, żebyś nie czuła się głupio, pijąc sama. Widzisz? - zapytał. - Jak wiele znasz osób, które potrafiłyby stworzyć całą opowieść ze zwykłych zakupów na stacji? - zażartował. - I do czego doszłaś? - zapytał, wracając do pytania, które jej zadał. - Nie mów, że chcesz improwizować.
 
Ombrose jest offline