Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:08   #234
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Doszłam do wniosku, że najpierw sprawdzę, co on miałby do powiedzenia. Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków. Nasza umowa z bractwem dotyczyła uwalniania go, a jeśli został uwolniony nie za naszą sprawą… No cóż, po części to nie nasz problem. Na uśmiercanie go się nie zgadzałam - powiedziała i wzruszyła ramionami. Przyjęła od Kaisera herbatniki i kawę.
- Dziękuję, to miłe, że to wszystko kupiłeś… - powiedziała i napiła się. Mogli chwilę postać przy dystrybutorze, póki nie było tłumów na stacji. Otworzyła herbatniki i poczęstowała go.
Kit wziął jednego.
- Nie ma sprawy - powiedział i uśmiechnął się do niej ciepło.
Oparł się plecami o samochód i stanął do niej bokiem.
- Nie wiem, czy tam będzie bezpiecznie - mruknął. - I nie mówię tutaj o martwych rybach oraz produkowanych przez nie toksynach - znów zażartował. - Nie wiemy, czego się spodziewać po twoim poprzedniku. A jest groźny. Wysysa z ludzi krew. Jak myślisz… na ile można mu ufać? Czuje względem ciebie lojalność? Jesteś dla niego bardziej jak… - zastanowił się przez moment. - Córka, którą chciałby się zaopiekować? Czy bardziej następczyni, która ma zająć jego miejsce i go zdetronizować? Choć ciężko byłoby powiedzieć, że znajduje się na jakimś tronie… na pewno nie w tej chwili. Jednak jego ego może być duże. Ostatecznie, jeśli dobrze rozumiem, jest bardzo stary. W jego oczach możemy być co najwyżej noworodkami…
- Cóż… Nazwał mnie córką… Może więc ma mnie za taką… - powiedziała i westchnęła.
- Przynajmniej mam taką nadzieję - dodała. Kit miał rację, nie powinni tam jechać wszyscy… Powinna to zrobić sama… Co jeśli coś im się stanie? Do niej mógł mieć sentyment, ale co mu broniło przed zaatakowaniem jej bliskich? Zmrużyła oczy. Napiła się kawy.
Spędzili tu maksymalnie pięć minut, nim Alice zarządziła, że pora ruszać. Niemal wypiła kawę do końca, więc w aucie ustawiła ją w odpowiednim stojaczku. Poczekała, aż Kaiser wsiądzie i ruszyli dalej.
- Nie pojedziemy tam tak po prostu, prawda? - zapytał Kit. - Powiedziałaś, że wychodzisz z cięższych sytuacji, niż bym cię o to podejrzewał… ale to nie jest żadne rzucone światu wyzwanie, prawda? - zawiesił na moment głos.
Zamyślił się i spojrzał na nią.
- Nie chcesz, żeby cię zabił, prawda? - zapytał cicho. - Wiem, że jesteś w żałobie…
Chyba zastanawiał się, czy Alice nie próbowała popełnić samobójstwa, pakując się w ryzykowne sytuacje po śmierci Terrence’a.
- Nie mogę Kit. Jestem w ciąży. Dlaczego miałabym pragnąć śmierci swojego dziecka… - powiedziała Harper spokojnym tonem.
- Nie uczynię tego… Dla niego muszę żyć. Przebieły drań… Jakby to przewidział - mruknęła pod nosem, sama do siebie. Nie do końca pewna, czy mówiła o Terrym, czy o którymś z bóstw… Tak czy inaczej, to był silny motywator do pozostania przy życiu. Ruszyli w dalszą drogę. Alice kierowała ich do Injebreck.
Kit od razu rozpromienił się.
- No tak, oczywiście - powiedział z ulgą. - Nie potrafiłbym wygrać z twoim nastawieniem, gdyby było złe, ale to chyba nie jest problemem. Myślę o tym, żeby Bee udała się na miejsce oddzielnie i była uzbrojona. Może być naszym kołem ratunkowym dzięki swojej mocy. Nikt o niej nie wie, prawda? Włącznie z twoim poprzednikiem? On w ogóle przedstawił ci się? Ma jakieś imię?
Dojechanie objazdem do Injebreck musiało chwile potrwać, a dopiero wyruszyli ze stacji paliw. Na szczęście drogi byłe puste i raczej nic ich nie wstrzyma.
Czekała ich trasa niewiele dłuższa niż ta, którą przyjechali tu na miejsce. Alice skupiła się więc na drodze.
- Myślę, że to średni pomysł, zwłaszcza, że jej broń jest z nami. Dodatkowo, wydaje mi się, że on ma wgląd w moje myśli, więc kto wie, czy nie zna już każdego z was. Pojedziemy na miejsce razem i rozmówimy się z nim - zaproponowała. Tak naprawdę jednak miała już swój własny plan.
- Jeśli obca osoba jest w twojej głowie, to dla ciebie prawie naturalny stan, co nie? - Kit uśmiechnął się lekko. Alice posłała mu krótkie spojrzenie z ukosa.
Już nie kontynuował tematu. Jeżeli istniała choćby najmniejsza opcja, że byli podsłuchiwani, to i tak nie miało sensu rozmawianie na temat planów.
- Jedziemy prosto do West Baldwin Reservoir, czy wcześniej zatrzymamy się w Injebreck House? - zapytał Kaiser. - Chyba jestem za drugą opcją, skorzystałbym z toalety - wydął usta.
Harper kiwnęła głową.
- Tak, podjedziemy do Injebreck House. Będziesz mógł skorzystać z toalety i od razu zawołamy panie, czy będą w stanie jechać, czy nie - powiedziała w zamyśleniu. Miała nadzieję, że w posiadłości wszystko było w porządku… Tak naprawdę, odnosiła wrażenie, że problemy dopiero się zaczynały. W końcu nie tylko bractwu zależało na zatrzymaniu ‘demona’. Wróżkom w końcu także. Czy już się do tego szykowały? Tego się raczej spodziewała.
- Ale chcesz im to w ogóle zaproponować? - zapytał Kaiser.
Alice już rozpoznawała tę okolicę. Byli w niej, jadąc z Peel Castle do domu. To znaczyło, że pewnie zaraz będą już na miejscu.
- Jennifer odleciała i może jeszcze nie wróciła, Darleth to tylko Darleth… - zawiesił głos. - Zostaje tylko Bee.
- Tak czy inaczej chce z nimi o tym porozmawiać. Choć oczywiście nie przypuszczam, że Jenny już się pozbierała - powiedziała, odpowiadając Kaaiserowi. Rozglądała się po okolicy. Czekała na zjazd do posiadłości.
Wnet zaparkowali przed nią. Kit wyszedł z samochodu, wcześniej zbierając z niego wszystkie śmieci. Ruszył w stronę drzwi frontowych, kiedy te nagle otworzyły się i wyskoczyła z nich Darleth. Przebiegła w pantoflach kilkanaście metrów i objęła Kita. Kompletnie go wcięło i poddał się bezwolnie. Jedynie lekko przekręcił głowę i zerknął w stronę Alice, która nie wysiadła z samochodu.
Rudowłosa uśmiechnęła się do niej i pomachała jej ręką. Po czym machnęła kilka razy, ponaglając, by weszli do środka. Ona tymczasem zgasiła światła i silnik, po prostu siedząc w aucie. Nie zdjęła jednak ręki z kluczyka w stacyjce, czekając tylko na moment, aż oboje znikną w posiadłości. Nie mogła ich narażać. Przynajmniej dopóki nie dowie się jak wyglądała sytuacja.
Kit zmarszczył brwi, patrząc na nią uważnie, choć Darleth coś do niego mówiła. Posłał Alice pytające spojrzenie i lekko zmrużył oczy. Chyba zastanawiał się, dlaczego nie wysiada. A jeśli tak było, to mógł wnet dojść do właściwego wniosku. Czy będzie próbował ją zatrzymać? Czy Alice chciała się o tym przekonać?
Harper przyglądała im się chwile, po czym westchnęła. A następnie wcisnęła przycisk od zamków automatycznych w aucie. Następnie odpaliła silnik i obróciła się, by ruszyć na wstecznym w stronę drogi. Nie patrzyła na przednią szybę, gdzie właśnie teraz miała rezydencję i Kaisera wraz z Darleth. Dała po gazie w tył, aż do drogi asfaltowej, tam dopiero przerzuciła bieg na jedynkę i ruszyła w drogę do rezerwuaru. Nie spojrzała w stronę posesji… Wiedziała, że nie dogonią auta, choćby rzucali w nią butami.
Mimo wszystko zerknęła w stronę domu. Darleth i Kit nie biegli za nią. Mężczyzna wyszarpnął się z uścisku Filipinki i stanął pewnie na dwóch nogach z wysoko podniesionymi rękami. Oba pokazywały jej trzeci palec.
Alice tymczasem jechała nad jezioro… czy raczej to, co z niego zostało. Wnet spostrzegła znajomy zakręt, a potem zarys na horyzoncie. To, co zobaczyła… było takie dziwne… Aż zamrugała oczami. Ciężko było uwierzyć, że widok tak bardzo zmienił się w przeciągu kilku godzin. Zupełnie tak, jak gdyby West Baldwin Reservoir, które znała, zostało wymazane palcem Boga. Który miał inne plany na ten punkt na mapie świata. Choć to wcale nie wyższa siła wysadziła tamę, lecz zbiorowisko ludzi z białych vanów.

Jezioro nie wyschło kompletnie. Wciąż znajdowało się w nim trochę wody. Ciężko jej było ocenić głębokość, jednak pobliska rzeka wciąż zasilała dolinę, choć teraz nie miało co spiętrzyć wody. Brzeg West Baldwin Reservoir znacznie przesunął się w stronę najniżej położonego miejsca w dolnie. Uwidoczniło to zwały błotnej, mulistej ziemi pełnej najróżniejszych rzeczy - zarówno organicznych, jak i nieorganicznych. Od zielonych roślin, poprzez duże kamienie, poprzez zbutwiały kajak… a nawet rower… kończąc na szeregu drobnych punktów. Alice wpierw myślała, że to kamyki, jednak chyba patrzyła na ryby. Już nawet nie podrygiwały.

Połowa wioski wystawała teraz z dna Injebreck. Druga połowa wciąż kryła się pod wodą. Pierwsze budynki były tylko nieznacznie nią przykryte, jednak dalsze coraz bardziej i bardziej. Jednak duża, okrągła chata, którą Alice dobrze pamiętała z wizji, należała do tej odkrytej, dostępnej lądowo części. Nikt tam się nie kręcił. Harper w ogóle nie dostrzegła żadnych ludzi, przynajmniej w tej chwili. Zerknęła jeszcze na dalszą drogę… W miejscu dawnego zakończenia jeziora, gdzie znajdowała się tama… cała jezdnia była zalana. Woda stała także w okolicznym zalesionym terenie. Drzewa wyrastające z niej wyglądały bardzo nienaturalnie.

“Alice”, usłyszała cichy szept w głowie. Poznała głos. Jakby nie mogła?
- Tak… Jestem tu… Musisz mi wyjaśnić parę rzeczy… - powiedziała spokojnym tonem, myśląc o każdym ze słów intensywnie. Harper zaparkowała w punkcie, gdzie było to możliwe. Wyłączyła silnik i wzięła spokojny wdech. Następnie odpięła pasy i wysiadła z samochodu. Okolica przesiąknięta była wilgotnym, mulistym zapachem. Zupełnie tak, jakby usiadła w szuwarach i przechyliła głowę w stronę wody… To był dziwny zapach, raczej nieprzyjemny, ale przez swoją naturalność nie drażnił jej nozdrzy. Ruszyła w stronę odsłoniętych domków. Stąpała ostrożnie, by się nie poślizgnąć na wilgotnym zboczu, kamieniach, czy rybach. Nasłuchiwała uważnie otoczenia.
Szumiał wiatr, skrzeczały ptaki. Wokoło było dużo zapachów, ale głównie nieprzyjemnych. Alice czuła się jak postać z jakiejś bajki, która zapuściła się na bagniska zamieszkałe przez złego ducha.
“Przyjdź do mnie”, nawoływał ją rudowłosy. “Wiesz, gdzie mnie szukać. Wiem, że wiesz”.
Jego głos był kuszący, ale nie w żaden paranormalny sposób. Miała nad sobą pełną kontrolę. Prawie poślizgnęła się na śliskim zboczu, ale wnet odzyskała kontrolę. Przejechała nieco błotnistego terenu w pozycji snowboardzisty. Stała po kostki w mule. Zapewne trzeba było zabrać z sobą kalosze.
Harper sapnęła i wyprostowała się. Następnie zaczęła powoli przemieszczać się do przodu. Szła w stronę budynku, w którym wiedziała że był jej poprzednik. Czy naprawdę był wolny? Czy może jednak nie i oczekiwał jej pomocy. Musiała to sprawdzić.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=_iF7lkXKHlA[/media]

Alice szła krok za krokiem. Wokół niej znajdowało się tak dużo martwych ryb. Jeszcze nie wydawały nieprzyjemnego zapachu, choć na dnie jeziora nie brakowało zgniłych, zbutwiałych szczątek. Produkowały bardzo dużo odoru. Harper brnęła przez to wszystko, starając się dotrzeć do pozostałości po zalanej, starej wiosce. Zostały z niej już tylko szczątki. A pośród tych ruin tkwiła jedna wysoka, ociekająca wilgocią chata. A w niej znajdował się on…

Drzwi rozpadły się dawno temu. Jednak nie wiedziała, co znajdowało się w środku pomimo błyszczącego światła księżyca. Teraz zdawało się jaśniejsze, niż wcześniej. Jak gdyby nawet ta ogromna, biała tarcza była ciekawa, co takiego dzieje się w okolicach Injebreck. Wyjrzała zza chmur, aby wszystko dostrzec. Czy show będzie wystarczająco ciekawe? Alice znienacka poczuła się aktorką w tym teatrze. A drugi aktor już na nią czekał.

- Alice… - usłyszała cichy, zachrypły głos. Skojarzył jej się z bardzo starymi skrzypcami, które leżały od kilku wieków w zapomnianym futerale i ktoś nagle próbował wydobyć z nich dźwięk. - Wejdź do środka, moja droga…
Harper podeszła do wejścia do chaty. Oparła dłoń o odrzwia. Były śliskie i wilgotne. Nieprzyjemne w dotyku.
- Wejdę, ale daj mi słowo… Mogę ci ufać? - zapytała, zatrzymując się. Zmrużyła oczy, próbując dostrzec co było we wnętrzu izby.
Dostrzegła delikatną, zieloną poświatę.
- Jeśli nie możesz mi ufać… to jeśli powiem, że możesz… jedynie cię oszukam… - rzęził.
Następnie przez kilka długich chwil zamilkł. Alice słyszała dziwne, niepokojące odgłosy, choć nie wiedziała do końca, co działo się w środku.
- Więc daję ci słowo - rzekł mężczyzna. - A czy było coś warte, to czas pokaże - zaśmiał się. Ten dźwięk zabrzmiał nieprzyjemnie, jak gdyby jego krtań nie była zdolna do takiego wysiłku. - Z czystej ciekawości… w jakiej kwestii mogłabyś mi ufać? Co miałaś… na myśli?
- Że jeśli wejdę, to nie zrobisz mi krzywdy… Nie chodzi o mnie… Na mnie mi nie zależy, ale w moim ciele kiełkuje nowe życie i ono musi przetrwać za wszelką cenę - oznajmiła spokojnym, poważnym tonem. Zrobiła krok głębiej i teraz stanęła w wejściu. Zmrużyła oczy, rozglądając się.
- Jeśli mi już na kimś zależy, to tylko na tobie - powiedział rudowłosy.

Jak Alice wnet przekonała się, na jego głowie wcale nie było rudych włosów. Ani, na dobrą sprawę, jakichkolwiek. Mężczyzna siedział na starych, zbutwiałych deskach. Jego skóra była biała i nieco pomarszczona. Przypominała gruby pergamin. Miejscami wydawała się dziwnie opinać na jego stawach i kościach. Gdzie indziej zwisała jak u starej osoby. Jak gdyby została uszyta na kogoś o zupełnie innej sylwetce, posturze i wadze.


- Zaprosiłbym cię na posiłek… - mężczyzna zaskrzeczał. - Ale nie wiem, czy moja dieta już teraz odpowiada twojej… - zawiesił głos.
Czule obejmował mężczyznę, który leżał przed nim. Wczepił w niego ramiona oraz nogi. Harper potrzebowała kilka chwil, żeby zrozumieć, iż nieznajomy nie żył. Miał na sobie czarną sutannę księdza. A w jego dłoniach krył się medalik z krzyżem. Jak gdyby wyciągnął go w ostatniej chwili, chcąc bronić się przed demonem. Jednak niezbyt mu to pomogło. Mężczyzna nachylił się do jego karku i zaczął ssać. Właśnie to wydawało ten dziwny odgłos.
Alice spięła się i zmarszczyła brwi.
- Czemu… żywisz się krwią. Ja żywię się energią… Nie jesteśmy na tym polu podobni? Nie powinniśmy być? Wytłumacz mi. Za co cię tu zamknięto, za zabójstwo? Opowiedz mi tę historię z twojej strony. Chciałabym zrozumieć co miało tu tak naprawdę miejsce… No i powiedz mi wreszcie jak się nazywasz - powiedziała, nieustraszona. Widziała jak wysysał krew z człowieka, ale ksiądz już nie żył, nie mogła mu pomóc.
Mężczyzna odsunął się na moment i oblizał wargi.
- Jestem Donnchadh mac Dubgaill, syn Dubgalla - rzekł. - Byłem władcą Południowych Wysp, a obecnie… jestem tą żałosną istotą, którą widzisz - powiedział i uśmiechnął się lekko. Wyglądało to upiornie. - Możesz mówić mi Duncan. Nie musisz nazywać mnie moim prawdziwym, galickim imieniem. Nie chcę brzmieć dla ciebie obco i niezręcznie - uśmiechnął się do niej sarkastycznie.
Przecież nie mógłby być dla niej bardziej obcy i niezręczny. Oraz przerażający. Nachylił się po kolejną porcję krwi. Alice spostrzegła, że skóra na jego ciele wyglądała już jakby nieco zdrowiej.
- Ten głupiec biega codziennie wokół jeziora. Zdołałem wyszeptać mu do ucha różne ciekawe rzeczy. Wnet przybył na moje wezwanie - mruknął, oblizując wargi. Nawet jego głos brzmiał teraz bardziej dźwięcznie. Jak gdyby nie tylko krew dodała mu siły, ale także wypowiedzenie własnego imienia… Kiedy to zrobił, bez wątpienia przez ton przebijała duma. - O co mnie pytałaś? Ten młodzieniec mnie rozprasza - mruknął z czułością.
Harper spoglądała na zwłoki, a potem przeniosła wzrok na… Duncana, jak polecił jej się nazywać. Przełknęła ślinę i odwróciła wzrok na chwilę na bok.
- Pytałam, czemu cię tu zamknięto. Czy nie za morderstwo? Tutejsze obrazy, czy to te dostępne ludziom, czy te wróżek nazywały cię demonem… Chciałabym zrozumieć. I czemu żywisz się krwią, kiedy ja w swej diecie mam energię - powiedziała i wróciła do niego wzrokiem po chwili.
Duncan żywił się w trakcie całej jej wypowiedzi.
- Mam propozycję - rzekł. - Przysięgam, że odpowiem szczerze na każde twoje pytanie. W zamian poproszę cię o jedno - mruknął i spojrzał na nią wyczekująco.
Rudowłosa milczała chwilę, po czym przechyliła głowę na bok.
- O co? - zapytała wyczekująco.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline