Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:09   #235
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Zrosisz krwią Dubhe tę nieszczęsną, zieloną jamę za moimi plecami - rzekł.
Rzeczywiście, właśnie jej blask spostrzegła przed wejściem do środka.
- I skonsumujesz ją - rzekł. - Chcę zobaczyć, jak to robisz. Zobaczyć finezję, jeśli jakąkolwiek posiadasz. Czy jesteś zwierzęciem, które rzuca się na kości i z obłędem je gryzie, czy może raczej zasiadasz z nożem i widelcem do wykwintnego dania. Być może wyglądamy tak samo… może nie w tej chwili… jednak nie jesteśmy jedną osobą.
Alice milczała chwilę. Obserwowała zieloną poświatę.
- A czym jest to, co chcesz bym skonsumowała… Bo widzisz, wolę wiedzieć co dokładnie uczynię, robiąc to - powiedziała spokojnie, przenosząc wzrok znów na Duncana. Weszła jednak o krok głębiej do pomieszczenia.
- Mam pewien problem, bowiem wróżki związały mnie przysięgą z członkiem swego bractwa… Dotyczyła uwolnienia cię… Czy to, ma z tym jakiś związek, czy zostałeś już w pełni uwolniony? Powiedzmy, nie chcę ściągać na siebie gniewu tej rasy… - nie dokończyła, ale mógł się domyślić, że nie chciała skończyć spędzając stulecie w studni.
Duncan zlizywał strużkę krwi z szyi nieboszczyka, kiedy nagle odgiął się do tyłu i zaśmiał się. Teraz brzmiało to czyściej, bardziej melodyjnie. Alice odniosła wrażenie, że słyszała swój własny głos na scenie opery w Portland. Dźwięczał w ten sam sposób.
- Czyż powstałem w takich właśnie czasach? Cóż to za nowy wiek, w którym lwica boi się owiec? - spojrzał na nią. Wyglądał niewiele lepiej od księdza w jego objęciach, jednak jego oczy paliły się bardzo żywym ogniem. - To nie jest żadna rasa, a ty nie powinnaś się niczego obawiać. Czyżby Dubhe wybierała teraz bardziej miękkie i pobożne stworzenia? Musiała zatrwożyć się moim uwięzieniem - Duncan mruknął. - Pycha jest moim grzechem i tylko przez nią zostałem strącony z niebios. Nie przez brak siły, w to mi uwierz. A moja siła będzie twoją, jeśli uwolnisz mnie w pełni. Zielona magia wysycha już od jakiegoś czasu. Dzięki niej mnie w ogóle widzisz. Jednak więzienie wciąż działa. Poświęcono wiele, aby je dla mnie stworzyć… - mruknął pod nosem. - Jednak ty nie musisz poświęcić nic, żeby je zniszczyć. Jedynie kilka kropel złotej krwi…
Rudowłosa zmarszczyła brwi.
- Obawiam się konsekwencji. Raz już umarłam i powróciłam wyłącznie dzięki cudom. Raz już zadarłam z bogami śmierci i wygrałam to starcie, ale kosztem tak wielkim, że nadal nie mogę zrzucić jego ciężaru z pleców. Zawarłam umowę o uwolnienie kogoś mi bliskiego. Może i nie mnie się coś stanie, ale jaką mam gwarancję, że nie rzucą się na nią w ramach zemsty. Skąd mam wiedzieć… Przybyłam tu poznać historię Hastingsów i czemu ginęły im dzieci… A teraz jestem tu. Mówisz, że jestem lwicą i dasz mi swoją siłę. Jestem raczej jak królowa pszczół… I czemu zakładasz, że będę jej potrzebować, kiedy mogę z kilku kropel krwi tworzyć sobie armię? - Alice uniosła brew i zamilkła. Nie atakowała, mówiła teraz jednak jako szefowa Konsumentów, jako opiekunka i przyjaciółka wielu istnień. ‘Jako matka’ - można by rzec, bo czymże inaczej była taka pszczela królowa, dla swego roju.
Duncan pogłaskał księdza czule po policzku, po czym odrzucił go na bok. Jak gdyby był popsutą zabawką, a on rozkapryszonym dzieckiem. Odgiął się do tyłu i spojrzał na Alice.
- Jesteś negocjatorką. To szanuję - rzekł. - Jeżeli powstanę, to ochronię twoje życie siłą, przez którą nie będą potrafiły się przebić te małe pomioty. To jest twoja gwarancja. Jeśli rzuciły na ciebie jakieś zaklęcie, to wyssę je z ciebie. Dam ci też dar wiedzy, o czym już mówiłem, a nie lubię się powtarzać. Jeżeli jesteś królową pszczół, to gdzie są twoje pszczoły? Czemu stoisz tutaj przede mną sama? Czyżby były tak słabe, że obawiałaś się przyprowadzić je nawet przed moje oblicze? Czyż to nie oznacza w takim razie, że jestem twoją jedyną nadzieją, aby mieć jakiekolwiek wpływy na tej wyspie? Przecież jesteśmy rodziną, Alice - Duncan zamruczał. - Cenię cię chociażby dlatego, bo lubuję się w spoglądaniu na swoją własną twarz. Nie mógłbym jej skrzywdzić, zwłaszcza że moja prawdziwa wygląda tak, jak wygląda. Na co więc czekasz? Aż mooinjer veggey przybędą i każą ci zatańczyć? A ty ich posłuchasz, bo to właśnie robisz? Słuchasz ich?
Harper milczała. Obserwowała Duncana przez moment w kompletnej ciszy. Jakby oczekiwała, że dostanie prostą odpowiedź, czy mogła mu ufać… Nie było jej. Z jednej strony bił w jej dumę, a z drugiej, nie gwarantował bezpieczeństwa dla jej bliskich.
- Co zamierzasz uczynić po tym, jak cię uwolnię? Zemścić się? Zniszczyć całą tę wyspę? - zapytała. Nie była głupia. W tym był haczyk, a ona nie chciała być ponownie tą, która wywołała uderzenie samolotu w wieżowiec.
- Przecież już wysadziłaś tamę, żeby się do mnie dostać. Chyba zniszczenie wyspy nie przeraża cię aż tak bardzo - Duncan uśmiechnął się do niej z przymrużonymi oczami. Kokietował ją. - Nie chcę “zniszczyć wyspy”. Nie wezmę kilofa i nie będę uderzał w każdy pojedynczy kamień, aż cała Isle of Man zniknie w okruchach. Na kim miałbym się mścić? Jeżeli dasz mi listę nazwisk, które mam oszczędzić, to włos im z głowy nie spadnie. Przynajmniej nie z mojej winy. Czy będę poszukiwał krwi i tę krew zdobywał? Tak. Jesteśmy drapieżnikami, Alice. Żaden lew nie żywi się trawą.
Rudowłosa weszła głębiej do pomieszczenia i znów zatrzymała się.
- Osobom mi bliskim, z którymi tu przybyłam, a także które pozostają na terenie poza tą wyspą, ma nigdy nic się nie wydarzyć. Zależy mi też na tym, abyś pomógł mi zwalczyć koniec świata, który ma nadejść, a do którego zbieram pozostałe Gwiazdy… - powiedziała i ruszyła spokojnym krokiem w stronę jamy, w której błyszczała poświata zieleni. Zatrzymała się i spojrzała na nią.
Nie miała skrupułów tylko w jednej kwestii i to jej Duncan obiecał. Trafił w pewien punkt, który stanowił dla niej ultimatum i gotowa była palić kontynenty, tylko po to, by to uzyskać.
Wyciągnęła z kieszeni scyzoryk Abbana, którego nie miała okazji mu oddać. Popatrzyła na swoje odbicie w ostrzu.
Duncan nabrał powietrza.
- Inne Gwiazdy narodziły się na nowo? - zapytał. Zastygł w bezruchu i uśmiechnął się ciepło. - Chcę odzyskać wolność, żeby być wolnym człowiekiem. Jednak nie zamierzam być zwierzakiem na twoich usługach - rzekł. - Jeśli masz takie zachcianki, to lepiej mnie tu zostaw. Przynajmniej ta jama nie zmusza mnie do ratowania świata. To brzmi jak bardzo dużo roboty dla człowieka tak starego i głodnego, jak ja.
- Nie masz być moim zwierzakiem do ratowania świata, a towarzyszem. Sądze, że nawet jeśli dam ci wolność i pójdziesz w siną dal, w pewnym momencie i tak przyjdzie ci stanąć naprzeciw nadchodzącemu armagedonowi… Owszem inne Gwiazdy też mają swe reinkarnacje. Znałeś ich w swoim czasie? - zapytała. Czekała, co Duncan odpowie, jeszcze nie roniła swej krwi.
- Wiesz kiedy odpowiem ci na to pytanie… - mężczyzna zawiesił głos i uśmiechnął się.
- Wiem… - powiedziała krótko. Znów spojrzała na zieleń energii jamy.
W czym była lepsza od Tuonetar?
”W niczym.”
Odpowiedziała sobie spokojnie w myśli, po raz milionowy od lipca, a następnie zacięła się w dłoń i uniosła ją by krople krwi mogły opaść na jamę. Skupiła się na tym przyjemnym uczuciu, które zwykle ją przepełniało, gdy coś konsumowała.
- Tak… - Duncan szepnął. - Pokaż mi się znowu, moja pani…
Energia Dubhe przepłynęła przez ciało Alice. Podniosła ją z podłogi. Kobieta zawisła nad zieloną jamą. Złote włosy tańczyły wokół jej głowy, jakby wokół panował silny wiatr. Wnet z Harper zaczęło skapywać złoto. Jak gdyby była źródłem strumienia. Jej ciało wydzielało złoty blask, który skraplał się i opadał w dół, kłębiąc. Jego objętość wypełniła przestrzeń… aż ta w końcu zasklepiła się… i znikła.
Moc opuściła Harper. A wraz z nią zdolność lewitowania. Upadła na podłoże.
- Słodko - szepnął Duncan głosem, który znała z wizji. W pełni nasyconym i dźwięcznym. - Jakże słodko.
Nachylał się do niej z wyciągniętą ręką, chcąc pomóc jej wstać.


Alice dobrze nie widziała w tym świetle, jednak wydawał się wyglądać tak, jak go pamiętała ze snów.
Harper oniemiała. Siedziała na ziemi i miała wrażenie, że najpewniej została oszukana, tylko jeszcze nie wiedziała w jaki sposób. Zaczynała się jednak wewnętrznie zastanawiać, czy aby nie oddała mu mocy Dubhe? Nie mogła. Te były jej potrzebne. Zamrugała i podniosła się, chwyciła za jego dłoń tą, którą przed sekundą się skaleczyła. Spojrzała prosto na niego.
- Co się stało? - zapytała krótko i poważnym tonem.
Mężczyzna pociągnął i wnet Alice stała obok niego. Nawet nie wiedziała, jak dokładnie do tego doszło. Nie wymagało to od niej najmniejszego wysiłku.
- W moje płuca zawiał podmuch świeżego powietrza. W moich żyłach przetoczył się strumień świeżej, ciepłej krwi. Moje serce zaczęło bić rytmem złudnie człowieczym. Mój umysł zaczął domagać się potrzeb, o których dawno zapomniałem - mówił Duncan. - Jakże wyglądam? Czy masz lusterko? - zapytał. Dotknął swojej twarzy. - Czy znów jestem piękny?
Był.
- Owszem… Jesteś… Jednakże… Mnie zastanawia bardziej… Czemu u diabła… Odebrałeś mi moce? - zapytała i uśmiechnęła się do niego, ale uśmiech ten nie sięgał jej oczu.
- No cóż, jeśli tak, to nieświadomie - odparł Duncan. - My jesteśmy dwoje, a Dubhe jest jedna. Urodziłaś się tylko dlatego, bo gwiazda uznała mnie za martwego. Natomiast teraz żyję. Co zrobi? Czy powróci do swojego starego kochanka? Być może tak. Ja bym tak zrobił. Zawsze byłem melancholijny i podchodziłem do przeszłości z sentymentem i rzewnością. Jednak nie wiń za to Dubhe. Jest łowczynią i kocha siłę. A z naszej dwójki to ja zdobyłem jej dużo więcej w trakcie całego mojego życia. Gwiazdy może posiadają emocje, jednak kierują się bardziej umysłem, niż sercem. Prawami fizyki, nie wyobraźni. A ja skonsumowałem więcej od ciebie - powiedział.
Alice zapiekła ręka, którą złożyła przyrzeczenie Abbanowi. Zobaczyła znajomy wzór bluszczu, który zaciskał się na przedramieniu i wchodził już na ramię. Nie był już zielony, lecz czerwony. Chciał zmiażdżyć jej ramię… a Harper odczuwała ten ból.
Mimo wszystko, poczuła się zdradzona i dziwnie… naga. Całe życie moce Dubhe towarzyszyły jej, gdy teraz została ich pozbawiona, czuła się… Dziwnie. Tuonetar nie zdołała zrobić tego, co ona zrobiła sobie sama.
Gratulacje, Alice Harper.
Wkurwiła się.
Nie pomagało to, że zaczęła czuć ból. Odsunęła się od Duncana i w pośpiechu ściągnęła z siebie bluzę Kaisera, a następnie podwinęła rękaw kombinezonu oglądając rękę. Drżała, a jej oddech spłycił się. Bolało ją… I to coraz bardziej. Spojrzała na czerwone ślady i zastanawiała się, czy Abban też to czuł.
- Tutejsze komary - westchnął Duncan.
Alice mrugnęła oczami i to wystarczyło. Mężczyzna przybliżył się do niej w ułamku sekundy. W kolejnym spojrzał na nią bardzo intensywnie i przystawił nadgarstek do zębów. W trzeciej chwili przystawił go do ust Harper.
- Pij słodkie lekarstwo - poradził. - Każda chwila twojego cierpienia boli mnie… dosłownie - skrzywił się. - Cóż za nieprzychylność.
Moralność Harper próbowała przebić się ponad innymi głosami, ale została całkowicie zatłuczona i zgromiona. Alice złapała go za rękę i zaczęła pić, tak jak jej polecił. Dłonie jej drżały z bólu i potrzebowała się go natychmiast pozbyć.
Harper poczuła czystą falę rozkoszy. Czy tak czuli się ludzie, kiedy smakowali jej krwi lub Joakima? To było najlepsze uczucie w jej życiu… tak długo, jak trwało. Następnie Duncan odsunął dłoń. Kończyna jeszcze przez chwilę ją bolała po czym… już tylko swędziała. Alice zerknęła na nią. Bluszcz wiądł. Opadały z niego listki. Czerwień bladła. Wnet jej skóra była pozbawiona wpływu mooinjer veggey. Zamiast tego na wierzchu jej dłoni pojawiła się drobna, [img=https://dumielauxepices.net/sites/default/files/nautical-star-tattoos-clipart-shoulder-694480-8563010.jpg]niebieska gwiazda[/i], która jarzyła się niczym kosmos.
- Nie potrzebujesz Dubhe - rzekł Duncan. - Polowanie nie jest zajęciem dla kobiety. Skoro jesteś w ciąży, to będziesz mogła odpoczywać i opiekować się dzieckiem. A z kolei ja będę mógł się tobą opiekować.
Alice obserwowała chwilę gwiazdę. Po czym podniosła wzrok na Duncana.
- Potrzebuję Dubhe… Polowanie jest zajęciem kobiet, biorąc pod uwagę lwy, albo samą Dubhe, która jest kwintesencją łowów. To miłe z twojej strony, ale wszystko co robię opiera się na tym, że jest ze mną… - powiedziała i podeszła do niego dość blisko. Zatrzymała się.
- Czuję się niejako zdradzona, choć rozumiem, że masz większe doświadczenie, ja o swoich mocach, na czym dokładnie polegają, dowiedziałam się ledwo co… - powiedziała i znów spojrzała na gwiazdkę.
- Co to jest… - zapytała, mając na myśli symbol na swej skórze.
- To mój znak - rzekł Duncan. - Zostałaś moją konsumentką - powiedział. - Nie wiem, co potrafili twoi konsumenci, lecz prędzej czy później odkryjesz, co potrafią moi - mruknął. - Poza tym nie obawiaj się zdrady… bo wcale cię nie zdradziłem. Nie wiedziałem, że to się stanie. Podejrzewałem, ale nie byłem pewny. Nie czuję się winny - mruknął i uśmiechnął się do niej. - Mogę nazywać cię córką? - zapytał. - Jeśli tak, to możesz mi zacząć zadawać swoje pytania.
- Opowiedz mi od początku. Czemu znalazłeś się na tej wyspie? - zaczęła Alice.
Duncan usiadł na podłożu i spojrzał na nią.
- Znalazłem się tutaj dlatego, bo byłem sobą. Tropicielem. Łowcą. Wytropiłem dwa bardzo smakowite kąski. Uciekły tutaj, mając nadzieję, że ich nie znajdę. Jednak ode mnie nie można uciec. Nie tak naprawdę.
- O co chodzi z wróżkami? Czym one właściwie są… - kontynuowała, marszcząc brwi.
- Dzieci Phecdy i Mizar - odpowiedział Duncan.
- Chwileczkę… Czy ty… Goniłeś… Inne Gwiazdy? - zapytała powoli podnosząc na niego wzrok.
- Tak. Skonsumowałem je wszystkie - Duncan uśmiechnął się. Oblizał usta. - Smak najwyborniejszy z wybornych. Moc najsilniejsza z najsilniejszych. Megrez była pierwsza… potem na terenie dzisiejszej Francji przyszedł czas na piękną, choć dość żywotną Alioth. Alkaid, Merak… - Duncan uśmiechnął się szeroko. - Została już tylko Phecda oraz jej kochanek Mizar. Dwie Gwiazdy posiadają moc tworzenia. Bardzo silną, choć to zależy od każdej z nich, co dokładnie się stworzy. Phecda urodziła mooinjer veggey, wcześniej nosząc je we własnym łonie. Bogini życia, czego innego spodziewać się po niej. Jednak samą naturę określił Mizar. Los to potężna rzecz i nawet ja się go obawiam. Tylko magią przeznaczenia można było mnie spętać i pokonać. Bo moim przeznaczeniem, jak się okazało, była ta jama - spojrzał na miejsce, w którym znajdowała się wcześniej. - Jednak wcześniej skonsumowałem Phecdę i Mizara. Odniosłem pełne zwycięstwo. I wtedy przestałem uważać i to było nasieniem mojego pojmania. Ale dzięki tobie znów jestem wolny. I zamierzam spełnić twoje życzenie. Uratuję świat - rzekł. - Ale do tego będę potrzebował więcej mocy. A skoro mówisz, że po wieku Gwiazdy znów…
- NIE - tutaj nastąpił grzmot jej głosu. Alice czuła się poważnie wstrząśnięta. Patrzyła na Duncana i widziała dzikie zwierze, które wypuściła z klatki.
- To są moi przyjaciele, a tych obiecałeś nie tykać - dodała, zaciskając dłonie w pięści.
- Nie muszę ich dotknąć. Wystarczy, że upuszczę na nich krew. Alice, to są obce osoby. Nie daj się im kontrolować i manipulować. Dzięki mojej sile powstrzymamy wszystko na naszej drodze. Ochronię zarówno ciebie, jak i cały świat - rzekł.
Chyba widział Harper jako cennego i miłego zwierzaka. Choć wcześniej zastrzegł, że on nie chce być tak traktowany. Kochał ją. Alice to wyczuwała. Spoglądał na nią z miłością i nie mógł tego udawać. Jednak to uczucie brało się głównie z tego, że widział w niej odbicie samego siebie.
- Pochłonę je i potem pochłonę dużo więcej. A ty, jako moja córka, będziesz bezpieczna w nowym świecie - rzekł.
Zdaje się, że Brama Piekieł została otworzona.
- Nie - powtórzyła Alice, nieugięta.
- Kocham ich. Nie mogę pozwolić ci skonsumować tych, na których najbardziej mi zależy - powiedziała upartym tonem. Jeśli moce łowcy miały manifestować się w takiej samolubnej formie… Zacisnęła mocniej dłoń na scyzoryku. Po czym chciała zamachnąć się, by wbić go w rękę, gdzie teraz był ten przeklęty symbol gwiazdki. Nie chciała tego. Najpierw pozbędzie się tego, a potem znajdzie sposób, żeby upchnąć Duncana w jego jamę. Otworzyła wrota piekła? Wystarczyło je znowu zamknąć…
Tyle że zniszczyła więzienie, a więc samo piekło… Jak mogła je stworzyć na nowo? Nie posiadała żadnych takich informacji. Uderzyła się w rękę. Poczuła ogromny ból, kiedy ostrze zagłębiło się w jej skórę. Duncan nie spodziewał się tego. Ruszył swym błyskawicznym tempem do Harper, ale wnet ból ręki dotarł do niego. Zwalił z nóg ich oboje. Miotali się w agonii przez minutę, ale Alice zdawało się, że minęły lata.
Duncan roześmiał się.
- Tak też bawiłem się z Alioth - rzekł, patrząc na nią. - W tym pokoleniu też was do siebie ciągnie. Nie uciekniesz przed swoją naturą, moja droga. Czy nie wydaje ci się to dziwne, że ze wszystkich gwiazd najbardziej pociąga cię gwiazda śmierci? Choć nie jest wcale tak bliska, jak Megrez czy Merak?
 
Ombrose jest offline