Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:10   #236
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice odzyskała oddech. W jej ręce tkwił wbity scyzoryk. Czuła się lekko oszołomiona.
- Nie pozwolę ci go tknąć, słyszysz? Ani jego, ani Megreza… Żadnej z Gwiazd. Mają swoje życia, swoje potrzeby. Ufają mi - powiedziała i spróbowała usiąść. Wyszarpnęła scyzoryk z ręki i wbiła ponownie, chcąc sprawdzić, czy to wywoła ten sam efekt.
Jednak tym razem Duncan był szybszy. Znalazł się na niej w ułamku sekundy i zablokował jej dłoń. Nachylił się i pocałował ją w usta. Jednak nie było w tym nic seksualnego. Alice odniosła wrażenie, że może niegdyś właśnie tak ojcowie całowali swoje córki. Duncan pochodził z innych czasów.
- Ja też taki kiedyś byłem - rzekł. - Ale im więcej konsumowałem… tym mój apetyt wzrastał. Chciałem coraz więcej… i mocniej… i nic nie dawało satysfakcji… poza tym ty chyba jeszcze tego nie odczuwałaś, ale ja z biegiem czasu zacząłem cierpieć na głód magii. Czy walczyłem z tym? Oczywiście. Czy wygrałem? Nie wygrałem. To najsilniejszy narkotyk… bo spożywanie go jest esencją naszej natury. I myślę, że taki jest tego sens… Sądzę, że przede mną było więcej pokoleń. I wszystkie kończyły się w taki sam sposób. Dubhe kończyła żywot Wielkiego Wozu po to, aby konstelacja uległa hibernacji i w końcu mogło powstać nowe pokolenie. Gdybym nie skonsumował tych wszystkich gwiazd, twoi drodzy przyjaciele nie narodziliby się nigdy - powiedział. - I gdybyś nigdy mnie nie poznała, w końcu też byś ich skonsumowała. Bo taka jest nasza rola w gwiazdozbiorze.
- Nie możesz ich skonsumować… - powiedziała zduszonym tonem. Jego słowa bardzo mocno ją wstrząsnęły. Alice rozumiała co mówił. Konsumenci tłumaczyli jej, że odczuwają głód fluxu… Dlatego musieli stale szukać nowych źródeł. Jej oczy były szeroko otwarte, kiedy przyszło jej do głowy, że to nie ul tworzyli wraz z Joakimem, a byli matką i ojcem hordy szarańczy…
- To nie twoja rola… Twoja epoka minęła… - powiedziała teraz próbując zrzucić go z siebie.
- Powinienem wbić w siebie sztylet i umrzeć. Ale nie chcesz, żebym tego uczynił, choć przywróciłoby to naturalny bieg rzeczy. Dubhe mogłaby wrócić do ciebie, a ty mogłabyś zacząć konsumować resztę Wielkiego Wozu… droga Złota Królowo. Jednak sama wiesz, czemu powinienem żyć. Sama to powiedziałaś…
- Mam gdzieś co powiedziałam. Nie pozwolę ci ich tknąć, choćbym miała poderżnąc sobie gardło, bo z tego co widzę, to działa też na ciebie - zauważyła ze złością.
- Dobra. Więc przedstawię ci dwa scenariusze. A ty mi powiesz, który jest lepszy. Zgoda? - zaproponował Duncan.
- Mów - ponagliła go.
- W pierwszym wbijasz mi sztylet w serce. Dubhe wraca do ciebie. Nadchodzi koniec świata, ale młody Wielki Wóz nie ma sił, żeby go powstrzymać. Giniecie wraz z całą planetą. Drugi scenariusz. Nie wbijasz mi noża. Żyję. Konsumuję pozostałe Gwiazdy, gdyż to najbardziej pożywny pokarm. Nadchodzi koniec świata, ale udaje mi się go powstrzymać. Gwiazdy odradzają się w kolejnym pokoleniu, nawet wyglądając tak samo - mówił Duncan. - Wycisz emocje i powiedz zgodnie z prawdą i rozumem, co brzmi lepiej.
Alice milczała.
Była kobietą. Zamiast być w stanie wyciszyć emocje, wyobrażała sobie wszystkie rozmowy i spotkania z pozostałymi jej bliskimi, w tym głównie te z Kirillem i tych niewiele z Joakimem. Szarpnęła się z zamiarem kopnięcia Duncana w krocze. Mogłaby mocować się z masywem skalnym.
- Wolę umrzeć przy nich, niż dać ci ich na pożarcie. Może wcale nie potrzeba żebyś ich pożarł do ratowania świata, może wystarczy, że połączę ich siły wspólnie! - huknęła.
- Gwiazdy nigdy nie będą współpracować. Za bardzo się różnią i za bardzo się pożądają - odpowiedział Duncan. - W moim pokoleniu Alioth oszpeciła nożem twarz Megrez, gdyż jej piękno prześladowało ją każdej nocy w każdym śnie - ciągnął. - Reakcja Megrez rzecz jasna nie była przychylna, a to tylko jedna z wielu różnych patologii w naszej ukochanej konstelacji - powiedział. - Dlatego w jedności siła, ale tą jednością jest jedna osoba. Ja. Jestem lepszy od ciebie, bo już teraz przewyższam cię w każdy możliwy sposób. Choćby tym, że nie jestem ciężarny. Mam nadzieję, że nie ranię twoich uczuć, po prostu jestem winny ci szczerość. Obiecałem ci ją. Poświęcisz kilka miliardów ludzi i także przyjaciół tylko dlatego, bo czujesz sentyment? - Duncan zaśmiał się. - Nic dziwnego, że Dubhe tak szybko wróciła do mnie.

Alice rozchyliła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale zamknęła je. Powinna się była tego spodziewać. Jak zwykle los…
Zawiesiła się.
Nie.
To ona sama.
Za każdym razem to ona sama pakowała się w tylko gorsze gówno. Nie chciała takiej prawdy, choćby była najprawdziwszą na świecie. Miała swoje plany, swoje cele i swoje marzenia. Nie miała zamiaru pozwolić, żeby ktoś jej je w taki sposób pokrzyżował. Rozluźniła wszystkie mięśnie, które drżały z napięcia i odpuściła. Po raz kolejny spierdoliła i po raz kolejny ktoś za to ucierpi, ktoś będzie musiał się poświęcić, a potem ktoś będzie ją nienawidził. A najbardziej ona sama. Znowu.
Tym razem jednak nie płakała, choć w środku czuła na to ochotę. Za dużo łez wyroniła jednak nad Terrencem. Nie chciała być ponownie bezsilną. Dlaczego zawsze okazywało się, że jest taka bezużyteczna? Kiedy najbardziej potrzebowała swojej siły. Zamknęła powoli oczy i oceniła. Wiedziała, że nie ma w niej już mocy Dubhe… Ale nie tylko ona obdarowała ją swoimi zdolnościami, sprawdziła, czy miała jeszcze zdolności Łowcy. Szukała ich w swym ciele.
Były w niej. Jej wszystkie zmysły błyskawicznie wyostrzyły się. Co więcej… poczuła rezerwuar nowej mocy, której nigdy wcześniej nie była świadoma. Dlatego, bo jej tam nigdy nie było. Pochodziła z gwiazdy, w którą wbiła nóż. Mogła się zagłębić w ten rezerwuar energii z dużą łatwością…
- Wyczuwam czyjąś obecność, słodka córko - powiedział Duncan. - Zdaje się, że Alioth przybyła nas odwiedzić.


Harper otworzyła oczy, które zmieniły kolor na głęboką zieleń i złoto. Źrenica zwęziła się. Alice szarpnęła energię z rezerwuaru, ale zaraz połączyła ją z energią Łowcy. Wyczuliła zmysły. Czy naprawdę był tu Joakim? Nie mógł… Nie zrobił tego ponownie? Alice tym razem nie zamierzała próbować ściągać Duncana z siebie. Spróbowała opleść go nogami w pasie, żeby się diabeł nie poruszył. Szukała źródła energii Aliotha.
- Skarbie, proszę, przestań. Przecież wiesz, że tak mi nic nie zrobisz, choć doceniam siłę, jaką w sobie odnalazłaś. Uważaj chociażby ze względu na dziecko - przypomniał jej. - W moich czasach też mieliśmy silne i poważane wojowniczki, ale jeżeli zachodziły w ciąże, to już starały się nieco ustatkować. Także w działaniach - powiedział.
Potem odwrócił się i rozwarł dłonie. Wskoczył w nie kot. Pogłaskał go po głowie i wtulił w nią twarz. Zaczerpnął powietrza. Wdychał jego zapach.
- Wciąż tak za nią tęsknię… - szepnął z bólem.
Rudowłosa była nieco skołowana. Co miał kot do energii Aliotha? uznała to jednak za nieistotne. W tej chwili szarpnęła się i znów złapała za nóż… Po czym spróbowała wbić go w klatkę piersiową Duncana. W jej głowie przez sekundę zaświtała myśl o tym, jakby to było gdyby Duncan zetknął się z Joakimem… Zaschło jej w ustach z powodu tego, jakim spojrzeniem mógłby go obdarować Dahl. Łaknął siły, a to Duncan był jej największym źródłem. Ona nie byłaby mu już wtedy do niczego potrzebna… Choćby z szaleńczej zazdrości… Gotowa była spróbować poświęcić świat.
Wnet usłyszała głos jeszcze jednego mężczyzny, ale to nie był Joakim.
- Czy to wielki Donnchadh mac Dubgaill? - zapytał Shane Hastings, wchodząc do okrągłego pomieszczenia.
Ukląkł i pochylił głowę przed Duncanem.
- To zaszczyt - powiedział.
Wysiłki Alice spełzły na niczym, aby pokonać jej poprzednika… czy może raczej następcę. Była bardzo silna i szybka. Mogłaby zamordować przypadkowego człowieka gołymi rękami tak, jakby był kurczęciem. Jednak mocować się z Duncanem? Równie dobrze mogła uprawiać wrestling z Bogiem. Gdyby chciał, już dawno by nie żyła. Chroniła ją tylko ta powierzchowna, platoniczna miłość, jaką do niej odczuwał.
Harper spojrzała na Shane’a i poczuła odrazę.
- Ty wiedziałeś o nim? I nic mi nie powiedziałeś?! - miała ochotę rozbić łeb Hastingsa o pobliski kamień.
Shane zerknął na Alice. Chyba nie miał pojęcia, co dokładnie tu miało miejsce. Następnie spojrzał na Duncana.
- Możesz odpowiedzieć - pozwolił, gładząc głowę kota.
Hastings spojrzał na Harper.
- Nie znałem cię i nadal cię nie znam. Ale jeśli jestem czegoś pewien… to są sprawy, o których nie masz najmniejszego pojęcia - powiedział. - Chyba nie jesteś nawet graczem w tej grze.
Duncan warknął. Opuścił kota i Alice. Następnie w oka mgnieniu znalazł się przy Hastingsie. Podniósł go za szyję.
- Mojej córce należy się szacunek - wycedził przez zaciśnięte usta. - Daj mi jeden powód, żebym cię nie zabił.
Shane zerknął na Alice rozpaczliwie. Dusił się.
Harper odpowiedziała mu spojrzeniem, że będzie wisiał jej przysługę.
- Tak się składa… Że znam całkiem dobre źródło energii, które może cię dużo bardziej zainteresować… Ojcze… Zostaw Shane’a Hastingsa… Chciałabym z nim porozmawiać, a myślę, że już się nauczył, że nie warto jest być niemiłym - powiedziała jeszcze. Podniosła się z ziemi i schowała scyzoryk. Nie mogła pokonać Duncana wprost… Lekko ochłonęła… Będzie musiała naokoło.
- Zachowasz swoje życie tylko dlatego, bo lubię twój posmak psychiczny i moja córka wstawiła się za tobą. A że ostatnio uporczywie próbuje mnie zamordować, to myślę, że potrzebuję rozpaczliwie jakoś zaplusować w jej oczach - mówił Duncan i puścił Shane na ziemię.
Hastings upadł i złapał się za szyję. Uścisk “ojca” Alice musiał być naprawdę mocny. Kot skoczył na Shane’a i polizał go w policzek. Następnie zeskoczył i zaczął ocierać się o nogi Duncana i intensywnie mruczeć.
- Podlizuje się - mruknął wampir z lekkim uśmiechem. - O czym chcesz z nim rozmawiać, córko? I czemu przybywasz, nieznajomy?
- Chciałam mu zadać kilka pytań… Choćby dlaczego trzymał wróżkę na strychu… Dlaczego… No właśnie… Jak to jest, że zdołał jakąś złapać - wykręciła się, zrozumiała, że to iż nie była ‘graczem w jakiejś grze’, miało znaczenie, ale na pewno nie powie jej o co dokładnie chodziło. Na razie musiała grać na zwłokę. By dać czas wróżkom i bractwu… Na zrobienie… No właśnie… Czego…? Nie miała pojęcia.
- Odpowiadaj chłopcze - rzucił Duncan.
- Panie, to ja…
- Odpowiadaj jej - wtrącił się wampir.
Shane westchnął i zerknął na Alice.
- Słabością mooinjer veggey jest żelazo. Jeżeli jedną spotkasz… na przykład w miejscu dużej mocy, jak triskelion za ogrodem, i zarzucisz na nią łańcuch… to nie będzie potrafiła korzystać ze swoich mocy. Ani zmieniać formy, ani porozumiewać się… bo wróżki porozumiewają się myślomową. To rodzaj telepatii, który należy do spektrum ich mocy. Myślę, że ich siła może być większa od żelaza, bo były opisywane przypadki uwolnienia silnej wróżki z okowów. Tak wyczytałem z księgi Bractwa Trójnoga.
- Ach… - westchnął Duncan. - Jedno trzeba przyznać. Żadna magia nie jest bardziej magiczna, niż moce Mizar. Są jak pryzmat, który rozszczepia światło na wszystkie kolory tęczy. Bo czyż nie taki jest los, przeznaczenie, szczęście i pech? Zawiera w sobie dosłownie wszystko, jak i w sumie nic konkretnego. Jednak to, że takie formy tak długo przeżyły nawet po śmierci stworzycieli… I że utrzymały swoje moce i są w stanie się rozmnażać… poza tym posiadają wolną wolę oraz inteligentny umysł… Phecda była inna, dziwna, obca, ale fascynowała mnie mocno. Reprezentowała życie, a ja byłem zakochany w śmierci. To w sumie zrozumiałe, że interesowała mnie tak bardzo.
Harper słuchała uważnie. Obserwowała Shane’a dalej ze zniechęceniem. Jak mógł wplątać się w coś takiego. Miał małą córkę i kosztem jego rozproszonej uwagi została zabrana, tak jak i inne dzieci Hastingsów.
- Czemu wróżki porywają dzieci Hastingsów? - zapytała z powagą. Może Shane i na to znał odpowiedź i cały czas udawał, że nie.
- Nie wiem - odpowiedział. - Ale to… właśnie o to chciałem cię prosić, panie. Żebyś znalazł dla mnie Moirę. To mała, dobra dziewczynka i dlatego tutaj udałem się do ciebie. Bo jestem bezbronny. Nie mogę uczynić żadnego ruchu - w oczach Shane’a pojawiła się wilgoć. - Jej po prostu nie ma. A bez niej będę całkiem sam.
- Kawalerze, ja byłem sam w tej dziurze przez długie dekady - Duncan zbył jego słowa machnięciem ręką. - Dlaczego miałbym ci pomóc odnaleźć twoją córkę, skoro nie szanujesz mojej własnej?
- To moi przyjaciele zburzyli tamę. To oni obniżyli poziom wody, dzięki czemu Alice mogła do ciebie dotrzeć… Dzięki mnie pojednałeś się ze swoją córką, dobry panie - Shane skłonił głowę. Był dumnym mężczyzną. Był tylko jeden powód, dlaczego znosił takie upokorzenie. Miał nawet imię. Moira.
- Czy to prawda? Myślałem, że ty to zrobiłaś? - Duncan zapytał Alice.
- Planowałam, ale zostałam wyprzedzona. Inne zgrupowanie na wyspie zabrało mój cenny czas - powiedziała i westchnęła.
- Owszem, Shane zasłużył na pomoc - powiedziała i zerknęła na niego.
- A ja lubię jego córkę - stwierdziła Alice.
- Czy przestaniesz nastawać na moje zdrowie i na swoje także? Twoja ręka nie krwawi, bo ją wyleczyłem, córko. Nie będę prosił cię, żebyś mnie miłowała, bo jestem realistą. Jednak zaczniesz mnie tolerować, jeśli pomogę odzyskać tę dziewczynkę? - zapytał Duncan. - I spójrz mi w oczy, jak będziesz odpowiadać. Chcę wiedzieć, czy kłamiesz.
Rudowłosa spojrzała powoli na Duncana.
- Będę miła, jak znajdziesz Moirę i oddasz ją żywą Shane’owi… - powiedziała spokojnym tonem, patrząc prosto w oczy Duncana. Nie kłamała, będzie mu wdzięczna, jeśli znajdzie Moirę. Alice już zmieniła plan działania… Potrzebowała teraz pojechać do szpitala i znaleźć tę cholerną psychiatrę… Pytaniem było, czy Duncan puści ją gdziekolwiek samą…
Duncan skinął głową. Wyprostował się i przeciągnął.
- Porwały ją mooinjer veggey, prawda? - zapytał.
- Tak jest - Shane skinął głową i spojrzał wyczekująco na mężczyznę. - Nie rozumiem tylko z jakiego powodu… - mruknął.
- To oczywiste - mruknął Duncan. - Choć bardziej dla mnie niż dla was. Z tego samego powodu porywali wszystkie pozostałe dzieci w twojej rodzinie. Choć kto wie? Może to nie były porwania? Może dzieci same się na to zgadzały? Trzeba byłoby zapytać je, nie mnie.
- Jaki to powód? - zapytała Alice. Pamiętała rysunek wróżki i zastanawiało ją jakie dokładnie miał znaczenie. Czy Duncan wiedział? Jeśli tak, chciała je poznać.
- Mooinjer veggey potrzebują ludzkich dzieci, aby je przekształcić - odparł Duncan. - Kiedy jedno z nich wyjdzie z kokona, ma już wygląd dojrzałego człowieka. Stworzonego po to, żeby mnie strzec i więzić. To strażnicy. Kiedy jeden straci siłę, mooinjer veggey szukały następnego dziecka odpowiedniej krwi, które będzie w stanie przeżyć transformację - mówił. - Mój ostatni strażnik zmarł niedawno, jednak jeszcze nie został zamieniony na kolejnego. Może doszło do jakiejś komplikacji - Duncan wzruszył ramionami. - Jednak siła mooinjer veggey sama w sobie jest już słabsza od wielu lat. Myślę, że to dlatego, bo urodziła się nowa Phecda… czy może raczej nowy Phecda. A także nowa Mizar. Tylko dzięki temu byłem w stanie w ostatnich dniach uciec na powierzchnię, chociażby przez chwilę - dodał. - Gwiazdy nie mogą rozdwajać się i spełniać życzeń dwóch osób jednocześnie - zerknął na Alice. - Przykro mi z tego powodu.
Harper kiwnęła głową. Teraz wszystko rozumiała. Ruszyła w stronę wyjścia z chatki z zamiarem udania się w drogę do szpitala. Potrzebowała zamienić parę słów z wróżkami… O ile będą chciały z nią w ogóle rozmawiać… Nie miała jednak lepszego sposobu. Pamiętała obraz o tym, jak został uwięziony. Może był sposób, żeby znów to uczynić. Musiała poznać historię z drugiej strony.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline