Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:11   #237
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Tyle że Duncan nie zamierzał jej zostawić. Dogonił ją w ułamku sekundy. Poruszał się w ten sposób, że bardziej zdawał się teleportować, niż przemieszczać normalnie. Shane wybiegł za nimi.
- Ale jak to zrobimy? - zapytał. - Czy jest już za późno?
- Skoro nie widzimy twojej córki z morderczym wzrokiem skierowanym w moją stronę, to najpewniej jeszcze nie - odpowiedział Duncan. Nie podniósł głosu pomimo odległości, jaka dzieliła go od Shane’a, przez co mężczyzna mógł go w pełni nie usłyszeć
- Ale jak ją znajdziemy? - Hastings powtórzył pytanie.
- Tak, jak zawsze wszystkich znajduję - odparł Duncan. - Znajdujemy - poprawił się i spojrzał z uśmiechem na Harper.
Alice widziała lepiej jego rude włosy i całą jego twarz w świetle księżyca. Nie wydawał się wcale dużo starszy od niej. Gdyby ktoś na nich teraz spojrzał, najpewniej uznałby, że są bliźniakami. I to wyjątkowego rodzaju. Bo choć różnili się płcią, to zdawali się jednojajowi, co się przecież wykluczało.
Harper zatrzymała się. Zerknęła na Duncana i Shane’a.
- Przepraszam, a mogę chwilę zostać sama? Chciałabym… Odetchnąć po tym wszystkim - powiedziała i uśmiechnęła się nieśmiało.
- To niemożliwe - odpowiedział Duncan. - Nie mogę cię zostawić samej, bo mogą cię porwać nasi wrogowie. A nie chcę wręczać im jedynej rzeczy, którą mogliby mnie szantażować - powiedział. - Czuję się odpowiedzialny za ciebie i mojego wnuka - rzekł.
Shane zerknął na niego, ale nic nie powiedział. Chyba nie do końca rozumiał relacji pomiędzy Alice i Duncanem.
- Jeżeli potrzebujesz opróżnić pęcherz, to ruszę z tobą do lasu - rzekł pytająco.
Alice popatrzyła na niego poważnie.
- Ojcze, nie będziesz stał nade mną, jak będę opróżniała pęcherz. Poza tym, muszę gdzieś zadzwonić, czy wszystko jest w porządku. Bo może i ciebie mogą szantażować mną, ale mnie mogą innymi - powiedziała, po czym rozejrzała się i wyjęła telefon. Wybrała numer Darleth i modliła się, że Filipinka odbierze.
- Nie musisz wstydzić się mnie - odparł Duncan. - Jesteś dla mnie jeszcze dzieckiem - rzekł. - Czy czterdziestolatek powinien zostawić jednoroczne dziecko same w toalecie? Nie sądzę, żeby to było rozsądne. Dzwoń do przyjaciół. Z tego, co zrozumiałem, te urządzenia pozwalają porozumiewać się na znaczne odległości. Zwykli śmiertelnicy stworzyli sobie swój własny Iter - uśmiechnął się lekko, ale jakby ze smutkiem. - Kiedyś w świecie było więcej magii - mruknął.
- Tak? Alice! Jestem na ciebie wściekła! - Darleth krzyknęła głośno do słuchawki. - Tak samo Kit i Bee!
Duncan przykucnął w miejscu i zaczął spoglądać intensywnie na stertę błota. Alice nie dostrzegała w niej nic ciekawego.
Harper zaczęła mówić do kobiety po filipińsku.
- Macie do tego pełne prawo, ale nie chciałam, by może stała się wam krzywda… Znajdźcie moją psychiatrę… Kit wie kogo. I podkomisarza. Ja nie mogę nic. Robię czas. Proszę, uważajcie na siebie - poleciła jej, po czym rozłączyła się i wybrała inny numer. Jeden z sześciu w jej pamięci, które uznawała za ważne.
Dzwoniła do Kaverina.
- Dobra, dość - powiedział Duncan i wyszarpnął jej telefon. - Grasz na czas, tak? Cudownie. Mogłabyś być chociaż nieco bardziej subtelna - skrzywił się. - Posiadam dar języków, bo ty go posiadasz - rzekł. - Tak jak ty masz część mojej mocy, tak samo i ja jestem po części w twojej głowie. Już od dłuższego czasu. W ten sposób cię nawiedziałem i rozmawiałem z tobą. I wiedziałem o tobie rzeczy. Jak na przykład wyglądała twoja relacja z nowym Aliothem. Jesteś niedojrzała, ale to nie jest twoja wina. Co najwięcej czasu. Gdyby to wszystko wydarzyło się za pięć, dziesięć, piętnaście lat… wtedy byłabyś już całkowicie po mojej stronie. Po stronie naszej i całego świata. Jednak wystarczy na to poczekać. Tylko proszę cię, nie prowokuj mnie. Od wieku ćwiczyłem cierpliwość, ale i ona ma swoje granice.
Harper popatrzyła na niego ze zirytowaniem, które zaraz wyciszyła i odwróciła wzrok na bok. Miała nadzieję, że zdołają coś w tym czasie zdziałać. Ona miała przywiązaną, ciężką kulę do nogi. Zupełnie jak z Tuonetar… Powinna się już przyzwyczaić. Uśmiechnęła się cierpko.
- Gdzie chcesz teraz iść? Oddaj mi telefon - poleciła. - Proszę - dodała.
- Przerwałaś mi koncentrację - mruknął Duncan. - Nie potrzebujesz telefonu. Jeżeli chcesz z kimś porozmawiać, to masz mnie i tego przystojnego młodzieńca. Spiskowanie zostaw mi - polecił i uśmiechnął się do niej lekko. - Przykro mi z powodu tego spięcia. Zaczynam myśleć, że ta dziewczynka nic nie zmieni. Chyba nie ma sensu, żeby ją ratować.
Shane potknął się i upadł. Jego ręce zagłębiły się w mule aż do nadgarstków.
- Nie, proszę… Uwolnij Moirę… - Alice nieco zmieniła ton. Zależało jej na tym, by dziecko nie musiało tracić swojego dzieciństwa, skoro i tak nie było już czego pilnować.
- Proszę - Shane pochylił głowę. Cały drżał. Harper spostrzegła jego minę. Wyrażała złość, smutek, lecz najbardziej strach.
Duncan obrócił się i stanął przed nim. Splótł dłonie i patrzył na niego przez chwilę. Następnie pochylił się i wyciągnął w jego stronę rękę. Jednak obróconą w stronę jego twarzy zewnętrzną powierzchnią, nie wewnętrzną. Shane tylko przez chwilę wahał się, po czym pocałował ją.
- Dobrze - westchnął Duncan, po czym powrócił do kupy błota, przed którą wcześniej kucał.
Shane wstał. Cały drżał. Miał zamknięte oczy.


Alice tymczasem milczała. Rozejrzała się po okolicy. Czy ktoś już tu nadjeżdżał? Wyostrzyła nieco zmysły. Czuła się już na wstępie zmęczona wizją, że będzie musiała włóczyć się za Duncanem. Była zmęczona. Czuła się fatalnie psychicznie. Żałowała, że nie było prostego rozwiązania tej sytuacji. Znów podjęła złą decyzję. Była po prostu naiwnie głupia.
Jak miała zarządzać kimkolwiek, jeśli sprowadzała tylko kolejne katastrofy. Objęła się ramionami. Było jej zimno. Zdjęła wcześniej bluzę i zapomniała ją założyć.
- Za chwilę stąd uciekniemy - powiedział mężczyzna.
Zamknął oczy. Jego włosy przybrały złoty kolor. Alice wstrzymała oddech, nie spodziewając się tego w żadnym wypadku. Duncan zaczął roztaczać intensywną, bardzo gęstą aurę prezencji i majestatu, choć jedynie kucał nagi pośród błota. To wydawało się śmieszne i nieprawdopodobne, ale najwyraźniej było możliwe. Przymknął oczy. Kupa błota, na którą spoglądał, zaczęła przesuwać się. Bardzo szybko uformował się z niej kształt Isle of Man. Wydawał się nieprawdopodobnie wręcz odwzorowywać rzeźbę terenu, zmiany wysokości i kontury. Alice widziała nawet, jak z grudek powstają idealne, maleńkie prostopadłościany, zajmując miejsce w okolicy miast. To były budynki.
Duncan wyciągnął rękę. Przymrużył oczy, szukając Moiry. Krążył dłonią wokół maleńkiej Isle of Man. Replika miała może metr długości w najszerszym miejscu. Następnie opuścił dłoń, a jego włosy znów stały się rude.
- Cholerny Mannanan! - warknął. - Ten przeklęty pomiot wciąż mnie blokuje! Po tych wszystkich wiekach!
Harper kiwnęła głową.
- Tak, mnie też blokował, sądziłam, że może ciebie ojcze nie, ale jednak… Jego czar najwyraźniej jest równie nieugięty, co twoja wola życia - powiedziała spokojnym tonem i rozejrzała się.
Duncan roześmiał się i spojrzał na nią rozbawiony.
- No cóż… nie będę się z niej tłumaczył.. - zawiesił głos. Podniósł nieco twarz i spojrzał w niebo na księżyc i gwiazdy. Teraz natomiast wyglądał całkiem melancholijnie.
- Plan B, ojcze? - zapytała i skrzyżowała ręce pod biustem. Czuła się brudna po leżeniu w tym mule.
- Niszczymy zaklęcie, a potem zajmiemy się właśnie tym, na czym skończyliśmy - rzekł Duncan. - Na znalezieniu Moiry mocą Dubhe.
- Myślę, że mogę pomóc… w jednej księdze, którą pożyczyłem od Bractwa Trójnoga, chyba przeczytałem wzmiankę o mgle Mannanana - włączył się Shane. - To zaklęcie, które jest podtrzymywane poprzez jakąś strukturę.
Zamilkł na chwilę, próbując sobie przypomnieć.
- Mannanan wzniósł mgłę, układając kamień na kamieniu. To chyba dosłowny cytat. Zaciekawił mnie, bo brzmiał kompletnie irracjonalnie.
- Co to może być w takim razie? - zapytał Duncan. Zerknął na Alice.
Harper zastanawiała się chwilę. Zapewne było kilka opcji, ale ona szukałaby punktów na wyspie, które związane są z Manannanem, albo z wróżkami, a które miałyby odpowiednie datowanie. Może jakaś budowla? Albo obelisk z kamieni…
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała niewinnie. Mogłaby poszukać w telefonie, ale ten jej odebrano, więc nawet nie zamierzała próbować.
- Dobrze, musimy wrócić do waszego domu - rzekł Duncan. - Cała drżysz, skarbie, a nie lubię patrzeć, jak jest ci źle.
Uśmiechnął się do niej lekko. Jakby ją prowokował. Tak właściwie może nawet mówił prawdę, jednak był świadomy, że te słowa nie wzruszą jej. W żadnym wypadku.
- Rzeczywiście możemy się umyć i wtedy zobaczymy co dalej - powiedział Shane.
Rudowłosa przeniosła wzrok w stronę, gdzie zaparkowała samochód.
- Pojedźmy na dwa auta, nie chcę porzucać tu samochodu Darleth - powiedziała spokojnym tonem. Miała nadzieję, że na to Duncan się zgodzi… I że może pojedzie w cholerę z Shanem, kiedy ona mogłaby zostać w drugim sama i pomyśleć.
- Widzę, że koniecznie chcesz oddzielić się ode mnie - rzekł Duncan. - I dobrze, niech tak będzie. Pojadę w takim razie z panem Hastingsem. Trochę z sobą porozmawiamy, potrzebuję kilku ważnych detali… - zawiesił głos.
Alice mrugnęła. Zobaczyła mężczyznę sto metrów dalej. Chwilę potem był już na drodze. Opierał się o samochód Hastingsa i spoglądał na nich wyczekująco.
- To dość przerażające - Shane westchnął. Pogładził kota, który wylądował na jego ramieniu.
Alice nie miała zamiaru rozmawiać z Hastingsem. Najpewniej i tak niczego jej nie powie. Ruszyła więc w stronę drogi i samochodu Darleth, który tam na niej zaparkowała. Wyjęła kluczyki z kieszeni. Czuła się zmęczona i zdecydowanie miała potrzebę wzięcia kąpieli. Chciała wszystko przemyśleć, dokładnie.
Dotarła do samochodu. Pewnie Santos nie będzie zachwycona, widząc to całe błoto, które zostawi w jej samochodzie. Jednak zapewne przeczuwała, że obecnie były dużo bardziej poważne i naglące sprawy, niż czystość pojazdu.
- Jak to się prowadzi? - zapytał Duncan. - Czy tu naprawdę nie ma zwierząt? - rzekł, stojąc przed samochodem Shane’a. - Przecież to tylko kupa blachy, w jaki sposób może toczyć się tak gładko po drodze? Urodziliście się w świecie, w którym nie trzeba koni, wóz ciągnie się sam - mężczyzna pokręcił głową. - Przysięgam, mechanika to prawdziwa magia, choć niestandardowego rodzaju.
Shane coś tam wymruczał w odpowiedzi, po czym wskazał Duncanowi, gdzie może usiąść.
- Alice pojedzie pierwsza, wskaże nam drogę - wampir uśmiechnął się do Harper, po czym zniknął w pojeździe.
Rudowłosa zerknęła na samochody.
- Poczekaj, aż zobaczysz metalowe ptaki, albo prysznic z gorąca wodą - mruknęła i ruszyła by wsiąść do auta Darleth. Odpaliła silnik i światła. Wycofała i zawróciła, by ruszyć w stronę posiadłości. Miała nadzieję, że jakimś cudem nie zastanie w niej swoich konsumentów…
Ruszyła prosto do Injebreck House. Droga nie była daleka i wnet dotarła na miejsce. Dwóch mężczyzn znajdowało się niewiele za nią. Kiedy tylko zaparkowała, Darleth wyskoczyła z domu. Chyba ostatnio spędzała przy okienku cały wolny czas. Obróciła się i kogoś zawołała. Wnet przed domem pojawił się również Kit oraz Bee.
- Dobry boże, jesteś cała i zdrowa. Oraz sama! Udało ci się! - krzyknęła Santos, jeszcze nie widząc samochodu, który jechał pięćdziesiąt metrów dalej.
- Weźcie samochód i jedźcie stąd… Bak jest zatankowany na trasę aż do Douglas. Weźcie też Jennifer - powiedziała i zerknęła w stronę drogi.
- Za moment przyjedzie tu Shane i… mój poprzednik - powiedziała z grobową miną - powoli spojrzała znów na nich. Podeszła do Darleth i podała jej kluczyki.
Kobieta przyjęła je.
- Jaki on jest? To nasz przyjaciel? - zapytała.
- Chyba nie, skoro mamy się zwijać - mruknął Kit, przybliżając się. Spojrzał na Alice uważnie. - Coś się stało. Czuję się inaczej. Bee tak samo… - zawiesił głos. - Przydarzyło ci się coś? - zapytał.
- Nie potrafię skorzystać z mocy - Barnett szepnęła.
Tymczasem Shane już zajechał przed dom.
- Jego pojawienie odebrało mi moce Dubhe… Bo ona jest jedna, a nas jest dwoje… Rozumiecie? Jedźcie proszę - poprosiła poważnym tonem. Muszą znaleźć rozwiązanie, tym razem bez niej… A co gorsza, bez ich mocy, o ile któreś z nich nie urodziło się z nimi naturalnie.
Darleth i Bee wsiadły po chwili wahania do samochodu. Kit również, choć posłał jej spojrzenie, sugerujące, że wolałby zostać z nią. Hastings zaparkował samochód i wnet wysiadł z niego Duncan.
- A gdzie nasi przyjaciele się wybierają? To takie nieuprzejme… - zawiesił głos.
Darleth zapaliła silnik.
Alice spojrzała w stronę Duncana i podeszła do niego.
- Nie chciałam, żeby przeszkadzali nam w obmyślaniu co może podtrzymywać zaklęcie Manannana. Pojadą pewnie na zakupy, skoro dziś jest nas więcej na kolację… W domu jest też Jennifer de Trafford. Zapewne śpi. Jest dla mnie bardzo cenna, wyjątkowo. Nie zakłócajmy jej odpoczynku - poprosiła spokojnym tonem. Obserwowała jak reszta zbierała się by odjechać.
Na pewno widzieli jak podobny do niej był Duncan, a jak ona do niego…
Dopiero gdy całkiem odjadą, Alice zamierzała ruszyć w stronę domu. Chciała się napić i wykąpać. Przebrać. Potrzebowała zajrzeć do komputera… Tam musiała się dziać teraz istna paranoja… Jeśli wszyscy konsumenci… wszyscy… Stracili moce, które od niej otrzymali. Czy miało to też wpływ na Joakima, skoro i on z jej krwi korzystał? Miała nadzieję, że nie będzie dzwonił… A co dopiero, że się tu nie przeniesie.

Dom wyglądał tak, jak gdyby domownicy go nagle opuścili, co też było zgodne z prawdą. Alice spostrzegła, że w kuchni były ustawione szklanki z torebkami herbaty. Czajnik zagotował wodę, ale nikt nie sporządził naparu. Bee chyba rozwiązywała krzyżówki, gdyż gazetka była stole. Otwarta na jednej ze stron. Tak właściwie mogła to też robić Darleth. Harper ugasiła pragnienie, tak jak zamierzała. Lodówka była pełna jedzenia i napojów, podobnie jak szafki. Dbali o to zarówno Konsumenci, jak i Darleth, a nawet Shane. Choć w ostatnich dniach na pewno nie wszyscy jednocześnie. Alice mogła wybrać pomiędzy wodą mineralną, sokiem pomarańczowym, czerwonym winem oraz piwem. Po ugaszeniu pragnienia ruszyła do łazienki znajdującej się na parterze. Zrzuciła z siebie brudne ubrania, po czym zanurzyła się w ciepłej wodzie. Jako że wcześniej nieco zmarzła, było to bardzo przyjemne uczucie. Zamknęła na chwilę oczy. Wtem przypomniała sobie, że właśnie tutaj miała wizję z Duncanem, kiedy znajdowali się w wymiarze pełnym luster. Teraz znajdował się nie tylko w jej psychice… ale można go było spotkać jedynie kilka pokojów dalej. O ile w nich był. Alice spłukała z siebie brudną wodę, po czym wysuszyła się i ubrała szlafrok. Następnie zgodnie z planem ruszyła do swojego pokoju, żeby się przebrać. Schody skrzypiały, kiedy wchodziła po nich. Czy wcześniej tak właśnie było? Wydawało jej się, że nie. Jakby Injebreck House postarzało się jeszcze bardziej w przeciągu tych kilku ostatnich dni. Być może spadła na tę posiadłość klątwa za to, że tutaj wróżka była przetrzymywana w niewoli i niełasce. Albo wyładowanie po skonsumowaniu triskelionu jakoś odbiło się na strukturze okolicy. Istniała też inna możliwość… Tak naprawdę nic się nie zmieniło, schody wcześniej skrzypiały, a ona tego po prostu nie zauważyła. Po wybraniu nowego kompletu ubrań Alice usiadła przy komputerze. Czekała przez chwilę, aż się włączy. Wtedy jednak przypomniała sobie, że tak jak wcześniej, wciąż nie znała hasła do wifi. Nie miała też przy sobie komórki, żeby połączyć się z internetem w ten sposób. Alice mogła tylko prognozować, jak wielu Konsumentów umiarało właśnie teraz, gdyż nie mieli dostępu do mocy, na których polegali. Cała organizacja zrobiła się kompletnie bezbronna. Nie mieli też pieniędzy. W tej chwili również Harper, ich przywódca, była od nich odcięta. W rezultacie Kościół Konsumentów dysponował możliwościami równymi możliwościom szkolnego klubiku entuzjastów zdarzeń paranormalnych. Choć uczniowie pewnie byliby lepiej zorganizowani i mieliby lepszy kontakt między sobą.
 
Ombrose jest offline