Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:15   #240
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Widzisz… Wasza rasa, zapewne odkąd tylko pojawiłam się na wyspie, miała mnie za kolejne wcielenie demona… No cóż, nie dziwię się, po tym co mi opowiedział… Ale ja nie jestem jak on. To prawda, potrafię zbierać energię, ale robię to, ponieważ poszukuję sposobu, by uratować świat przed nadchodzącym zagrożeniem z kosmosu. Nie potrafię konsumować innych, żywych istot, które posiadają moce, tak jak on. Mogę to robić jedynie z nieożywionymi rzeczami. Z tego co jednak zrozumiałam, to początek mojej drogi łowcy… Żałuję, że nie wiedziałam wcześniej co jest na jej końcu… - powiedziała ponuro.
- No cóż, łowcy pożerają… - mruknęła Rhiannon.
- Straciłam bardzo wiele w bardzo krótkim czasie. Staram się zachować spokój, ale to jest gra… Potrafię doskonale grać, a gdy długo się kłamię, to zostaje prawdą… Cierpię niemiłosiernie. Nie zależy mi na sobie. Zależy mi tylko na bliskich… A on, on obiecał, że może pomóc mi ich ochronić… Że dzięki niemu nie nadejdzie koniec świata, taki, jakiego się obawiałam, ale… - głos jej się załamał i musiała przełknąć ślinę.
- Ja mam nadzieję… Ja zawsze szukam dobra w świecie, tym ponurym, prawdziwym… - zakrztusiła się, bo zaczęły przebijać się na wierzch jej prawdziwe emocje.
- Tylko że okazało się… Że tak, jak sądziłam, że może odejdzie sobie w siną dal i może rzeczywiście, gdy nadejdzie czas, pomoże, tak okazało się, że nie… Że Dubhe we mnie, wróciła do niego i straciłam zdolności… a z tym, wszyscy moi cenni bliscy też… Na całym świecie… Bo swoje dostali ode mnie… A co więcej, on chce skonsumować ponownie Gwiazdy, a to moi dobrzy przyjaciele. Ci, na których najbardziej mi zależy… Własnoręcznie skazałam ich na śmierć… Dałam oprawcy nóż… Tak, jestem potworem. Chciałam dobrze, ale moja decyzja ponownie wszystko niszczy… - powiedziała i podniosła jedną dłoń, by otrzeć łzy z kącików oczu. Zamrugała kilka razy, bardzo szybko, by powstrzymać płacz i wreszcie całkiem zamilkła. Ściągnęła wodze samokontroli i znów uspokoiła się, chowając za maską stonowanego malowidła.
Rhiannon patrzyła na nią w skupieniu. W świecie wróżek było ciepło i choć obie szły nago po ścieżce, to nie czuły chłodu. Ptaszki cicho ćwierkały na drzewach. Świeciły jasno, jednak nie były w stanie rozświetlić czerni gałęzi i kory.
- Jakieś pięćdziesiąt lat temu zakochałam się w śmiertelniku, który mieszkał niedaleko Injebreck. Miał na imię Mikael - mówiła. - Leżeliśmy na łące, wtuleni w siebie. Opowiadał mi najróżniejsze opowieści, tuląc i całując. Jedną z nich było wspomnienie waszej przodkini Pandory. Zdaje się, że jesteś jej kolejnym wcieleniem - mruknęła Rhiannon. - Mikael opowiadał mi wiele pięknych baśni i historii. Wszystkie jednak były smutne. Twoja opowieść jest dokładnie taka sama… Ale przez to wydaje się bardziej prawdziwa. Przypominasz mi go nieco. Może to dlatego chciałam cię kochać od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłam. Oboje posiadacie ten sam smutek w oczach - Rhiannon mówiła, idąc dalej ścieżką.
- Miłość to piękne i zarazem zdradliwe uczucie… Mam na myśli, że czasem z jej powodu robi się obłędne rzeczy… Pozbawione logiki… Jednak gdy ma się tę druga osobę, to dodaje skrzydeł - powiedziała Alice z nostalgią.
- Po co żyć, jeśli nie dla miłości? - zapytała Rhiannon. - To jedyne, co się liczy i co naprawdę nadaje życiu sens. Umrzeć z jej powodu to najlepsza śmierć. Popełniać błędy, gdyż cię oślepiła… czyż pomyłki nie są tak częścią życia, jak i dobre decyzje? Bez miłości nie ma motywacji, aby podejmować jakiekolwiek. Apatia i pustka są gorsze od żalu i smutku.
- Przykro mi, że zawiodłam cię i rozgniewałam - Alice powiedziała, zerkając na Rhiannon.
- Nie uwolniłam cię ze strychu dlatego, by potem zadać cierpienie… Ja mam po prostu taki talent, że obrywają ci, którzy mnie otaczają… Ale cieszę się, że już masz się lepiej, byłaś bardzo osłabiona - powiedziała, chcąc wreszcie przesunąć mysli na coś bardziej pozytywnego. Nie mogła tak dalej cisnąć się w nędzy i rozpaczy. Choć chciała. Chciała znów zagrzebać się pod kołdrą, w ‘forcie Harper’ i nie wychodzić z niego… Najlepiej już nigdy, by nikogo więcej nie zranić.
- Nie mogę ci wybaczyć - odpowiedziała Rhiannon. - Popełniłaś na to zbyt duży błąd. Jeżeli jakimś cudem uda nam się dokonać to, z czym męczyli się moi przodkowie w czasach największej świetności mooinjer veggey… to wtedy zapomnę o twoim złamanym przyrzeczeniu i uwolnionym źle. Jednak do tego czasu nie mogę patrzeć na ciebie w żaden inny sposób, niż z żalem i rozgoryczeniem. Przykro mi, to silniejsze ode mnie. Choć nie jest to coś, za co powinnam przepraszać. To twoja wina, że każesz mi to odczuwać - rzekła Rhiannon.
- Wiem… Wiem. Przepraszam - powiedziała tylko krótko Alice. Do tego była przyzwyczajona. do przepraszania. Oraz do obarczania się winą. Była w swoim psychicznym, lodowatym pałacu - w domu.

Wnet stanęły przed budowlą, która znajdowała się w środku lasu. Zdawała się jedną wielką rośliną, choć miała prostokątny, dość standardowy kształt. Była kompletnie czarna i kończyła się grzybkowym dachem. Wydawał się być wykonany z innego materiału, nieco przypominał miękkość kapeluszy faktycznych grzybów. Całość porastały jasnozielone, intensywnie świecące i płożące się pnącza. Posiadały różnokolorowe liście. Alice musiała nieco zmrużyć oczy przed tym całym światłem. Nie dostrzegła żadnych okien. Jej uwagę zwróciło jedynie wejście - okrągła, wydrążona dziura. Z niej również biło światło. Rhiannon ruszyła w jego kierunku.
- Titania sprawi, że będziesz żałowała - obiecała wróżka. - Pewnie jest zapłakana tak bardzo ze złości, jak i ze smutku.
Harper nic na to nie odpowiedziała. Żałowała już teraz. Rozumiała, że to co zrobiła będzie kosztowało. Drogo. Szła jednak za Rhiannon. Czy popełniała kolejny błąd? A może w końcu robiła coś słusznie? Nie miała pojęcia. W tej chwili jej uczucia były wzburzonym oceanem bólu. Były powietrzem na Wzgórzu Cierpień. Gorzej już być nie mogło. Może ból fizyczny zdoła chociaż odwrócić jej uwagę.
Wnętrze okazało się jedną wielką izbą. Alice chyba nigdy nie widziała tak dużego pomieszczenia. Nieco przypomniało jej magazyn, który zajęli Konsumenci przy Helsinkach. Wizja Isma nakładającego do talerzy grochówki wydawała się niezwykle odległa i rzeczywista. Jakby to wszystko miało miejsce w innym życiu. No cóż… tak właściwie od tego czasu zdążyła zmartwychwstać, więc po części ten opis był prawidłowy.
Alice spostrzegła kilkanaście mooinjer veggey. Chyba po połowie kobiet i mężczyzn. Zawiesiła wzrok na tych ostatnich. Wcale nie odbiegali zbytnio od wizerunku ludzi. Koniec końców Phecda i Mizar stworzyli ich na swoje podobieństwo. Jedynie drobne skrzydła za plecami oraz nieco dziwne uszy w połączeniu z zielonkawą cerą zdradzały, że coś jest nie tak.
Wszyscy byli nadzy. Dwie osoby leżały na posłaniach i chyba spały. Kompletnie nie zwracały uwagi na trzy kolejne, które grały na lutni, flecie i skrzypcach. Kolejne trzy osoby przędły na kołowrotkach. Około pięciorga wróżek rozmawiało z sobą na środku pomieszczenia. Prowadzili dość ożywioną dyskusję. Dwójka mooinjer veggey siedziała na podłodze i jadła szyszki. To były chichoczące, bardzo młode dziewczęta. Może dzieci. Oprócz tego Alice spostrzegła trzy osobne trójki uprawiające z sobą seks. Na samym końcu znajdował się tron z powyciągniętego drewna. Tak właściwie mogła to być kolejna roślina, gdyż wyrastały z niej zielone, jasne listki. Siedziała na niej piękna, rudowłosa kobieta. Chyba drzemała. Coś znajdowało się za nią, ale Alice nie mogła dostrzec, co takiego. Jako jedyna miała na sobie lekką suknię.


Harper wiedziała, że za kilka chwil ktoś zauważy przybycie Rhiannon, a z nim i jej. Czy rzucą się na nią? Czy też kompletnie zignorują? Nie wiedziała i mimo wszystko spięła mięśnie. Widok tej sielanki nie poprawiał jej nastroju, skazała ich najpewniej na taki sam koniec jak pozostałe Gwiazdy. Patrzyła w ziemię, z lekko opuszczoną głową. Nie chciała złapać z nikim kontaktu wzrokowego, żeby ich nie prowokować. Zamierzała iść za Rhiannon i cierpliwie czekać na to, co zostanie postanowione w jej sprawie.
W sali z każdym jej kolejnym krokiem zapadało coraz większe milczenie. Wszyscy zamilkli i spoglądali prosto na nią i na Rhiannon. Jedynie dziewiątka wróżek dalej uprawiała seks, co tylko po części rozładowywało napięcie w pomieszczeniu. Bez wątpienia widok człowieka w tej izbie był dużo bardziej szokujący od publicznej orgii, która zdawała się wróżkom kompletnie naturalna. Jednak Alice nie łudziła się. Wszyscy zamilkli nie tylko dlatego, bo była człowiekiem. Na pewno już wszyscy wiedzieli, kto uwolnił Duncana. Jednak nikt nic nie odpowiedział. Pięcioro wróżek rozmawiających na środku rozstąpiło się, robiąc im miejsce.
- Matko - szepnęła Rhiannon, kiedy dotarły pod tron. Podeszła do pięknej wróżki i dotknęła jej ramienia. - Obudź się, kochana.
Alice teraz rozpoznała jej twarz. Dziwnie było zerkać na panią doktor z oddziału psychiatrycznego.
Harper popatrzyła na Titanię i tylko w tym momencie podniosła głowę, by móc to uczynić. Zerknęła kątem oka na parzące się wróżki i od razu odwróciła wzrok jakby się sparzyła. Publiczny seks… na oczach innych… źle jej się kojarzył. W więcej niż jednym znaczeniu. Akurat jeden z mężczyzn dochodził. Wydał z siebie cichy jęk i otworzył usta. Wyleciał z niego jasny, świecący motyl. Potem mooinjer veggey opadł na swoją partnerkę, która wciąż zadowolała ustami swoją koleżankę. Alice jednak wtedy odwróciła wzrok. Skrzyżowała mocniej dłonie na klatce piersiowej i skupiła wzrok na sukni kobiety na tronie. Obserwowała wzór, szwy, układający się materiał. Zajmowała tym myśli.
Titania rozwarła powieki.
- Śnił mi się taki zły sen, kochanie - szepnęła sennym głosem. Ścisnęła dłoń córki.
W oczach Rhiannon pojawiły się łzy.
- Obawiam się… - zaczęła. - Obawiam się, że to nie był sen… - zawiesiła głos i spuściła głowę. Następnie lekko zerknęła na Alice.
Harper dostrzegła, co wcześniej zwróciło jej uwagę i znajdowało się za tronem Titanii. Były tam trzy kule… to chyba były kokony. Jednak to, co w nich się znajdowało, obumarło. Ciemna zieleń w środku wydawała się zgniła i matowa. Alice przeniosła wzrok na to, co znajdowało się dalej. To również był kokon, ale trzy razy większy od pozostałych. Błyszczał jasną, wesołą i żywą zielenią. W środku znajdowała się śpiąca, naga dziewczyna. Miała czarne włosy i znajome rysy twarzy… tyle że zdawała się mieć około piętnastu lat. Moira dojrzewała do roli, jaką przewidziały dla niej wróżki.
Alice przyglądała się Moirze. Jeszcze zaledwie chwilę temu była małą dziewczynką, teraz stała się nastolatką… Tak jak w grze, w którą razem grały… Smutek ogarnął Harper. Zrozumiała, że te trzy kokony, w których nie tliło się światło, to były pozostałe, zaginione dzieci… Martwe. Było jej przykro. Czy to z jej winy? Czy może ich krew nie była dość dobra i nie przetrwały przemiany? Cokolwiek było odpowiedzią, były tylko dziećmi, nie zasłużyli na śmierć… Choć z drugiej strony, świat był zły i ciemny, może lepiej, że odeszły, nim poznały jego najgorsze strony.
- Widziałyśmy się już - Titania przeniosła wzrok na Alice.
Rhiannon stanęła u jej boku i czule głaskała ją po policzku. Jakby obawiała się, że jej matka zaraz wybuchnie płaczem, ale rozgromi wszystkich w złości. I tym dotykiem próbowała nieco złagodzić jej emocje.
- Miałam widzenie, że doprowadzisz do klęski. Zejdziesz w dół ciemnym tunelem i otworzysz wrota piekieł. Dlatego też pojmałam cię i umieściłam w tym zakątku świata ludzi, który do mnie należy. Nie sądzę, żebyś była przesiąknięta złem. Tyle wyczytałam z ciebie podczas kilku zdań naszej rozmowy. Jednak nie łudziłam się, że powinnaś pozostać w zamknięciu. Jednak twój instynkt był silniejszy. Musiałaś łaknąć wolności… a także tragedii…
Titania podniosła dłoń, nakazując córce, aby przestała i oddaliła się od niej.
Harper patrzyła na nią w ciszy. Nie miała nic do dodania. Było jej przykro z powodu tego co uczyniła i miała nadzieję, że i to Titania dostrzegała. Jednak była gotowa na jej gniew. Powoli spuściła wzrok na ziemię.
- Jeśli jest sposób, by coś uczynić. Chcę pomóc - powiedziała ściśniętym w gardle głosem.
- Czyż to honorowe? Tak łatwo zmieniać strony? - zapytała Titania. - Czy już kompletnie nie zależy ci na godności? Chyba odczuwałabym do ciebie szacunek, gdybyś zdradziła tylko raz. W momencie, gdy złamałaś swoje przyrzeczenie i odwróciłaś się od nas w stronę deamhana. Mogłabyś pozostać po jego stronie. Jednak zdradzić również jego? - Titania pokręciła głową. - Czy jest choć jedna osoba na tym świecie, której nie wbiłabyś noża między żebra w pierwszej dogodnej chwili? - pani wróżek podniosła brwi do góry i spojrzała na nią pytająco.
- Tak, są takie osoby… I dla nich wbiłabym tyle noży ile potrzeba. Depcząc swoją godność… - powiedziała Alice, spoglądając znów na Titanię. Zależało jej na jej najbliższych. Zależało jej na ich szczęściu. Na tym, żeby wszystko było z nimi w porządku. Nie chciała ranić innych, ale kiedy sytuacja tego wymagała, była w stanie to zrobić. Właśnie dlatego, że zależało jej na nich, nie na sobie.
- A ile noży potrzeba, żeby stracić szacunek również do samej siebie? - Titania zainteresowała się. - Czy już teraz się nienawidzisz? Czy może jesteś dumna z tego, jaką świetną chorągiewką jesteś? Obracasz się tak, jak wiatr zawieje bez sekundy zwłoki. Ile mooinjer veggey zamordowałaś na drodze do tego przybytku? Czy powinnam mrugać? Istnieje obawa, że akurat jak będę miała zamknięte oczy, rzucisz sie na mnie w ataku.
Titania nie miotała błyskawicami, jednak nie musiała. Jej ton oraz słowa cięły powietrze niczym bicze.
- Nie zabiłam i nie miałam zamiaru zabijać żadnej z wróżek. Nie rzucę się na ciebie. Nie jestem obłąkana. Nie mam powodu, by chcieć kogokolwiek tu zaatakować. Nie tego pragnęłam. Podjęłam złą decyzję i chcę to naprawić. Po to tu jestem - powiedziała Alice, odpowiadając jej. Wytrzymywała jej spojrzenie. Nie musiała odpowiadać w temacie nienawiści do samej siebie. Już dawno to robiła. Teraz to była tylko kolejna strzała, kolejny kołek, który przybijał ją do jej własnego koła.
- Jednak jak mogę ustalać z tobą jakiekolwiek plany, skoro wiem, że nie mogę tobie ufać? Powiedzmy, że znajdę lub już znalazłam sposób, żeby uwięzić znowu deamhana. Przedstawię ci go, ustalimy plan. Jestem przekonana, że w decydującym momencie zmienisz strony, bo taka jest twoja chwiejna, niestabilna natura. Dojdziesz do wniosku, że to jednak on jest twoim przyjacielem i będziesz śmiałą się na święte przyrzeczenia, które...
- Nie. Ponieważ demon nie myśli o nikim tylko i wyłącznie o sobie. Zagraża moim najbliższym osobom. Wprost powiedział, że zamierza je skonsumować, a ja nie mogę do tego dopuścić… Nie obchodzi mnie, czy stracę całkowicie swoją godność, honorowość… Człowieczeństwo. Pragnę tylko, by im nic się złego nie stało. Tylko tego. On im zagraża, ty i twój lud nie… Dlatego pragnę, by wrócił do swojego więzienia i najlepiej by w nim pozostał. Jeśli nie możesz zaufać mi, skontaktuj się z osobami po tamtej stronie, które też tego pragną - powiedziała szczerze co sądziła i czuła. Zacisnęła dłoń w pięść.
Titania zamyśliła się, patrząc na Alice.
- Matko, nie musimy ufać tej kobiecie, aby ją wykorzystać - włączyła się Rhiannon. - Możemy skorzystać z niej jako przynęty. Nie ma potrzeby jej uzbrajać. Zadałam jej ból, który poczuł deamhan. Jej krew znajduje się wokół Wróżkowego Mostu - powiedziała. - Myślę, że prędzej czy później pójdzie on śladem Alice, skoro mu na niej zależy.
- Ale przecież nie zależy - wtrąciła Titania. - Wyraźnie usłyszałam, że deamhan myśli o nikim, a tylko i wyłącznie o sobie. Jaki więc z niej pożytek? - spojrzała znowu na Alice. - Nawet zgasło w niej złote światło pożerania i mordu. Nie widzę w niej nic pożytecznego - powtórzyła.
- Z jakiegoś powodu czuje w stosunku do mnie jakieś przywiązanie. Nie wiem, czy to dlatego, że nasze ciała są identyczne, czy dlatego, że oboje mamy związek z Dubhe, czy może dlatego, że go uwolniłam… Zdawał się uznawać mnie za swoją córkę i o ile coś to dla niego znaczy, to tu przyjdzie… Poza tym, czuje mój ból, tak samo jak swój - wyjaśniła Harper.
- Czy również potrafi widzieć twoimi oczami i słyszeć twoimi uszami? - Titania chciała wiedzieć.
Tymczasem za Alice rozległo się kilka finalnych jęków. Chyba mooinjer veggey przestali kochać się. Ci, którzy musieli opłukać się, wyszli. Zapewne w poszukiwaniu strumienia. Jednak reszta - głównie mężczyźni - została, żeby przysłuchiwać się rozmowie Titanii z Alice.
Harper zaczęła się zastanawiać.
- Tego niestety nie wiem. Nie wspomniał mi o tym, a ja nie widzę jego oczami. Wiem, że może mówić językami tak jak ja, ale nie wiem czy może przeze mnie patrzeć, albo co ja dostałam od niego… Zdaje mi się jednak, że nie, bo pewnie zatrzymałby mnie już wcześniej - wyjaśniła.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline