Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2019, 20:59   #81
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
puścili wiedźmią chatę w ciszy, w której rozbrzmiewał niekiedy szczęk pancernych blach. Troa przyjęła w swym skromnym domostwie dwie grupy śmiałków zdolnych przetrwać w otaczającym ich koszmarze, a którzy teraz mieli wspólnymi siłami położyć kres tej katordze. Tak przynajmniej przepowiadały jej wróżby, lecz nie były to wszystkie widzenia jakie miała do tej pory, lecz dobrze wiedziała kiedy takimi należy się dzielić, a kiedy lepiej jest milczeć. Mowa jest dla żywych, milczenie jest dla umarłych... ale i to nie zawsze.

Wiedźma stanęła na progu jako ostatnia. Popatrzyła raz jeszcze do wnętrza, zastukała dwa razy kosturem o deskę progową, a tlące się ognisko momentalnie zgasło pozwalając ciemnościom owładnąć jej domenę. Oczekiwała tam jeszcze chwilę, a z poruszających się szybko ust wydobywały się bardzo ciche słowa skierowane do wnętrza. Modlitwa? Pożegnanie z domem? Wiedziała to jedynie Troa i bogowie… a nie wykluczone, że również ci o bardzo dobrym słuchu. Kiedy skończyła dołączyła do pozostałych, którzy w ciszy oczekiwali na jej dołączenie. Kobieta dostrzegła szczerzącą zęby Lunę, a wrogość ta skierowana była w Valfarę. Astine starała się temu zapobiec, lecz niezbyt skutecznie. Wiedźma weszła między nie i położyła zwierzęciu dłoń na głowie, a to w jednej chwili uspokoiło się. Popatrzyła na obie panie, a te zajęły swe miejsca w obrębie grupy. Od Astine otrzymała życzliwy uśmiech odwzajemniony skinieniem.
Ruszajmy zatem – rzekła Troa i bez innych zbędnych słów ruszyli ścieżką pomiędzy wierzbami, a z powietrza przyglądały im się czarne ślepia kruka.



aszir z lekkim ukłonem powitał Cealenę u swego boku posyłając jej jednocześnie krótki uśmiech. O wiele chłodniejsza atmosfera panowała natomiast w centralnej części kompanii, gdzie Mukale szedł obok Valfary. Dwójka ta zerkała na siebie stanowczym, ostrożnym wzrokiem. W przypadku woja z Mutampa można było się w tej rezerwie doszukiwać rozczarowania i braku przekonania do tutejszej kultury, w której to najwyraźniej łatwiej było znaleźć wojowniczki, aniżeli prawdziwych łowców. Z kolei w przypadku jego towarzyszki owe spojrzenie było raczej czymś naturalnym. Tak czy inaczej dłonie spoczywały na broni niezależnie od powodów takiego stanu rzeczy, a w skład tych wchodziło ewentualne zagrożenie ze strony dyniowatych, ponieważ niedługo po wyruszeniu Pelaios oraz Cely dostrzegli ciągnące się pomiędzy drzewami ślady po sunących dyniach. Na całe szczęście były to tylko one, a nie jakieś silniejsze osobniki, lecz tak czy inaczej sam fakt ich tak bliskiej obecności nie napawał optymistycznie. Wprawdzie siła grupy była znaczna, zwłaszcza, że mieli po swej stronie wiedźmę służącą Panu Umarłych, ale ile byliby ich w stanie zgładzić nim zabrakłoby im sił lub szczęścia? Setkę? Dwie? Być może niedługo przyjdzie im się o tym przekonać, bowiem widmo przejścia przez pełne dyń pole stawało się wyraźniejsze z każdym krokiem i rozpadającymi się pod butami liśćmi.

Nie przystawali na polanie, jak to uczynili poprzednim razem, bowiem ta przeorana została przez dynie. Najwyraźniej słowa Zaszira odnośnie tego, że podążały za zapachem były prawdziwe. Trudno było stwierdzić czy były to pozostałości po tych, które już napotkali, czy może było to inne – z braku lepszego słowa – stadko. Skończyło się na wymianie porozumiewawczych spojrzeń i kontynuowaniu wędrówki. O dziwo na wpół niesiony przez Hanah Delran stanowił nadspodziewanie mało problemów, lecz prawdziwe wyzwanie było jeszcze przed nimi.



atrzymali się dopiero na skraju lasu, gdzie rzednąca ściana drzew pozwalała popatrzeć na rozciągające się przed nimi dyniowe pole oraz majaczące pośród mgły budynki. Ustawili się gęsiego, by tak jak uprzednio można było iść najbezpieczniejszą ścieżką wyznaczoną przez Lunę i Astine. Byli świadomi czyhającego na nich zagrożenia, stąd też Mukalego postawiono w samym środku grupy, gdyż jego święta włócznia obłożona była strzegącymi błogosławieństwami. Po chwili ruszyli.

Jak poprzednio Astine wraz z wilczycą bez większych problemów pokonywała kolejne metry przemykając pomiędzy dyniami. Z rzadka jedynie jakakolwiek zaczynała się budzić, ale umykali od nich na tyle prędko, że tamte nie mogły zareagować. Napięcie rosło z każdym krokiem, gdyż zbliżali się do kulminacyjnego i decydującego momentu przeprawy. Na samym środku pola pomarańczowych czerepów było zdecydowanie najwięcej, a wijące się pod nogami pędy najzdradliwsze. Pierwszy przekonał się o tym Pelaios, bowiem w przeklętych roślinach zaczepiła mu się noga i o mały włos nie stracił równowagi. Tak czy inaczej ich spokojna podróż właśnie dobiegła końca. Leżąca obok dynia skoczyła ku niemu rozwierając swą szczękę, lecz diablę błyskawicznie cięło rapierem rozbijając przeklęte warzywo na kawałeczki. Tymczasem szczęk metalu towarzyszący ruchom Valfary oraz Tarczy doprowadził do kolejnych przebudzeń. Obok wojowniczki ocknęły się co najmniej cztery sztuki, których liczba jednak szybko zmalała za sprawą ostrzy wojowniczki. W jej stronę wyskoczyły dwie następne, ale zostały one powstrzymane przez stojących obok towarzyszy broni. Rycerz odbił jedną z nich przy pomocy tarczy, a następną nadział na swą włócznię Mukale, by zaraz zrzucić ją pod swe nogi i rozdeptać na pomarańczową miazgę. Valfara skrzywiła się z bólu, kiedy jeden z potworów próbował wgryźć się w jej opancerzoną łydkę. Nastąpił szybki, gwałtowny zamach, a mięsiste kawałki dyni wraz z małą czaszką pofrunęły w dal.

O wiele mniej szczęścia miał za to cyniczny łucznik, bowiem nie zdołał on ani razu wystrzelić ze swojego łuku, w którym jak na złość przerwała się cięciwa. Zaklął szpetnie, a potem syknął z bólu, kiedy szkaradztwo wgryzało mu się w rękę. Na chwilę też oślepł, bowiem dosłownie przed twarzą buchnęły mu płomienie. Rękaw od koszuli został nadpalony, a razem z nim w popiół obróciła się dynia.
Uważaj do cholery! – zrugał stojącą nieopodal Cely, a dziewczyna przyglądała się swym dłoniom. Pocisk, który posłała był gorętszy i większy niż poprzednie. Czyżby użyła za dużo mocy? Ale nieświadomie? Do tej pory nigdy coś takiego nie miało miejsca. Te i im podobne myśli na chwilę wypełniły jej głowę, aż ktoś nie szturchnął jej w ramię. Tym kimś był Zaszir wskazujący na śpieszącą ku zabudowie resztę grupy. Co było wielce zaskakujące żadne monstrum nie zainteresowało się ani Hanah, ani Delranem. Najwyraźniej szczęście sprzyjało pijakom bądź kapłanka zasłużyła na boskie wstawiennictwo.
Szybko! – rzucił nożownik, a ciśnięty przez niego toporek rozłupał jedną z poczwar. – osłaniam cię – dodał z tym samym uśmiechem co poprzednio i pomknęli wspólnie za resztą. Diablę początkowo zostało trochę w tyle, lecz szybkim ruchem ręki wyszarpnęło swą broń z dyniowatego truchła i dogoniło dziewczynę. Trzeba mu było oddać to, że na tych swoich kopytach poruszał się całkiem sprawnie.

Ostatecznie udało im się przebić do osady nie odnosząc przy tym poważniejszych ran. Zwiększona liczebność grupy zdecydowanie pomagała rozprawiać się z dyniami. Kiedy tylko wydostali się z pola skoczyli między budynki, by zyskać tymczasową kryjówkę. Oczywiście tutaj też mogły się kręcić te poczwary, lecz ich liczba najpewniej nie mogła się równać z tą na polu. Rytm szybkich oddechów zagłuszyło nagłe warczenie wilczycy. Wszystkie oczy skupiły się na niej i dostrzegli oni spływające spomiędzy zębów dyniowe soki. Zwierzę przyjęło agresywną postawę, a celem jej gniewwu zdawała się być Valfara. Kobieta pochyliła się lekko do przodu, a w chwili kiedy Luna ruszyła na nią sama wyszczerzyła zęby i warknęła groźnie. Coś w tym odgłosie sprawiło, że wilczyca natychmiast zatrzymała się w pół kroku. To w zupełności wystarczyło by Astine udało się zajść ją od tyłu i przygwoździć do ziemi. Zaraz też znalazła się przy niej Troa, która z pomocą niewielkiej dawki magii przywróciła zwierzęciu zmysły. Tropicielka odetchnęła z ulgą.
Musisz być czujniejsza, następnym razem nie będę się cackać – rzuciła Valfara, a Astine spuściła głowę. Następnie wojowniczka zwróciła się do Pelaiosa. – Nie traćmy czasu i ruszajmy.

Uczynili wedle jej słów, kiedy tylko elf dzięki swej magii zmył z ich ciał ślady dyniowatej posoki. Kluczenie pomiędzy zamglonymi budynkami, biorąc pod uwagę to co ich tutaj ostatnio spotkało, budziło szczególny rodzaj napięcia. Nasłuchiwali czujnie, lecz wokoło królowała jedynie cisza przerywana niekiedy zgrzytami blach, co niektórych przyprawiało o jeszcze większe zdenerwowanie. Tak czy inaczej byli coraz bliżej swojego celu, aż w pewnym momencie Neff nakazał zatrzymanie się. Niektórzy popatrzyli na Mukalego pytająco, lecz ten zaprzeczył. Włócznia nie ostrzegała o niebezpieczeństwem. Tymczasem elf gestem zasygnalizował ciszę i wskazał by wytężyli słuch. Przez chwilę absolutnie nic nie słyszeli, aż w końcu do ich uszu dobiegły niezbyt rytmiczne głuche odgłosy odbijające się echem od budynków i rozpływające we mgle. Najostrożniej jak tylko mogli ruszyli w stronę, z której dochodziły niepokojące dudnienia, a był to kierunek wiodący ku świątyni. Przylgnęli niemal do ścian oraz zlali się z okolicznymi cieniami. Każdy krok stawiany był ostrożnie i miękko by zminimalizować wszelki hałas. Niespodziewanie rozniósł się syk, a jego źródłem był wojownik z dalekiego Mutampa. Opierał się on o drewnianą ścianę budynku, a z uniesionej stopy sączyła się krew. Z rozciętej skóry oraz mięsa sterczały kawałki ostrego szkła z rozbitej w ciemnościach butelki. Mężczyzna w kilku ruchach pozbył się odłamków. Nieznacznie utykając postąpił jednak naprzód. To nie był czas na opatrywanie ran, bowiem dla wojownika takiego jak on takie nieznaczne rany były czymś nieistotnym. Był bowiem mężem silnym i zdrowym, a proszenie o pomoc w tym przypadku byłoby oznaką słabości.

Dudniące odgłosy nasilały się, a z czasem doszedł do nich jeszcze coraz wyraźniejszy skrzek dyń. Hałas przybierał na sile wraz z tym, jak zbliżali się do świątyni. Na suchej ziemi znaleźli świeże ślady dyń, zarówno małych sunących po glebie, jak i tych podobnych do ludzi. Wywnioskowali czas ich powstania po tym, że ich wcześniejsze ślady częściowo zatarły tropy ich adwersarzy, a tych zdawało się być wielu. Byli już niemal u celu, dosłownie parę domostw od niego, kiedy Pelaios nakazał im zatrzymać się. Wiedział, że może to być ryzykowne, ale ostatecznie wskazał na Cely oraz Neffa i wspólnie we trójkę wybrali się krótki zwiad. Ten był rzecz jasna ryzykowny, lecz diablę potrafiło łączyć fakty, a ślady wrogów prowadzące w stronę świątyni oraz głuche dudnienie wystarczyły, by móc stwierdzić, że coś tam musiało się dziać. Ku swemu nieszczęściu miał rację.

Ostrożnie wychylili się zza węgła, by dostrzec coś co można by nazwać oblężeniem. Oto bowiem kolos, ogromna dynia napotkana w pobliżu domostwa rodziców Astine, raz za razem uderzała swym cielskiem we wrota. Pozostawione na nich ślady jednoznacznie wskazywały, że dobijać się do środka musiała już od jakiegoś czasu. Oba skrzydła były już trochę rozwarte, a z dziury nagle wystrzelił niewielki snop świętego światła. Trafił on monstrum, ale jedynie je spowolniło. Na wybrukowanym przed świątynią placu zgromadziła się nie mała horda najpospolitszych dyń, nad którą kontrolę zdawała się sprawować trójka większych dynioczłeków. Kiedy im się przyjrzeli zdali sobie sprawę, że mieli już do czynienia z im podobnymi podczas obrony w domu tropicielki. Z relacji Neffa wynikało dość jasno, że tego typu osobniki zdawały się mieć pewną kontrolę i dowodzić pomniejszymi stworami. Poza wyżej wymienionymi po okolicy krążyło również kilku zakapturzonych człekowatych. Dość ciekawym było też to, że część placu oraz dolne części ścian kaplicy były pokryte pędami. Pomiędzy tymi bliżej murów Pelaios dostrzegł kawałki kolorowego szkła i dopiero wówczas podniósł głowę wyżej. Wszystkie witraże zostały rozbite. To musiało im wystarczyć, bowiem w ich kierunku zaczął się zbliżać jeden z dyniostworów. Czym prędzej wycofali się i powrócili do reszty, która wyraźnie denerwowała się ich nieobecnością. Relacja odnośnie sytuacji nie poprawiała humorów.
Przypuszczam, że nie chcecie tego tak zostawić i ruszyć bezpośrednio w stronę posiadłości?Valfara przesunęła wzrokiem po grupce awanturników zatrzymując się na Hanah.


 
Zormar jest offline