Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-06-2019, 18:01   #405
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dzięki za wszystko i do następnego

Wolfgang Baderhoff był najlepszym rekrutem, a później szeregowym żołnierzem swoich czasów w Kreutzhofen. Nie było tak z powodu niesamowitych predyspozycji mężczyzny. Tak naprawdę w garnizonie było wielu wyższych, lepiej zbudowanych i predysponowanych do wojaczki jednak żaden z nich nie starał się tak bardzo jak Wolfgang. Młody Baderhoff był obrazem przeciwieństw. Z jednej strony był wesołym, pełnym energii facetem kochającym dobrą zabawę, grę w kości i taniec. Z drugiej jednak strony Wolfgang był najbardziej zdyscyplinowanym, oddanym i zawziętym wojownikiem jaki był w garnizonie od czasów jego ojca. Ojca, który posłał na drogie, prestiżowe studia jego starszą siostrę podczas gdy syn mógł albo zostać żołnierzem albo iść w diabły. Oficer garnizonu zdawał się nie zauważać inteligencji syna, niesamowitej zdolności do rachowania i szacowania. Matka doskonale wiedziała, że z Wolfganga byłby dużo lepszy księgowy aniżeli żołnierz. Młodzik jednak od pierwszego dnia w garnizonie pokochał tamtejszy styl życia. Z satysfakcją spoglądał na minę ojca kiedy wyżsi od niego stopniem chwalili go. Czuł się dobrze kiedy ojczulek czuł na karku oddech żołnierza, który w przyszłości mógł stać się bardziej rozpoznawalny od niego. Wolfgang starał się z całych sił aby jego nazwisko było kojarzone z nim, a nie ojcem, od którego różnił się przede wszystkim wolnym duchem i niesamowitą odwagą. Jako specjalizację wybrał sobie halabardę, a nie rusznicę. Zrobił to, bo chciał brudzić sobie ręce i chciał otrzymywać rany. Marzył o tym aby na starość liczyć blizny w dziesiątkach, a gdyby miało być inaczej... nie chciał dożyć takiej starości.

Aby zrozumieć Wolfganga ktoś musiałby żyć jak on. Każdy jego dzień zaczynał się od porannej zaprawy, po której co lepsi rekruci Kreutzhofen opróżnialiby żołądki przy akompaniamencie jęków. Baderhoff nie kreował się na żadnego lidera wśród żołnierzy mimo iż kapitan czy sierżant czasami go za takiego mieli. W przyszłości marzyło mu się być wyżej w łańcuchu dowodzenia, ale jeszcze nie teraz. Swojej drogi nie traktował jako wyścig, a raczej jako piękny, ale też ciężki jak diabli spacer. Od pierwszego dnia jako żołnierz Baderhoff cieszył się procesem, który przechodziło jego ciało. Z każdą próbą jego odwagi i oddania czuł, ze stawał się coraz lepszym. Nie śpieszył się. Powoli, systematycznie parł naprzód. Jakim naprawdę był Wolfgang? To wiedzieli jedyni Ci, którzy przebili się przez maskę twardziela, którą nałożyli na niego sami mieszkańcy miasteczka. Baderhoff nigdy nie udawał kogoś kim nie był. Poza treningiem kochał wychodzić do karczmy, napić się dobrego trunku, pograć w kości i pobawić z dziewczynami. Trzeba było przyznać, że mimo pełnego oddania armii Baderhoff korzystał z życia, bo nie wiadomo czy za dzień czy dwa, na misji, nie dopełni swojego żywota...


Najbliższymi przyjaciółmi żołnierza byli syn celnika i kompan z oddziału. Pierwszy był jego towarzyszem przy wszelakich grach. W kości potrafili przegrać całe długie godziny rozmawiając, pijąc i śmiejąc się do rozpuku. Mimo iż żołd Wolfganga nie pozwalał mu na wiele to Baderhoff potrafił przegrać o niebo więcej niż planował. Nie był wykwintnym graczem z umysłem hazardowego stratega. Zawsze stawiał na dobrą zabawę. Wierzył, że jeszcze przyjdzie czas na gry o wysokie stawki i na wysokie wygrane. Drugim z jego przyjaciół był Albert Frotz. Albert przypominał Wolfgangowi jego ojca od pierwszego dnia ich znajomości. Był spokojnym, przystojnym mężczyzną kalkulującym zagrożenie. Baderhoff nie potrzebował nawet chwili aby jasno określić, że Frotz wolał będzie walczyć na dystans aniżeli w zwarciu. Było to nieco dziwne, ponieważ Albert posiadał niesamowite predyspozycje do walki wręcz. Był silny, miał potężny zasięg ramion i bardzo szybkie nogi. Jednak to jego cechy charakteru sprawiały, że Frotz bardziej nadawałby się na syna garnizonowego oficera aniżeli Wolfgang. Pewnie Albert byłby synem, z którego stary Baderhoff bylby dumny.

Śmierć Alberta bardzo poruszyła Wolfganga. Nie było tego po nim widać, bo żołnierz chciał pokazać reszcie, ze dalekim był od załamania, jednak... Baderhoff był tylko człowiekiem, który czasem chciałby załamać ręce i zapłakać nad losem bliskich. Frotz był mu jak brat i gdyby mógł oddać własne życie za jego bezpieczeństwo zrobiłby to bez chwili wahania. Tak robili przyjaciele. Wolfgang nigdy nie potrafił się miarkować. Dlatego był bardzo słabym w uciekaniu, odwrotach czy dawaniu z siebie mniej niż był w stanie. Zawsze jak się za coś zabierał dawał z siebie ile fabryka dała. Wiedział jednak, że było to obusieczne ostrze i kiedyś zapewne przyjdzie taki dzień, że jego brak ucieczki doprowadzi go do zguby...


Matka Wolfganga była szanowaną w całej okolicy zielarką. Nie było w Kreutzhofen osoby, której chociaż raz by nie pomogła. Pewnie niejeden by się zaśmiał słysząc, że syn był bliższy charakterem do matki aniżeli córka, która pojechała do wielkiego miasta na studia, po których została aptekarzem. Przyjaciele jednak widzieli w Wolfgangu coś co łączyło go z matką. Było to współczucie przez które Baderhoff potrafił pomagać obcym ludziom nie oczekując nic w zamian. Baderhoff nie wiedział czy jego siostra działała podobnie, bo nie było jej wiele długich lat, a przez taki szmat czasu ludzie potrafili się zmienić nie do poznania. Jaka by nie była Sara Baderhoff zawsze zostanie siostrą Wolfganga, za którą żołnierz wskoczyłby w ogień.

Wolfgang od chwili poznania Borysa Bogdanova, z którym zaręczyła się siostrzyczka zaczynał podejrzewać, że był on najlepszym co spotkało ją na studiach. Matka Wolfganga była na tyle dobrą i nie mającą uprzedzeń osobą, że zobaczy z Borysie tego samego dobrego człowieka, którego poznał jej syn. Ojciec jednak... tu Borys będzie miał ciężki orzech do zgryzienia. Tak naprawdę dla ojca Sary wystarczającym kandydatem na jej męża byłby jakiś młody, przystojny szlachcic albo wysoki rangą oficer wyjskowy, który wspiął się po szczeblach kariery w rekordowym tempie i nietuzinkowym stylu. No i musiałby być jak on. Spokojny, zrównoważony, jak to mawiał Wolfgang "z kijem w rzyci".

Baderhoff nie chciał nawet myśleć o tym co poczują jego siostra, matka czy ojciec w chwili kiedy dowiedzą się o jego śmierci. Będzie to dla nich cios, na który nie da się przygotować. Na śmierć nigdy nie da się przygotować. Wolfgang jednak patrzył na to w zupełnie inny sposób. Był żołnierzem na służbie, który miał do wykonania zadanie. Żołnierzem, którego najbliższy przyjaciel oddał życie aby tylko to zadanie zostało wykonane. Wolfgang nie chciał wracać do Kreutzhofen po zakończonym niepowodzeniem zadaniu, w imię którego Albert oddał życie. Baderhoff nie chciał spojrzeć w oczy bliskim Frotza po tym jak nie podołałby misji, którą ich syn przypłacił życiem. Żołnierz chciał doprowadzić sprawę do końca mimo przeciwieństw i niepowodzeń. Tylko osoby świadome tego co działo się w jego głowie były w stanie pojąć dlaczego walczył z dwoma ciężkimi przeciwnikami aż do końca. Najlepsze było to, że Wolfgang nawet ich nie nienawidził. To nie oni zabili jego przyjaciela, ani nie oni uczynili go takim jakim był. Upartym, odważnym, zahartowanym aż do końca. Stali po prostu tej nocy po przeciwnej stronie i jak Bogowie dadzą to zostaną za swoje czyny rozliczeni...


Walka Baderhoffa nie przypominała szamotaniny bez ładu i składu. Było to zwarcie, w którym był on spokojny i precyzyjny. Wiedział, że został otruty, był otumaniony i brakowało mu sił. Nie ułatwiało sprawy też to, że walczył z aż dwoma przeciwnikami. Nie znał ich dlatego traktował jak przeciwników najwyższego sortu. Starał się być ostrożnym. Błyskawicznie dobył miecza i tarczy. Nie narzekał chociaż jego faworytem i ulubieńcem były włócznia i halabarda. Zwykle żołnierz był naprawdę szybkim i mobilnym jednak tym razem trucizna zebrała żniwo na tyle wysokie, że Wolfgang mógłby nie podołać jednemu przeciętnemu wojakowi, a co dopiero dwóm. Jeden z nich był dowódcą szajki. Najlepiej wyposażonym i wytrenowanym w boju. Drugi posiadał włócznię Wolfganga, która dawała mu przewagę zasięgu i szybkości. Wolfgang jednak był dalekim od złożenia broni. Nic by to nie dało, a oni zabijali ludzi bez mrugnięcia okiem. Baderhoff nie wycofywał się, ale nawet gdyby o tym myślał szanse powodzenia były nikłe. Zatem mógł albo spróbować swych sił w boju albo próbować ucieczki i zostać zadźganym w plecy jak tchórz i bezmyślne zwierze. Wybór dla niego był oczywisty.

Los zdawał się nie dawać Wolfganowi szans. Jego siły były nadwyrężone, a ruchy nie tak płynne jak zwykle. Mimo to żołnierz powoli zdobywał przewagę. Precyzyjnym, ale z widocznym dla siebie spowolnieniem Wolfgang ciął dowódcę bandytów. Następne cięcia sięgły zarówno jego, jak i drugiego z walczących z nim rabusiów. Wolfgang czuł się jednak coraz słabiej. Wiedział, że najbliższe sekundy będą decydujące. Spokój nie opuszczał go i kolejne ataki raniły dowódcę bandytów, który najwyraźniej był już poważnie ranny. Wolfgang widział pierwszy atak, który go trafił. Był przygotowanym na parowanie, ale na tyle osłabiony, że nie zdążył przemieścić tarczy w odpowiednim kierunku. Ból był potworny, ale mimo to żołnierz nie poddawał się. Otrzymywał już rany, które zbliżały go do śmierci. Kolejny atak przeciwników był jeszcze szybszym i precyzyjniejszym. Żołnierz wiedział jak unikać ciosów. Trenował to setki, a może i tysiące godzin jednak... tego dnia, w tych okolicznościach, tych dwóch wojowników było od niego zwyczajnie lepszych. Wolfgang nigdy nie szukał sobie wymówek tylko walczył i stawał się coraz lepszym. Czy był w stanie trenować ciężej i mimo trucizny wygrać tamtego dnia? Pewnie nie. Zdążył jednak w swoim życiu poznać wspaniałych ludzi, przyjaciół, zdążył wybawić się na całego i odnaleźć coś w czym czułby się jak ryba w wodzie. Niewielu mogło nawet w podeszłym wieku powiedzieć to samo. Odchodził zatem spełniony, ale do ostatniej chwili walczył o życie. Taki był. Zawzięty i oddany sprawie do końca.
 
Lechu jest offline