Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2019, 10:19   #74
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 18 - 1940.III.15; pt; zmierzch; Eemshaven

Czas: 1940.III.15; pt; zmierzch; godz. 19:20
Miejsce: pd - pn-wsch Holandia; Eemshaven; port, nabrzeże portowe
Warunki: pochmurno, chłodno, szarówka zmierzchu, wilgotne, morskie powietrze


Noémie Faucher (E.Smets), Kenneth Hawthorne (T.Allemann), George Woods (W.Pawłow)


Citroen na francuskich numerach rejestracyjnych zatrzymał się wreszcie u celu podróży. Dojechali. Eemshaven. Holenderki północno - wschodni kraniec świata. Niemieckiego brzegu z portu nie było widać, zwłaszcza, że ten dżdżysty, ponury dzień się już kończył i nad światem zapadała już kurtyna szarości. Chociaż w kraju neutralnym nie było to tak odczuwalne jak we Francji czy na Wyspach gdzie z powodu zaciemnienia wraz ze zmrokiem kraj we władanie obejmowały nocne ciemności i pełzające w nich strachy. Tutaj, w jasno oświetlonym, holenderskim porcie było zupełnie jakby wojny nie było.

Trójka agentów, dwóch mężczyzn i jedna kobieta mogło wreszcie wysiąść z auta i rozprostować nogi. Ostatnia doba dała im się we znaki. Wydawało się, że wieki temu wezwano ich do londyńskiego biura chociaż kalendarze i zegarki wskazywały, że działo się to właśnie jakieś dwie doby temu. Od tamtej pory non stop byli w akcji, na własnych nogach albo na własnych siedzeniach. Ostatnia doba oznaczała prawie ciągłą podróż. Od paryskiego “Topaza” skąd wyruszyli krótko po północy ku luksemburskiej granicy. Prawie o świtaniu zwrot na północ, ku Dunkierce gdzie dojechali trochę przed samym południem. Tam też nie zabawili zbyt długo i w połowie dnia wjeżdżali do Zeebrugge gdzie pożegnali się z najmłodszą koleżanką a po odebraniu nowych kompletów dokumentów znów znaleźli się w drodze. Końcówkę dnia spędzili tłukąc się samochodem przez Niderlandy aż do końca. Do końca wytrzymałości, drogi i kraju. Prawie dosłownie zatrzymali się na samym krańcu świata gdzie dzień i droga kończyły się w morzu.

Tak, można było już odczuć znużenie a nawet zmęczenie. W końcu byli już na nogach prawie równo dobę. Odkąd pozwolili sobie na krótki odpoczynek jeszcze w całkiem innej europejskiej stolicy. A teraz przecierając oczy ze zmęczenia stali tutaj, nad holenderskimi pirsami wrzynającymi się w Morze Północne czy może raczej wody Zatoki Ems. Po George który obecnie odgrywał rolę Rosjanina, najbardziej widać było to zmęczenie. Kenneth trzymał się trochę lepiej chociaż też nie dało się ukryć przecierania oczu ze zmęczenia. Najlepiej te trudy znosiła Noeme chociaż też już czuła, że zbliża się do progu silnego zmęczenia. Zwłaszcza gdyby znów okazało się, że trzeba będzie gdzieś jechać. A w roli kierowcy była w końcu niezastąpiona w ich małym zespole.

No ale co dalej? Przez ostatnie kilka godzin odkąd wyjechali z Zeebrugge sytuacja zmieniła się diametralnie. Co nie oznaczało, że się wyjaśniło. Wydawała się tak niejasna jak obecny, wieczorny pochmurny horyzont. Wszystko zaczęło się ledwo wsiedli do auta i George siedzący na tylnej kanapie Citroena wybrał odpowiednią częstotliwość w przysłanym z centrali radiu. I z miejsca znaleźli się w centrum bitwy powietrzno morskiej!

Nie było jasne co się dzieje w eterze ale głośnik radia przekazywał na tyle dużo by zorientować się, że toczy się regularna bitwa. Alianccy lotnicy zwarli się w przestworzach z niemieckimi. Słychać było okrzyki po angielsku i francusku, słychać było tak wiele. Gorączkę ostrzeżeń przed “Hunami”, desperackie wezwania o pomoc, dopytywanie się gdzie ktoś jest, przekleństwa, komunikaty, rozkazy… chaos. Dało się słyszeć chaos. Żadna nacja nie była wolna od okazywania objawów stresu w tak stresowej sytuacji.

Z tego chaosu jaki zapanował w kabinie Citroena gdy wyjeżdżali z Zeebrugge dało się odczytać pewne tendencje. Widocznie alianckie formacje, zgodnie z tym co mówili kapitanowie z centrali, wyleciały wcześniej na swoje zadanie i właśnie gdy jasny Citroen opuszczał belgijski port dolatywały w rejon jaki miały przeszukać aby pośród mrowia jednostek odnaleźć tą jedną, konkretną. Plany aliantów pokrzyżowali Niemcy którzy nie zamierzali pozwolić przeciwnikowi bezczelnie grasować pod swoim nosem. Na alianckie eskadry opadły te drugie, z czarnymi krzyżami na skrzydłach.

Wydawało się, że pierwsi nad cel dolecieli Francuzi. Bo gdy tylko George uruchomił radio eter był zdominowany przez nich. Na słuch to źle się tam działo. Francuski dywizjon wracał już z zadania i rozpaczliwie próbował zgubić pościg niemieckich maszyn. Kolejne francuskie głosy meldowały o uszkodzeniach, próbach wodowania, opuszczenia maszyny albo o strąconych towarzyszach. Nawet gdy z tego wszystkiego przebiła się jakaś mściwa satysfakcja gdy któryś z “Hunów” oberwał to nadal nikło to w rozpaczliwej walce o przetrwanie i próbom wymknięcia się zwinniejszym i lepiej uzbrojonym prześladowcom.

Niedługo potem nadleciała brytyjska eskadra. A właściwie dwie bo posługiwały się dwoma różnymi kodami. Pierwsza natrafiła na dezorganizację jaka nastąpiła po tym gdy większość niemieckich maszyn nadal ścigało francuską eskadrę. Wydawało się, że ci Huni którzy pozostali na polu walki nie bardzo mogli sobie poradzić z Brytyjczykami. Jednak ci z kolei nie mogli odnaleźć celu. Mikra łupinka wydawała się nie do odnalezienia w stalowoszarych wodach Morza Północnego. Opór Niemców tężał i do walki włączały się kolejne maszyny. Ostatecznie z tego powodu jak i kończącego się paliwa brytyjska eskadra zawróciła z powrotem ku Wyspom.

Druga grupa Brytyjczyków nadleciała właściwie w tym samym czasie ale widocznie przydzielono im nieco inny sektor. Ci wpadli prosto na główne siły Niemców a może w tym rejonie obrona niemiecka była sprawniej zorganizowana. Brytyjskim maszynom po zaciętej walce udało się przedrzeć przez siły obrońców. I wtedy ktoś krzyknął podnieconym głosem. - Widzę go! Mamy go! Wszyscy za mną! Atakujemy! - znów nie było wiadomo co tam się właściwie działo. Ale chyba brytyjskie maszyny zaczęły ten atak. Zaczęły napływać raporty o trafieniach. Ktoś meldował, że łajba dymi, że widać ogień, że nabiera wody. A tonie? Zatonęła? Nie wiadomo. Lotnicy musieli podwijać ogony odgonieni przez ochronny parasol Luftwaffe. Trafienie tak, meldowali o trafieniu i nabieraniu wody przez kuter ale nie było wiadomo czy poszła na dno. W eterze znów zapanował chaos gdy dwie strony zwarły się w przestworzach nad stalowymi wodami Morza Północnego. Kolejne trafienia, kolejne utraty maszyn, zaginione w walce samoloty które oddzieliły się od głównej grupy i próbowały wrócić na własną rękę.

A wszystko to stało się jeszcze zanim na dobre wyjechali z Zeebrugge. Samochód w porównaniu do samolotu wydawał się wolny i ślamazarny. Mijali dopiero Antwerpię gdy w eterze dał się słyszeć zmęczony, francuski głos który meldował o lądowaniu. Dwie czy trzy inne francuskie załogi meldowały o lądowaniu awaryjnym. Z pół godziny później gdy jechali obwodnicą Bredy słyszeli podobne meldunki Brytyjczyków. Chociaż ich widocznie wróciło do domu więcej. Zaś trójka agentów potrzebowała jeszcze ze dwie godziny aby dojechać do celu.

A teraz, gdy byli u celu, sytuacja była niejasna. Nie było wiadomo czy kuter poszedł na dno czy nie. Co stało się z kanistrami. Czy Niemcy zdołali się jakoś z tego nalotu wykaraskać czy nie. Mniej więcej zdawali sobie sprawę gdzie lotnicy dopadli kuter te trzy czy cztery godziny temu. I nawet nie od Eemhaven nie było to tak daleko. W linii prostej z kilkadziesiąt kilometrów. Tylko już na wodach tuż pod nosem Niemców. Został ostatni składnik z przewidzianego przez centralę ataku: patrolowce Royal Navy. Do nich też mieli namiar radiowy. Małe łódeczki zdołały przez ten cały dzień przepłynąć przez wschodnią część Kanału i wybrzeża Niderlandów. Teraz powinny być już dość niedaleko. I niedaleko Eemshaven i miejsca gdzie ostatnio znajdował się kuter. Oczywiście brytyjskie patrolowce nie mogły wpłynąć do neutralnego portu ale można było spróbować zorganizować transport by dostać się na ich pokład.

Albo nie. Co prawda zbliżała się noc co zwiększało szanse na skryte działania. Trudniej więc byłoby Niemcom namierzyć brytyjskie jednostki ale też i trudniej byłoby namierzyć niemiecką, zwłaszcza jeśli poszła na dno. Co przyniesie noc? Noc dawała jakieś szanse na skryte działania pod nosem Niemców. W dzień jednak mieli oni zdecydowaną przewagę. Patrolowce zresztą nie miały aż tyle paliwa aby operować drugą dobę poza portem. Nim nastanie świt zapewne z takim czy innym rezultatem poszukiwań będą w drodze do portów macierzystych. Zdać się na los i poczekać do rana? Spróbować jednak przedostać się do Niemiec? A może dostać się na patrolowce Royal Navy?
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline