Biblioteka klasztorna nie zachwycała swoją objętością ani zawartością. Mnisi w Maisontaal raczej nie skupiali się na kopiowaniu ksiąg czy na zgłębianiu wiedzy. Caspar spędziwszy dłuższy czas w bibliotece nie uzyskał żadnych dodatkowych wiadomości, poza to co przekazał im przełożony klasztoru i co usłyszeli od brata Anzelma. Ten ostatni, jak się okazało pochodził z tych stron i zobowiązał się do sporządzenia dla awanturników szkicu doliny rzeki Vaseau. Ową mapę miał im przekazać rankiem, przy śniadaniu.
*
Bladym świtem zostali obudzeni przez brata Anzelma, który zaprosił ich na wspólny posiłek w refektarzu. Śniadanie składało się z chleba, twarogu i jaj. Po posiłku jeszcze przez chwilę rozmawiali z opatem, który życzył im powodzenia, potem dostali prowiant i mapę, a na koniec zaprowadzono ich w okolice bramy, gdzie czekał muł. Mogli ruszać na szlak.
*
Zimne górskie powietrze szybko wygnało resztki ospałości. Pogoda sprzyjała. Słońce świeciło spomiędzy białych, puchatych obłoczków i nic nie zapowiadało zmiany aury. Szli dziarsko w górę doliny korzystając z wydeptanej, usianej otoczakami dróżki. Im bardziej oddalali się od klasztoru, tym mniej widać było śladów działalności mnichów i mieszkańców doliny. W końcu weszli w pradawny las i owionęła ich majestatyczna cisza. Wedle mapy Anzelma, po przejściu przez las powinni trafić na wodospad...
I tak się stało. Las ustąpił miejsca iglastym zaroślom, które kończyły się u stóp skalnej, ostro wznoszącej się skalnej ściany. Wysoko z góry, połyskując na kamieniach i mieniąc się kolorami tęczy spadała z hukiem woda. U podnóża ściany, w skalnej misce utworzyło się jeziorko, z którego Vaseau wypływała dalej w dół. Obok wodospadu, wykorzystując naturalne półki skalne, zakosami w górę wiła się niczym wąż ścieżka. Patrząc z dołu wydawała się niemożliwa do sforsowania nawet dla obeznanego w terenie górala. Nie mówiąc o nieprzywykłych do terenu awanturnikach i ich objuczonym bagażem mule...
Ale poza kilkoma obsuniętymi spod stóp kamieniami na ścieżce nic się nie stało i po mozolnej, trwającej dobrze ponad godzinę wspinaczce, awanturnicy stanęli u szczytu wodospadu. Tutaj dolina była dziksza, skały bardziej poszarpane, a turnie bardziej strome. Vaseau klekocząc na kamieniach, pieniąc się i falując pokonywała bystrza, aby tuż obok bohaterów runąć w kilkudziesięciometrową przepaść. Ścieżka wiodła dalej, nieco odsuwając się od strumienia i trawersując zbocze.
*
Jako że pora była już dość późna, należało rozejrzeć się za noclegiem. Do wsi pozostawał jeszcze szmat drogi, a chodzenie po górskich ścieżkach w ciemnościach było bardzo ryzykowne. I kiedy już udało się znaleźć miejsce na popas w pobliżu stosu ściętych, ogromnych pni, z wieczornej szarugi dobiegł odgłos kroków i stukot podkutych kopyt. Ktoś się zbliżał.
-
My przyjaciele! – rozległ się okrzyk od strony nadchodzących. Ktoś, kto to mówił miał dziwaczny, aż śmieszny akcent: połączenie bretońskiego zaśpiewu z twardym, gardłowym sposobem mówienia charakterystycznym dla krasnoludów. –
Możemy podejść?