Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2019, 23:16   #99
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Miny naczelnych czarowników tej operacji wskazywały że czeka ich ciężkie zadanie, a decyzja Kapitan Zawady była kategoryczna. Zresztą, ani jeden ani drugi nie miał zamiaru pozostawiać tego przedsionka piekła samopas. Wysłuchali uwag pozostałych, pokiwali głowami i zaczęli coś między sobą radzić. Chwilę się nawet sprzeczali, bo chyba padła jakaś bardziej radykalna propozycja, jednak dość szybko doszli do konsensusu. Ich twarze które jeszcze niedawno wykrzywiał wysiłek związany ze splataniem magicznej energii w tarcze, pociski, klątwy i zaklęcia stały się poważne, wprost kamienne. Spojrzeli na Kapitan. Odezwał się Kuklicki.

- Niech nikt nam nie przeszkadza. - rzucił krótko.

Rannych i jeńców wyprowadzono. Cokolwiek tam wybudowano pomimo utraty swoich nadzorców dalej zasysało krew. Każda rana groziła wykrwawieniem. Magowie poszli pośród jeńców obitych przez Kocura, wzięli jednego w poszarpanym habicie i zaczęli go ciągnąć korytarzem w kierunku hali w której znajdowały się menhiry i ołtarz. Niosły się za nimi niewyraźne protesty targanego człowieka.

***

Ocalałym z potyczki udało się dość szybko odnaleźć pozostałe kieszenie oporu. Byli to ludzie zabarykadowani w pomieszczeniach do których kultyści nie mogli się dostać. Wielu z nich było roztrzęsionych, część spanikowała i otworzyła ogień, przez co konieczne było ich wyeliminowanie. Instynktem samozachowawczym wykazało się kilku rosjan i polaków. Wzięci szybko na spytki zaprzeczali jakoby wiedzieli coś więcej poza tym że szefowali tu magowie. “My tylko tu pilnowaliśmy… a oni przyszli.. przyszli i zaczęli mordować”. Wywiad będzie miał pewnie z tymi ludźmi trochę roboty.

Cokolwiek Kuklicki i Kocięba robili Przebudzeni mogli wyczuć, że wszechobecny odór “zła” powoli… ustępuje. Po korytarzu jednak zaczął nieść się smród spalenizny. Wkrótce czarodzieje pojawili się pośród powstańców, ale obaj wyglądali na wycieńczonych.

- Wygasiliśmy to. - rzekł Kuklicki i dodał - Sporzytkowaliśmy trochę mocy tego plugastwa. Za niecałe dwie godziny strop zostanie przerobiony na piach i wszystko zasypie ziemia. Co do sali i rytuału - ogień wypala to co nie byliśmy w stanie unieszkodliwić. Resztę plugastwa trzeba wysadzić.

***


Drżenie ziemi i dudnienie dało znać powstańcom że eksplozje i gleba pochłonęły kompleks. Zużyto na to wszystkie materiały wybuchowe i magiczne jakie mieli pod ręką, ale to było jedyne wyjście by nie rozprzestrzenić tego cokolwiek tam było na większy obszar. Powstańcy i Leśni oddalili się dość by być bezpiecznymi.

- Dlaczego w ogóle nazywali się Czerwonymi Druidami? - zapytał Wysocki.

- Może od magii krwii? A może… od promieniowania… jak Czerwony Las pod Czarnobylem. - odpowiedział Kuklicki.

- A co to w ogóle było? - dopytał się Olek

- Coś co uzyskasz jak wymieszasz ruski reaktor z ubiegłego wieku, druidzki krąg z celtyckich czasów, azte… aztac… no ten… latynoski ołtarz do magii krwi i cholera wie co jeszcze.
- mruknął Kocięba pocierając czoło - Tak czy tak to było coś co nie powinno istnieć. To przeczy prawom magii, fizyki i wszystkiego. A wiecie co jest najciekawsze?

- Co?

- To że ci wszyscy habiciarze to tylko asystenci tamtych chorych na łeb ludzi. Nieźle musieli im wyprać mózgi, bo nie zrobiła tego żadna istota czy jakiś duch.

- Ekhm… - mruknął Kuklicki - Boję się o to co z tym czymś co lewitowało nad ołtarzem. Człowiek w czerwonej szacie zabrał to, więc pewnie to miało jakieś kluczowe znaczenie w tym rytuale.

- Trzeba przesłuchać jeńców. Może któryś coś będzie wiedział.

***

Ogarnięcie tego co się działo potrwało resztę dnia. Kompleks został zlikwidowany, a to co się w nim mieściło zneutralizowane i zasypane. Czuć było wyraźną ulgę w leśnym ostępie. Na powierzchni las powoli się rozświetlał jakby jakaś zasłona blokująca światło podniosła się. Leśni zajęli się leczeniem rannych, kiedy Powstańcy skontaktowali się z Dowództwem z meldunkiem co się teraz działo.
A działo się niemało.

Do końca dnia w Międzyrzeczu pojawił się z niewielkimi posiłkami pewien major z rozkazami od dowództwa. Stanisław Lubomirski, bo tak nazywał się ten oficer, zebrał siły zgromadzone w Międzyrzeczu i uderzył na Skwierzynę natychmiast wykorzystując uspokojenie lasu by lekkimi oddziałami oflankować siły przeciwnika. Pomimo pewnych strat odniósł jednak tym natychmiastowym szturmem zasadniczy sukces i zajął pozycję do ataku na Gorzów. Dokonał tego biorąc ze sobą sporo sił, które były pod dowództwem Kapitana Tworka oraz zgarnął Zawadzkiego wraz z żołnierzami Zawady bezczelnie wymachując im przed nosami rozkazami z Wrocławia. Nim “dzień dobiegł końca” w sieci rozdmuchano to jako decydujący sukces w “kampanii lubuskiej”... co i tak nie było się w stanie przebić przez burzę wywołanym atakiem na Pomoryę i odpowiedzią z Zachodu.

Zawadzie i jej podkomendnym pozostało zająć się przyszykowaniem ataku Leśnych na Gorzów Wielkopolski.

Tymczasem w samym Gorzowie…

***

W ambulatorium na leżankach spoczywało dwóch żołnierzy oddających krew. Co prawda teraz istniało masę substancji które dużo wydajniej działały w przypadku utraty krwi, ale stara dobra transfuzja nadal była w użyciu. No i dzień wolny na jednostce był za dawstwo. Żołnierze Pułkownika Pawulickiego skrzętnie korzystali z tej okazji. Głównie dlatego, że pozwalało to chwilę odetchnąć od szaleństwa które przepełniało Gorzów.

Cholerna magiczna katedra. Anarchiści, gruzowiska, kultyści. Niektórzy jakoś się psychicznie trzymali, inni popadali w otępienie. Sam dowódca był nieźle szurnięty bo prawie codziennie osobiście dowodził ostrzałem kierowanym wobec zbuntowanych dzielnic. Zrównanie jednego bloku mieszkalnego z ziemią miało trzymać krnąbrną populację miasta w ryzach. Wydawał się natomiast w ogóle nie przejmować doniesieniami z południa województwa.
“Jest robota do zrobienia, panowie, i nie ma czasu przejmować się jakimiś pierdołami” zwykł mawiać.

Dlatego żołnierze cieszyli się i korzystali z każdej okazji na odwiedziny w ambulatorium. Szczególnie, że obsługiwały ją młode, całkiem ładne sanitariuszki, a nie jakieś stare, paskudne babsztyle.

Waldek i Mirek spokojnie śledzili ruchy jednej z sanitariuszek która krzątała się po ambulatorium, a przez przewody z ich rąk do pojemników sączył się życiodajny czerwony płyn. Pojemniki poruszały się rytmicznie, a by krew nie zaschła. Obaj młodzi wojacy byli tak pochłonięci wdziękami dziewczyny, że nie zauważyli dziwnego bulgotania płynu w pojemnikach.

Chwilę później przy głośnym trzasku, krwawej eksplozji i wyładowaniu magicznej energii, które zdemolowało wnętrze, wprost z płynu wyskoczył jakiś człowiek w podartych szatach. Cały był we krwi, podobnie jak teraz pomieszczenie i znajdujący się w nim ludzie. Nikt nie zauważył, że we krwi jest też odbezpieczony granat, który moment później eksplodował.

***

Pawulicki spojrzał spokojnie na wydzierającego się na niego po rosyjsku człowieka. Osobnik ten - wysoki szarżą agent służb sowieckich czy kto to tam był przedstawiał naprawdę mizerny i obrzydliwy obrazek. Czerwona szata w którą był odziany, była w strzępach odsłaniając nagie ciało pełne oznak choroby popromiennej, ale i świeżej jasnoróżowej tkanki, jakby na dopiero do zarośniętej ranie. Oczywiście to wszystko podlane krwawym sosem. Z twarzy mag też nie wzbudzał wielkiego zaufania, jednak tylko wysokie opanowanie i obrzydzenie jakie Pawulicki czuł wobec przedstawiciela zaborcy pozwalały mu nie przejmować tym, że formalnie krwawy czarownik miał moc i władzę pozwalającą na grożenie.
Grożenie w jego własnym gabinecie że jeżeli natychmiast nie dostanie bezpiecznego transportu na wschód to każe zbombardować to miejsce.
Kiedy Rosjanin wreszcie raczył zrobić przerwę by pułkownik mógł odpowiedzieć, ten nachylił się. Zdążono mu donieść o sytuacji w ambulatorium, wybuchu i “wyssaniu” rannych z życia w celu uleczenia ran. Pawulicki jakiejkolwiek by nie miał opinii to szanował swoich ludzi. Poza tym… poza tym było coś jeszcze.
Wiedział więcej niż Krwawy Mag, Czerwonawy Druid czy jak mu tam, odnośnie całej tej sytuacji.
Ponadto intuicja podpowiadała mu przyczynę pojawienia się Rosjanina w jego jednostce.

- W porządku. Rozumiem sytuację. - rzekł nienagannym rosyjskim pułkownik - Wszystko zostanie załatwione w tej chwili.

Pawulicki nacisnął pedał pod swoim biurkiem. Mechanizm spustowy zadziałał i mieszczące się we froncie biurka ładunki śrutowe wypaliły z głośnym hukiem, szatkując i rozrywając krwawego czarownika. Ten poleciał nogami, a raczej ochłapami mięsa do tyłu, a na jego twarzy ledwie zdołało pojawić się zaskoczenie. Pawulicki nie czekał. Z rękawa wysunął drobny kilkustrzałowy pistolet i skierował go w kierunku głowy maga.

- Da swiedania, towarisz. - mruknął i jednym strzałem zakończył życie przywódcy Czerwonych Druidów.

Potem poprawił jeszcze dwoma strzałami. Będąc pewnym swojej roboty, wstał, obszedł biurko z którego jeszcze dymiło po odpaleniu śrutowej hekatomby. Pułkownik bez krępacji obrócił trupa i wydobył ze strzępów jego szaty dziwny krystaliczny obiekt o kulistym kształcie i czerwono-zielonym zabarwieniu.
Podszedł do interkomu i przycisnął przycisk.

- Gazdowski. - rzekł spokojnie - Dajcie znać w warsztacie że moje biurko znów wymaga remontu. A i przyślijcie kogoś z mopem. Podłoga jest cała ufajdana.

***

Komunikat od majora Lubomirskiego był bardzo jasny. Będzie atakować od południa od Skwierzyny, a dywersję puści przez Santok od wschodu. Jutro skoro świt. Uwadze Zawady nie uszło to że Lubomirski użyje do tego żołnierzy z jej kompanii i od kapitana Tworka. Nic nie dało się poradzić - major miał wyższą szarżę i rozkazy.
Pozostawało jedynie zorganizować własny atak przy pomocy sił jakimi dysponowała.
A nie były one wcale takie małe.
Wraz z zlikwidowaniem raka który toczył Las w przeciągu jednego dnia cała atmosfera panująca w Puszczy Lubuskiej zmieniła się. Było zdrowiej, przyjemniej… jaśniej. Bardziej związani z Lasem metaludzie odetchnęli z ulgą i znikło gdzieś to wypływające na ich twarze napięcie.
Nie mieli też zamiaru pozostawać dłużnymi.
Zgranie ataku własnego z atakiem Lubomirskiego było koniecznością, aby przyspieszyć całą operację. Leśni obiecali przez noc zgromadzić odpowiednie siły przy dawnym Boleminie i przerzucić ich część do Nowin Wielkich na zachód od Gorzowa, by tam wyprowadzić atak dywersyjny.
W ten sposób miasto zostanie zaatakowane z czterech kierunków co powinno ostro namieszać w obronie wroga. Szczególnie że jej oddziały miały składać się teraz w większości z mieszkańców Lasu, w większości różnego rodzaju Przebudzonych i istot przyprawiających o dreszcze mieszczuchów z głębi megamiast.
Pomoc była znacząca, a obiecano przecież jeszcze więcej! Zaopatrzenie, schronienie i ludzi. Zawada jednak zdawała sobie sprawę, że u niektórych spośród Leśnych informacja jakoby Powstańcy mogli stać za mordowaniem niewinnych ludzi w ramach prowokacji wywołała dodatkową ostrożność względem nowego sojusznika. Tylko od działań Męczenników zależało czy przerodzi się to w podejrzliwość czy jednak pomówienie zostanie zatarte i zniknie jak pył na wietrze.

Zawada zebrała swoich ludzi przed świtem na odprawie. Dostała potwierdzenie że w lesie przy Nowinach już zgromadził się oddział Leśnych pod przywództwem Kuklickiego, którzy czekają na sygnał do ataku. Ona zaś miała pod swoim dowództwem trzy grupy entów, drużynę druidów, dziesięć drużyn lekkiej piechoty (o przeróżnym wyposażeniu, ale każdej posiadającej przynajmniej jednego czarodzieja) oraz sporo różnego rodzaju dzikich bestii przyzwanych i kontrolowanych przez leśnych szamanów. Miała też swoją drużynę - tych którzy przeżyli szturmowanie rosyjskiego kompleksu.

Nadchodził ostatni akt Operacji mającej zapewnić Powstańcom kontrolę nad województwem Lubuskim.

 
Stalowy jest offline