Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2019, 12:32   #41
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Leshana nie zważała na ostrzeżenia łowcy i rzuciła się biegiem za porwaną towarzyszką. Daerdan zdążył jedynie pociągnąć za sobą szamoczącego się orka i wtoczyć się do powiększającego się z każdą chwilą tunelu, zręcznie wykopanego przez podziemnego porywacza. Krzyki krasnoludki były jedynym tropem, ale pomimo hałasu walących się z góry skał, które grzebały pod sobą skalne jeziorko w którym tak ochoczo wykąpał się Ront, i powiększały jednocześnie barierę oddzielającą oba elfy i ich barbarzyńskiego towarzysza od reszty. Tumany kurzu przesłoniły na chwilę widok, ale parli na przód, nie zrażeni walącymi się z góry odłamkami skalnymi, kopcami luźnej ziemi i żwiru, zostawianymi przez kolosa w miarę jak prowadził ich w jakimś nieznanym kierunku. Kołysanie pod nogami, wywołane zawaliskiem wkrótce ustało, zastąpione przez zimną ciszę, przerywaną jedynie przytłumionymi krzykami krasnoludki, chrapliwymi oddechami Ronta i elfów, które dzielnie brnęły na przód. Stwór zaczął kluczyć, a korytarze zakręcać pod najdziwniejszymi kątami, zmuszając elfy do jeszcze większego wysiłku i nie raz i nie dwa nogi ślizgały się po luźnym, wilgotnym żwirze umykającym z pod palców i stóp, i zamieniającym się pod ich dotykiem w mlaszczące błoto. Na domiar złego korytarze zaczęły się plątać i przecinać, tworząc całkiem pokręcony labirynt. Kierunki zaczęły mylić się Leshanie, podążającej naprzód już jedynie dzięki swojemu węchowi i słuchowi. Elfie zmysły

Ront ryknął krótko, jadąc na plecach prosto w jeden z korytarzy i przez krótką chwilę można by pomyśleć, że podmrok zabrał kolejną, nieszczęsną istotę.
Ork jednak szybko objawił się, wyślizgując się z jednego z bocznych tuneli i sunął na plecach w ślad za elfami, uderzając boleśnie o wystające nad błoto skały, chrząkając z bólu niemal na każdym zakręcie.
Wariacka pogoń wkrótce dobiegła końca.

Ogromnych rozmiarów jaskinia wchłonęła ich niczym morska gąbka wodę. Zatrzymała ich swoją otwartością i ogromem. Przestrzenią, od której niemalże odwykli przemierzając ciasne korytarze podmroku, i tunel umbrowego kolosa. Wzrok skupiały właśnie jego kołyszące się w mroku plecy, i jasna skóra targanej na nich krasnoludki, jednak nie sposób było na moment nie podnieść wzroku na skalny cokół.

Początkowo sprawiał wrażenie wyżłobionego naturalnie. Potem jednak bystre oczy elfów dostrzegły wyciosane u jego podstawy kamienne schody, prowadzące na szczyt cokołu. Dziwne, obco wyglądające światło, o barwie krwistej czerwieni wylatywało wąską, pionową smugą, niknąc gdzieś w górze, w ciemności. Smuga światła zdawała się rzucać krwawy poblask na płytką wodę, stojącą w kałużach na dnie jaskini, a jednocześnie jakby karmiło się ciemnością otaczającą ściany jaskini.

[MEDIA]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/2019/6/17/14729513_Alienmonolith.jpg[/MEDIA]

Powietrze falowało od jakiejś mrocznej magii, której wilgotny, plugawy dotyk nieprzyjemnie łaskotał wyczulone na eter elfy. Ciemne pasma odrywały się z cieni rzucanej przez otaczające ich skały, aby z trzaskiem wpadać prosto w krwisty promień.
Za cokołem widać było wylot szerokiego korytarza, którym płynął leniwie strumień ciemnej wody, a liczne arkady przecinające jaskinię przechodziły nad głowami nieostrożnych łowców, przywodząc na myśl sufit w ogromnych świątyniach ludzi, lub krużganki w ich kamiennych zamkach.
Leshana, mimo iż owładnięta chęcią zabijania sprawnie szacowała przyszłe pole bitwy. Nawyki zwiadowcy i rutyna brały górę nad dzikim instynktem. Śliski grunt, stojąca woda, mnóstwo skał dających osłonę, mnóstwo miejsca w którym można było ukryć armię. Dobre warunki do walki, o ile miało się armię. Jednocześnie jednak bystre oko Daerdana, wprawnego łowcy dostrzegły wystające ponad powierzchnię wody kości wielu ofiar potworów, resztki ich rynsztunku, pordzewiałego i w większości skorodowanego, gdzieniegdzie jednak błyszczącego połyskliwie z mroku.

Słaby, urywany krzyk Eldeth ponownie skupił na sobie uwagę elfów. Umbrowy kolos dotarł już do podnóża cokołu. Chrapliwy oddech Ronta, który ze strachu zrobił się niemalże fioletowy, a jego kudły na karku i głowie sterczały na wszystkie strony. Zaciskał mocarne łapska na swoich łańcuchach ale nie postąpił już ani na krok, stojąc niczym wmurowany. Potrząsał łbem, jakby próbował wyprzeć coś ze swojej głowy.
Cienie zafalowały, układając się i nabierając kształtu muskularnych, dużych stworów, kłapiących ogromnymi szczypcami. Czułki obracały się na wszystkie strony szukając nowych ofiar.

"...krew....więcej krwii...."

Szept, który rozlegał się w waszej głowie wydawał się dochodzić prosto z cokołu, i Daerdan mógłby niemalże założyć się z Jimjarem, gdyby z nimi był, że wewnątrz tego niepokojącego promienia światła widzi niewyraźną, rozmazaną sylwetkę jakiejś istoty.

"....więcej krwii....zabić..."

Cienie zaczęły wyłaniać się z mroku. Cztery mroczne sylwetki umbrowych kolosów ruszyły, by wykonać rozkaz swojego mrocznego mistrza. Oczy potworów skierowały się na swoje ofiary, niosąc szaleństwo i obietnicę rzezi.




***


Huk walących się skał ponaglił uciekinierów do działania. Zak pierwszy podążył za znikającym w mroku Jimjarem, ledwie mieszcząc się razem z Sarithem. Aelin i Cefrey skoczyły również niemal jednocześnie, popychane przez zwaliste cielsko kuo-toa.

Kolejny wstrząs, kiedy tony skał waliły się w dół, posłał wszystkich na twarde podłoże chodnika, który wpierw wybrzuszył się, potem pochylił, niczym targany falą okręt aby posłać całą grupę uciekinierów prosto w ciemną czeluść. Przez chwilę obijali się boleśnie o skały, niczym rzucone w kąt kukiełki, aby wylądować na płaskiej jak patelnia półce skalnej, której krawędzie, niczym zęby w paszczy ogromnego potwora stanowiły jedyną osłonę przed ciemną czeluscią rozpościerającą się kilkadziesiąt stóp poniżej. Kolejny blok skalny szybował właśnie w dół, ukruszając owe zęby i zabierając całkiem sporą ich część wraz ze sobą, przy akompaniamencie wstrząsów, okraszonych chmurą skalnych odłamków.

Cisza, jaka zapadła po chwili była niemal nieznośna. Jednostajne kapanie wody, i uspokajające się oddechy podpowiedziały, że chwilowo, podmrok nie zamierzał uciekinierom przeszkadzać. Jedynie osypujący się powoli, niemalże leniwie żwir, zasypujący z cichym sykiem resztki korytarza podpowiadał, że powrót nim był niemożliwy. Chyba, że dysponowało się całą gnomią społecznością górniczą, a chwilowo jedyny przedstawiciel tego gatunku siedział, rozcierając obolałą i poobijaną głowę, i mruczał cicho. Sarith leżał niemal bez ducha, choć w mroku można było dostrzec jego czerwone oczy, błądzące po ścianach. Najspokojniejszy był jak zwykle Shuushaar. Wydawało się, że ucierpiał najmniej, i choć kilka jego łusek na boku świadczyło o jakichś otarciach, po prostu siedział na zadzie i siorbał głośno, pocierając nosem ramiona, boki i uda, ukazując co jakiś czas czerwony jęzor, którym najwyraźniej...czyścił swoje łuski.
Oderwał jednak łeb, przerywając toaletę i zaczął węszyć.

Ciemna czeluść nie okazała się tak ciemna, jak początkowo się wydawało. Niewielkie ognisko rzucało bardzo niewiele światła, szczególnie kiedy rozpaliło się je pod kapeluszem ogromnego grzyba zurkh. Zapach pieczonego mięsiwa doleciał do nozdrzy pozostałym, mniej wyczulonych na zapachy uciekinierów, choć najpewniej równie głodnych. Żołądki wpierw grzecznie dały o sobie znać, po czym miało się wrażenie, że zaczynają wręcz dobijać się do głów swoich właścicieli. Wariackie tempo podróży miało swoje plusy. Pościg wszak mógł być niedaleko. Jednakże puste sakwy i puste żołądki w podmroku również mogły oznaczać problemy.

Postaci siedzących przed ogniskami był niecały tuzin. Dziewięć kudłatych, barczystych istot, nakrapianych, pasiastych szkarad. W cywilizowanych regionach tępiło się je bez litości, a ich skowyt przynosił zgubę niejednej farmie. Wprawni łowcy, bezlitośni łupieżcy, a jednak jak wiedziała Aelin, wystarczająco tchórzliwe, aby dało się je przepłoszyć.

Gnolle.


Ogromny samiec alfa, o rudym futrze i pysku poznaczonym bliznami rozdzierał właśnie pieczony nad ogniskiem odziec jakiegoś stworzenia. Ślina i tłuszcz kapały na kamienie, a gorączkowe spojrzenia jego kamratów trwożnie spoglądały, kiedy ich przywódca zakończy ucztę. Kolczugi, pocerowane i podniszczone, wzmocnione w niektórych miejscach kośćmi i kawałkami skór, lśniły złowrogą czernią w blasku ognia, żelazna obręcze osłaniały łydki i przedramiona, a mocarne, zbrojne w pazury łapska dzierżyły krzywe noże z czarnego żelaza. Dokoła obozu leżały włócznie, krzywe szable o ostrzach, maczugi nabijane żelaznymi ćwiekami, takież same kule na łańcuchach. Uwagę Aelin przyciągały jednak łuki, wygięte, klejone z rogów i ścięgien zwierząt, dobre na wilgotne jaskinie podmroku. I zabójczo skuteczne na tak bliski dystans.
Okrągłe tarcze, obciągnięte skórą nosiły krwawy symbol. Oko, przecięte błyskawicą. Cefrey rozpoznała w nim plugawy symbol Tego, który nie powinien być nazwany. Wiecznego łowcy, wiecznie głodnego, zbyt żarłocznego by utrzymać w ryzach nawet własnych wyznawców, których zwykł prędzej czy później pożerać. Istoty jednak chichotały co jakiś czas w swoim plugawym narzeczu, zajadając się w najlepsze. Bystry wzrok Aelin dostrzegł jednak metalowe pęta, skłębione pod jednym z grzybów. Niewielkie, skulone ze strachu istoty, o szarej skórze i migdałowych oczach. Jimjar jęknął cicho z rozpaczy, rozpoznając w gnomich jeńcach swoich niewielkich rozmiarów krajanów. Pod grzybem klęczeli też nieco więksi. Ludzie, elfy...któż to widział, szczególnie z tej odległości, przez ognisko i kiedy ofiara miała głowę okutaną brudnym workiem.
Zak wyczuł dotyk magii. Jeden z gnolli, o białym futrze, i jednym oku przewiązanym skórzaną opaską nie nosił broni. Tulił jednak w ręku kostur, zakończony zasuszonymi głowami swoich przeciwników, które skurczone, przypominały zasuszone owoce. Patrzył nienawistnym wzrokiem na pochłaniającego jedzenie przywódcę, jakby w jego głowie dojrzewał jakiś niecny plan.

Ogromny głaz, który spadł wcześniej na kamienną krawędź półki leżał wraz z ogromną masą skalnych głazów i żwiru poniżej, tworząc żleb możliwy do sforsowania. Gnolle sprytnie jednak rozbiły obóz, mając na oku zarówno krawędź niedostępnej wcześniej półki skalnej, jak i całe dno jaskini, a w szczególności całkiem wygodne przejście, będące wcześniej jedynym widocznym dla nich wyjściem.
Jeden z gnolli zagrzechotał łańcuchem, wyciągając do środka zgromadzonych przy ognisku niewielkiego gnoma. Na oko kilkunastoletniego. Łzy lśniły na ciemnych policzkach gnoma. Noże z czarnego żelaza obracały się w pazurzastych paluchach, a jazgot ich właścicieli przybrał na sile.
Dopiero rozpoczynali zabawę...
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline