Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2019, 14:12   #86
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
lan został przemyślany na tyle na ile pozwalały warunki oraz czas. Ruszyli czym prędzej do kompostownika, by przygotować zasadzkę, a także poznać trasę, bowiem wszędobylska mgła mogła pokrzyżować im plany lub sprowadzić na kogoś zgubę. Biorąc pod uwagę, że zamierzali się rozdzielić znajomość drogi wydawała się całkiem istotna. Podążali więc za Astine, która przeprowadziła ich pomiędzy paroma budynkami, aż do dziury w ziemi ogrodzonej z dwóch stron domostwem oraz stodołą. Gnoju było wprawdzie raczej niewiele, ale był za to praktycznie suchy.
To i lepiej – skwitowała ten fakt Hanah, kiedy reszta zajęła się ustawieniem częściowej zapory z porozrzucanych wszędzie narzędzi, beczek, skrzyń i wszystkiego co tylko udało im się znaleźć. Zadbali też o to by móc to wszystko dość szybko zamknąć i odgrodzić się od dyń. Delran został schowany w jednej z chat, która prezentowała się raczej bezpiecznie, a oliwa rozlana w taki sposób, by pokrywać jak największy obszar. Szczególnie nie poskąpiono jej u głównego przejścia. Potencjalna ściana ognia była zbyt kuszącą opcją. Kiedy już wszystko zostało przygotowane raz jeszcze powtórzyli plan, po czym rozeszli się w trzech grupkach. Na miejscu pozostał jedynie błędny rycerz, którego pancerne buciory mogły pogrzebać ich szanse na zwycięstwo.

Rozdzielenie się było ryzykowne, zwłaszcza, że po okolicy nadal mogły kręcić się dynie, lecz w owej chwili priorytetem była horda szturmująca świątynię. Jeden czy dwa potwory wydawały się niczym spoglądając po armii z która planowali się rozprawić. Valfarze i jej ludziom przypadło uderzenie od północy, pomiędzy zachodnią ścianą świątyni, a rzędem budynków. Natomiast dwie grupki złożone z awanturników w tym samym czasie miały uderzyć z południa oraz zachodu. W dłoniach znalazły się łuki, toporki oraz magia. Plan zakładał by w pierwszej kolejności pozbyć się dowódców nadzorujących działania potwornej bandy. Z jednej strony sprawę ułatwiał fakt, iż dynioczłeki te były blisko siebie, problemem jednak było to, że owe miejsce znajdowało się w samym centrum hordy. Po części więc trzeba było zdać się na los i kaprysy mgły, która przez cały czas myliła wzrok.




odejście od północy prowadził Herd, gburowaty łucznik, bowiem kroki jego były najcichsze, a wzrok najbystrzejszy. Zaraz za nim była wojowniczka i nożownik, oboje z toporkami w rękach. Mieli nadzieję, że uda im się dorzucić nimi do celu. Nie były to kusze ani łuki, zdolne posłać pocisk na setki metrów. Cięciwą były mięśnie, a spustem odpowiedni zamach. Szli blisko ściany, aż mężczyzna nie nakazał gestem zatrzymania się. Wyjrzał zza węgła i obserwował sytuację.
O cholera… więcej ich Piekła nie miały?
Na dźwięk tych słów pozostała dwójka popatrzyła po sobie i skwitowała słowa towarzysza kręceniem głową.
Widzisz ty…Valfara nie dokończyła, bowiem rozległ się huk łamanego drewna. Brzmiało to jakby jedno ze skrzydeł wrót zostało wyłamane.
Tak są na środku… Czekaj… jeden idzie w naszą stronę. To będzie nasza szansa – rzekł, po czym ostrożnie sięgnął do kołczana i wyjął z niego strzałę o szerokim, płaskim grocie. Zaszir popatrzył na niego z zaciekawieniem.
No co? Lepszej okazji może już nie być. Pamiętaj, że wisisz mi złoto za pozostałe.
Diablę uśmiechnęło z lekkim niedowierzaniem, nie rzekło nic, a jedynie poprawiło uchwyt na rękojeści toporka. Pozostało czekać na sygnał.

Grupie południowej przewodził Nephilin, którego krok jak na elfa przystało był wręcz bezszelestny, czego nie można było niestety powiedzieć o towarzyszącej mu Cely oraz Mukale. Dzikiemu wojownikowi można było to jeszcze po części wybaczyć z uwagi na jego masywną posturę oraz świeże rany, ale pół-drowka nie miała się za bardzo czym wytłumaczyć. Być może niezdarność, z którą stawiała kroki wynikała z niedawnych przeżyć lub z pokładów nowych, dopiero co przebudzonych mocy. Tak czy inaczej ich podejście nie należało do najlepszych, ale w gruncie rzeczy dotarli na swoją pozycję bez wzbudzania zainteresowanie ze strony dyń.

Pod wpływem jednego z uderzeń kolosa przez okolicę przetoczył się głośny trzask. Neff przebijając swym wzrokiem ciemności oraz mgłę dostrzegł, że prawe skrzydło wrót zostało wyłamane. Zatrzymało się ono wprawdzie na ustawionej za nimi barykadzie, lecz nie wyglądało na to, by całość miała długo wytrzymać. Psionik tylko popatrzył na zaniepokojoną Cely i zdeterminowanego Mukalego, który w jednej z rąk trzymał toporek podarowany przez Zaszira. Ciskanie świętą włócznią w takiej sytuacji wydawało się nie być najlepszym pomysłem, to też trzeba mu było znaleźć przynajmniej kawałek zasięgowego oręża. Magiczka zaś zaczęła oczyszczać umysł i gotować się do rzucenia zaklęcia. Czuła, jak jej wewnętrzna moc zaczyna wypływać z niej i gromadzić się między dłońmi. Tymczasem elf natychmiast zdał Pelaiosowi telepatyczny raport o tym co zobaczył.

Pozostałych prowadziła natomiast Astine, zaraz za którą był Pelaios. Skryli się w dużej mierze za węgłem domu, a po części również porzuconego wozu, by nie być za bardzo zbitymi w jednym miejscu. Doprawdy żałosnym by było, gdyby dynie ich dopadły przez to, że wpadliby na siebie podczas odwrotu. Wspólnie przypatrywali się temu, jak trójka nadzorców dowodzi pozostałymi potworami. Robiły to przy pomocy prostych skrzeków popieranych gestami. Same w sobie polecenia wydawały się być bardzo proste, pokroju “stać”, “atakować”, “odsunąć się” czy “iść tam”. Niemniej ta chwila skupionych obserwacji wystarczyła diablęciu, by wyłapać, iż kolosem sterował jeden z człekokształtnych, podczas gdy pozostałe zajmowały się pomniejszymi stworami.

Przyglądając się zauważył, jak ten od dyni-giganta wydaje z siebie skrzek oraz wskazuje na świątynię. Masywne monstrum natarło po raz kolejny, a przez plac poniósł się dźwięk łamanych desek i wyrywanych zawiasów. Nie mogli z tej strony dostrzec dokładnie co się stało, lecz ich przypuszczenia szybko zweryfikowała mentalna wiadomość od Neffa. Wrota zostały uszkodzone. Pelaios odwrócił się do Troy, a ta natychmiast zamknęła oczy.
Valfara jest na miejscu, tak samo pozostali.
Diablę skinęło głową i przełknęło ślinę.
Daj sygnał.
Wiedźma przytaknęła i wówczas krążący ponad placem kruk zakrakał przeciągle zwracając na siebie uwagę większości monstrów. Zaczęło się.

Wszyscy jak jeden mąż wyskoczyli ze swych kryjówek napinając cięciwy, ciskając toporkami i rażąc magią. Dynioczłek kierujący się w stronę Valfary padł chyba najszybciej. Został niemal ścięty na miejscu w jednej chwili. Pierwsza uderzyła go strzała o szerokim grocie, a dzieła dokończyły dwa toporki rzucone przez Zaszira odrąbujące dyniowaty łeb na sztuki. Wojowniczka zaś zaklęła szpetnie widząc, że jej nie udało się trafić absolutnie niczego. Owa trójka dostrzegła, jak w pozostałe dwa monstra lecą szypy oraz magiczne pociski. Część z nich targnęła jednym z monstrów i to porządnie, aż nagle jego dyniowata głowa, jak gdyby sama z siebie, rozpadła się od środka. Niestety nie udało im się powalić wszystkich. Ostatni z generałów dalej stał pewnie na swych zdrewniałych nogach i zaskrzeczał przeciągle wskazując hordzie grupę Neffa.

To chyba nie był dobry dzień dla Celaeny. Najpierw straszliwa prawda o dręczącym ją koszmarze, jej ojcu i jego odrażającym dążeniu. Potem zalew niekontrolowanej mocy mogący nawet zabić wszystkich jej towarzyszy poprzez skazanie każdego z nich na unicestwienie w płomieniach lub w paszczach dyń. Później ta sytuacja na polu. Od przebudzenia miała wrażenie, że jest silniejsza, że skryta w jej wnętrzu moc stała się wyraźniejsza i gwałtowniejsza. Kiedy tak spoglądała na przypaloną koszulę Herda zrozumiała, że mogłaby go nawet zabić, gdyby źle wymierzyła. Trudno było powiedzieć czy winą za to co się wydarzyło podczas ataku na hordę powinna zwalić na siebie i swe nieokiełznane jeszcze zdolności, czy może na najzwyczajniejszego pecha. Otóż kiedy szykowali się do natarcia i wyczekiwali sygnału zaczęła gromadzić w dłoniach energię potrzebną do tego, by cisnąć w dynie najprawdziwszą ognistą kulą, która mogłaby bez większych problemów pochłonąć sporą część monstrów. Kiedy zaś padł znak wychyliła się zza węgła i już miała uczynić to co sobie wymarzyła, lecz zachwiała się, jedna z nóg straciła oparcie i nie zdołała ukończyć zaklęcia. Ze strachu instynktownie wykorzystała moc, którą do tej pory zgromadziła i wypuściła ją w formie małego ognistego pocisku. Był on jednak niestabilny i ostatecznie minął swój cel o dobrych kilka metrów. Kiedy zaś dostrzegła, że horda rusza w ich kierunku serce ścisnęła jej trwoga. Poczuła, jak ktoś, chyba Neff, łapie ją za ramię i ciągnie między domostwa. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyła na placu była scena, w której trzeci z dowodzących dynioczłeków łapie się z swój czerep, a ten eksploduje zasypując wszystko wokoło swymi szczątkami.

Biegli, a za sobą słyszeli skrzek dziesiątek, jak nie setek dyniowatych gardeł. Oglądając się za siebie widzieli ten potok przeskakujących przez siebie monstrów żądnych jedynie ich śmierci, zbliżający się na niebezpieczną odległość. Pociągnięta przez Neffa Cely zagapiła się na dynie, co skończyło się tym, że wpadła na jakąś beczkę czy skrzynkę. Upadła na kolana, a wygłodniały skrzeczący chór zbliżał się nieubłaganie. Zaraz obok niej pojawił się Mukale, by przyjąć na siebie pierwsze uderzenie. Nie mogli tutaj zostać, ale widok ten nadciągającej fali paraliżował i odbierał siły w nogach. Kierowana desperacką potrzebą wyrzuciła ręce przed siebie i z rozpostartych palców wystrzeliły płomienie zahaczające o bok wojownika, który syknął z palącego bólu. Zaskwierczało, zadymiło się, a powietrze wypełnił słodkawy smród palonej dyni. Korzystając z okazji i chwilowego zatrzymania hordy elf dopadł do dziewczyny i postawił ją na nogi. Przez noc przetoczył się czyjś stłumiony krzyk.

Pierwsza na miejscu pojawiła się grup Pelaiosa. Diablę przystanęło tuż przed kompostownikiem rozglądając się za pozostałymi. Podczas biegu słyszał krzyki, a to nigdy nie oznaczało niczego dobrego. Na domiar złego skrzek ścigających ich dyń nasilał się. Gorzej, że wśród nich był również kolos, którego obijanie się o ściany budynków było aż zanadto słyszalne. Po chwili zza jednego z domostw wyskoczyła grupa Neffa, zaś od północnego wschodu słyszał szczęk zbroi Valfary. Dołączył więc do pozostałych przy barykadzie. Tymczasem ciągnące za trójką ich towarzyszy dynie zaczęły się wręcz rozlewać się na uliczkę, którą biegli. Kiedy wylotu tej Pelaiosa zobaczyli ciągnącą drugą falę z kolosem na czele. Ten dostrzegł ich i ryknąwszy począł nacierać. Biegli ile sił w nogach mijając skrzyżowanie ścieżek. Po chwili wielka dynia z hukiem wbiła się w ścianę obok zatrzymując się na moment oraz spowalniając mniejsze stwory. Docierając do kompostownika kątem oka dostrzegli zbliżającą się Valfarę oraz Zaszira. Miecze wojowniczki spływały dyniowatą posoką, a twarz jej przepełniał gniew. Elf ledwo łapiąc oddech, jeszcze w biegu, rzucił na obornik odpowiedni czar. Powietrze wypełnił intensywny smród dyniowatej mazi. Mukale stanął na pierwszej linii obok Pelaiosa i Tarczy, a Celaena rozpłynęła się w we mgle, by mgnienie oka później pojawić na dachu jednego z budynków. Zaraz za nimi w miejscu zasadzki pojawiła się pozostała dwójka. Valfara smagała powietrze swoimi ostrzami rozrzucając wokoło krople i strugi pomarańczowych soków. Po chwili dopełniła pierwszą linię frontu.

Depcząca im po piętach horda dyniowatego pomiotu dosłownie wlała się w zamkniętą przestrzeń otaczającą kompostownik. Małe dynie skakały jedna przez drugą, przelewając się niczym fale morskie, a pomiędzy nimi biegły odziane w worki dynioczłeki. Przez owo dziwne morze sunął też kolos roztrącający mniejsze stwory niczym dziób okrętu. Jednym uderzeniem buławy błędny rycerz wprawił w ruch część zapory, a ta spadał zaraz przed nimi tworząc coś pokroju barykady. Czoło hordy rzuciło się na zaczarowane zapachem miejsce, niektóre skupiły się na śladach pozostawionych przez Valfarę, lecz większość nacierała prosto na nich. Pierwsze dynie uderzyły o beczki i skrzynie, ale następne już przeskakiwały zaporę. W ruch poszły miecze, włócznie o obuchy rozprawiając się z tymi, którym udało się przedrzeć. Skryta za kominem Cely czekała na to, aż cała horda wleje się wreszcie w rejon kompostownika. Starała się uspokoić rozedrgany od biegu oddech, lecz poczucie zagrożenia i rosnące napięcie sprawiały, że było to niemal niewykonalne. Przygryzała wargę widząc to jak dynie atakowały jej kompanów.

Hanah czym prędzej skorzystała z przygotowanej wcześniej drabiny i wspięła się na dach stodoły. Trzeba było zamknąć dyniom drogę ucieczki, a postawienie im na drodze ognistej kuli wydawało się najlepszym rozwiązaniem. Problem polegał jednak na tym, ażeby to uczynić musiała widzieć miejsce, w którym ta miała się pojawić, nacierająca zaś horda oraz wysocy towarzysze nie pomagali. Tymczasem Pelaios zaczynał tracić grunt pod nogami. Nie spodziewał się, że dranie będą atakować aż tak zapalczywie, Cely jak nie podpalała tak nie podpalała. Obawiał się, że zaraz ich tutaj zaleją. Jak gdyby na potwierdzenie owych słów rzuciły się na niego trzy dynie. Machał rękami i nogami, a wszystkim co widział były dyniowate paszcze chcące wgryźć się w jego ciało. Kątem oka wyłapał biały kształt, włochaty, warczący i szarpiący któregoś ze stworów. Jedna z dyń wskoczyła mu prawie na twarz, ale w porę złapał ją ręce. Kłapiące szczęki ne były najprzyjemniejszym widokiem, ale takim był zdecydowanie ten, kiedy ta obróciła się w proch, a na pierś spadła mu psia czaszka. Dostrzegł nad sobą Troę z wyciągniętym przed sobą znakiem Kelemvora, z którego bił szary blask. Sfera owego światła otaczała ich wszystkich, a wpadające w nią monstra albo obracały się w pył, albo odsuwały charcząc.
Długo ich tak nie zatrzymam – poinstruowała wiedźma.
Neff popatrzył na nią i usilnie szukał wzrokiem Cely. Co się z nią działo?

Pół-drowka zobaczyła, jak miejsce starcia otoczyła bańka szarego blasku. Horda wyraźnie straciła na impecie, ale nie zaniechała natarcia. Tymczasem większość stworów już stłoczyła się w obręb kompostownika. Niemniej wahała się. Czy jej moc wystarczy? Czy ją okiełzna? Rodzące się wątpliwości rozwiało nagłe pojawienie się płomieni po przeciwnej stronie dołu. Na samym środku przejścia zajaśniała kula składająca się z czystego ognia. Podpalająca wrogów i odgradzająca ich żarem od wyjścia. Część rozlanej oliwy zajęła się natychmiast i linie płomieni zaczęły rozchodzić się po kompoście jednocześnie rozłamując dyniowe szeregi. To była ta chwila. Dziewczyna wyszła zza komina i koncentrując się zaczęła inkantować zaklęcie. Czuła tę moc i to gorąco, które pochodziło z jej ciała, a które to teraz kumulowało się gotowe do wybuchu. Była już prawie gotowa by zesłać na to ścierwo swój ognisty gniew, kiedy dostrzegła, że kolos odwraca się w jej stronę i nadyma się. Wiedziała co się święci. Wstrzymała oddech, a serce zaczęło bić jak młotem. Monstrum już miało zaatakować, kiedy nagle gnój, na którym stało zapadł się częściowo je pochłaniając. Cely uśmiechnęła się widząc to. Najwyraźniej miała w tej chwili bogów po swojej stronie. Zebrawszy swą moc i furię cisnęła nimi, a dół wraz z horda eksplodował ogniem. Płomienie momentalnie spopielały dynie lub podpalały je. Dziura kompostownika zmieniła się w najprawdziwsze jezioro ognia, którego gorąco było przez chwilę tak wielkie, że aż odbierające dech. Wybuch cisnął zarówno potworami jak i niektórymi przedmiotami na wszystkie strony. Dynie, które zostały uwięzione pomiędzy owym jeziorem, a kulą Hanah stopniowo zajmowały się ogniem dzięki rozlanej oliwie. Reszta zaś padała pod ciosami broni lub wpadając do aury Kelemvora.

Było to zwycięstwo, temu nie można było zaprzeczyć. Kiedy pierwszy blask płomieni osłabł, a początkowa radość z wygranej zaczęła przygasać dostrzegli, że ogień zaczął przenosić się na na stodołę oraz domostwo, na których dachach były Celaena oraz Hanah. Neff i Mukale popatrzyli na Wielkiego Bawoła, który zaklął szpetnie.


 
Zormar jest offline