Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2019, 23:01   #76
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Narastające zmęczenie nie dało rady pokonać Kennetha podczas długiej drogi z Zeebrugge do Eemshaven.
Jego encyklopedyczny, poukładany mózg pracowicie sortował wiadomości nabyte z nowych papierów, układając je w przegródkach bliższej i dalszej pamięci. Gdy będą potrzebne, nie będzie musiał zaglądać do dokumentów częściej, niż wynikałoby to z naturalnej konieczności doprecyzowania jakiegoś szczegółu, który, zgodnie z regułą "głowa nie śmietnik" nie musi znajdować się między zwojami mózgowymi, skoro można łatwo przywołać do z posiadanych dokumentów.
W tym czasie jego uszy śledziły wymianę depesz radiowych, jaką wyraźnie było słychać w radiostacji obsługiwanej przez George'a...

Wróć. Wasilija.

Umysł Kennetha... a właściwie już Theo... automatycznie dokonał poprawki na nowe tożsamości jego towarzyszy. Radiostację obsługiwał Wasilij. Nie George. Tak samo musiał się przyzwyczaić, że obok niego, prowadząc samochód, siedziała Emma. Nie Noemie.

A więc Theo Allemann siedział i słuchał odgłosów z obsługiwanej przez Wasilija radiostacji, jakby słuchał radiowej relacji z ostatnich Letnich Igrzysk Olimpijskich w Berlinie. I podobnie jak w 1936 roku, gdy Rzesza Niemiecka zdeklasowała swoich konkurentów w klasyfikacji medalowej, nie pozwalając wywieźć z Berlina lauru olimpijskiego zwycięstwa, tak i tutaj wszystko wyglądało na to, że reprezentanci III Rzeszy, w postaci myśliwców poderwanych z baz w Westfalii i Weser-Ems, ponownie pozamiatali boisko, odsyłając przedstawicieli państw sprzymierzonych do domu solidnie poobijanych i pokonanych. Gdyby "Theo" był faktycznie Szwajcarem, pewnie nawet by się z tego cieszył. A tak... po prostu słuchał nawoływań alianckich pilotów, w których agresja, zaciekłość, strach i panika mieszały się w szarpiącą nerwy kakofonię urywanych zdań, krzyków i zawołań.

Jedynym momentem, który sprawił, że serce słuchającego mężczyzny przyspieszyło biegu, był moment, gdy jeden z brytyjskich pilotów zgłosił odnalezienie celu, którego szukali, a potem gdy seria kolejnych meldunków obwieściła podchodzenie do ataku kolejnych załóg. A więc jednak! Brytyjscy lotnicy zdołali dokonać niemożliwego. Znaleźli uciekający w stronę Niemiec, kryjący się wśród stalowosinych fal Morza Północnego kuter z ładunkiem! Gdy po kilkunastu minutach w eter poleciał tryumfalny meldunek o trafieniu jednostki i skutkach ataku - dym i pożar na pokładzie, przechylenie na burtę, nabieranie wody - brytyjski agent poczuł niemal ojcowską dumę. Nasi chłopcy w mundurach znów dali radę! Szkoda tylko, że okupili to tak wielkimi stratami - meldunków o przymusowym wodowaniu, ewakuacji załóg ze spadochronem z zestrzelonych maszyn czy po prostu ostatnich, przedśmiertnych krzyków jakimś cudem nadanych w radio przed ostatnim uderzeniem w zimną powierzchnię morza Anglik wolał nie liczyć. Mógł tylko zżymać się na Centralę, która nie wahała się poświęcić życia tych wszystkich ludzi, by zatopić ten jeden statek z tym jednym ładunkiem.

To wszystko nie wróżyło zbyt dobrze... bo aż nadto wyraźnie uzmysławiało Hawthorne'owi, że jeśli będzie tego wymagała misja, jego życie też może zostać poświęcone bez mrugnięcia okiem, jedną decyzją zapadłą w cieniu gabinetów, rozpraszanym jedynie stojącymi na biurkach oficjeli lampkami.

Gdy samochód dojechał do portu w Eemshaven i umordowani podróżą agenci wysiedli z pojazdu, by przejść się po nabrzeżu i rozprostować nogi, Hawthorne zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiedzą nic. Nie wiedzą, czy kuter dotarł na miejsce, czy zatonął po drodze. Czy w ogóle płynął do Niemiec, czy może jednak do Eemshaven. Czy brytyjskie łodzie patrolowe, które, jak Kenneth wiedział, krążyły u holenderskich wybrzeży z nadzieją na odnalezienie i przechwycenie jednostki, zdołają lub zdołały ją namierzyć, czy też nie. Jeśli agenci czegokolwiek mieli się dowiedzieć, to należało po pierwsze wypocząć - zapadła już noc nadawała się do tego celu wyśmienicie - a następnie rozpytać miejscowych w porcie o historię "EEM 56" i ostatnie ruchy zarówno tej jednostki, jak i innych, mogących mieć z nią jakikolwiek związek. Przekraczanie granicy niemieckiej w nocy mogło być nieco ryzykowne, poza tym nie wiadomo było nawet, czy o tej porze między Holandią a Niemcami kursują jakiekolwiek pociągi czy inne pojazdy.

Rozważywszy wszystkie za i przeciw, Kenneth zaproponował pozostałym spędzenie nocy w Eemshaven, a następnego dnia rozpoczęcie akcji wywiadowczej od rozpytania miejscowych o tajemniczy kuter. Decyzja jednak - jak zwykle zresztą - należała do dowodzącej nimi agentki.
 
Loucipher jest offline