Czas: 1940.III.16; sb; przedpołudnie; godz. 09:30
Miejsce: pn - wsch III Rzesza; Leer; hotel “Sonniges”, pokój hotelowy
Warunki: pochmurno, ciepło, wnętrze pokoju, na zewnątrz słonecznie i chłodno
Noémie Faucher (E.Smets), Kenneth Hawthorne (T.Allemann), George Woods (W.Pawłow)
Jakieś pół godziny temu rozległo się pukanie do drzwi pokoju hotelowego. Po chwili okazało się, że to ostatni z trójki gości na jakich czekali. Brytyjczyk upozorowany na Szwajcara wszedł do pokoju i przywitał się z pozostałą dwójką którzy mienili się obywatelami Belgii i ZSRR. A więc jednak się udało! Niepokój o towarzyszy można było wreszcie posłać w diabły i cieszyć się ze spotkania na tej obcej ziemi. Wrogiej ziemi. Trzech różnych agentów tej samej agencji, trzema różnymi drogami przeniknęło przez zieloną granicę z Rzeszą i w końcu dotarło do umówionego miejsca zbiórki. Ostatni raz w takim składzie widzieli się w hotelu w Delfzijl gdy rozstawali się jeszcze w Holandii po opuszczeniu lokalnego hotelu. Wówczas to Noémie i George wsiedli do Citroena na francuskich numerach i odjechali spod hotelu a Kenneth ruszył w stronę portu. To było wczoraj jakoś o 9 wieczorem, już nad holenderskim miastem panowała ciemna, marcowa noc. A teraz byli dobre kilkadziesiąt kilometrów bardziej na wschód, już na terenie Rzeszy i panował pogodny, słoneczny chociaż chłodny dzień.
Najszybciej do miejsca zbiórki przybył George czyli radziecki Wasilij. Szczęście zdawało mu się sprzyjać. Gdy trochę przed 21-ą wyjechali z Delfzijl to Noémie wysadziła go na dworcu w Groningen z kwadrans po 23-ej. Biorąc pod uwagę późną porę miał ogromne szczęście bo czekał może ze 20 minut na pociąg w stronę granicy. Więc jeszcze przed północą siedział w wagonie i mógł spróbować odpocząć. Odprawa na granicy trwała krótko. Pewnie właśnie między innymi z powodu późnej pory i małej ilości podróżnych do sprawdzania. Nawet jeśli celników zdziwił radziecki paszport u kogoś kto wjeżdżał do ich kraju z zachodniej granicy chociaż sąsiadował na wschodniej to jednak nie robili mu żadnych trudności. Tym sposobem niedługo potem pociąg ruszył dalej a George trochę po 1 rano był już na miejscu.
Noémie mimo, że teoretycznie miała największą swobodę manewru posiadając cztery kółka do dyspozycji to jak szybko odkryła wcale nie musi to oznaczać, że wszystko jest z górki. Po pierwsze była jedynym kierowcą w ich zespole a była w trasie prawie non stop odkąd ponad dobę temu wyjeżdżali z Paryża. Potem jazda przez pół Francji, całe Niderlandy no aż wreszcie nad granicę niemiecką no i dalej. I cały czas była kierowcą. Musiała zachować czujność non stop. To było naprawdę wyczerpujące. Krótka drzemka w Delfzijl tylko odsunęła na chwilę to znużenie. Wiedziała, że ono wróci.
Kolejnym mankamentem była radiostacja. Ponieważ po pożegnaniu się w Groningen z Georgem została w samochodzie sama z radiostacją na nią spadł obowiązek ukrycia jej i zadbania aby nie wpadła w niepowołane ręce. Gdzieś o północy dotarła do nadgranicznego Oudezjil, jeszcze po holenderskiej stronie. No i musiała znaleźć o tej dzikiej porze jakiś czynny hotel co jej się udało nawet pomimo tego, że miasto o tej porze wyglądało jak wymarłe. Z godzinę jej jednak na to zeszło. Samo dźwiganie tego cholernego pudła wypełnionego kablami, głośnikami, korbami i ołowiem z samochodu do pokoju też nie należało ani do łatwych ani do przyjemnych zadań. Dobrze, że nie było aż tak daleko.
Dlatego z Oudezjil wyjechała mniej więcej o 1 w nocy i właściwie już była na granicy. Młoda, atrakcyjna Belgijka z prawicowej organizacji nawet w środku nocy nie miała większych kłopotów z przekroczeniem granicy. Mówiła bardzo dobrze po niemiecku, jej paszport był w porządku, kolejek nie było a żaden nadgorliwiec czy wredniak się nie trafił. Więc z pół godziny później wjeżdżała do pobliskiego Leer.
Największe perypetie spotkały drugiego Brytyjczyka. Prawie z miejsca natrafił na najpoważniejszą przeszkodę. A mianowicie o tak późnej porze nic nie pływała na niemiecką stronę zatoki. No był jeden prom ale dopiero rano. Więc Kenneth dopiero przed 7 rano, już w szarówce przedświtu wsiadał na pokład promu. No ale z godzinę później wysiadał już w niemieckim Emden. Dotarł nawet na stację kolejową i szczęście zdawało się wreszcie uśmiechnąć bo okazało się, że na pociąg do Leer nie czekał dłużej niż z 10 min i trochę po 8 rano był już w pociągu jadącym na stację gdzie zamierzał wysiąść. Ale znów fortuna się od niego odwróciła. Pociąg który miał jechać jakieś 40 min jechał w końcu z godzinę bo musiał jakieś wojskowe transporty przepuszczać. Ostatecznie dotarł na miejsce spotkanie dopiero niecałą godzinę przed wyznaczonym terminem.
A więc udało się! Byli we trójkę i byli cali. No ale co dalej? Poruszać się po Rzeszy francuskim samochodem na francuskich numerach czy zorganizować sobie inny środek transportu? Jechać razem czy osobno? Co z ciężką wodą? Co z patrolowcami Royal Navy? Co z drugim “EEM 56”? Zatonął? Wykaraskał się? Nie mieli teraz radia więc dostęp do bieżących informacji co się dzieje na morzu i w powietrzu. No prawie. Przy śniadaniu w restauracji hotelowej niemieckie radio nadawało wiadomości. W tym o bohaterskim udaremnieniu brytyjskiego nalotu na niemieckie miasta. Ale nie! Dzielni chłopcy z Luftwaffe zadali wrogowi znaczne straty i żaden brytyjski samolot nie przedarł się na wybrzeże!