Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2019, 22:14   #42
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Starcie w jaskini umberkolosów - post wspólny Lou & Aiko

Gdy tylko olbrzymia pieczara otworzyła się nad głowami elfów ścigających umykającego umberkolosa, Daerdan uniósł głowę i omiótł wzrokiem pomieszczenie. Było ogromne. Majestat wielkiej, z grubsza okrągłej pieczary, mającej według ostrożnych szacunków dobre kilkaset stóp średnicy, przytłaczał, stwarzał wrażenie, jakby Daerdana, Leshanę i Ronta połknął jakiś wielki, podziemny potwór, a ta jama, do której trafili, była jego wielkim, poszarpanym w kształtach żołądkiem. Wrażenia dopełniały kałuże brudnej, zastałej wody, połyskujące w krwistoczerwonym promieniu jak plamy zaschniętej krwi, oraz porozrzucane tu i ówdzie, częściowo zagrzebane w miękkim, rozbabranym błocku resztki kości i pordzewiałego rynsztunku. Należało uważać, by nie potknąć się o wystające tu i ówdzie kości, czy resztki broni i pancerzy.

Kolos niosący krasnoludkę skierował się w stronę środka jaskini. Wyostrzone w ciemności oczy elfów wyraźnie dostrzegły spory, mniej więcej okrągły cokół, sterczący ze środka jaskini jak pieniek wielkiego podziemnego drzewa, które gargantuicznych rozmiarów drwal ściął jednym machnięciem topora wielkiego jak księżyc. Księżyc, którego tu nie było, i to nie on dawał światło, które bladym, szkarłatnym blaskiem zalewało jaskinię. To ten pionowy, prosty jak napięta lina promień, który trafiał w sam środek okrągłego postumentu, oświetlał jaskinię. Wokół promienia, tam, gdzie światło mieszało się z ciemnością, tańczyły ciemne, postrzępione cienie, układając się w niepokojące kształty. Pomiędzy nimi elfy dostrzegły wylot korytarza prowadzącego gdzieś w stronę sklepionego kamiennego łuku, przecinającego górną część pieczary. Daerdan zauważył identyczne przejście po drugiej stronie pomieszczenia, zapewne prowadzące na drugi łuk, przecinający pieczarę nieco nad pierwszym łukiem. Całości dopełniał podłużny, ciemny otwór, ziejący w przeciwległej ścianie pieczary, nieco na lewo od cokołu. Wyglądał na drugie wyjście z jaskini, bo nad nim i w jego pobliżu nie było żadnego wyjścia na kolejną arkadę rozpiętą pod sklepieniem jaskini jak gigantyczna skalna pajęczyna.

Jaskinię przeszył kolejny, rozpaczliwy krzyk krasnoludki, która raz za razem na chwilę odzyskiwała przytomność i dość sił, by desperacko wypchnąć wraz z powietrzem z płuc kolejną prośbę o pomoc. Elfy ruszyły do przodu, śladem zmierzającego w stronę cokołu kolosa.

Krew... więcej krwi...

Krew zamarła w żyłach elfów i orka, wciąż zmierzających śladem kolosa. Nie wiadomo było, czy to ten bezcielesny głos, będący kwintesencją zła i ziejący czystą nienawiścią do życia, czy nie dający się z niczym pomylić zapach naelektryzowanego powietrza, niechybnie zdradzający obecność nadnaturalnych, magicznych sił, wywołały ten mrożący krew w żyłach efekt. Ale oprócz ozonu w powietrzu jaskini czuć było jeszcze jeden zapach, równie unikalny i nie dający się z niczym pomylić. Drażniący nozdrza, metaliczny, słodkawy zapach. Zapach krwi.

Daerdan i Leshana wymienili się niepewnymi spojrzeniami. Idący za nimi Ront zatrzymał się. W oczach umięśnionego zielonoskórego zalśnił strach. W świetle szkarłatnego promienia jego skóra przybrała niemal fioletową barwę, a kudły na jego głowie podniosły się jak naelektryzowane. Ork, potrząsając głową, jakby wzbraniał się przed dalszym pościgiem lub walczył z czymś krępującym jego wolę, zastygł w miejscu. Szarpał wściekle łańcuchy, którymi nadal skute były jego ręce, ale nie postąpił ni kroku dalej.

Więcej krwi... zabić...

Nienawistny głos zasyczał ponownie, szarpiąc dusze, mrożąc krew w żyłach. Tańczące wokół promienia cienie zgęstniały, zakotłowały się... uformowały w cztery opancerzone chitynowymi płytami sylwetki, bliźniaczo podobne do tej, która pracowicie szła w stronę cokołu, wciąż trzymając zwisającą bezwładnie Eldeth. Za nimi, na cokole, Daerdan dostrzegł jakiś ruch, na moment mącący jednolitą kreskę promienia. W jego upiornym szkarłatnym blasku ktoś się poruszał. Humanoidalna sylwetka, zalana czerwonym światłem, była ledwo widoczna w tej upiornej poświacie. Ale była tam, Daerdan był tego tak pewien, że gdyby obok niego zmaterializował się Jimjar i krzyknął "Stawiam dwadzieścia blingów, że to iluzja", Daerdan bez wahania postawiłby pięćdziesiąt na to, że tam ktoś jednak jest.

Leshana zatrzymała się gwałtownie. Co też do cholery wyrabiało się w tych podziemiach? Dobyła łuku i oddała strzał w kierunku bestii niosącej krasnoludkę, starając się trafić w jej rękę. Strzała ześlizgnęła się po pancerzu, wyrywając z ust Leshany przekleństwo. Elfia wojowniczka biegiem puściła się za kolosem.
Tuż obok Leshany szczęknęła ręczna kusza, gdy Daerdan posłał śladem uciekającego kolosa ostry jak szpilka pocisk. Niestety, skutek tego ostrzału był równie mizerny, pocisk świsnął obok zwalistego cielska kolosa, nieszkodliwie odbijając się od pobliskiego stalagmitu i lecąc z wizgiem gdzieś w mrok jaskini.
- Jesteśmy za daleko - sapnął Daerdan. - Biegiem za nim!
Zwinna sylwetka łowcy spięła mięśnie i z gracją pobiegła przez jaskinię.
- Nie podchodźmy za blisko - sapnął półgłosem Daerdan do Leshany, gdy oba elfy pracowicie skracały dystans do opancerzonego stwora. - Ich spojrzenie wywołuje strach i zmieszanie. Nie daj się im schwytać!
- Nie mam planu by zejść poniżej zasięgu łuku - mruknęła wojowniczka, przygotowując się do kolejnego strzału i szukając na ciele olbrzyma jakichś odsłoniętych miejsc.
Daerdan nie odpowiedział. Wciąż biegnąc za uciekającym kolosem, mocnym głosem, który echem odbił się wśród sterczących jak smocze zęby skał, wypowiedział zaklęcie, koncentrując magiczną energię na opancerzonej sylwetce. Już go nie zgubi. Przeładowawszy kuszę uniósł ją i posłał kolejny pocisk za ściganym stworem.
Dwa pociski niemal jednocześnie uderzyły w zwaliste cielsko kolosa niosącego wciąż nieprzytomną, nie dającą znaków życia krasnoludzką wojowniczkę. Ostre jak brzytwa groty przebiły warstwy chityny, dostały się między płyty organicznego pancerza, znalazły drogę do ukrytych pod nim miękkich tkanek. Kolos wydał z siebie świdrujący uszy syk, wypełniony bólem i wściekłością. Jednak nie zwolnił kroku, nieubłaganie zbliżając się do oświetlonego purpurowym płomieniem cokołu, przy którym wściekle tańczyła - wyraźnie już teraz widoczna - drobna humanoidalna postać.
Dwoje elfów wymieniło się krótkimi, porozumiewawczymi spojrzeniami, po czym jak na komendę uniosły broń i wystrzeliły w stronę uwijającej się wokół cokołu postaci. Jednak ich pociski poszybowały nieszkodliwie w mrok jaskini, nawet nie przechodząc zbyt blisko tajemniczego nieznajomego.
Leshana zaklęła pod nosem, patrząc, jak umbrowy kolos niosący krasnoludkę dobiega do promienia i kładzie Eldeth u stóp tańczącej na cokole postaci. Nim się zorientowała, ciało krasnoludki zniknęło, zostało wchłonięte przez czerwony promień. Wtedy nagle spojrzenie jej i jednej z bestii spotkało się.
Elfka zapatrzyła się w ciemne czeluście oczu umberkolosa i zamarła przez chwilę, jakby zastanawiając się, co zrobić. Umysł elfiej wojowniczki przeniknęło dziwne, nieznane i paraliżujące uczucie, bombardując jej oczy ułudami i iluzjami. Grunt zakołysał się pod jej nogami, choć mogło być to jedynie złudzeniem skonfundowanego umysłu. Leshana zachwiała się na nogach. Twarze jej towarzyszy wykrzywiły się, zgubiły kształty, zamieniły się w potworne, szkaradne maski... jednak trwało to tylko niewielką, niewinną chwilkę.
- Bestie... - szepnęła do siebie Leshana i obejrzała się na Deardana. - Uciekamy. - Szybkim krokiem ruszyła w stronę przejścia, którym się dostali do jaskini. Daerdan, obserwujący to wszystko z wyrazem bezsilnej wściekłości na twarzy, ruszył za nią, ale zaraz zwolnił kroku.
- Tamtędy nie uciekniemy - wysapał. - Drugie wyjście! - wskazał ręką kierunek, w którym na ścianie jaskini, jak otwarta rana na ciele skalnego smoka, czerniał sporej wielkości otwór. - Biegiem! Ront! - krzyknął do stojącego wciąż jak wryty orka. - Wiejemy! Biegiem do wyjścia! Ale już!
Dwoje elfów co sił w nogach popędziło w kierunku zbawczego otworu w ścianie kawerny, kuszącego ciemnością i bezpieczeństwem. Ale umberkolosy nie miały zamiaru pozwolić przybyszom tak po prostu odejść. Ich masywne sylwetki pobiegły za uciekającymi elfami, próbując przeciąć im drogę.
- To was zatrzyma - mruknął pod nosem łowca, kreśląc dłonią skomplikowany znak w powietrzu. - Hisfaithen! - krzyknął, a jego słowo znów mocnym echem poniosło się po jaskini. W miejscu wskazanym przez Daerdana powietrze zgęstniało, zmętniało i zakotłowało jak gotująca się zupa. Wkrótce wszystko zasłoniła gęsta, nieprzenikniona mgła. Leshana widząc działania towarzysza zwolniła, trzymając łuk w pogotowiu, na wypadek, gdyby ktoś chciał przeszkodzić w inkantacji zaklęcia. Uśmiechnęła się widząc jego efekty.
- Teraz! - Daerdan dał gestem znak pozostałym. - Uciekamy! Mgła nas ukryje!
Sylwetki uciekających skryły się w pasmach szarej mgły ścielących się po poszarpanej powierzchni jaskini. Wśród gęstych obłoków słychać było tylko oddechy elfów i poskrzypywanie chitynowych pancerzy kolosów, próbujących przebić się przez zasłonę.
- Musisz mnie tego nauczyć - mruknęła Leshana, przyłączając się w biegu do towarzyszy i starając się jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Przyjdzie czas i na to - uśmiechnął się Daerdan, pilnując uważnie, by ich ruchu nie wyczuły ukryte we mgle kolosy. Gestem nakazał pozostałym milczenie i poprowadził ich w kierunku wyjścia z jaskini, starając się poruszać tak bezszelestnie, jak tylko umiał.

Fortel elfiego łowcy zadziałał. Potężne, zwaliste cielska umberkolosów zniknęły w gęstym obłoku mgły i tylko klekoczące odgłosy ich pancerzy, chrzęst miażdżonych kości i resztek ekwipunku oraz przepełnione bezsilną wściekłością posykiwania ścigały trójkę istot, które przytulone do postrzępionych, skalistych ścian, ostrożnie stawiając stopy mlaskające w gęstym błocku pokrywającym szczelnie podłoże kawerny, powoli, ale nieubłaganie oddalały się od obłoku mgły i zagubionych w nim kolosów. Ich twarze, ściągnięte napięciem i strachem, lśniły w bladoczerwonym świetle, rzucanym gdzieniegdzie postrzępionymi plamami pomiędzy stalagmity i arkady przecinające jaskinię. Daerdan prowadził grupę od jednego takiego cienia do drugiego, starając się iść po miękkiej, błotnistej ziemi. Brodzenie w tej brei było nieprzyjemne, ale błoto doskonale tłumiło drgania gruntu, po którym, jak łowca doskonale wiedział, kolosy mogły ich wykryć równie łatwo, jak ostrym, przyzwyczajonym do skąpego oświetlenia wzrokiem.

Wreszcie troje uciekinierów wychynęło z ostatniego cienia, jaki pozostał na drodze do zbawczego wyjścia, zapraszającego przytulnym mrokiem, niezmąconym, stoickim spokojem ciemności. Ciemności, która tym razem była ich sprzymierzeńcem, która miała zapewnić im bezpieczeństwo i wyprowadzić z tego potwornego, oświetlonego szkarłatem grobowca. Daerdan i Leshana spojrzeli po sobie i oboje, niemal jak na komendę uśmiechnęli się. Tuż obok nich Ront, z którego twarzy zniknął ostatni ślad zwierzęcego strachu, również pokazał kły w zawadiackim wyszczerzu, jakby podwójnie zadowolony, że wychodzi z tej opresji cało, a poza tym, że żadna śmierdząca krasnoludka nie będzie mu broniła kąpieli w każdej wodzie, jaką znajdzie.

I wtedy, po raz ostatni przed wyjściem z jaskini, zamarli w bezruchu... gdy przeraźliwy, nieludzki krzyk poraził ich uszy, odbił się od ścian i sklepienia jaskini, upiorną wibracją wprawił w drżenie ich dusze i serca.

Krzyk Eldeth.

To nie był ryk wściekłości dumnej krasnoludki. Było w tym krzyku wszystko, czego się obawiali.

Pierwotny strach, jakby krasnoludzka wojowniczka stanęła naprzeciw swojego najgorszego koszmaru, a potem spojrzała mu w oczy i zdała sobie sprawę, na co patrzy.

Rozpacz tak wielka i bezdenna, jakby Eldeth dowiedziała się właśnie, że wszyscy jej pobratymcy, do których tak bardzo chciała powrócić, zostali bezlitośnie wymordowani, usunięci z powierzchni ziemi i wymazani ze wspomnień żyjących.

Ból tak dojmujący, jakby ktoś dotarł do każdego nerwu ciała krasnoludki i poraził go na każdy, najbardziej wymyślny i sadystyczny sposób. Ból, jaki mogłoby odczuwać bezbronne dziecko, mała dziewczynka rozrywana końmi na czworo lub palona żywcem na stosie.

Krzyk bólu, przedśmiertnego cierpienia, protestu wobec rozstawania się z życiem... w sposób, który cierpiącej duszy nie dawał nawet cienia nadziei na wieczny spokój... upiornym vibrato szalał między ścianami i sklepieniem kawerny... a potem umilkł. Zgasł jak zdmuchnięta świeca, skończył się jak ucięty nożem.

Gdy tylko przerażenie opadło na tyle, by sparaliżowane członki odzyskały zdolność ruchu, Daerdan, Leshana i Ront zniknęli w zbawczej ciemności wyjścia z jaskini, w której krasnoludzka wojowniczka w straszliwy i okrutny sposób dopełniła swego przeznaczenia...
 

Ostatnio edytowane przez Loucipher : 27-06-2019 o 22:17.
Loucipher jest offline