Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2019, 17:53   #24
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Rudy biegł ile sił, aż stanął u progu chaty. Elsie żyła! Odetchnął i opuścił uniesiony w postawie obronnej miecz. Uśmiechnął się smutno w ponurej realizacji rzeczywistości. Bogowie istnieli. Prawdziwi Bogowie... i byli okrutni, ale go wysłuchali. Bogowie istnieli… istnieli naprawdę, a on miał krew na rękach… dużo krwi. Bardzo dużo krwi…
- Elsie? - zapytał cicho i czule mając nadzieję, że nie ma zwidów. Elsie żyła! Zrobił kilka powolnych kroków w jej kierunku…
Dziewczyna wciąż łkała cicho. Skuliła się w pozycji embrionalnej i nie dawała żadnych znaków, że słyszy chłopaka.
Dietrich podszedł do niej i uklęknął przy niej. Miecz położył na podłodze obok.
- Elsie… - powiedział łagodnie kładąc dłoń na jej ramieniu. - ...jestem tutaj Elsie. Jesteś bezpieczna.
Pod wpływem jego dotyku dziewczyna drgnęła, jakby wybudzona z letargu. Wciąż jednak kryła twarz w dłoniach.
Diet… - wyrzekła cicho. – Diet-rich. O-oni n-n-nie - Jak zawsze, gdy się denerwowała, zaczynała się jąkać.
- Cii… - głaskał ją delikatnie mówiąc cicho - ...wiem Elsie... wiem… całe… Teufelheim wymarło… na tą chorobę… ocaleliśmy tylko my i paru moich znajomych, chyba. Musimy iść najdroższa. Musimy się stąd oddalić i to szybko. Wiem, to trudne, ale… musimy uciekać.
- Ja n-nie idę. N-nie, Diet-rich. To za dużo, t-to… - mówiąc to odsłoniła zapłakaną twarz. Była cała pobrużdżona, jak twarze strażników Dużej Kraty. Na policzkach dziewczyny znajdowały się czarne zacieki i cysty, a jej oczy były jakby zakryte bielmem.
-[i] Ja… - zaczęła - ja ch-chyba też jestem..
- Będzie dobrze Elsie, będzie dobrze… - mówił Rudy starając się brzmieć spokojnie i przekonująco - ...miej siłę. Miej siłę, a ja ciebie wyleczę. Będziesz zdrowa Elsie. Daj mi siebie opatrzyć.
Chłopak cały czas przyglądał się jej zmartwiony starając się dojść do tego jakie zioła mogłyby tu pomóc. Elsie żyła, jej organizm walczył, a to był dobry znak. Musiało być lekarstwo! Musiało… prawda?
- Żyjesz Elsie, pomimo znamion żyjesz. Uwierz we mnie kochana i wierz w siebie, a wszystko będzie dobrze… - mówił cicho i szczerze z wkradającymi się nutami desperacji - Uwierz… tak jak ja uwierzyłem w Prawdziwych Bogów gdy mnie wysłuchali… Proszę... najdroższa, uwierz w nich i proś o uzdrowienie… proś z całego serca.... Proszę… nie dam rady bez Ciebie… jesteś moim światełkiem w tunelu… proszę...
Dziewczyna milczała, patrząc na niego. Usta poruszały jej się bezgłośnie, aż w końcu wyrzekła:
- Ja umrę, Dietrich, p-prawda? Ty nie możesz mi pomóc... - W istocie, miała rację. Dietrich nigdy nie widział objawów podobnych do tych, które bogowie zesłali na ludność Teufelheim.
- Nie znam tej choroby Elsie, pierwszy raz ją widzę… - mówił lekko łamiącym się głosem - ...ale Oni… Oni mogą pomóc najdroższa. Pomimo objawów żyjesz. Żyjesz Elsie. Nie poddawaj się, proszę… Poproś Ich… Uwierz i poproś...
- Co… - wydukała zdziwiona. - O czym ty m-mówisz… o-o kim?
- Em… - zaczął niepewnie Rudy. Widać było, że co ma do powiedzenia nie jest dla niego łatwe - Sęk w tym, że nie znam imienia Elsie. To… dłuższa historia… ale trzeba bardzo uważać o to co się prosi. Oni nie są ani dobrzy, ani źli… Prosiłem o nowy start dla nas Elsie i myślę, że ocalili Ciebie przed śmiercią, byś i ty najsłodsza mogła się nawrócić.
- O czym ty.. - zaczęła lekko, stopniowo odsuwać się niego. - Nie ma żadnych innych bogów, żadnych innych dobrych bogów…
- Elsie… to, że Puszki tak mówiły nie znaczy, że jest to prawda… czy ich bóg cokolwiek dla nas zrobił? Nie, używali jego imienia by było im i tylko im dobrze, a kto się nie zgadzał trafiał do lochów, lub na szafot... - powiedział słabo z wyraźnym smutkiem i bólem patrząc jak się od niego odsuwa - Proszę Elsie, nie odsuwaj się ode mnie. Spaliłbym cały świat, oddał życie, bylebyś była szczęśliwa. Byś się uśmiechała i była bezpieczna… ale w tej chorobie tylko Oni mogą pomóc... Ja mogę tylko leczyć objawy...
Wiedział, że cysty można wyleczyć nakłuciami i okładami. Gorzej z zaciekami i bielmem. Choć zacieki jeszcze by raczej dał może radę, ale bielmo? Cud, że widziała na oczy. W normalnym biegu mogłaby nawet i stracić wzrok! Na szczęście i na to były zioła… ale skuteczność była mała… Niestety… ale… to i tak było tylko leczenie objawów. Cokolwiek ją niszczyło od środka było daleko poza jego zdolnościami i bolało to jego serce niezmiernie. Tak mocno, że jego oczy powoli pokrywały się mokrym szkliwem. Nie chciał jej stracić... Nie ważne, czy z winy choroby, czy z jej braku wiary i odcięcia się od niego. Była jego światełkiem… światełkiem które gasło…
Ja… – zawahała się – p-przerażasz mnie, D-dietrich. N-nie mów tak, m-może się uda.. j-jakoś… b-bez t-tego. - Starała się trzymać dystans, patrzyła na niego zmieszana, doznawała silnego dysonansu. – T-to nie jest b-bezpieczne, c-co mówisz…
Dietrich czuł powoli spływające łzy. To było bolesne… czy naprawdę nie wiedziała co do niej czuł?
- Liczysz się dla mnie tylko ty Elsie… - powiedział z słabym smutnym uśmiechem - Kocham Cię najsłodsza.

- Ja wiem, ale… ale ja n-nie chcę. N-nie zmuszaj mnie! - odrzekła agresywnie, jakby spodziewając się od niego jakiejś ostrej reakcji.
Dietrich pokręcił smutno głową.
- Nie chcę Ciebie zmuszać Elsie. To nie byłoby uczciwe.- powiedział ciepło i smutno - Wiara musi iść z serca. Tylko wtedy działa. Nie jestem Puszką, by nawracać mieczem i ogniem. Boję się Elsie. Boję się o to, że wiem za mało, że mogę nie być w stanie Ciebie wyleczyć, że Ciebie stracę. Boję się Elsie, bo nie znam tej choroby.
- Ja też… ale ja nie chcę… Dietrich, ja ich muszę p-pochować. Pomóż mi..
- Mamy mało czasu Elsie… - powiedział łagodnie chłopak - ...w mieście chodzą żywe trupy. Daj mi siebie opatrzyć, zabierzmy co się da i pochowajmy po królewsku. Jak za dawnych czasów… ich dusze z dymem ulecą do Przodków.
Dziewczyna przytaknęła ze strachem w oczach.
- Chyba nie mamy wyboru…

Dietrich musiał musiał myśleć szybko. Nie wiedział jak przenosi się ta choroba. Jeśli poprzez powietrze, co by tłumaczyło pomór, to był w grupie ryzyka. Rzadko chorował, ale nie chciał zbytnio ryzykować. Będąc chorym nie pomoże Elsie… a to nie wchodziło w grę.

Rozejrzał się po pomieszczeniu i zdecydował się wprowadzać swoją dziewczynę w plan stopniowo. Najpierw ubrania rodziny. Z tych podlejszego sortu zdecydował się na szybko zszyć bandarze, lepsze pójdą w worek. Elsie w tym czasie miała za zadanie pakować oporządzenie kuchenne, zioła i żywność w torby i worki. Rzecz jasna, patelnia i garnek, a jakże. Ważne też były wszelkie zamykane pojemniki na wodę. Woda to życie, a nie mieli czasu!

Następnie przyszedł czas na opatrunek. Zdezynfektował igły i dłonie bimbrem, oraz przemył nim twarz blondynki. Następny krok, nakłucia cyst… Elsie zaczęła szlochać. Rozumiał ją, aż nadto dobrze.

- Cii… kochana. - powiedział cicho i kojąco - ...uzdrowię Ciebie. Zobaczysz, a panienka Shallyia mi pomoże. Ci inni bogowie to pewnie tylko zbieg okoliczności. Jeśli by istnieli to byśmy o nich wiedzieli, prawda? Kocham Ciebie Elsie, a teraz spokojnie, daj mi pracować, dobrze?

Oczywiście ci inni bogowie istnieli. Nie było czegoś takiego jak zbieg okoliczności. Wszystko było częścią większego planu. Gdyby nie jego ucieczka od ojca nie przyłączyłby się do Szczurów, nie poznałby Klausa i chłopaków. Nie poznałby Elsie i nie ocalał by razem z nią pogromu zarazy Teufelheim. Jak nic ocalili ją by poddać go próbie, by pokazać ich potęgę i łaskę… ale o tym nie miał już zamiaru mówić.

Elsie się uspokoiła i mógł na nowo przystąpić do nakłuwania i delikatnego, bardzo delikatnego wyciskanie ropy i płynów ustrojowych. Następnie dezynfekcja i okłady z ziół leczniczych. Całość… zabandażować i dać do wypicia napar wzmacniających odporność ziółek. On natomiast łyknął sobie solidnie samogonu coby zabić wszelkie szkodliwości które mogły się dostać do ciała poprzez przebywanie w tym miejscu. Zdrowie było ważne.

Kolejny punkt planu ucieczka z tego martwego miejsca: pogrzeb. Nanieśli drwa, obłożyli ciała rodziny i… podłożyli ogień. Zgodnie z pradawnym zwyczajem ich dusze z dymem trafią do domu przodków. To był szlachetny, choć nieco improwizowany, ale jednak godny pochówek.

Chwycił siekierę, wetknął za pas. Miecz w dłoń, plecak, torba na ramieniu i worek w drugiej łapie. Nadeszła pora na ostatni punkt programu. Szaber ziół, żywności i co bardziej chodliwego towaru pierwszych najbliższych dwóch chat. Noże, osełki, metalowe narzędzia i wyposażenie. Może płaszcz na deszcz? Coś ciepłego? Sznury, sznureczki, rzemienie, igły… nawet nasiona. Ciężko było o dobre nasiona, a i je można uprażyć i zjeść. Nie mieli wiele czasu, ale co dwie pary oczu to nie jedna.

Tak czy inaczej, byli obładowani. Praktycznie było mu ciężko, Elsie pewnie też, ale jak już dotrą do chłopów to oni poniosą. Nie miał czasu oceniać wartości. To była Sylvania, tu liczyła się tylko praktyczność. Tak, miło jeśli coś jest dobrej próby, ale względy wykonania i estetyki schodziły na boczny tor. Teraz trza było ruszyć do chłopaków na starą miejscówkę. Elsie żyła i tylko to się liczyło!
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 01-07-2019 o 18:17.
Dhratlach jest offline