Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2019, 23:14   #44
Kata
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KYoX2KtL_Z4[/MEDIA]

Bycie liderką drużyny było dla Lyssy przytłaczające przy jaj introwertycznym charakterze, a z drugiej jednak strony, nie znosiła wypełniać czyichś rozkazów. Jeszcze niedawno jej "problemem" była niechciana lekcja tańca, a teraz..? Teraz szła nie wiedząc kogo spodziewać się w obozowisku i licząc na to że nie będzie to żaden drow który postanowi zrobić sobie z jej ogona szalik. Na samą myśl zakręciła nim niespokojnie, ale nie zatrzymywała się i podeszła aby zbadać nowe znalezisko. Łapki kobiety cicho mlaskały po kamieniach, niedostrzegalne dla większości istot powierzchni, a nawet co poniektórych drapieżników, o wyczulonych zmysłach, łowiących każdy szmer mogący świadczyć o nadchodzącej ofierze. Obozowisko wyglądało spokojnie. Jakby osoba, która je rozbiła była nieobecna. Istotnie tak było. Lyssa wyczuła delikatną woń perfum, a jej oko szybko złowiło zdobione krawędzie rozłożonego obok skały koca. Modny podmroczny podróżnik, dosiadający ścierwnika pełzającego na powierzchni byłby prawdziwym kuriozum. Tu pewnie nie wydawałby się nikim szczególnym.

Nie tylko do pięknych rzeczy miał oko. Również nocleg wybrał w okolicy wręcz urzekającej swoim surowym pięknem. Skały, niczym zęby prehistorycznego potwora otwierały się na tę niewielką, skalną płaszczyznę, która wyprofilowana niczym język w potwornej paszczy dawała jednak schronienie przed wzrokiem ciekawskich i umożliwiała całkiem szybką ucieczkę. Biorąc pod uwagę zalety wierzchowca, którego chwytne, chitynowe odnóża umożliwiały podróże wprost po kamiennych ścianach, Lyssa doskonale rozumiała, jak ów niewidzialny podróżnik poradził sobie w podmroku. Pomyśleć że wpierw obawiała się kogo tam zobaczy, a teraz strach obleciał ją z powodu tego że nikogo nie zobaczyła. Czy ten podróżnik jest sprytniejszy od niej? Czy zaraz strzeli do niej z kuszy z ukrycia zanim zdąży wyjawić swe intencje?

Woda cicho kapała z sufitu, a ścierwnik spokojnie....się pasł. Całkowicie pochłonięty zwisającym z góry stalaktytem, którego czubek zwieszał się niemal pod samo obozowisko, wydawał się badać ciekawsko ten kamienny czubek, dotykając go niczym pies trącający szmacianą zabawkę. Jego spokój był pokrzepiający, ale też zazdrościła mu go. Ostatnie dni nie były niczym co można by zestawić ze słowem "spokój". Kiedy Lyssa podeszła jednak bliżej obozu, coś kapnęło ze stalaktytu, którym tak mocno zainteresowany był ścierwnik. Coś ciemnego, przypominającego smołę w panującym dookoła półmroku. Koci węch szybko wyczuł metaliczną, jakby pachnącą żelazem woń, której mięsożerne tabaxi nie pomyliłaby z niczym innym.

Krew.

Pokrywała jedną część stalaktytu niczym szkarłatna smuga. Jak jakiś obsceniczny drogowskaz, lub symbol, niedbale maźnięty na kamiennej ścianie w niewiadomym celu. Ostrzeżenie? Może bluźnierczy rytuał? Menażka, jakieś sztućce błyszczące z oddali obok ścierwnika, rozsypana sakiewka z precjozami...wszystko zaczęło układać się w głowie tabaxi, na którą po chwili spadła niewielka, lepka kropla, którą mogła niemal zlizać z pyszczka swoim długim językiem.

Krew. Gnomia...smak i zapach nie pozostawiał wątpliwości. Uniosła twarz by spojrzeć i...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=a5MPOrpDiYs&feature=youtu.be[/MEDIA]

W tym samym momencie wielka macka spadła w dół ze świstem, a gibkie ciało kocicy, pchane jakimś szóstym, a może nawet siódmym zmysłem próbowało jeszcze desperacko uskoczyć. Daremnie. Mięsista, śliska i lodowata, a jednak chlasnęła po grzbiecie i z odgłosem mlaskania ciągnęła do góry. Lyssa czuła, jak przyssawki wielkości sporych spodków do herbaty przywierają do jej futra, skóry, podartych spodni, czepiając się wszędzie i oplatając niechcianą miłością. Śluzowate zwoje oplatały się błyskawicznie wokół kończyn, próbując zamknąć kocicę w śmiertelnym potrzasku...



Krzyknęła wpierw przerażona i zupełnie zaskoczona, ale zaraz chłód bijący od oplatających ją macek sprawił że rozchyliła usta w niemym szoku, łapiąc powietrze niczym ryba na lądzie. Ta chwila której potrzebowała by się otrząsnąć już wystarczyła by jedna z macek okręciła się wokół jej uda i podporządkowała je sobie, wyginając nogę na bok i ciągnąc jakby Lyssa była jej zabawką. Ich dotyk miał mało wspólnego z subtelnością, ściskając i szarpiąc tak mocno że czasem sprawiało jej to ból.
Nigdy, przenigdy jeszcze nie spotkało jej coś takiego i zupełnie zaskoczona nie wiedziała co ma robić poza instynktowną próbą wyślizgnięcia się z okręcających się dookoła jej kończyn przyssawek. Ciągnięta w górę była zbyt zajęta walką i druga noga padła ofiarą kolejnej macki, gdy te błądziły po jej ciele szukając gdzie by się tu tylko zaczepić. Na szczęście żadna nie oplotła się wokół jej szyi, a Lyssa pisnęła po części z wysiłku walki, przerażenia i bezsilności siłowania się z chłodnym mięsistym cielskiem niczym u ośmiornicy.

Sam dotyk przyssawek był całkiem nowym doświadczeniem i może nawet byłby przyjemny gdyby był częścią usług masażu w jakimś przybytku ale nie w tych okolicznościach. Nie gdy kocica wciąż czuła zapach gnomiej krwi. Coś co właśnie próbowało ją obezwładnić musiało zabić tego podróżnika i chciało najpewniej zrobić to samo z nią! Czerwone oczy Tabaxi wpatrzone w wielką otulającą jej udo masę szukały jakiegoś sposobu by uwolnić swoją nogę, gdy wisząc w powietrzu zabujała z ruchem macek. Kocie oczy powiększyły się w panice gdy ukazała się im okropna, przypominająca dziób paszcza potwora!

- Puszczaj, puszczaj mnie… nie.. Nie! - Jęknęła rozpaczliwie a jej głos odbił się echem po chłodnej jaskini.

Wcześniej była tylko wystraszona, lecz teraz wpadła w prawdziwą panikę. Serce omal nie wyskoczyło jej z gardła, a pazury wyciągnięte z dłoni czepiały okrutnie macki próbując zrzucić ją z siebie i odzyskać swobodę ruchów. Dopiero całym wysiłkiem wbitych pazurków, a także wypychając ją butem drugiej nogi którą jakoś wyciągnęła z uścisku, udało jej się. Wykorzystując moment gdy stwór chyba próbował zmienić macki którymi ją chwytał, wymknęła się z uścisku zwinnie niczym łasica. Wykrzywiła usta i zamachała w powietrzu nogami, bo jej mały sukces miał zamienić się w kolejne wyzwanie.

Poczuła bezwładność i z miejsca zaczęła spadać, a puchaty ogon błyskawicznie wywinął w powietrzu gdy instynktownie okręcając się próbowała spaść na cztery łapy. Nie zdążyła, czując jak z głuchym łupnięciem uderza o skały, a one o nią. Jej oczy boleśnie zamgliło, ale w żyłach było tyle adrenaliny że nawet ten ból zdawał się tylko zapiec, niczym uderzona otwartą dłonią twarz. Jej sylwetka zadrżała, już nie tak zgrabnie unosząc się z ziemi by stanąć o własnych nogach. Te chwiały się nieco, tracąc dawną pewność ruchów, a sączący się gdzieś w tle ból powoli nabierał na sile. Kobiece rzęsy zatrzepotały nerwowo, a wzrok nabrał w moment ostrości, gdy sylwetka Lyssy wyskoczyła znów niczym dzika rzeka. Rwąc w biegu przez jaskinie, mijając ścierwnika i uciekając w stronę skąd przyszła tak szybko, że gdyby nie byli w jaskini z pewnością by się za nią kurzyło. Dopiero gdy poczuła że umknęła dość daleko, osunęła się plecami na kamienną ścianę, łapiąc oddech i próbując opanować bicie serca. Być może miała szczęście że oplatający ją stwór nie postanowił wykorzystać swojego chwytu by uderzać nią o kamienne ściany podmroku aż wyzionie z niej życie. Zawsze może być gorzej, tak? Wychyliła twarz zza rogu na tyle by spojrzeć i zobaczyła go.

Potwór wydając z siebie dziwne dźwięki sunął w dół, czując jej ból i przerażenie, jakby to była siła, która kierowała jego ruchami. Macki, wijąc się i okręcając dokoła kamieni parły w jej stronę. Tabaxi zaklęła, wciąż dysząc z niedawnego wysiłku i omotała pospiesznie wzrokiem otoczenie. W międzyczasie po gnomach nie zostało już śladu. Ich odwieczną taktyką w podmroku było raczej unikanie walki. W stalaktycie Ilvary nie było wyboru i dzieci musiały walczyć wraz z nią. W starciu z tak wielkim potworem, przeważyło ich wychowanie i instynkt. I pewnie tyle byłoby z ubezpieczania jej pleców, gdyby nie Buppido który próbował osłonić ją, w desperacji chlastając po mackach swoją rękawicą. Daremnie jednak, bo potwór wydawał się być coraz bliżej.
Nie spodziewała się po gnomach odwagi, ale liczyła że chociaż wesprą ją ostrzałem z kuszy. Na to małe rozczarowanie nie było teraz czasu gdyż stwór uparł się jakby zjedzony gnom mu nie wystarczył i gonił za nią uparcie.

Kocia ledwo stała na nogach, a jej twarz wyginała się w bólu mimo buzującej ogniem krwi. Oplatające ją wcześniej macki nie tylko chwytały, ale też brutalnie miażdżyły i szarpały ciało niczym jakaś machina tortur. Upadek z wysokości na twarde skały nie był wcale lepszy, ale przecież nie miała wyboru bo inaczej dałaby się pożreć. Ranna, oddychała szybko i drżała jakby miała się rozpłakać, ale nie płakała. Z kącika ust sączyła się po bródce jej własna krew. Czuła jej metaliczno słodki smak który napompował ją nienawiścią gdy dyszała przez zaciśnięte zęby, a oczy co chwile wychylały się w górę, obezwładnione cierpieniem. Wydawało jej się że ma złamane żebro, a może żebra? Stwór wciąż za nią pełznął, jak gdyby nie było innych kąsków, w tym tłustego ścierwnika. Jej “dzieci” schowały się, zostawiając ją samą, choć chyba nie mogła mieć im tego za złe. Potwór był przerażający prawie tak samo jak fryzura Ilvary i sama na widok jednego i drugiego miała ochotę czmychnąć. Pocieszające było że Buppido ruszył z pomocą, a obolała kocica postarała się wykorzystać to, opadając na kolano i unosząc drowią kuszę.

- Zdychaj proszę, zdychaj maszkaro..! - Wyszeptała mierząc w swój nowy koszmar senny. Nie oddała od razu strzału, a jej pionowa źrenica przeskoczyła szybko po całej oślizgłej sylwetce zmierzającego do niej stwora. Chciała by go też zabolało, a nawet by smażył się w piekle, dlatego szukała słabego punktu w jego paskudnym ciele.

Nacisnęła na mechanizm spustowy, a drowi bełt wystrzelił z broni i zatopił się cały w ciele drapieżnika z podmroku. Chyba dobrze oceniła miejsce strzału, bo stwór w reakcji rozpostarł macki i wypuścił w powietrze chmurę czarnych zarodników chowając się przed widokiem. Niby walka się nie skończyła, ale Lyssa uśmiechnęła się na myśl że odwdzięczyła się temu pełznącemu świństwu. Jej kocie ucho nastroszone wyłapało ruch maszkary. Wspinała się gdzieś w górę, bo z sufitu spadały kamienie strząsane jego mackami. Bestia chyba odpuściła pogoń za przeciwnikiem który potrafi oddać.

Tymczasem choć nie widziała tego, Buppido próbował chlasnąć jeszcze cofającego się stwora na ślepo swoim naręcznym ostrzem, ale spudłował tak straszliwie że niemal trafił się w swoją własną stopę.

- Uciekajmy! - Dało się słyszeć ponaglający krzyk Buppido i choć tabaxi pałała żądzą zemsty, to nie na tyle by pchać się w objęcia śmierci. Derro miał rację.

Czy to chciwość, czy też duma.. Lyssa nie mogła zaakceptować by z tej potyczki odejść z niczym. Była w końcu złodziejką. Uniosła się i spojrzała w lewo, potem w prawo. Łupów mieli już pod dostatkiem i nie widziała nic cennego wartego kradzieży. Nic poza...

Twarz Lyssy przechyliła się ukośnie w wyrazie kociej ciekawości, po czym dziewczyna zerwała się do biegu nabierając rozpędu. Tabaxi wskoczyła znienacka na grzbiet pasącego się i nic nie spodziewającego się ścierwnika, a zaraz potem wbiła lekko pazurki by dostać się aż na siodło swojego nowego wierzchowca. Robal był na tyle tłusty że miała nadzieję nie zrobić mu tym krzywdy. To było szalone, ale przecież nie mogła zmarnować takiej okazji.. pieszo drowy dopadną ich lada chwila, a tu mieli szansę. Tą jedną robaczywą szansę by uciec ich pogoni.

Ścierwnikowi najwyraźniej nie spodobał się "kot" na plecach i zerwał się z miejsca z takim pędem że Lyssa musiała zrobić wszystko by utrzymać się w siodle, dosiadanego przez siebie stunożnego rumaka. Wierzgający ścierwnik zupełnie się jej nie słuchał, gnając w wybranym przez siebie kierunku. Lyssa zdążyła jeszcze tylko zobaczyć jak mackowata ohyda rzuca się na coraz mniejszego Buppido nim kocica opuściła jaskinię w szaleńczym biegu stawonoga. Próbowała go zmusić by się zatrzymał, by wrócił i by mogli odjechać razem, ale stwór zupełnie jej się nie słuchał gnając przez otchłań. To rodeo trwało kilka dobrych minut przez niemal pionowe trasy które obrał sobie ścierwnik. W końcu robal albo się uspokoił, albo zmęczył zwalniając. Lyssa odnalazła się w mroku, sama na ścierwniku który stanął jak ciele podziwiając jakiś fragment fosforyzującego grzyba. Dotykał go szczękoczułkami, ze swoją szczęką zakutą w czymś w rodzaju uprzęży. Co jakiś czas z pod tego "kagańca" skapywała jakaś biaława ciecz, a kapiąc na ziemie wydawała syk jakby paliła kwasem.

To nie tak miało być. Mieli uciec wszyscy, a wyszło tak że to ona porzuciła swoich towarzyszy i nawet gdyby chciała wrócić, to nie wiedziała jak. Ścierwnik gnał tak szaleńczo że kocica zupełnie straciła orientację gdzie się znajduje. Buppido walczył za nią, a ona go zostawiła. Nie mogła sobie tego wybaczyć. Bała się też co stanie się z gnomami bez jej pomocy. Może trochę się z nimi już zżyła? Kocica schowała twarz w łapkach i jęknęła cicho, pociągając nosem. Jej sytuacja była beznadziejna.

Łaskoczący z lewa na prawo puchaty ogon zamiatał po odwłoku ścierwnika gdy Lyssa myślała co dalej zrobić. Wtedy dostrzegła coś co przegapiła wcześniej. Przy siodle znajdowała się długa tyczka zakończona haczykiem której musiał używać poprzedni jeździec tego "rumaka". Wzięła ten kij w rękę i przez chwilę przyglądała się starając zrozumieć jego zastosowanie. Wydawało się że nie była to broń więc pierwsze co przyszło jej na myśl było uzdą i wędzidłem. Zaciekawiona kocica złapała na ten haczyk fosforyzujący grzyb którego tak podziwiał ścierwnik. Wyciągnęła tyczkę a robal ruszył niczym ten osiołek w stronę światełka. Gdy tyczka skręciła wij również skręcał stając się wreszcie posłusznym wierzchowcem. Przynajmniej tak długo jak mogła skupić jego uwagę na "fascynującym" świecącym grzybku. Pytanie było tylko gdzie powinna jechać? Lyssa znalazła się w nieco większej i ciemniejszej, suchej jaskini. Wiodło z niej kilka wyjść z czego jedno na suficie, dwa w kierunku chyba północnym i jedno którym chyba wjechała, ale nie miała już pewności. Dostrzegła ślady na kamieniach i wyczuła zapach wyprawionej skóry, a nawet jakieś resztki mówiące że jeden z północnych szlaków jest często uczęszczany. Tu nie było żadnych dobrych wyborów.

Uczęszczany szlak mógł prowadzić do oazy, ale mógł też wieść do kolejnego miasta drowów lub innych bezdusznych stworzeń. Dzikie szlaki z kolei.. mogły być zamieszkane przez potwory rodzaju tego którego ssawki czuła jeszcze na skórze. Tunel w suficie dawał pewność że nie trafi tam na żadnych pieszych i co prawda drowy na pająkach mogłyby tam za nią pójść, ale część zagrożeń nie będzie w stanie podążyć pionową ścianą. Oczywiście nigdy nie wiadomo było dokąd prowadzi tunel...

Lyssa naprawdę chciała uciec, ale nie miała pojęcia gdzie. Poza tym pozostawała kwestia Buppido, Kępy i Krzaczóra. Być może już nie żyli, albo uciekli w losowym kierunku, ale tabaxi czuła że musi spróbować po nich wrócić. Bała się że zobaczy tego mackowatego stwora, żywiącego się na ich zwłokach, albo nie zastanie tam nikogo. Była też szansa na to że trafi na pogoń Ilvary i równie dobrze.. że wyjedzie w zupełnie innym kierunku. Ostatecznie bycie samą w podmroku, gdy nie ma się do kogo odezwać nastrajało depresją i szaleństwem. Złodziejka wykręciła kijek, zawracając ścierwnika w jeden z tuneli, łudząc się że odnajdzie drogę powrotną i odnajdzie porzuconych towarzyszy.

 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline