Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2019, 03:39   #108
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację


Milady?



Eshte ocknęła się nagle. Przeciągnęła się leniwie i rozejrzała po swojej komnacie.
Ile to już lat minęło? Za oknem dymy. Pewnie znów palono tych, którzy przeciwstawiali się jej ukochanemu. Spojrzała w lustro… ani blizny. Twarz gładka, oczy świeciły blaskiem okiełznanej mocy. Usta niemal same składały się do pocałunku. Była piękna… zatem kiedy przestał się nią zachwycać? Przecież oddała mu wszystko.
Przyjrzała się swojej twarzy i miała wrażenie, że kiedyś… był ktoś jeszcze. Inny. Ważniejszy. Ale i minęło tyle lat… zatarło się tamte wspomnienie.
Sięgnęła po hełm zakładając go na głowę. Po co wpatrywać się w lustro i wspominać przeszłość pozbawioną znaczenia. Przecież jest szczęśliwa tu i teraz.

-Milady Eshtelëo. - sługa ją irytował. Czy on zapomniał do kogo się odzywa? Czyżby nie wiedział, że jednym pstryknięciem palców mogłaby go spalić na popiół?

Hełm uwierał, a miecz przy pasie przeszkadzał. Fioletowo-czarna zbroja ciążyła. Przy czym pancerz jeszcze do czegoś służył, a miecz był tylko dodatkiem. Nie wyciągnęła go ani razu. Nie potrzebowała. Ogień jej wystarczał.
Ogniem wspierała miłość swego życia, ale bała się… że pojawiły się inne. Kiedyś była pierwsza, ta najważniejsza, a teraz? Gdyby chociaż mogła go znów zobaczyć, usłyszeć… wtedy wszystko byłoby dobrze. Teraz nawet ta piękna komnata, w tym olbrzymim zamku którym władała, mierziła ją. Po co jej wielkie łoże skoro nie dzieliła go z nim?

- Czego tam? - warknęła gniewnie.
- On przybył ze świtą.- padła odpowiedź sługi wywołując trzepot serca. Eshte jeszcze raz spojrzała w lustro i…
Zza hełmu dobiegł śmiech. Krótki, nieprzyjemny, ale niewątpliwie można było ten odgłos uznać za śmiech.
Czyli jednak wrócił do niej. Nareszcie, ileż mogła czekać? Czyżby zdążył już zapomnieć o jej prawie nieistniejącej cierpliwości? Wszak każdy samotny dzień spędzany wśród zamkowych murów jątrzył ogień płynących w jej żyłach i któregoś razu ona.. po prostu przestanie się powstrzymywać. Zmiecie wszystko na swej drodze, ot dla odrobiny rozrywki.
Powinna mu przypomnieć kim jest. Eshtelëą, a nie jakąś głupiutką kochanką czekającą z wytęsknieniem na każdą wizytę swego Pana. Eshtelëą, a nie jakąś rzuconą w kąt pamiątką po starych czasach.

Ze zgrzytnięciem zbroi odwróciła się od swego odbicia w lustrze i dostrzegła sługę mającego czelność przez cały czas naruszać jej prywatność.
-Jeszcze tu sterczysz? Czekasz na nagrodę? - syknęła głosem ciężkim od groźby.
Sługa, rosły żołdak przy którym Eshte wydawała się delikatnym kwiatuszkiem zamkniętym w zbroi, skulił się jak przy uderzeniu bicza. Przerażony rzucił się do ucieczki tyłem gnąc w pokłonach.
-Wybacz mi pani. Czekałem na pole…- próbował się tłumaczyć, zanim zamknął drzwi za sobą.

Po chwili znów je otworzył.
- Milady… czy przygotować już ucztę powitalną? Lady... - drżał ze strachu jak osika. Nie on jeden. Całe krainy przed nią drżały. Przed nieposkromioną Eshtelëą - Każącą Dłonią jej ukochanego.
-Lady Yilana już kazała zacząć przygotowania.- ten robal zaczynał testować jej cierpliwość. Czy naprawdę uważał,że grube drzwi osłonią go przed jej gniewem? Może je spalić wraz z nim, może go spalić nie osmalając nawet drzwi, może…

Imię Yilana ostudziło nieco jej gniew. Yilana była faworytą jej ukochanego z dawnych lat. Bez znaczenia. Wypadła z jego łask na długo przed pojawieniem się Eshte. Kuglarka w tych szczęśliwych latach musiała jedynie pozbyć się Mayestre i Chailly, z czego tylko ta pierwsza okazała się problemem. Chailly była głupiutką ślicznotką. Konkurencją, ale niegroźną. Pierwszą ofiarą kuglarki uduszoną jej dłońmi... i czasami wracała jako cień i wyrzut sumienia. Ale coraz rzadziej. Od czasu Chailly droga elfki ku szczęściu i miłości ukochanego była usiana trupami. Yilana nie była zagrożeniem, a potężna magia defensywna jaką władała czyniła z tej kobiety osobę, której nie opłacało się zaczepiać. Ale… była tym, czym Eshte panicznie bała się stać. Całkowicie zapomnianą kochanką.
A tu Yilana pełniła rolę ochmistrzyni, bowiem jej magia niespecjalnie sprawdzała się podczas bitew. Tam ogień Eshte błyszczał. I dlatego ukochany powierzył ten zamek jej jako podarek wraz poprzednią jego władczynią. Yilaną właśnie.

Ile minie czasu nim i ją zastąpi kolejną elfką? A może już to zrobił? Podarował jej ten przechodzony zamek, zaczął zostawiać ją w nim na długie tygodnie, w czasie których mógł znaleźć sobie niejedną kochaneczkę. Czy właśnie z tego powodu do niej przybył? Żeby umniejszyć jej rolę i inną uczynić Panią tego zamku. Obedrzeć Eshte ze swego zainteresowania, uczuć i łaski. Czy wśród jego świty jest i ta nowa ulubienica? Czy towarzyszy mu dniami i nocami, tak jak kiedyś ona?

Myśli podsycały złość i paranoję. Smukłe palce zacisnęła w pięść, aż zbielały jej kłykcie.
Jeśli będzie musiała, to zabije każdą kobietę stającą pomiędzy nią i jej miłością. Pokaże mu, że nie jest jedną z tych głupich ślicznotek i nie pozwoli zrobić z siebie byle kuchty.

-Czekaj, czekaj... -odezwała się nim sługa zdążył uciec z zasięgu jej wzroku -Niech Yilana zajmuje się ucztą, ale on z pewnością najpierw będzie chciał się odświeżyć po podróży. Dopilnuj, aby jego komnata była gotowa. A Ty masz być przygotowany na spełnienie każdej jego zachcianki - przygięła rękę poprawiając pokrywające ją kawałki zbroi, po czym odpowiednio dramatycznym krokiem ruszyła w stronę drzwi i roztrzęsionego sługi. Brakowało jej tylko długiej peleryny powiewającej za nią złowróżbnie na podobieństwo kruczych skrzydeł. Tę dopiero planowała założyć.
-Każdej -powtórzyła przez zęby, kiedy już była bliżej wyjścia. Nie była wysoka, ale potrafiła mówić i patrzeć w taki sposób, jak gdyby górowała ponad każdym z tych przerażonych robaków.

- Tak. Tak… oczywiście.- “robak” niemal pocałował podłogę gnąc się w ukłonach i dziękując wszelkim bogom, że uszedł z życiem. Pospiesznie opuścił więc jej komnatę i zostawił ją samą z jej myślami i gniewem.
Podeszła do masywnej szafy, z rodzaju tych mających w zwyczaju kryć w sobie przejścia do innych światów. Albo potwory. Ale żaden potwór nie byłby na tyle głupi, by czaić się na jej życie.

Otwarcie rzeźbionych drzwi odsłoniło kolekcję peleryn. Dawniej.. dawniej śmiała się z tych wszystkich arystokratów ubierających się tylko w czernie i inne ponure kolory. Wtedy uwielbiała się stroić w pstrokate fatałaszki szyte według własnych projektów, często równie artystycznych co i ten bałagan włosów noszony na głowie. Różnokolorowe pończoszki w paski, spodenki, lekkie gorseciki, dopasowane płaszczyki, falbany, koronki, błyszczące dodatki i oczywiście kapelusze zdobione piórami – to był kiedyś jej świat. A teraz sama wybierała pomiędzy czarną peleryną, czarniejszą, mniej czarną, kruczoczarną, czarnozieloną, czarną, czarną..
Kruczoczarna. Lubiła jak mieniła się granatem i purpurą. Zarzuciła ją na siebie, a potem zdjęła z głowy hełm i potrząsając głową rozpuściła swe włosy. Nie musiała zasłaniać przed nim twarzy. Nawet nie powinna. Niech on sobie przypomni o jej pięknie, o namiętności tych ust i oczach lśniących żywym ogniem.
Z łopotem długiej peleryny wymaszerowała z komnaty. Była gotowa na spotkanie ze swoją miłością.

Przemierzała komnaty kierując się do tych przeznaczonych dla niego. Jej serce pulsowało gniewem, miłością, nadzieją, strachem. Minęło tyle miesięcy, a każden ciągnął się jak wiek. Tyle nocy, które przesypiała z dala od niego. Samotnie, wtulona w poduszkę. Rozlew krwi pozwalał na chwilę oderwać się od uczucia porzucenia, więc podporządkowywała sobie kolejne krainy.




Bezlitośnie dusiła opór paląc na popiół tych dumnych szlachciurków, którzy kiedyś patrzyli na nią z góry. Było to przyjemne uczucie, przynosili przed nią całe swoje kosztowności błagając, by chociaż oszczędziła ich rodziny. Nigdy tego nie czyniła. Klejnoty które kiedyś tak lubiła utraciły blask w jej oczach.

- Dokąd się wybierasz milady? - spokojny melancholijny głos, pozbawiony był strachu jaki naznaczał każdego innego mieszkańca jej zamku.
Yilana. Zapomniana przez niego, była kochanka. Obecnie ochmistrzyni jej zamku. Ona jedyna się jej nie bała. Eshte odwróciła się powoli by spojrzeć kobiecie w jadowicie zielone oczy. Elfka była już stara, choć nadal jej uroda błyszczała spod tej patyny. Naznaczone siwizną włosy upinała w kunsztowną fryzurę. Gibka sylwetka poruszała się z gracją. Kocie oczy przypominały kim jest - druidką Dzikuna. Jej bóstwo naznaczyło swym znamieniem swoją służkę, było to typowe dla jego “kapłanów”. Prędzej czy później ich ciała ulegały lekkiemu wypaczeniu. Forma stawała się bardziej zwierzęca. Ponoć Yilana nie tylko kocie oczy miała, ale i koci ogon. Ponoć.. ponieważ noszone przez nią suknie jakoś nie potwierdzały tej plotki.




- Gdzie idziesz? Czyżby do naszego pana i władcy? Wezwał cię? Tak szybko? Chyba nie...- mruczała przyglądając się Eshte i podchodząc bliżej. Nie bała swej pani. Dobrze wiedziała że dysponuje potencjałem przekraczającym olbrzymie moce elfiej generał. Nieograniczonym. Bo choć porzuciła Dzikuna wieki temu, to Dzikun nie porzucił jej.
- Idziesz do niego, prawda Eshtelëo ? - zapytała z zazdrością i melancholią w głosie. Ona już straciła nadzieję i czasem Eshte miała wrażenie, że dawna druidka prowokuje ją po to, by w końcu zginąć w płomieniach straszliwej generał.
-Czy jesteś gotowa zaryzykować jego gniew? -zapytała będąc już bardzo blisko. Ujęła swoją dłonią, jej ukrytą w żelaznej rękawicy. - Nie idź. Niech cię wezwie. W końcu jesteś władczynią na tym zamku. Więc to uczyni. Ale jeśli cenisz sobie dobrą radę... to nie idź teraz. On nie lubi, gdy mu się rzuca wyzwanie.

Czy ona próbowała jakichś czarów? Instynktownie Eshte rzuciła prosty czar… słowa… wprost z duszy. Sztuczkę którą nauczył… nauczył… nauczył… nie pamiętała kto. Bała się przypomnieć sobie kto ją tego czaru nauczył. Tamto wspomnienie bolało jak sztylet przeszywający duszę.
Ale czar był przydatny. Eshte magicznym spojrzeniem nie dostrzegła żadnych aktywnych zaklęć. Yilana nie rzucała uroku.

Czemu ona marnowała jej czas?! Czy nie miała przygotowywać uczty? Niech wraca do skubania kurczaków, obierania ziemniaków i mycia zastawy, zamiast zawracać jej głowę swymi nawiedzonymi bredniami. Że też Słońce Jej Życia wykazał się mięciutkim serduszkiem wobec Yilany i nie zmiażdżył jej razem z pozostałymi nagusami Dzikuna. Zadziwiające, że była w stanie utrzymać na sobie jakiekolwiek ubranie.

-Jestem Panią tego zamku, a nie jakimś zwierzaczkiem trzymanym w klatce i oczekującym na łaskawe skinienie swego Pana. Skoro przybył właśnie tutaj, to mam zamiar wyjść mu na spotkanie -odpowiedziała Eshte zirytowana tym przeciągającym się monologiem kobiety. Również dłoń wyszarpnęła z jej uścisku, bowiem tylko jedna osoba na całym tym paskudnym świecie mogła się tak z nią spoufalać. I na pewno nie była nią ta druidka! Ah, czemuż podarował jej zamek razem z tak.. gadatliwym inwentarzem.
Nagła podejrzliwość sprawiła, że przymrużyła ostro oczy i opancerzonym palcem wycelowała w podbródek starszej elfki - A może to Ty planujesz postawić się w roli gospodyni? Powitać go z otwartymi ramionami, kiedy ja będę grzecznie czekała w mojej komnacie?

-On już ma kogoś, kto obejmie go ramionami. Nasz pan i władca nie przybył tu sam. Tylko z nową nałożnicą. Brzemienną.
- odparła Yilana puszczając mimo uszu tyradę gniewnej Esthe. Brzemienna… to słowo uderzyło Esthe niczym bicz w policzek. Takich nie wolno było tknąć. Gdyby nie to, jej ukochany mógłby przymknąć oko na śmiertelny wypadek, który z pewnością przydarzyłby się jego nowej kochanicy. Ale brzemiennej… nie wolno było zranić. Co gorsza… przypomniało to Eshte jej hańbę, bo choć się starała to nie mogła zajść w ciążę. Tak samo jak Yilana. Ale ona była byłą druidką Dzikuna i on nie pozwalał jej zajść z nim w ciążę. Ale Eshte przecież taką nie była. To że raz przepłynęła przez nią jego moc, nie mogło uczynić ją bezpłodną. A druidki wszak rodziły dzieci. Dlaczego więc ona nie mogła dać mu upragnionych potomków?!

A zatem było tak jak podejrzewała - znalazł sobie inną. Jej wcześniejsze myśli wcale nie były dyktowane paranoją, a po prostu kobiecym przeczuciem. Wprawdzie zrodziła się w niej iskierka nadziei, kiedy on przybył do zamku. Iskierka nadziei na to, że.. że będzie tak jak kiedyś, że znowu będą razem, że.. że.. Ah, jak on mógł jej to zrobić?! Czy nie miała być dla niego tą najpiękniejszą, tą jedyną i najbliższą jego sercu?!
Pomimo całego tego pancerza chroniącego jej ciało, Eshte czuła jak straszliwie zimna dłoń zaciska się na jej szyi i utrudnia oddychanie.

-Kim... -bardzo powoli zaczęła sączyć z ust kolejne słowa, chociaż najchętniej zdarłaby gardło we wściekłych wrzaskach. Również i jej dłoń znów zacisnęła się w pięść, w gest tak często obecny ostatnimi czasy w jej życiu -Kim ona jest?! Po co miałby z nią tutaj przyjeżdżać? Myślisz, że planuje ją nam zostawić w zamku? Abyśmy się nią opiekowały i zadbały o jego.. -na moment wargi elfki, te przecież stworzone do całowania jej ukochanego, zmieniły się w wąską linię. Z trudem przełknęła gorycz podchodzącą jej do gardła -.. jego dziecko?

-W zasadzie to z mego powodu. Dziecko źle się układa w jej łonie. Potrzeba pomocy kogoś obdarzonego życiodajną mocą Dzikuna, by dziecko zdołało się urodzić.
- wyjaśniła Yilana spokojnie i westchnęła.- Ale przez to ty masz szansę. Jego łoże będzie puste. Bo ona nie może mu się już oddawać. A kim ona jest? Jakie ma to znaczenie? Jest ładną buzią, być może z odrobiną mocy w krwi. Co ci da jej imię? Na twoim miejscu skupiłabym się na nim… może masz okazję rozgrzać jego łoże… jeśli nie wpadniesz do niego jak nadąsana gąska w rycerskim pancerzu.

G.. gąska?! Eshte nie pamiętała już, kiedy ostatni raz ktoś miał czelność odezwać się do niej w równie lekceważącej manierze. Każdy jeden taki śmiałek powolutku płonął w jej magicznym ogniu, ale nie Yilana. Dzikun skutecznie chronił swoją byłą kochanicę przed gniewem elfiej generał. Mogła tylko w brzydkim grymasie unieść krzywo górną wargę i drapieżnie błysnąć zębami.

-Jestem jedynie ciekawa, jakaż kobieta tym razem przyciągnęła najjaśniejsze spojrzenie naszego Pana -jej usta aż lepiły się od tej przesadnej słodyczy, co bynajmniej nie było oznaką życzliwości. Nie, smutek, poczucie zdrady i złość kotłowały się w ciele Eshte i łączyły w mieszankę wybuchową, której nijak nie miała gdzie spożytkować. Z paskudnym odgłosem metalu uderzającego o kamień zaczęła krążyć pomiędzy ścianami korytarza, niczym dziki kot zamknięty w klatce. Co jakiś czas łypała nieufnie na druidkę - Ale odkąd to tak chętnie dzielisz się ze mną swoimi radami? Brzmisz jakbyś rzeczywiście dbała o to, bym ponownie zyskała sobie Jego zainteresowanie. Ale czyż nie byłoby dla Ciebie korzystniej, gdybym ściągnęła na siebie Jego gniew i zniknęła z tego zamku?

- I dostała się pod władzę jeszcze głupszej gęsi?
- spytała ironicznie i musnęła melancholijnie białe pasmo w swoich włosach.- Mój czas przemija… przeminął już u jego łoża. Choć pragnę go tak samo mocno, jak ty… to już ma świetność przepadła w odmętach straconych lat.
Westchnęła głośno i obróciła się plecami do rozsierdzonej elfiej generał.- Zrobisz jak zechcesz milady. Nie chcesz słuchać mych rad, to nie słuchaj.
Spojrzała jeszcze przez ramię.- Tylko potem nie wyżywaj swojego gniewu wywołanego porażką, na naszej służbie, dobrze? Tak trudno dziś o wykształconych niewolników w najbliższej okolicy.
I ruszyła przed siebie, dumna i arogancka jak zawsze. Ale niezwykle kompetentna, o czym Eshte dobrze wiedziała.

Elfia generał ponurym spojrzeniem wpatrywała się w plecy odchodzącej druidki. Z gardłowym pomrukiem wypuściła nosem powietrze i brakowało tylko, by na podobieństwo smoka uniosły się z jej nozdrzy strużki dymu.

Ani myślała przyznawać tego w towarzystwie Yilany i dodatkowo łechtać jej dumę, ale możliwie że miała odrobinę.. słuszności w swych słowach. Eshte nie mogła się zachowywać przed Nim jak jakaś zdradzona żonka, bo uzyska efekt przeciwny od zamierzonego. Krzykami i wyrzutami tylko Go od siebie odtrąci. Nie było to łatwe, ale.. musiała szanować Jego decyzje. Jednak mogła spróbować przekręcić je na swoją korzyść.
Niech ta nowa urodzi mu wymarzonego bachorka. A potem kolejnego, niech i mu podaruje całą gromadkę! W końcu nie mogła odmówić swemu najdroższemu tego marzenia o posiadaniu armii z własnych dzieciaczków. Ale kiedy tamta będzie chodziła z ciężarnym brzuchem, kiedy będzie zajmowała się tymi smarkaczami i chodziła z nimi uwieszonymi na swoich ociężałych piersiach, to w tym czasie Eshte zadba o przyjemność swoją oraz swego ukochanego. Kiedy tamta będzie niedostępna i wymęczona, Jego Płonąca Prawa Ręka nie utraci niczego ze swojego piękna i gibkości. Będzie gotowa spełniać każdą Jego zachciankę.

I być może zbroja rzeczywiście nie była odpowiednim strojem na dzisiaj. Wprawdzie była dla niej jak druga skóra, ale nie potrzebowała ochrony przed Słońcem Swego Życia, zaś w razie jakichkolwiek wątpliwych problemów miała swój ogień, potężniejszy od każdego ostrza i każdego pancerza. Uczta powitalna wymagała założenia czegoś.. lżejszego. Kobiecego, pozwalającego błysnąć odsłoniętymi ramionami, podkreślającego kształty bioder i kuszącego do powędrowania spojrzeniem w głąb dekoltu.

Tak jak szkło pęka pod wpływem odpowiedniej siły, tak samo dotąd wykrzywiona w grymasie twarz elfki ustąpiła pod chytrym uśmiechem. To bardzo dobry plan. Pójdzie się przebrać, a potem uwiedzie samego boga i spędzi resztę życia w jego ramionach. Z tymi rozkosznymi myślami Eshte odwróciła się na pięcie i ruszyła w drogę powrotną do swej komnaty.

Czuła się całkiem podekscytowana - już dawno nie miała okazji do wystrojenia się.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem