Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2019, 17:53   #55
Gerwazy
 
Reputacja: 1 Gerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputację
Luiza i Ernst

Luiza i Ernst niemal od razu zauważyli, że Ciotka Irga należała do grona osób, którym się nie odmawia. Była to też szansa na uzyskanie konkretnych informacji, a taki był przecież cel ich przybycia do owego przybytku. Ernst lekko uśmiechnął się do swej towarzyszki, po czym powiedział:
- Panie przodem... - Równocześnie gestem zapraszając Luizę do udania się w ślad za kobietą, która przedstawiła się jako ciotka Irga. Sam ruszył za nią.

Para bohaterów została wprowadzona do bogato urządzonego gabinetu. Ochroniarze zostali na zewnątrz stając po obu stronach drzwi. W pomieszczeniu centralne miejsce zajmowało duże biurko otoczone wygodnymi fotelami z wysokim oparciem. Mebel był w gustownym, ciemnoczerwonym kolorze. Siedziska obite przyjemnym w dotyku materiałem były bardzo wygodne. Cały pokój wypełniony był kobiercami i najróżniejszymi ozdobami. Nad fotelem w którym zasiadła gospodyni wisiał obraz zjawiskowo pięknej kobiety w skąpym odzieniu. Podobieństwo było zauważalne, choć uroda właścicielki przeminęła wraz z upływem czasu.
- No i co ja mogę dla was kochani zrobić? Na początek poczęstujcie się ciasteczkami. Sama dziś rano je upiekłam. No śmiało częstujcie się i pytajcie. Ciocia Irga wam pomoże. - przyjacielsko uśmiechnęła się do pary. Z wskazanej miski unosił się zachęcający zapach cynamonu.
- To niezmiernie uprzejme, niestety nie przepadam za słodyczami….ale Ernst wręcz przeciwnie prawda? - odparła Luiza, klepiąc mężczyznę przyjacielsko po ramieniu.
- Z chęcią się poczęstuję. - Ernst przełamał jedno z ciasteczek i połowę włożył do ust. - Bardzo dobre - stwierdził.
- Miło mi to słyszeć słodziaku. Ale do rzeczy. Ciotuchna usłyszała jako rzeście rozpytywali się o te słodkie dziewczynki co je zły człowiek zranił. Och żal było cioteczce tych duszyczek, bardzo żal. Jedna to nawet córką była, od dawna tu u nas mieszkała. Ach jak ja po niej płakałam, jak wszystkie moje dziatki z tego domu płakały. A ten brzydal, ten łobuz to tu już jakiś czas temu zaczął przychodzić. Ale wybrzydzał, to raz z jedną curuchną się bawił, potem z drugą ale żadna mu nie pasowała póki mojej kochanej Katki nie zobaczył. Z nią to hulał tak wesoło, że aż radość brała. A i zachodził często, prezenciki przynosił, słodkości czasem to tak wymyślne, że je musiał chyba zza muru ściągać. Katka tak się przyzwyczaiła do swojego adoratora, że zgodziła się go odwiedzić w jego domku. No ja nie wiem co na to jego rodzice, ale myślałam, że Katka wie co robi. No i trach, pewnego wieczora nie wróciła. Zaginęła jak kamień w wodę a i ten jej adorator jakby się pod ziemię zapadł. Ani go nigdzie na mieście moi synkowie nie widzieli ani Katki. Już myśmy myśleli, że gdzie uciekły dzieciaczki razem ale wtedy gruchnęła wieść, że jakąś biedaczkę podobną do Katki usieczono. Nigdy my nie zgłosili, że nam Katka zaginęła, ale jak więcej dziewczynek poginęło to i mieliśmy pewność, że i Katki już nie zobaczymy. - w czasie opowieści oczy starszej kobiety zwilgotniały by na koniec wybuchnęła cichym pochlipywaniem. Para bohaterów zdała sobie sprawę, że rozmówczyni brakowało piątej klepki. Mimo wszystko zdawała się mówić szczerze i nie zatajać niczego przed pytającymi.
- Czy wiadomo - spytał Ernst - gdzie mieszkał ów adorator? I czy możemy się dowiedzieć, jak wyglądał? Jego artefakt, rozpowszechniony wśród tych, co najwięcej widzą, chociaż sami nie są widziani, może mógłby pomóc w odnalezieniu tego... adoratora? Jak go zwano? - zadał kolejne pytanie.
- A oczywiście, że wiemy jak się nazywał. Dieter Krankbaum mu było. A mieszkał on tu niedaleko na poddaszu u starego aptekarza Widenhofta. Na pewno wiecie gdzie to. A wyglądał. - kobieta cichnie na moment, w widoczny sposób próbując sobie przypomnieć zatarte wspomnienie. - A no wysoki był, tak ciupke większy od Ciebie. Ale znacznie bledszy, jakby mało słońca oglądał. No ale nie ma się co dziwić, bo Widenhoft też nosa ze swojej pracowni nie wyściubia, taki to stary zgred. No ale my o tym Dieterze. To jeszcze pamiętam, że miał brązowe krótkie włosy, taki dość długi krogulczy nos no i krzywe nogi. Ale w sumie, w porównaniu do drabów co tu się nieraz wpraszają, to ten Deiter całkiem przyjemny był. Katka zawsze zadowolona była, a chwaliła, że taki delikatny, że niby zakochany. No i takie nieszczęście, kto by się spodziewał. - nowa fala łez napłynęła do oczu kobiety.
- Według jednej z naszych rozmówczyń ten, co zabił jedną z ofiar, Anastazję, był blady, bardzo chudy - powiedział Ernst, częstując się kolejnym ciasteczkiem. - No i miał szare plamy na szyi. Był młody i, jej zdaniem, mógł być skrybą lub żakiem. -
- No skoro tak twierdzisz chłopcze to pewnie tak było. Nawet by to pasowało do opisu Dietera. Młody, skryba czy żak a medyk to przecie jedno i to samo. Oni wszyscy tacy bladzi i upaprani atramentem. Chucherka nic więcej, ani siły nie mają na porządną zabawę. Ale plam żadnych u niego nie widziałam, ani tatuaży. Katka też nigdy nie wspominała no a chory na pewno nie był bo za takim to by przecie nie poszła. Szkoda mi mojej córuchny, szkoda. Taka była ładna a obrotna i żywa. Tyle jeszcze życia było przed nią. - kobieta wstała i podeszła do kredensu stojącego pod jednym z okien. Z szuflady wyjęła świeżą chustę. Ocierając oczy ponownie zwróciła się do swoich gości jednocześnie odwracając się do nich plecami i spoglądając na przebiegającą w dole ulicę.
- Nie wiem jak jeszcze mogę wam pomóc. Wszystko co wiem to powiedziałam. A jeśli chcecie tego drania znaleźć to uważajcie na wszystkich bogów. Zwłaszcza Ty kochasiu pilnuj tej piękności bo i ona nieco podobna do Katki a i wpaść w łapy tego zbója może. A to szkoda by była, oj wielka szkoda. -

Opis, podany przez ciotkę Irgę, niezbyt pasował do tego, jaki podała Swietłana. I raczej należało sądzić, iż Katka miała do czynienia z kimś innym. Ale co szkodziło iść tym tropem...
- Odwiedzimy tego aptekarza, ciociu Irgo - powiedział Ernst. - Może uda się nam jeszcze czegoś dowiedzieć o młodym Dieterze. I przekażemy pani wszystko, czego się dowiemy - obiecał.
Kobieta odwróciła się od okna i podeszła do dwójki bohaterów. Oczy miała już suche, choć świeża chusta lśniła wilgocią
- Dziękuję wam. Wiadomość o tym co mogło się stać Katii pokrzepiła by moje serce. Nie wiem czemu zainteresowaliście się tą sprawą i nie chce wiedzieć. Jestem wam wdzięczna, że chcecie cokolwiek uczynić, a jak wieść się rozejdzie to większość moich córek też będzie wam przychylna. Akurat my wiemy najlepiej, że nie ma nic za darmo. A jeśli będziecie kiedy czegoś potrzebować, albo najdzie was ochota na zabawę, to już znacie drogę do ciotki Irgi. A teraz weźcie po ciasteczku i zmykajcie. - Podeszła do biurka i zapukała dwa razy w blat. Na umówiony dźwięk drzwi się otworzyły, a do środka wszedł jeden z ochroniarzy. Ukłonił się właścicielce po czym spojrzał na parę interesantów wyczekującym wzrokiem.
Ernst zabrał dwa ciasteczka i ukłonił się kobiecie.
- Do widzenia! - powiedział.
- Do widzenia - zawtórowała mu Luiza i szybkim krokiem ruszyła za przyjacielem.


- Odwiedzimy teraz tego aptekarza? - zwrócił się do Luizy, gdy byli już na ulicy.
- Doskonały pomysł - stwierdziła i dodała: - Oby tylko on nie miał dla nas równie smacznego poczęstunku.-
- Dlaczego nie chciałaś ciasteczek? - spytał.
Luiza spojrzała na przyjaciela i jakby się wahając odpowiedziała:
- Wiesz przecież, że nie lubię cynamonu.-
- A już myślałem, że nie masz zaufania do wypieków ciotuchny - odparł Ernst. - I się boisz, że dodała nie tylko cynamon.-
- Jeżeli dodała coś więcej - Luiza spojrzała przyjacielowi w oczy - To wkrótce się o tym przekonamy. Choć moim zdaniem, wszystkie ewentualne skutki uboczne będą wynikiem twojego łakomstwa.-
- Zapewne dla ciebie łakomstwo zaczyna się od jednego ciasteczka - odparł z kpiącym uśmiechem.
- Poczekajmy, aż trucizna zacznie działać. Zobaczymy wtedy kto się będzie śmiać - odpowiedziała uśmiechając się serdecznie do przyjaciela.
- Mam nadzieję, że wygłosisz ładną mowę - odparł.
- Oczywiście, przecież zawsze możesz na mnie liczyć przyjacielu. Jednak zanim mnie opuścisz, chodźmy odwiedzić aptekarza - dodała z uśmiechem.
- Jeśli zdążę tam dojść, nim odwiedzę Ogrody Morra - zażartował.

Po wyjściu z przybytku ciotki Irgi para ruszyła w stronę miejsca zamieszkania aptekarza. Pora nieodpowiednia do odwiedzin, mianowicie późny wieczór, widocznie nie była przeszkodą dla dwójki bohaterów. Na szczęście uzdrowiciel był znaną osobistością w Taalgadzie, toteż bez problemu trafili pod właściwy adres.
Dom Widenhofta mieścił się na końcu niewielkiej uliczki odchodzącej wprost od Drogi Czarodziejów. Nad wzmocnionymi drzwiami wisiał szyld przedstawiający oko otoczone bluszczem. Okiennice były pozamykane i za żadnej z nich nie sączyło się światło.
Kilka prób pukania a nawet donośne łomotanie pozostały bez odzewu. Dodatkowo bohaterowi nie słyszeli z wnętrza kamieniczki żadnych dźwięków mogących sugerować obecność właściciela bądź ewentualnych lokatorów. Próbę obejścia domostwa zakończył mur odgradzający tylny ogródek od alejki. Oboje ocenili, że daliby radę się na niego wspiąć.


JeanLuc, Garran, Gunter

Cała speluna na moment zamarła, gdy walka dobiegła końca. Nikt nie chciał uwierzyć, że miejscowi czempioni zostali pokonani. Po chwili odezwały się pojedyncze wiwaty i oklaski. Znaczna część widowni była jednak zawiedziona. Pojedynek lokalnych oprychów z nieznanymi przybłędami postrzegali jako możliwość łatwego zarobku na kolejne parę kufli piwa. Straciwszy swoje fundusze nie byli skorzy do oklaskiwania zwycięzców pojedynku. Zaledwie paru szczęśliwców, którzy dzisiejszego wieczoru zawierzyli Ranaldowi, odebrało pokaźne trzosiki od Olafa.

Miejscowy kanciarz zbliżył się do pojedynkowiczów z daleka już prezentując dwie pokaźne sakiewki przyjemnie obciążone monetami.
- No moje gratulacje, dawno tu takich zuchów nie było. Pobiliście tych drabów jak się patrzy. Zapełniliście nie tylko swoje ale i moją sakiewką za co jestem wam bardzo wdzięczny. Zapraszam - tu wskazał na obskurne drzwi znajdujące się po drugiej stronie podwórza - do mojego kantorka. Z tego co mi jeden wykidajło wspominał, ciekawią was pewne informacje. Oczywiście pomogę jeśli tylko będę mógł. Proszę za mną panowie. - ruszył przodem otwierając drzwi i przyjaznym gestem niemal wpychając JeanLuca i Guntera do niewielkiego pomieszczenia.
- Teraz możemy pogadać swobodnie. Wybaczcie nieuprzejmości ale w lokalu ściany mają uszy. No a co do waszych pytań to wiem, żeś się panie Gunter o dziewki rozpytywał co to je zarzyna ten pojeb. No o tym to my sami niewiele wiemy. Dopiero żeśmy chłopaków po mieście rozpuścili co by się wywiedzili co i jak. Wiecie, przez tego sralucha interes zaczyna gorzej iść a i strażnicy bardziej poddenerwowani wściubiają nos gdzie nie trza. Przez to i nam podpadł. Będziem coś wiedzieć to damy wam znać. Ale za to mam dla was inną nowinę. Miasto czystki organizuje i uchodźców wysyła byle dalej bo się zaraza zaczyna. Nie wiem kto to cholerstwo przywlókł, ale szerzy się to jak pożar. Najbardziej to Ci przeklęci Hohlandczycy chorują, ale przecie i na nas ta cholera może przejść. Mówi się nawet, że Taalbaston zamkną i nikogo nie będą wpuszczać za mur. Jak kto rozumny to i tak drogę znajdzie no ale reszcie to przyjdzie zdychać chyba jak to zwykle. Ach taki nasz zasrany los. -

Bohaterowie porozmawiali jeszcze chwilę z kanciarzem, po czym opuścili niewielkie pomieszczenie. W czasie ich rozmowy Garranowi udało się przywrócić do przytomności i udzielić pomocy drabom poturbowanym przez bretończyka i łowcę. Krasnolud bez zbędnego szemrania otrzymał za swoje usługi wynagrodzenie. Miejscowi gladiatorzy byli wdzięczni, że ktoś zajął się ich ranami i zdziałał coś więcej, niż okłady z chleba zagniecionego z pajęczyną.
Na wieść, że byli czempioni zostają przez zwycięzców zaproszeni na obiad i to w porządnej karczmie dwaj bracia byli bardziej niż radzi. Pokazali też, że nie są jakimiś łachmytami i przeciwnika docenić potrafią. Ofiarowali zwycięzcom swoje miecze. Broń była pozbawiona wymyślnych ozdób czy szlachetnych kamieni, mimo to wykonana z najlepszej stali i doskonale wyważona stanowiła zabójczy kawałek ostrza.
 

Ostatnio edytowane przez Gerwazy : 02-07-2019 o 13:50.
Gerwazy jest offline