Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-06-2019, 13:24   #51
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Wytarł pot z czoła, zostawiając na nim ciemny łuk brudu. Günter przez chwilę stał w miejscu i ciężko dyszał. Można było odnieść wrażenie, że nie dotarły do niego słowa towarzyszy, gdy w końcu spojrzał na krasnoluda.
- Nie będę zasłaniać się fałszywą skromnością. Dobry medyk zawsze w cenie. Uważajcie tylko. Choć na to nie wygląda, prawdopodobnie widzieliście lepszą część tego miasta. Tam, gdzie idziemy, jest naprawdę paskudnie.
Jedyne co go zdziwiło, to fakt, że przedstawiciel starej rasy robił igłą, zamiast czymś o wiele cięższym. Nie pytał jednak o to, mając na względzie nerwowość tej nacji.
Kiedy Bretończyk zaczął mówić o potencjalnym udziale w walce, brew Quillana powędrowała tak wysoko, że jego twarz przypominała rozciągniętą maskę. Nie miał nic przeciwko ów konkretnemu mężowi. Wszystkich feudalnych nie znosił w równym stopniu, a już szczególnie rycerzy. Te ich kawałki o honorze i wzniosłych zasadach… walka była aktem przemocy, a nie rytuałem na wiedźmią noc. Z drugiej strony perspektywa obecności tego pięknisia wśród najgorszych szelm była aż intrygująca.
- Myślę że to raczej starcie z rodzaju „jak się da” - powiedział do d’Artoisa ze złośliwą iskrą w oku. - Nawet nie wiem co to znaczy sekundant, ale jeśli chcesz, możesz iść z nami.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 19-06-2019 o 13:51.
Caleb jest offline  
Stary 20-06-2019, 22:16   #52
 
Gerwazy's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputację
Gunter, Garran, JeanLuc

Karczma “U Skully’ego” niemal pękała w szwach. Widocznie walki na arenie były tutaj znaną i cenioną rozrywką. Wykidajło który złożył propozycje Gunterowi stał na bramce przy drzwiach. Skinął łowcy i po paru zamienionych zdaniach wskazał grupce mężczyznę okupującego coś na kształt podium w głębi sali. Przedstawiony osobnik nazywał się Olaf i pełnił funkcję mistrza ceremonii a zarazem przyjmował zakłady na kolejne walki. Był to niewysoki mężczyzna o błyszczącym spojrzeniu i krzykliwym ubiorze. Brakowało mu co najmniej połowy zębów a nos wieńczył potężny czyrak. Niedostatki urody nadrabiał potężnym głosem, który bez problemu przebijał się przez panujący w mordowni gwar.
Pretendenci do walki zostali zmierzeni kalkulującym spojrzeniem z rodzaju tych jakie posyła się żywemu inwentarzowi na jakowymś targu. Ocena nie wypadła pomyślnie, gdyż kanciarz nie był skory do przyjęcia zaproponowanego przez rycerza zakładu. Zgodził się dopiero na nieco ponad trzecią część proponowanej sumy dziesięciu koron, a i to kręcąc okazałym nosem. Ruchem głowy wskazał wam wydzielony linami placyk na lewo od wielkiej metalowej klatki w kształcie półkola.

Czasy świetności tutejszej areny już dawno minęły, gdyż tworzące ją żelazo zdążyło przerdzewieć, miejscami tworząc ziejące pustką dziury. Mimo to wciąż pełniła swoją funkcję. Aktualnie ścierało się na niej dwóch pięściarzy. JeanLuc i Gunter mieli być kolejni, natomiast Garran jako ich medyk miał pozostać w wyznaczonej linami strefie. Po drugiej stronie na identycznie wydzielonym miejscu rozgrzewało się dwóch drabów. Jeden kręcił niewielkie młynki dwuręcznym toporem, drugi sprawdzał umocowanie tarczy i ostrość klingi swojego miecza. Widząc wkraczających w pole śmiałków obaj zaczęli wykrzykiwać w ich stronę obelgi i groźby.

Ogłuszający ryk tłumu na moment zagłuszył wszystko, gdy jednemu z pięściarzy udało się dokonać widowiskowego nokautu. Pokonanego szybko wyniesiono a triumfator został nagrodzony burzą oklasków.

Następni w kolejce byli przedstawieni tłumowi przez Olafa nowi w mieście pretendenci. Występująca przeciwko nim dwójka drabów zebrała owacje i zachęcające pohukiwania. Widocznie nie pierwszy raz przychodziło im występować na tej arenie. Szybko zamknięto oba wejścia na arenę i na sygnał dany przez Olafa, który okazał się również sędzią, rozpoczęto walkę.

Luiza i Ernst

Przechadzka po okolicznych przybytkach oferujących usługi najstarszego zawodu świata nie była najlepszym pomysłem. Znajdujące się w Taalgadzie burdele znacząco odbiegały jakością od tych w Altdorfie czy innych miastach Imperium. Dodatkowo dzięki napływowi uchodźców w niedawnym czasie powstało wiele nowych, naprędce zorganizowanych domów rozkoszy. Jakby tego było mało, klientela tychże lokali stanowiła najbardziej podły margines społeczeństwa w promieniu wielu mil. Toteż już w drugim lokalu para została zaczepiona przez czteroosobową bandę najemników, którzy widocznie uznali Luizę za pannę lekkich obyczajów. Dopiero wycelowany w łakomie spoglądające pyski pistolet otrzeźwił maruderów. Korzystając z chwili zawahania napastników para szybko ewakuowała się z lokalu.

Niezrażeni początkowym niepowodzeniem postanowili jeszcze raz spróbować znaleźć jakieś informacje, tym razem jednak zmieniając taktykę. Szybko dowiedzieli się gdzie można znaleźć najlepszej jakości burdel i udali się pod wskazany adres.

Dwupiętrowa narożna kamienica stojąca niemal vis-a-vis miejscowego garnizonu przyciągała klientów charakterystycznymi czerwonymi latarniami i sączącą się z wnętrza delikatną melodią. W progu minęli dwóch czujnych osiłków. Ci początkowo zmierzyli ich wzrokiem ale nie dostrzegając niczego podejrzanego szybko odpuścili. Para natychmiast znalazła się w centrum zainteresowania. Kilka nadobnych panien zaoferowało w dwuznaczny sposób swoje usługi, lecz usłyszawszy w odpowiedzi jedynie pytania odchodziły zniechęcone. Zakręcił się również koło pary strojny żigolak, ale też odszedł z niczym. Wydawało się, że Ernst będzie zmuszony “poświęcić się” dla dobra sprawy, gdy do pary podeszło dwóch nowych osiłków i jakby dowodząca nimi kobieta.
Na pierwszy rzut oka było widać, że postawna przedstawicielka płci pięknej w jesieni wieku to tutejsza matrona. Osiłki tylko czekały na jej jedno słowo a cała uwaga lokalu momentalnie została przez nią zagarnięta. Nawet nucący w kącie bard przestał brzdąkać na lutni.

- Jestem ciotka Irga. Zarządzam tutejszym przybytkiem. Chciałabym wiedzieć co was trapi moje maleństwa. Może ciotuchna będzie w stanie wam pomóc. No chodźcie ze mną, chodźcie. Znajdziemy lek na wasze zmartwienia. - dziwny sposób bycia tej kobiety jedynie w klientach lokalu wzbudził zdziwienie. Niemniej jednak kobieta ruszyła w stronę bogato zdobionych drzwi, natomiast towarzyszący jej ochroniarze postanowili eskortować dwójkę bohaterów. Jeden z nich zachęcająco skinął głową w stronę znikającej w drzwiach niecodziennej postaci.
 

Ostatnio edytowane przez Gerwazy : 20-06-2019 o 22:19.
Gerwazy jest offline  
Stary 27-06-2019, 12:58   #53
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Tak naprawdę, zarówno Günterowi jak i Bretończykowi nie leżał ów pojedynek. Ten pierwszy miał Jean-Luca za zmanierowanego pięknisia, który mógł co najwyżej znać dworską szermierkę. Drugi natomiast uznawał starcie wśród pospólstwa jako dość urągające. O wiele bardziej widział się w honorowej rozgrywce z udziałem wierzchowców.
Obydwaj weszli do metalowej klatki w kształcie półkola. Już wcześniej wybrali walkę prawdziwą bronią i z ubranymi skórzniami. Warunkiem kończącym miało być poddanie się przeciwnika. To z kolei nie musiało wcale szybko nastąpić. Oponentami okazali się dwaj dobrze zbudowani mężczyźni. Byli wyraźnie zaprawieni w bojach: jeden nosił dwuręczny, poplamiony krwią topór, drugi wybrał jednoręczny miecz i wyszczerbioną tarczę.
Jak tylko zakończono obstawiać zakłady, rozpoczęła się batalia. Dwójki ustawiły się na odległość szarży. Tłum zaryczał donośnie, niczym spragnione posoki zwierzę.
- Ten z toporem wygląda groźniej. I jest mój - Bretończyk zamłynkował mieczem. Rycerski obyczaj wymagał, by pozwolić innym szlachcicom zdobyć większą chwałę. Ale Günter nim nie był, więc Jean-Luc mógł atakować kogo chciał.
Quillan po prostu utrzymał pozycję i w milczeniu spoglądał przez chwilę na drugiego z oponentów. Wkrótce jednak zaczął go obchodzić od zewnętrznej strony areny. Zamarkował cios korbaczem, widząc jednocześnie, że tamten gubi się w swoich ruchach już na początku walki.
Jedno uderzenie serca potem topornik rzucił się na Jean-Luca. Wysoko urodzony był już na to gotowy. Nim jego oponent dobrze się zamachnął, Bretończyk odpowiedział dwoma atakami. Pierwszy minął swój cel, drugi jednak trafił w rękę. Zdobiony miecz szlachcica jako pierwszy przelał krew.
Quillan w tym czasie naparł na swojego konkurenta. Drab uznał, że bezpieczniej będzie postawić na defensywę i nie mylił się. Odbił tarczą wymierzony cios, przy czym od razu został zmuszony, aby zmienić pozycję. Günter ponownie szedł po łuku, zmuszając osiłka do stracenia kompana z oczu.
Topornik z kolei był już bez mała rozwścieczony. Wyprowadził dwa szybkie ataki, lecz d'Artois odbił pierwszy, a drugi był już niecelny. Bretończyk natychmiast odpowiedział tym samym. Oponent odskoczył raz, lecz kolejne, poprowadzone przez korpus cięcie było już celne. Klinga przecięła skórzaną kurtę wojownika i pozostawiła długą, poprzeczną ranę. Mężczyzna cofnął się, patrząc z niedowierzaniem na swoją pierś, następnie odrzucił topór i padł na kolana. Dalsza walka nie miała sensu, dlatego podniósł dłoń, prosząc tym samym o łaskę.
- Dobra walka. Ten cios znad ramienia sprawił mi trudności. To na medyka - rycerz wytarł miecz w szmatkę i schował go, po czym wyjął sakiewkę i rzucił koronę topornikowi.
- Jak tam Günter, kończysz już? - zapytał kolegę.
Łowca nagród zapewne tego nie słyszał, gdyż w tym właśnie momencie parował wykonane szeroko cięcie. Myrmidia, której symbol nosił na osłonie, była dla niego łaskawa - w ostatniej chwili udało mu się odbić ostrze. Poświęcił dosłownie chwilę, aby wycelować, lecz tylko tyle potrzebował. Jego odpowiedzią był silny cios z góry. Korbacz łowcy ominął rękę gladiatora i boleśnie uderzył w bok korpusu, aż rozległ się świst wypuszczanego przez ofiarę powietrza. Dodatkowo pęd uderzenia obrócił nieszczęśnika, a ten, widząc klęczącego kompana, również rzucił broń na ziemię.
Tłum zaczął wiwatować, podekscytowany widokiem krwawej batalii. Tłuszcza domagała się kolejnego pojedynku. Do zwycięzców podszedł tymczasem lokalny kanciarz i wręczył wygrane złoto.
- Gratuluję, uwinęliście się z nimi po mistrzowsku. Dawno nie mieliśmy tu takiego widowiska. Jak widzicie, tłum domaga się więcej krwi. Mamy tu takich jednych, niepokonanych braci. Stawiam jeden do czterech, że nie dacie im rady. No co wy na to?
Jean-Luc łyknął wody z bukłaka. To Günter go tu „zaprosił”, nie wypadało decydować za niego.
Quillan z kolei skrzywił się. Wyraźnie daleko mu było od napawania się zwycięstwem. Rzut oka poświęcił kompanowi i przez chwilę można dojrzeć w jego spojrzeniu cień uznania. Potem zwrócił się do nieznajomego:
- W porządku. Tylko faktycznie dajcie kogoś dobrego. Nie mam więcej czasu na amatorów.
Bretończyk zamiast gadać, skinął głową i ponownie wyjął miecz. Günter dzielnie się spisał i zasłużył sobie na pewien szacunek.
Gdzieś zaskrzypiała krata, obwieszczając że na polu walki już wkrótce pojawią się nowi oponenci. Quillan i d’Artois pochodzili z różnych światów i łączyła ich ledwie nić porozumienia. To musiało im wystarczyć. Czekali.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 27-06-2019 o 19:42.
Caleb jest offline  
Stary 27-06-2019, 13:07   #54
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Kolejni przeciwnicy stanowili wyzwanie. Wyglądało na to, że zostali docenieni i wystawiono przeciwko nim lokalnych czempionów. Olega i Bolega, jak można było wywnioskować po skanowanych okrzykach tłumu. Gunter i Jean-Luc, którzy stoczyli w swoim życiu niejedną już walkę zauważyli, że ta "nowa" dwójka to nie byle jakie oprychy. Potężni, muskularni, z wieloma bliznami znaczącymi ich mordy. Widać było, że w swoim “fachu” robią od dawna. Obaj uzbrojeni byli w porządne miecze i tarcze. Może to być ciężka przeprawa.

Tak samo jak w poprzednim pojedynku, walka miała trwać do poddania się. Albo do śmierci, wypadki się w końcu zdarzają.

Po rozpoczęciu walki najszybciej zareagował jeden z braci, Oleg, który zachęcająco kiwał mieczem w kierunku Guntera, starając się sprowokować go do ataku. Łowcy nie trzeba dłużej zachęcać. Z dzikim grymasem na twarzy rzucił się na przeciwnika, chcąc go zastraszyć. Wydał z siebie przypominające hienę dźwięki i okazywał jak najwięcej pewności siebie. Z perspektywy przeciwnika musiało to wyglądać jakby wpadł w szał.
Oleg nie spodziewał się takiej furii po swoim przeciwniku. Przerażony wzniesionym przez Guntera korbaczem zareagował zbyt wolno i nie zdążył wyprowadzić planowanego ataku. Dziki okrzyk Guntera wpłynął również na Bolega. Ten spróbował przeciwdziałać temu i głośno walnął mieczem w tarczę i przysunął się do brata.
Jean-Luc umiał rozpoznawać okazje i wykorzystywać je. Runął na braci a szarże zakończył ciosem, który ominął zastawę Olega pozostawiając szramę na jego skroni.

Oszołomiony czempion rozpaczliwie osłaniał się przed atakami łowcy i rycerza... i choć nie dał rady zrobić nic więcej, nie pozwolił się trafić. Do kontrataku przeszedł za to Boleg. W pojedynku miecza z korbaczem wygrał ten pierwszy, ale Gunter zdołał osłonić się tarczą.

Zachęcony ostatnimi sukcesami Oleg poszedł w ślady brata i potężnym pchnięciem odepchnął Jean-Luca, który tylko cudem utrzymał się na nogach. Wystawił się tym samym jednak na atak Guntera który tylko czekał na taką szansę. Korbacz zawirował w szaleńczym ataku gdy łowca nacierał niczym najprawdziwszy gladiator, nie dbając o własne bezpieczeństwo. Rozpaczliwa próba zablokowania ciosu nie powiodła się i choć przez moment wydawało się, że bijaki miną cel, wilczy bóg, któremu spodobała się brawura atakującego, wsparł atak siłą swojej furii. Do celu dotarł sam co prawda tylko koniec potężnego korbacza ale z siłą zdolną łamać żebra. Potężny cios wywrócił draba na ziemię, który z bólu stracił przytomność.

Rozwścieczyło to jego brata, który natychmiast spróbował wziąć pomstę. Warcząc i tocząc niemal pianę zaatakował Guntera, który starając się za wszelką cenę trafić wroga nie poświęcał uwagi obronie. Choć skórzana kurta zamortyzowała uderzenie, a samo ostrze ześlizgnęło się po żebrze, łowca poczuł, że jego dobra passa może się szybko skończyć. Do tego samego wniosku doszedł bretończyk, który mimo wrażenia, jakie wywarła na nim wściekłość Bolega, natychmiast doskoczył by ochronić towarzysza.

Przerażony przerażony starającym się pomścić swojego brata Bolegiem Gunter wycofał się, a drab skupił swoją uwagę na rycerzu. Ten przygotowany do parowania z łatwością odbił pierwszy cios, a kolejny przyjął na tarczę. Tarczę, która będzie wymagała malowania - kolejne uderzenie było bowiem tak potężne, że nawet w ostatnich rzędach widowni ludzie podskoczyli na widok snopu iskier i lecącego łukiem w górę miecza. Jean odruchowo osłonił się przed iskrami i nie był w stanie wykorzystać tego, że broń jego przeciwnika leżała na piasku trzy wzrosty mężczyzny dalej.

Taktycznie myślący łowca postanowił jeszcze zwiększyć przewagę nad przeciwnikiem i choć nadal ostrożny, okrążył walczących tak by Boleg znalazł się pomiędzy nimi dwoma i nie był w stanie się osłonić. Osiłek nie był głupi i zareagował na to, atakując Guntera. Z braku miecza użył tarczy, ale nie dość, że łowca zdołał uniknąć ciosu, to jeszcze sam Boleg był teraz zwrócony plecami do Jean-Luca. Ten jednak był Rycerzem. Bretońskim Rycerzem. Zwycięstwo było oczywiście ważne. Ale nie tak jak honor. Tchórzliwy atak w plecy zaś był chyba najbardziej niehonorową rzeczą jaką można sobie wyobrazić w pojedynku. Może poza użyciem trucizny.
Jean-Luc odepchnął draba tarczą w kierunku jego miecza rzucając do niego krótkie - podnieś broń.
- Albo się poddaj i zajmij bratem, ta walka zaczyna mnie nużyć, a mój kompan z korbaczem trochę się napalił. Nie masz szans. A do następnej walki wolałbyś pewnie stanąć zdrowy - dodał, bo walka w przewadze byłaby dla niego rzeczywiście nudna i bezcelowa.
Widząc możliwość i wykorzystując pęd od popchnięcia go tarczą drab sam rzucił się w stronę miecza. Przeturlawszy się wstał z nim w ręku, lecz wysłuchawszy słów bretończyka i ponownie spoglądając na nieprzytomnego brata, rzucił miecz pod nogi zwycięzców.
Gunter i Jean-Luc zwyciężyli po raz kolejny. Być może był to swego rodzaju początek...
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 28-06-2019 o 00:11.
hen_cerbin jest offline  
Stary 01-07-2019, 17:53   #55
 
Gerwazy's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputację
Luiza i Ernst

Luiza i Ernst niemal od razu zauważyli, że Ciotka Irga należała do grona osób, którym się nie odmawia. Była to też szansa na uzyskanie konkretnych informacji, a taki był przecież cel ich przybycia do owego przybytku. Ernst lekko uśmiechnął się do swej towarzyszki, po czym powiedział:
- Panie przodem... - Równocześnie gestem zapraszając Luizę do udania się w ślad za kobietą, która przedstawiła się jako ciotka Irga. Sam ruszył za nią.

Para bohaterów została wprowadzona do bogato urządzonego gabinetu. Ochroniarze zostali na zewnątrz stając po obu stronach drzwi. W pomieszczeniu centralne miejsce zajmowało duże biurko otoczone wygodnymi fotelami z wysokim oparciem. Mebel był w gustownym, ciemnoczerwonym kolorze. Siedziska obite przyjemnym w dotyku materiałem były bardzo wygodne. Cały pokój wypełniony był kobiercami i najróżniejszymi ozdobami. Nad fotelem w którym zasiadła gospodyni wisiał obraz zjawiskowo pięknej kobiety w skąpym odzieniu. Podobieństwo było zauważalne, choć uroda właścicielki przeminęła wraz z upływem czasu.
- No i co ja mogę dla was kochani zrobić? Na początek poczęstujcie się ciasteczkami. Sama dziś rano je upiekłam. No śmiało częstujcie się i pytajcie. Ciocia Irga wam pomoże. - przyjacielsko uśmiechnęła się do pary. Z wskazanej miski unosił się zachęcający zapach cynamonu.
- To niezmiernie uprzejme, niestety nie przepadam za słodyczami….ale Ernst wręcz przeciwnie prawda? - odparła Luiza, klepiąc mężczyznę przyjacielsko po ramieniu.
- Z chęcią się poczęstuję. - Ernst przełamał jedno z ciasteczek i połowę włożył do ust. - Bardzo dobre - stwierdził.
- Miło mi to słyszeć słodziaku. Ale do rzeczy. Ciotuchna usłyszała jako rzeście rozpytywali się o te słodkie dziewczynki co je zły człowiek zranił. Och żal było cioteczce tych duszyczek, bardzo żal. Jedna to nawet córką była, od dawna tu u nas mieszkała. Ach jak ja po niej płakałam, jak wszystkie moje dziatki z tego domu płakały. A ten brzydal, ten łobuz to tu już jakiś czas temu zaczął przychodzić. Ale wybrzydzał, to raz z jedną curuchną się bawił, potem z drugą ale żadna mu nie pasowała póki mojej kochanej Katki nie zobaczył. Z nią to hulał tak wesoło, że aż radość brała. A i zachodził często, prezenciki przynosił, słodkości czasem to tak wymyślne, że je musiał chyba zza muru ściągać. Katka tak się przyzwyczaiła do swojego adoratora, że zgodziła się go odwiedzić w jego domku. No ja nie wiem co na to jego rodzice, ale myślałam, że Katka wie co robi. No i trach, pewnego wieczora nie wróciła. Zaginęła jak kamień w wodę a i ten jej adorator jakby się pod ziemię zapadł. Ani go nigdzie na mieście moi synkowie nie widzieli ani Katki. Już myśmy myśleli, że gdzie uciekły dzieciaczki razem ale wtedy gruchnęła wieść, że jakąś biedaczkę podobną do Katki usieczono. Nigdy my nie zgłosili, że nam Katka zaginęła, ale jak więcej dziewczynek poginęło to i mieliśmy pewność, że i Katki już nie zobaczymy. - w czasie opowieści oczy starszej kobiety zwilgotniały by na koniec wybuchnęła cichym pochlipywaniem. Para bohaterów zdała sobie sprawę, że rozmówczyni brakowało piątej klepki. Mimo wszystko zdawała się mówić szczerze i nie zatajać niczego przed pytającymi.
- Czy wiadomo - spytał Ernst - gdzie mieszkał ów adorator? I czy możemy się dowiedzieć, jak wyglądał? Jego artefakt, rozpowszechniony wśród tych, co najwięcej widzą, chociaż sami nie są widziani, może mógłby pomóc w odnalezieniu tego... adoratora? Jak go zwano? - zadał kolejne pytanie.
- A oczywiście, że wiemy jak się nazywał. Dieter Krankbaum mu było. A mieszkał on tu niedaleko na poddaszu u starego aptekarza Widenhofta. Na pewno wiecie gdzie to. A wyglądał. - kobieta cichnie na moment, w widoczny sposób próbując sobie przypomnieć zatarte wspomnienie. - A no wysoki był, tak ciupke większy od Ciebie. Ale znacznie bledszy, jakby mało słońca oglądał. No ale nie ma się co dziwić, bo Widenhoft też nosa ze swojej pracowni nie wyściubia, taki to stary zgred. No ale my o tym Dieterze. To jeszcze pamiętam, że miał brązowe krótkie włosy, taki dość długi krogulczy nos no i krzywe nogi. Ale w sumie, w porównaniu do drabów co tu się nieraz wpraszają, to ten Deiter całkiem przyjemny był. Katka zawsze zadowolona była, a chwaliła, że taki delikatny, że niby zakochany. No i takie nieszczęście, kto by się spodziewał. - nowa fala łez napłynęła do oczu kobiety.
- Według jednej z naszych rozmówczyń ten, co zabił jedną z ofiar, Anastazję, był blady, bardzo chudy - powiedział Ernst, częstując się kolejnym ciasteczkiem. - No i miał szare plamy na szyi. Był młody i, jej zdaniem, mógł być skrybą lub żakiem. -
- No skoro tak twierdzisz chłopcze to pewnie tak było. Nawet by to pasowało do opisu Dietera. Młody, skryba czy żak a medyk to przecie jedno i to samo. Oni wszyscy tacy bladzi i upaprani atramentem. Chucherka nic więcej, ani siły nie mają na porządną zabawę. Ale plam żadnych u niego nie widziałam, ani tatuaży. Katka też nigdy nie wspominała no a chory na pewno nie był bo za takim to by przecie nie poszła. Szkoda mi mojej córuchny, szkoda. Taka była ładna a obrotna i żywa. Tyle jeszcze życia było przed nią. - kobieta wstała i podeszła do kredensu stojącego pod jednym z okien. Z szuflady wyjęła świeżą chustę. Ocierając oczy ponownie zwróciła się do swoich gości jednocześnie odwracając się do nich plecami i spoglądając na przebiegającą w dole ulicę.
- Nie wiem jak jeszcze mogę wam pomóc. Wszystko co wiem to powiedziałam. A jeśli chcecie tego drania znaleźć to uważajcie na wszystkich bogów. Zwłaszcza Ty kochasiu pilnuj tej piękności bo i ona nieco podobna do Katki a i wpaść w łapy tego zbója może. A to szkoda by była, oj wielka szkoda. -

Opis, podany przez ciotkę Irgę, niezbyt pasował do tego, jaki podała Swietłana. I raczej należało sądzić, iż Katka miała do czynienia z kimś innym. Ale co szkodziło iść tym tropem...
- Odwiedzimy tego aptekarza, ciociu Irgo - powiedział Ernst. - Może uda się nam jeszcze czegoś dowiedzieć o młodym Dieterze. I przekażemy pani wszystko, czego się dowiemy - obiecał.
Kobieta odwróciła się od okna i podeszła do dwójki bohaterów. Oczy miała już suche, choć świeża chusta lśniła wilgocią
- Dziękuję wam. Wiadomość o tym co mogło się stać Katii pokrzepiła by moje serce. Nie wiem czemu zainteresowaliście się tą sprawą i nie chce wiedzieć. Jestem wam wdzięczna, że chcecie cokolwiek uczynić, a jak wieść się rozejdzie to większość moich córek też będzie wam przychylna. Akurat my wiemy najlepiej, że nie ma nic za darmo. A jeśli będziecie kiedy czegoś potrzebować, albo najdzie was ochota na zabawę, to już znacie drogę do ciotki Irgi. A teraz weźcie po ciasteczku i zmykajcie. - Podeszła do biurka i zapukała dwa razy w blat. Na umówiony dźwięk drzwi się otworzyły, a do środka wszedł jeden z ochroniarzy. Ukłonił się właścicielce po czym spojrzał na parę interesantów wyczekującym wzrokiem.
Ernst zabrał dwa ciasteczka i ukłonił się kobiecie.
- Do widzenia! - powiedział.
- Do widzenia - zawtórowała mu Luiza i szybkim krokiem ruszyła za przyjacielem.


- Odwiedzimy teraz tego aptekarza? - zwrócił się do Luizy, gdy byli już na ulicy.
- Doskonały pomysł - stwierdziła i dodała: - Oby tylko on nie miał dla nas równie smacznego poczęstunku.-
- Dlaczego nie chciałaś ciasteczek? - spytał.
Luiza spojrzała na przyjaciela i jakby się wahając odpowiedziała:
- Wiesz przecież, że nie lubię cynamonu.-
- A już myślałem, że nie masz zaufania do wypieków ciotuchny - odparł Ernst. - I się boisz, że dodała nie tylko cynamon.-
- Jeżeli dodała coś więcej - Luiza spojrzała przyjacielowi w oczy - To wkrótce się o tym przekonamy. Choć moim zdaniem, wszystkie ewentualne skutki uboczne będą wynikiem twojego łakomstwa.-
- Zapewne dla ciebie łakomstwo zaczyna się od jednego ciasteczka - odparł z kpiącym uśmiechem.
- Poczekajmy, aż trucizna zacznie działać. Zobaczymy wtedy kto się będzie śmiać - odpowiedziała uśmiechając się serdecznie do przyjaciela.
- Mam nadzieję, że wygłosisz ładną mowę - odparł.
- Oczywiście, przecież zawsze możesz na mnie liczyć przyjacielu. Jednak zanim mnie opuścisz, chodźmy odwiedzić aptekarza - dodała z uśmiechem.
- Jeśli zdążę tam dojść, nim odwiedzę Ogrody Morra - zażartował.

Po wyjściu z przybytku ciotki Irgi para ruszyła w stronę miejsca zamieszkania aptekarza. Pora nieodpowiednia do odwiedzin, mianowicie późny wieczór, widocznie nie była przeszkodą dla dwójki bohaterów. Na szczęście uzdrowiciel był znaną osobistością w Taalgadzie, toteż bez problemu trafili pod właściwy adres.
Dom Widenhofta mieścił się na końcu niewielkiej uliczki odchodzącej wprost od Drogi Czarodziejów. Nad wzmocnionymi drzwiami wisiał szyld przedstawiający oko otoczone bluszczem. Okiennice były pozamykane i za żadnej z nich nie sączyło się światło.
Kilka prób pukania a nawet donośne łomotanie pozostały bez odzewu. Dodatkowo bohaterowi nie słyszeli z wnętrza kamieniczki żadnych dźwięków mogących sugerować obecność właściciela bądź ewentualnych lokatorów. Próbę obejścia domostwa zakończył mur odgradzający tylny ogródek od alejki. Oboje ocenili, że daliby radę się na niego wspiąć.


JeanLuc, Garran, Gunter

Cała speluna na moment zamarła, gdy walka dobiegła końca. Nikt nie chciał uwierzyć, że miejscowi czempioni zostali pokonani. Po chwili odezwały się pojedyncze wiwaty i oklaski. Znaczna część widowni była jednak zawiedziona. Pojedynek lokalnych oprychów z nieznanymi przybłędami postrzegali jako możliwość łatwego zarobku na kolejne parę kufli piwa. Straciwszy swoje fundusze nie byli skorzy do oklaskiwania zwycięzców pojedynku. Zaledwie paru szczęśliwców, którzy dzisiejszego wieczoru zawierzyli Ranaldowi, odebrało pokaźne trzosiki od Olafa.

Miejscowy kanciarz zbliżył się do pojedynkowiczów z daleka już prezentując dwie pokaźne sakiewki przyjemnie obciążone monetami.
- No moje gratulacje, dawno tu takich zuchów nie było. Pobiliście tych drabów jak się patrzy. Zapełniliście nie tylko swoje ale i moją sakiewką za co jestem wam bardzo wdzięczny. Zapraszam - tu wskazał na obskurne drzwi znajdujące się po drugiej stronie podwórza - do mojego kantorka. Z tego co mi jeden wykidajło wspominał, ciekawią was pewne informacje. Oczywiście pomogę jeśli tylko będę mógł. Proszę za mną panowie. - ruszył przodem otwierając drzwi i przyjaznym gestem niemal wpychając JeanLuca i Guntera do niewielkiego pomieszczenia.
- Teraz możemy pogadać swobodnie. Wybaczcie nieuprzejmości ale w lokalu ściany mają uszy. No a co do waszych pytań to wiem, żeś się panie Gunter o dziewki rozpytywał co to je zarzyna ten pojeb. No o tym to my sami niewiele wiemy. Dopiero żeśmy chłopaków po mieście rozpuścili co by się wywiedzili co i jak. Wiecie, przez tego sralucha interes zaczyna gorzej iść a i strażnicy bardziej poddenerwowani wściubiają nos gdzie nie trza. Przez to i nam podpadł. Będziem coś wiedzieć to damy wam znać. Ale za to mam dla was inną nowinę. Miasto czystki organizuje i uchodźców wysyła byle dalej bo się zaraza zaczyna. Nie wiem kto to cholerstwo przywlókł, ale szerzy się to jak pożar. Najbardziej to Ci przeklęci Hohlandczycy chorują, ale przecie i na nas ta cholera może przejść. Mówi się nawet, że Taalbaston zamkną i nikogo nie będą wpuszczać za mur. Jak kto rozumny to i tak drogę znajdzie no ale reszcie to przyjdzie zdychać chyba jak to zwykle. Ach taki nasz zasrany los. -

Bohaterowie porozmawiali jeszcze chwilę z kanciarzem, po czym opuścili niewielkie pomieszczenie. W czasie ich rozmowy Garranowi udało się przywrócić do przytomności i udzielić pomocy drabom poturbowanym przez bretończyka i łowcę. Krasnolud bez zbędnego szemrania otrzymał za swoje usługi wynagrodzenie. Miejscowi gladiatorzy byli wdzięczni, że ktoś zajął się ich ranami i zdziałał coś więcej, niż okłady z chleba zagniecionego z pajęczyną.
Na wieść, że byli czempioni zostają przez zwycięzców zaproszeni na obiad i to w porządnej karczmie dwaj bracia byli bardziej niż radzi. Pokazali też, że nie są jakimiś łachmytami i przeciwnika docenić potrafią. Ofiarowali zwycięzcom swoje miecze. Broń była pozbawiona wymyślnych ozdób czy szlachetnych kamieni, mimo to wykonana z najlepszej stali i doskonale wyważona stanowiła zabójczy kawałek ostrza.
 

Ostatnio edytowane przez Gerwazy : 02-07-2019 o 13:50.
Gerwazy jest offline  
Stary 05-07-2019, 15:20   #56
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Jean-Luc nie znał miasta, ale zaproszeni przez niego na obiad bracia i owszem. Gospoda nie była może z gatunku najelegantszych, ale jak na warunki Taalagadu uchodziła za najlepszą. Dziewka służebna widząc bretońskiego szlachcica usiłowała dygnąć i zaprowadziła całą piątkę (Garran i Gunter także byli bowiem oczywiście zaproszeni) do alkowy, gdzie można było w spokoju porozmawiać. Zawołany przez nią oberżysta osobiście przetarł ścierką chropowate deski stołu, ukłonił się i uśmiechnął. Nie miał dwóch przednich zębów.
- Taak... - Jean-Luc popatrzył przez chwilę na okopcony sufit i baraszkujące pod nim pająki. Zastanawiał się co pijają pozostali biesiadnicy - Najpierw... Najpierw kąpiel. Powiedz dziewkom żeby zagrzały wodę. A dla nas w międzyczasie... Piwa do spłukania kurzu z gardła, od razu antałek, żeby na dwa razy nie chodzić... butelkę najlepszego wina jakie masz, jakiejś dobrej gorzałki... Hmm... Co możesz zaproponować do jedzenia, dobry człowieku?[/i]
- Ser? - zaryzykował oberżysta. W końcu gadał z bretończykiem.
- Nie - skrzywił się szlachcic - Ser je się na deser. Chciałbym czegoś kwaśnego i ostrego - uściślił.
- Mają tu dobre węgorzyki z czosnkiem w oliwie i w occie albo marynowane strączki zielonej papryki... - odezwał się Boleg.
- W porządku. I to, i to - zamówił Jean-Luc.
- Służę - oberżysta uśmiechnął się jeszcze szerzej. Dwa przednie zęby nie były jedynymi, których nie miał.
- To na przekąskę. Potem jakaś zupa... - zastanawiał się szlachcic
- Zupa flisacka? - zaproponował oberżysta. W końcu byli nad rzeką.
- Może być - zgodził się Jean-Luc - A potem pieczeń z jagnięcia z cebulą. I kopę raków. A potem, na deser owczy ser. A potem się zobaczy. Na razie piwo, węgorzyki i paprykę. Z resztą chwilę zaczekaj, żeby nie wystygło, kiedy będziemy w łaźni. Nie przyszliśmy tu żreć, ale obyczajnie spędzać czas na rozmowach. Pojmujesz?
- Pojmuję
- oberżysta skłonił się jeszcze raz.
- Roztropność ważna rzecz w twoim fachu. Daj no rękę, dobry człowieku - złota moneta zmieniła właściciela.
- To nie jest zadatek - zakomunikował Jean-Luc - To jest ekstra. A teraz pędź do kuchni, dobry człowieku.

Życie z przywilejów stanu rycerskiego miało swoje plusy. Gotówka spływała do kieszeni szlachty, a ta zobowiązana była ją przekazywać niżej. Tak jak to czynił teraz Jean-Luc. W razie potrzeby mógł przeżyć na suchym chlebie popijanym kryniczną wodą, ale kiedy miał pieniądze, nie widział potrzeby by oszczędzać. Był w końcu szlachcicem, a nie kupczykiem!

Resztę popołudnia zamierzał spędzić na miłej pogawędce ze swoimi nowymi znajomymi i oczekiwaniu czego dowiedziała się ta część grupy, której tutaj nie było. Zawołał też grajka z gospody i zapłacił mu pół korony za ułożenie piosenki o pojedynku jaki miał dziś miejsce. O dzielności, odwadze i męstwie, o wielogodzinnej walce, potężnych ciosach i trzymających się pod ich gradem wojownikach... i tak dalej, chłopak wiedział co ma śpiewać. Ważne było, by sporo dobrego było i o Olegu i Bolegu, w końcu im lepsza opinia o ich umiejętnościach tym lepsza o ich pogromcach.

Na koniec karczmarz wyliczał coś o dziesięciu srebrnikach za łaźnię od osoby, kolejnych dziesięciu za szlachecką ucztę, złotej monecie za wino, trzech srebrzykach za wódkę i pięciu za piwo, ale Jean-Luc po prostu wysupłał trzy złote marki i dorzucił kilka srebrników, za które kazał przygotować jadło na drogę dla pięciu osób i postawić wszystkim po kolejce za zdrowie Guntera i Olega, którzy zapłacili dziś krwią. Wiedział, że karczmarz próbował go orżnąć, ale w końcu od tego był.
Sam Günter siedział z boku i co jakiś czas popijał jasny trunek. Starał się zrozumieć obyczajność rycerza, ale trochę się już niecierpliwił. Cały ten turniej był tylko pretekstem do zaimponowania tłuszczy i zdobyciu informacji. Łowcy w ogóle nie przyszłoby do głowy, aby świętować coś tak banalnego jak mordobicie. Jean-Luc widział to inaczej. Dla niego pojedynek, nawet stoczony w najgorszej dzielnicy, należało odpowiednio celebrować.
Może to nie był taki zły pomysł? Mieli jeszcze trochę czasu, natomiast Bretończyk potrafił zjednywać sobie ludzi. Ostatecznie o to przecież chodziło.
Krasnolud nie odmawiał zaproszenia do jadła i popitki. Nie miał oporów przed braniem dokładek czy dolewaniem sobie trunków.
- Dzięki, Jean-Luc. Nie wszystko tu dobre, ale wszystkiego spróbuję. - Stłumił jakoś beknięcie. - Mam nadzieję, że pozwolisz mi odwdzięczyć się choćby dzbanem piwa. A ty Gunter, staraj się nie ruszać za bardzo, bo rana się znów otworzy. Opatrunek jest tymczasowy, jutro z rana spróbuję trochę lepiej cię połatać.
Gunter przepił do Garrana, który również dziś sprawił się całkiem nieźle. Świadomość, że mieli ze sobą dobrego felczera podnosiła na duchu chociaż trochę.
Potem wzniósł toast w kierunku dwóch braci.
- Daliście nam nieźle w kość. Gdzie uczyliście się walczyć? - zapytał dwójkę.
Wreszcie zapragnął napić się z d’Artoisem. Jedna rzecz nie dawała mu spokoju i chyba potrzebował paru głębszych, aby wreszcie o to zapytać.
- Myślę że wszyscy spotkaliśmy się tutaj na neutralnym gruncie i mogę zapytać o coś całkiem jawnie. Jean-Luc, podczas walki Boleg odwrócił się do ciebie plecami. Dlaczego nie wykorzystałeś szansy? Bez urazy panowie - tu skinął na braci - ale ja bym walił po łbach, gdybyście odwrócili je choć na chwilę.
- To niehonorowe. A nie ma nic ważniejszego niż honor. A poza tym... co by zobaczyli ludzie? Dwóch na jednego i do tego muszą zdradziecko atakować w plecy by wygrać… gdzie w tym chwała? Wolałbym zginąć niż wygrać w ten sposób. W bitwie to co innego zwłaszcza z zielonymi. Ale pojedynek to pojedynek.
- odparł rycerz.
- Nic ważniejszego od honoru? - krasnolud trzasnął kuflem o stół rozlewając trochę piwa na blat. - Podobacie mi się coraz bardziej, mości Jean-Luc! Nie płynie w was krasnoludzka krew czasem?
Quillan spoglądał zaś na rycerza, jak gdyby tamten zmienił się w kręcącego piruety trolla.
- Nic z tego nie rozumiem - powiedział zupełnie szczerze. - Na moje walczy się, żeby wygrać. Wszystkie chwyty dozwolone, tak twierdzę. No i pozbądźmy się złudzeń. - Zakręcił dłonią wokół stołu. - Tacy jak my są rzadkością. Większość to śmiecie. Albo my ich, albo oni nas.
- Też nie widzę dyshonoru w trzepnięciu kogoś od tyłu, skoro już zad wystawił. Ale każdy ma swoje poczucie honoru, a jak o nim mówi, to mi się łezka w oku kręci. Jakbym w domu wśród braci znowu był - Garran zaśmiał się głośno.
- I dlatego to ja jestem szlachcicem. To właśnie nas odróżnia. Poczucie czy coś jest honorowym czynem czy nie. Dla najemnika ważne jest zwycięstwo, jak mówicie, dla kupca pieniądze, dla chłopa żeby miał co żreć, i tak dalej. I często poświęca dla tego absolutnie wszystko. Dla nas, dla szlachetnie urodzonych, ważny jest honor. Przynajmniej u nas, w Bretonii - odpowiedział Quillanowi - Tak słyszałem, że Wasza rasa, krasnoludzie, honorową jest. Podobno nie zdarzył się taki, który dane słowo by złamał. Prawda li to, czy jeno bardów przesada? - zapytał Garrana.
- Szlachciurą jesteście, boście mieli szczęście urodzić się w takiej rodzinie. Na wojnie próbowałem jednak ratować i prostaczków ze wsi, i szlachetnie urodzonych. W środku jednako wyglądamy i żywot kończymy tak samo. - Medyk stukał knykciami w stół, gdy Bretończyk pytał o honor krasnoludzki. - - Każdy Khazad gada o honorze. Jedni gadają, i podle tego żyją. Inni… tylko gadają. Łatwo myśleć stereotypami. Żaden krasnolud nie łamie danego słowa. Każdy elf to cipa. Wszyscy Bretończycy jedzą żaby, a każdy człowiek chla samogon i dupczy co tylko się rusza. Nic z tego to całkowita prawda. No, może poza tym o elfach.
Quillan lekko zachłysnął się piwem. Był to pierwszy raz, kiedy można było zobaczyć na jego twarzy delikatny uśmieszek. Łowca nagród oparł łokcie na stole, dając znać, że ponownie chce wejść do rozmowy. Po chwili był ponury jak zwykle.
- Ten śliski gość, z którym gadaliśmy po walce… mówił o chorobie. Ludzie, ale też inne rasy, lubią mieć kozła ofiarnego. W tym przypadku kogoś, kto przenosi zarazę. Jeśli faktycznie uda się zrzucić winę na Hohlandczyków, czekają nas tu jeszcze zamieszki. Dalsze śledztwo w Talagaadzie traci obecnie sens. Mam nadzieję, że ten czarodziej i panienka wkrótce do nas wrócą i skupimy się na wyprawie. Na razie to jedyny, pewny sposób na zdobycie przepustki. - Günter przegonił natrętną muchę i dodał: - Jeśli Kurt faktycznie jest tak chytry, jak mówią, to równie dobrze może siedzieć teraz w Talabheim. Na moje wszystko prowadzi właśnie tam.
- Oto krasnoludzki honor w praktyce. Umówiłem się ze sztywniakiem sędzią, to umowy dochowam. Rano zgłaszam się w wyznaczonym miejscu.
- Żaden Bretoński rycerz godny tego miana nie odmówi udziału w wyprawie- uśmiechnął się Jean-Luc.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline  
Stary 08-07-2019, 21:18   #57
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dobijanie się do siedziby aptekarza nie przyniosło żadnych efektów. Ernst, ku swemu żalowi, nie dysponował umiejętnościami otwierania zamków...
- Zobaczę, czy uda się tam dostać tylnym wejściem - powiedział.
- Pójdę z tobą - odparła bez namysłu Luiza, której opustoszała uliczka nie wydała się bezpiecznym miejscem, zwłaszcza o tej porze.
Po chwili Ernst znalazł się po drugiej stronie płotu i pomógł przejść Luizie.
- Gładko poszło - stwierdziła Luiza poprawiając włosy i dodała - Może jednak szczęście nam dzisiaj sprzyja.
- I znajdziemy otwarte okno...
- zażartował Ernst.
Po chwili oboje ruszyli w stronę kuchennego wejścia, które - zdaniem Ernsta - powinno znaleźć się po stronie niewidocznej od ulicy.
- No proszę, nie spodziewałbym się takiej zręczności po kimś pokroju pana magistra. Witam szanowną damę. - Z półmroku rzucanego przez załom muru wyszła niewysoka postać. Okolona rudą grzywą twarz Hugona uśmiechała się figlarnie do zaskoczonych “włamywaczy”.
- Co do okna to spieszę poinformować, że istotnie jest o tam nad tym daszkiem. Udało mi się dzięki niemu wejść do środka i sprawdzić pobieżnie wnętrze. Lokatorów brak, widocznie mają lepsze rzeczy do roboty w ten piękny wieczór. Obawiam się, że z ewentualną wizytą trzeba by zaczekać do rana - stwierdził z przekonaniem w głosie.
- Witam cię, witam... - Ernst skinął głową. - A czy odwiedziłeś również lokum, w którym zamieszkiwał pomocnik pana aptekarza? Może to jego właśnie szukamy... Nie mógłbyś otworzyć drzwi? A nuż bym tam znalazł ślady użycia plugawej mowy.
- Obawiam się, że jest to niemożliwe. To, że jestem niziołkiem nie oznacza od razu, iż posiadam zdolności właściwe złodziejom i rzezimieszkom. Człowiek o światłym umyślę, za jakiego pana uważam, nie powinien się zniżać do tak prostackich porównań. Pozwoliłem sobie sprawdzić wnętrze tylko ze względu na delikatny i niebezpieczny charakter śledztwa.
Z radością stwierdzam, że nie napotkałem jakichkolwiek znamion zepsucia, a śmiem twierdzić, że również nieco się na tym znam. Jeżeli jednak taka odpowiedź nie satysfakcjonuje szanownego magistra tedy polecam wrócić tutaj o innej porze. Może wtedy uda się zastać gospodarza. Bądź co bądź godzina jest tak samo późna jak i niesprzyjająca pogawędkom w czyimś ogródku. Pozwolą tedy państwo, że się ulotnię. Sugeruję uczynić to samo nim przyciągniemy niechcianą uwagę. Jakby co, zaczekam na was ze dwa pacierze za murem. Potem ruszam do karczmy jak każdy uczciwy człowiek o tej porze
. - Skłonił się nisko Elizie, Ernstowi posłał harde skinienie i z właściwą swojemu rodzajowi zręcznością zniknął za murem.
Tylko ze względu na Luizę Ernst nie powiedział Hugonowi, co o nim myśli... i nie posłał za nim wzmocnionego magią pożegnania. Hugo najwyraźniej był mały nie tylko wzrostem, ale i rozumem, co szlachcic miał zamiar mu udowodnić przy jakiejś tam okazji. Niekoniecznie dzisiaj.
 
Kerm jest offline  
Stary 10-07-2019, 16:18   #58
 
Gerwazy's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputację
Wszystkim bohaterom udało się wrócić na noc do wynajętych pokoi. Rankiem przy śniadaniu starczyło zaledwie czasu aby wymienić się zdobytymi dotychczas informacjami. Hugonowi nie udało się natrafić na żaden trop mimo spędzenia niemal całego dnia na obserwacji mieszkańców Taalgadu mających jakiekolwiek związki ze znajomością anatomii ludzkiego ciała. Należało porozmawiać z zielarzem Widenhoftem ale pobieżne przeszukanie jego domu przez niziołka nie wzbudziło podejrzeń agenta całunu. Dodatkowo wizyta w urzędzie do spraw przepustek również była bezowocna. Pozostawało jedynie wykonać zlecone przez sędziego Hohenlohe zadanie.

Kierując się uliczkami Taalgadu w stronę gospody “Pod Węgorzem” już z daleka słychać kakofonię rozlicznych odgłosów. Wkrótce oczom śmiałków ukazuje się mniej więcej stuosobowy tłum tłoczący się wokół pięciu wozów zaprzężonych w woły. Ładunek stanowi najróżniejsze dobra będące dobytkiem uchodźców. Cała grupa jest pilnowana przez kilkunastu przedstawicieli straży miejskiej. Gardłowe okrzyki i rozkazy mające na celu uporządkowanie tegoż chaosu wydaje pokaźnych rozmiarów mężczyzna w randze sierżanta.
Zauważając was rusza w waszą stronę zmęczonym krokiem.

- No, w końcu jesteście. Od rana się użeram z tymi wieśniakami. Jestem sierżant Arvid. Bo wy to od sędziego no nie. Macie tych tu - wskazał za siebie na grupę uchodźców - zaprowadzić do Breitblatt. O mam tu dla was pismo jakoweś. - wyciąga w stronę grupki awanturników skórzaną tubę. - Od siebie to polecam wam udać się północną drogą wokół Taalbastonu. Zejdzie wam może pół dnia dłużej, ale ominięcie zielonoskórych którzy podobno czają się na południu. Zresztą stara leśna droga wiedzie wzdłuż Talabeku to może i jakąś łajbę zatrzymacie co by was kawałek podrzuciła. - chwilę jeszcze wojak narzeka jak to mało zdyscyplinowani ci wieśniacy i trzeba na nich uważać bo jeden czort wie kim oni są i skąd się tu wzięli. Gdy już zakończył rozmowę z nową eskortą wyprawy, zwrócił się do uchodźców. Ćwiczony wojskowy głos zabrzmiał na placu przyciągając uwagę wieśniaków.

- Słuchajta ludziska. Ci tutaj zgodzili się was zaprowadzić do waszego nowego domu. Macie się ich słuchać i pilnować dzieciaków. Mam nadzieję, że za szybko nie zobaczę was z powrotem i niech Taal ma was w swojej opiece. - następnie kiwnął zachęcająco bohaterom, samemu usuwając się na bok.
 
Gerwazy jest offline  
Stary 11-07-2019, 18:24   #59
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
W końcu przyszedł dzień, w którym mieli rozpocząć zadanie zlecone przez sędziego Hohenlohe. Borakson zaczął jednak od próby zajęcia się raną Güntera, choć wyglądało na to, że jego działania nie przynoszą skutku.

- Cóż, chce się wojować, to musi boleć – mówiąc to klepnął wojownika w plecy. – Do wesela się zagoi, twardzielu, czas leczy rany.

Przy śniadaniu wymienił się doświadczeniami z poprzedniego dnia.

- Chorowity morderca? Jakaś powojenna zaraza w mieście? Niedobrze to brzmi, może to i lepiej, że ruszamy. Nie, żebym się radował z wizji wędrówki z przesiedleńcami. Ci raczej nie będą zadowoleni z ... przesiedlania ich. Nigdy nie są. – Ostrym końcem noża podłubał sobie w zębach w poszukiwaniu upartego kawałka żylastego mięsiwa. – Pewnie na nas skupi się ich gniew. Oby nie było ich zbyt wielu.

Było ich zbyt wielu. Garran zaklął raz, a potem drugi.

- Ernst, przeczytasz papierek od sędziego? Zobaczymy, jakie uprawnienia nam przyznał.

Krasnolud patrzył na setkę ludzi tłoczących się w tym miejscu, kłócących, pilnujących swoich dzieci i skromnego dobytku. To był czas na dyplomację, spokojne podejście do tematu oraz wyważony ton i wypowiedzi. Medyk wlazł na jedną ze skrzyń.

- Ej, ludziska, zawrzeć gęby! – rozdarł się tak, by wszyscy zwrócili na niego uwagę. – Z polecenia sędziego Hohenlohe udajemy się razem do Breitblatt. Za dużo was, żeby was pilnować, to pilnujcie się sami. Starsi i słabsi na wozy. Jak ktoś zna drogę przed nami, niech się zgłosi. I jeszcze jedno, sędzia dał nam prawo do karania tych, co kradną i wszczynają burdy.

Borakson miał nadzieję, że blef da im choć trochę spokoju. Zeskoczył i zagadał do swojej kompanii.

- Trzeba by kogoś przodem puścić na zwiad, i tylnią straż trzymać. Jak nam się zaczną rozłazić jak karaluchy spod siennika w gospodzie starego Berta, to ich nie wyłapiemy.

Krasnolud poszedł pilnować i poganiać przesiedleńców, pomagając tym, którzy tego potrzebowali. Starszych podsadzał na wozy, cięższe bagaże pomagał zarzucić na plecy.

- No, ludziska, ruchy, ruchy!
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline  
Stary 12-07-2019, 12:10   #60
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Po kolejnej próbie leczenia Günter zacisnął opatrunek i cmoknął głośno.
- To nic - powiedział do Garrana. - Jeśli przeciwnik wie jak i gdzie uderzyć, to wcale nie trzeba mieć flaków na wierzchu, żeby rana się jątrzyła. W każdym razie dzięki, skoro nie ma zakażenia, to będę żyć.
Kiedy dotarli „Pod Węgorza”, Günter stanął z tyłu. Widok prostaczków średnio go nastrajał. Taka hałastra mogła wpaść w panikę przy byle okazji, a pojęcie dyscypliny było dla nich równie odległe, co higiena. Dopiero gdy krasnolud przemawiał, Quillan wyszedł trochę do przodu. Mimochodem wziął z wozu nadgniłe już jabłko i zmiażdżył je w dłoni. Śmierdzący miąższ rozprysnął się na wszystkie strony, ochlapując również jego kurtę. Spojrzał ponuro na kilku przesiedleńców, licząc że sygnał do nich dotrze. Nie miał zamiaru krzywdzić tych ludzi, ale oni wcale nie musieli tego wiedzieć.
Już przed samą wyprawą zebrali się drużyną w półkole. Günter miał od siebie tylko krótką deklarację.
- Ja mogę zamykać pochód. Bardziej martwi mnie przód kolumny. Czy ktoś z nas w ogóle zna się na zwiadach?
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 12-07-2019 o 19:36.
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172