Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 17:44   #251
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



W bardzo prosty sposób.
Siedział na samym środku pola. Wokół niego znajdował się rząd spopielonych kamieni. Następnie po zewnętrznej obwódce siedziało i medytowało grono Konsumentów. Zamykała je kolejna obwódka drobnych głazów. Alice ujrzała jarzące się, czerwone kamienie. Nie miała pojęcia, na co patrzyła. Może to były zwyczajne kamienie, tyle że rozgrzane do czerwoności… a może świecące rubiny. Mogła zgadywać, jednak na pewno nie wyglądały na zjawisko naturalne lub zwyczajne.
Duncan otworzył oczy. Do tej pory medytował. Ale wyczuł obecność Alice i Pyrgusa, kiedy ci pojawili się. Wyszli zza rogu kompletnie zauważeni.
- Córko… - przywitał się daemhan, jak go nazywali mooinjer veggey.
Alice zebrała w sobie tyle godności ile posiadała. Wyprostowała się dumnie, z orłem na swym ramieniu i ruszyła w jego stronę.
- Ojcze… Wybacz, że tyle mnie nie było - powiedziała. Nawet nie musiała udawać zmęczonego głosu. Naprawde taka była. Na jej rękach były pozasychane ślady krwi, świadczące o jej osłabieniu najlepiej. Rozejrzała się po Konsumentach, a potem po kręgach. Policzyła pobieżnie ilu ich mogło być.
Cały tuzin. To były postacie całkowicie czarne. Zarówno ich skóra, ubrania, twarz, włosy… wszystko… zlewało się w jeden nieprzenikniony mrok. To wyglądałoby dziwnie po zmroku, natomiast wciąż było jasno. Już nie tak bardzo, jak przed objazdem całego Isle of Man, jednak słońce świeciło… choć jego promienie nie były w stanie rozproszyć sylwetek Konsumentów. Na ich czołach świeciły jasne gwiazdy. Takie same jak ta, która znajdowała się na dłoni Alice. W ogóle nie zwracali na nią uwagę. Siedzieli rozstawieni w równej odległości i ich twarze były zwrócone przed siebie. Przypominali nieco bardziej lalki, niż prawdziwych ludzi. Rudowłosa pomyślała, że istniało całkiem duże prawdopodobieństwo, że Duncan sterował ich umysłami. Zdawali się mieć je kompletnie wyprane. A może to wcale nie byli prawdziwi ludzie, a jedynie stworzone przez niego cienie? Nie miała pojęcia. A jednak odniosła dziwne wrażenie, że kiedyś Konsumenci wampira byli zwyczajnymi osobami. Tylko zostali odmienieni w ten sposób. To by bardziej pasowało do spektrum mocy Dubhe.

Alice nie podeszła blisko do Duncana. Zatrzymała się jakieś dziesięć, czy nawet piętnaście metrów dalej, wiedziała, że dla niego to i tak nic.
- Jednak przyszłaś mnie odwiedzić - powiedział Duncan. - Z mooinjer veggey na ramieniu. Czy to faza nastoletniego buntu? Być może tak. Jednak sądzę, że możesz już nie wyrosnąć z tej antypatii, którą mnie darzysz. Smutno mi z tego powodu, jednak czasami tak po prostu jest - westchnął. - Bez względu na twoje intencje i to, jak bardzo się starasz, nie odmienisz zdania drugiej osoby na twój temat. Chyba już zawsze będziesz bała się mnie i nienawidziła. Czy też czujesz względem mnie obrzydzenie? - Duncan zawiesił głos, spoglądając na Alice. - No cóż, chyba nie powinienem cię za to winić - westchnął. - Bardziej przypominam potwora, którym straszy się małe dzieci, niż mężczyznę, w którego można wierzyć i za którym można byłoby pójść bez obaw, czyż nie? - zapytał. - Chyba że jesteś jedną z nich - spojrzał na swoich Konsumentów. - Trochę jesteś, jednak różnice są dość znaczące i wyraźne.
Alice zerknęła znów na czarne postacie, po czym popatrzyła na Duncana.
- To nie tak ojcze… Ja przyszłam przeprosić… - powiedziała pokornym tonem. Zrobiła odrobinę zasmuconą minę. Weszła w rolę córki, którą nigdy nie była, a którą chciała być. Opuściła wzrok w ziemię, po czym spojrzała znów na Duncana.
- Udało mi się podstępem wydostać ze świata wróżek… I przyszłam do ciebie, żeby ci coś dać, w geście pojednania… - przeciągała dalej. Przyjeła nawet postawę jakby naprawdę się poddała i nie miała zamiaru już się z nim kłócić.
- Przemyślałam naszą rozmowę i doszłam do wniosku, że masz rację… Masz dużo większe doświadczenie ode mnie… Jesteś mądrzejszy o wiedzę sprzed lat. Tylko ty możesz ocalić świat przed zagrożeniem… Zezłościłam się, bo chcesz skonsumować moich przyjaciół… Ale najważniejsze jest dla mnie, żeby świat przeżył i moje dziecko… Twój wnuk… Więc… Więc masz rację… wybaczysz mi, że próbowałam zrobić sobie wcześniej krzywdę? - zapytała i posłała mu cierpki, nieśmiały uśmiech. Miała nadzieję, że Duncan połknie haczyk.

Duncan zmarszczył brwi.
- Mógłbym ci wybaczyć - powiedział. - Tak myślę. Taką mam nadzieję… - zawiesił głos. - Czemu masz takie rany na dłoniach? - zapytał i zmarszczył brwi.
Jego Konsumenci wciąż przysłuchiwali się. A może nie. Jedynie przebywali w tym miejscu, jednak nie byli świadomi tego, co się dzieje wokoło. Istniała taka możliwość.
- A co to za prezent? - zapytał. Oczywiście musiało go to zainteresować. - I jak mogłaś wydostać się podstępem, skoro przyszłaś w asyście mooinjer veggey? Nie wygląda mi na spętanego żelazem.
Rudowłosa kiwnęła głową.
- Przyprowadziłam ci dzieci Titanii… Obiecałam im pomóc w powstrzymaniu cię, bo nie dają rady powstrzymywać twojego ataku na ich wymiar, więc chcieli się mnie pozbyć. Gdy znaleźliśmy się tu, powiedziałam, że potrzebuję energii by cię powstrzymać, stąd te zranienia. Konsumowałam… A jak zyskałam dość siły, udało mi się pochwycić córkę Titanii i dlatego jej brat się poddał. I pokornie siedzi. Zastrzegłam, że jeśli tego nie uczyni, to jej stanie się krzywda… Jesteś ze mnie dumny ojcze? Udało mi się coś dla ciebie zrobić - powiedziała i poruszyła lekko ramieniem, na którym siedział Pyrgus. Zaskrzeczał i wbił w nią pazury. Wyszło to bardzo wiarygodnie, choć mooinjer veggey pewnie nie musiał udawać emocji, które wywoływały w nim słowa Alice. Drobne szczegóły sprawiły, że wiedział, iż to był jedynie fortel… jednak sam naturalnie nie ufał Harper, więc na pewno nie czuł się komfortowo. Duncan spoglądał na niego i bez wątpienia widział ten brak komfortu.
- Nawet nie potrzebowałam żelaza by go skuć, wystarczyło jedno dla jego siostry… Powiedz mi, czym różnię się od nich wszystkich? I gdzie się podział Shane? - zapytała z zaciekawieniem.
- Znajduje się w tych budynkach. Odpoczywa - powiedział Duncan, słuchając jej uważnie. - Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłaś. Nie spodziewałem się, że byłabyś taka… zaradna. W jaki jednak sposób uciekłaś z ich wymiaru? To w nim pochwyciłaś jego siostrę? Sama pośród wrogów? A różnisz się tym, że na nich nałożyłem mocniejsze piętno niż na ciebie. Choć piętno to brzydkie słowo.
- Cieszę się… Dzięki temu nadal mam nad sobą władzę? To miłe z twojej strony ojcze, że nie chcesz mnie tak kontrolować… - powiedziała i uśmiechnęła się do niego.
- Oczywiście, że nie. Dla mnie nigdy nie byłaś jedynie narzędziem - powiedział.
- Pochwyciłam ich dopiero tu. Wmówiłam, że znam sposób, by cię powstrzymać i dlatego posłano ze mną tę dwójkę, bo są najsilniejsi, więc mieli mnie eskortować… Ale wróżki przeliczyły się… Drugi raz mi zaufały i się pomyliły… - Alice oznajmiła i skrzyżowała ręce pod biustem.
Pyrgus wbił w nią szpony na tyle mocno, że chyba zaczęła krwawić. Aż syknęła z bólu.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? Jak tak właściwie dostajesz się do ich wymiaru? To miejsce jest specjalne, jak rozumiem? - zaczęła zadawać pytania, grając zafascynowanie.
- Będziesz mnie uczył, ojcze? Chciałabym się kiedyś dowiedzieć tego wszystkiego co wiesz - powiedziała, mając nadzieję, że nieco mu schlebia.
- W to nie wątpię - powiedział. - Moja siła na pozór jest moim najcenniejszym przymiotem, jednak w rzeczywistości najbardziej cenię sobie wiedzę, którą zebrałem przez te wszystkie lata - rzekł. - Jak widzisz, tutaj jesteśmy w trakcie rytuału. Góra Snaefell jest najwyżej położonym punktem na Isle of Man. Drzemie tutaj też silna magia. To tutaj Phecda oraz Mizar spłodzili mooinjer veggey i tu powstało miejsce, które teraz zwiemy ich wymiarem. Konsumenci koncentrują się i próbują je skonsumować. W ten sposób wdzierają się do środka. Byłoby dużo łatwiej przechodzić im w okolicy mostu mooinjer veggey, lecz tutaj czuję się bezpieczniej - powiedział. - Chcę, żebyś dała mi tego orła - dodał. - Mogę tylko w jeden sposób przekonać się, czy twoje słowa są prawdziwe i szczere. Jeśli pozwolisz mi go skonsumować, to nie będę miał już żadnych niepewności co do twoich intencji.
Koniec końców Duncan miał tysiąc lat. Pewnie tak łatwo nie można było go wykiwać.
Alice kiwnęła głową, po czym zerknęła na Pyrgusa.
- Tak jak mówiłam, mój ojciec na pewno będzie chciał skonsumować cię, książę wróżek… Przykro mi, bo nie mam nic do ciebie, ale są sprawy ważniejsze… - powiedziała, po czym spróbowała przesunąć go ze swojego ramienia na przedramię.
- Przesuń się, żebym mogła mu cię ofiarować - nakazała. Grała cały czas na zwłokę. Sytuacja stawała się coraz bardziej skomplikowana. Wiedziała, że jeśli Duncan się do niej ruszy, Pyrgus wzleci w powietrze… Rudowłosa cały czas zastanawiała się ile jeszcze czasu Rhiannon potrzebowała. Minęło już nieco, miała nadzieję, że zaraz skończy.
Pyrgus wzleciał i zmienił swoją postać w człowieczą. Zerknął na Alice, a potem na Duncana.
- Nie chcę umierać… - wycedził przez zaciśnięte zęby. - To ty powinieneś umrzeć, potworze! - teraz wrzasnął i wyciągnął miecz z pochwy. - Uczciwy pojedynek. Ty i ja! - powiedział głośno.
Duncan zaśmiał się.
- Przypomina mi to stare dobre czasy. Nowoczesny świat wydawał mi się pozbawiony takich przyjemności, jak rycerskie pojedynki. Miło mi, że mogę liczyć przynajmniej na mooinjer veggey w tej kwestii - uśmiechnął się. - Przyjmuje twoje wyzwanie… jak mogę cię nazwać? Żeby cię nie urazić? Orle?
Ta uprzejmość jedynie dolała oliwy do ognia Pyrgusa.
Harper skrzyżowała ręce ponownie. Patrzyła to na Pyrgusa to na Duncana.
- Nigdy nie widziałam takiego pojedynku… To jak złapanie historii za nogi - stwierdziła i przeszła kawałek. Jedną z dłoni wyczuła sztylet, który ukryła w swoim ubraniu. Tak właściwie dobrze się składało, że miał nastąpić pojedynek. Potrzebowała tylko osłabić Duncana w najodpowiedniejszym momencie, a gdy będzie skupiony na księciu, nie zauważy tego co robiła i nie zablokuje jej. Miała nadzieję, że to będzie wystarczyło, by Pyrgus zadał dość bolesny cios, żeby Rhiannon mogła do nich dołączyć. Alice raczej nie przypuszczała, że zdołają pozbawić go przytomności… Czekała na rozpoczęcie walki. Miała nadzieję, że zdąży zareagować, nim Duncan zabije księcia. To byłoby bardzo źle, gdyby cały plan wziął w łeb już na wstępie.

Duncan wstał. Spojrzał na swoich Konsumentów.
- Poradzicie sobie beze mnie na chwilę? - zapytał. Nikt mu nie odpowiedział.
Podniósł dłoń i zgiął ją w pięść.
- Mam nadzieję, że wybaczysz mi brak mie…
Wnet błysnął i pojawił się tuż przy Pyrgusie. Uderzył go w brzuch, zanim ten zdążył zareagować. Impakt wysłał go w powietrze. Alice odniosła wrażenie, że znalazła się w jakimś hollywoodzkim filmie o superbohaterach. To, co widziała, było kompletnie niewiarygodne, jednak miało miejsce.
Mooinjer veggey, o dziwo, był w stanie znaleźć równowagę w locie. Odrzuciło go mniej więcej na pięć metrów. Wylądował na ugiętych nogach. Podniósł miecz do góry. Ciężko i głośno oddychał. Duncan stał niedaleko Alice i spoglądał na Pyrgusa.
- Brak miecza - dokończył. - Obiecuję, że nie będę się tobą bawić - rzekł. - To będzie szybka i godna chwały śmierć. Dobra dla takiego wojownika, jak ty - dodał z szacunkiem.
Harper wstrzymała oddech na moment.
‘Dobry Jezu…” - pomyślała sama do siebie. Zerknęła na Pyrgusa i przełkneła ślinę. Miała nadzieję, że był gotowy, bo zamierzała, gdy tylko Duncan znów zniknie jej z oczu, wbić sobie sztylet w gwiazdę na dłoni, najmocniej jak mogła. Nie zważała, czy uszkodzi sobie takim ciosem coś w dłoni, potrzebowała go zranić, a wiedziała, że gdy skaleczyła się w nią ostatnim razem, to podziałało na niego. Może te parę chwil obezwładnienia wystarczyło księciu… Miała taką nadzieję. Zacisnęła dłoń na ostrzu, dalej kryjąc je w rękawie i czekała. Nie mrugała, nawet jeśli oczy miałyby jej zajść łzami, potrzebowała dostrzec moment, w którym Duncan się poruszy.
Kiedy wampir skoczył naprzód, Pyrgus był przygotowany. Mocniej chwycił miecz oburącz i zaparł się w miejscu. Tymczasem Duncan zniknął i wtedy, dokładnie wtedy, Alice uderzyła ostrzem w swoją dłoń. Poczuła przeszywający ból, jednak nie posiadała wystarczająco siły, żeby głęboko wbić sztylet. Była zmęczona, a wyrządzanie sobie tego rodzaju krzywdy nie przychodziło łatwo. Wręcz przeciwnie, stało w sprzeczności z wszelakimi instynktami.
Mimo to Alice zdołała idealnie wyczuć moment, bo Duncan zawahał się w trakcie ataku. Uderzył z rozpędem w Pyrgusa, jedna nie wbił mu ręki w serce - tak jak zamierzał. Nagłe pieczenie kompletnie zaskoczyło go. Mooinjer veggey przeleciał na kilka kolejnych metrów i padł nieprzytomny. Natomiast Duncan przystanął na lekko ugiętych nogach. Obrócił się i spojrzał na Alice.
Rudowłosa wstrzymała oddech. Po raz drugi w ciągu tych paru chwil. W jej oczach wzbierały łzy bólu, ale to było na nic. Pyrgus był nieprzytomny, a to na nim opierał się cały plan. Jak miała sama obezwładnić Duncana… To było niemal niemożliwe… Jej serce zaczęło mocniej bić, kiedy wyciągnęła sztylet z dłoni i spojrzała na niego. Była na nim jej krew. Ponownie spojrzała na Duncana. Podniosła ostrze oburącz. Obróciła w stronę swojej piersi. Przyłożyła czubek do skóry. Ręce jej drżały. Jesli nie mógł tego zrobić Pyrgus… Musiała ona. wyciągnęła ręce i chciała wbić w siebie sztylet. Miała nadzieję, że to da czas Titanii w jej wymiarze… I zamierzała zawołać Rhiannon, ale tylko wtedy, gdy uda jej się wbić nóż tak jak chciała. Tylko czy Duncan jej na to pozwoli? Nie była jego diamentem, który zamknie w sejfie.
- Jeśli to zrobisz, to go zabiję. A jeszcze żyje - rzucił chłodno Duncan.
Alice spostrzegła, że w oddali przybliżała się Rhiannon. Skradała się w cieniu budynku. Wampir spoglądał pod takim kątem, że nie mógł jej zobaczyć. Był zbyt skoncentrowany na Harper.
- I niby czemu jesteś lepsza ode mnie? - zapytał. - Jesteś gorsza. Ja byłem z tobą uczciwy od pierwszej chwili. Ty natomiast przyszłaś tylko po to, żeby wbić we mnie sztylet. Nigdy nie byłem zdradliwy. Przyszło ci do głowy, że jeśli mnie zabijesz i Dubhe wróci do ciebie, to z czasem staniesz się dużo gorszym potworem, niż ja kiedykolwiek byłem? Bo masz ku temu większe zadatki. Zdrada weszła ci w krew. Zdradziłaś mooinjer veggey, żeby mnie uwolnić, potem zdradziłaś mnie dla mooinjer veggey. To tylko kwestia czasu, aż zdradzisz tych, których chcesz chronić i bronić przede mną.
Duncan skrzywił się i spojrzał na Alice tak, jakby była najbardziej obrzydliwą rzeczą, jaką w życiu zobaczył. Tymczasem Rhiannon dalej się skradała.
- Czujesz to, prawda? - zapytał. - W pewnym momencie zostaniesz kompletnie sama jedynie z bagażem wspomnień i żali. Głównie żali. Oraz może tęsknoty.
- To nie nastąpi… Bo nigdy nie doprowadzę się do takiego stanu jak ty… Zostaw go, bo inaczej wbiję sobie ten nóż - zapowiedziała, mrużąc oczy. Wiedziała o tym. Była potworem, ale co z tego. Alice straciła do siebie szacunek już pewien czas temu, jednak było coś na czym jej zależało. A teraz stawiała wszystko na jedną kartę… Liczyła na to, że Duncanowi zależało na swoim życiu bardziej, niż jej… Przysunęła ostrze mocniej, wbijając jego czubek w skórę, pociekło kilka kropel jej krwi.
- Nie żartuję, odsuń się od niego - poleciła mu.
- Dalej, wbijaj - powiedział Duncan. - Zabij siebie i mnie przy okazji też. To będzie dla mnie poetycka i może satysfakcjonująca śmierć. I tak nie mam po co żyć - rzekł. - Nie mogę uwierzyć, że czekałem sto lat na uwolnienie tylko po to, żeby otrzymać takie powitanie po powrocie na powierzchnię.
Założył ręce i spojrzał na nią już teraz tylko ze smutkiem i depresją.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 18:31.
Ombrose jest offline