Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 17:46   #252
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Wybacz… Ale tak to już musi być… - oznajmiła, po czym znów chwyciła sztylet jednorącz i wbiła go w dłoń. Spróbowała obrócić w ranie, by zabolało mocniej. I zamierzała powtarzać ten ruch, póki będzie w stanie, nieoślepiona bólem. Miała nadzieję, że tak samo to podziała na Duncana i miała nadzieję, że księżniczka to wykorzysta.
Harper poczuła te wszystkie emocje. Gniew oraz ból. Chwyciła mocniej ostrze i zagłębiła je w swojej dłoni. Przeszło na wylot. Zrobiło jej się słodko z bólu. Jej wzrok nieco przymglił się, a oczy wypełniły łzami. Aż zobaczyła błyski. Następnie…

Przekręciła go.
Mięśnie, kości, nerwy… to wszystko uległo zniszczeniu. W ręce Alice powstała okrągła dziura. Byłaby w stanie nawet zobaczyć na wylot co znajdowało się po drugiej stronie dłoni, spoglądając na nią z wierzchu. Jednak nie była w stanie. Upadła na ziemię. Adrenalina pulsowała w jej krwi. Ból z jednej strony był oszałamiający, a z drugiej wydawał się tkwić za jakąś barierą.
Duncan upadł tak samo.
Właśnie wtedy Rhiannon przybliżyła się na ostatnią odległość i podniosła do góry dłoń z Łzą Mizara. Przymknęła oczy i zaczęła śpiewać.
Rudowłosa leżała na ziemi i puściła sztylet. Oddychała płytko. Zaczęła płakać, bo to jednak strasznie bolało. Miała świadomość tego jakie szkody uczyniła w swojej ręce. Cóż za ironia… W lewej nie miała palców, w prawej, najpewniej nigdy do końca nie będzie miała czucia… Jeśli w ogóle. Jedyne o czym mogła teraz myśleć, to konsekwencje i palące pulsowanie bólu w skroniach. Spojrzała na Duncana. Zdradziła go. Bardzo haniebnie. Jeśli kiedykolwiek się uwolni… Będzie chciał jej krwi. Poza tym… Miała na głowie jeszcze Abbana, który najpewniej też będzie chciał ją zabić, nawet jeśli uwięzi swego przodka, była równie niebezpiecznym złem co on. Na razie jednak była zdana na to, co działo się teraz. Słuchała pieśni Rhiannon i miała nadzieję, że wszystko się powiedzie tak jak trzeba.
Łza Mizara zaczęła świecić coraz jaśniej i jaśniej.

Wnet Alice spostrzegła, że nad ich głowami pojawiły się znikąd dziwne chmury. Zaczął padać deszcz. Najpierw pojedyncza kropla, potem kolejna i jeszcze następna… Minęło jedynie kilkanaście sekund i wnet lunęła potężna ulewa.
Kiedy deszcz zaczął spadać na ziemię, coś zaczęło formować się z niego. Wiatr zaczął wiać coraz mocniej i głośniej. Alice zastanawiała się, czy może nie umarła i nie znalazła się w przedsionku piekła.
Możliwe że tak właśnie było. Nie zdziwiłaby się, podejrzewała, że przez to ile żyć na świecie zginęło za jej sprawą, właśnie do piekła trafi, gdy wreszcie zginie. Przyjmą ja tam z szeroko rozłożonymi ramionami. Zamknęła oczy. Szumiało jej w głowie z bólu. Leżała i czekała aż to wszystko się wreszcie skończy. Słuchała głosu Rhiannon. Słuchała szumu deszczu. Zawsze lubiła deszcz. Jego zapach był taki przyjemny, uspokajający. Jego ciężkie krople uderzały w nią. Alice obróciła się na plecy, by czuć jego kojący chłód na skórze twarzy. Dzięki tym drobnym uderzeniom miała jeszcze świadomość, że żyje.
Duncan zaczynał się podnosić, ale znowu upadł. Jedno jego ramię zwisało bezwładnie z powodu bólu, jakiego dostarczyła mu Alice.
Rudowłosa spostrzegła, że z pomiędzy źdźbeł trawy zaczęły wyrastać wysokie rośliny… potem zaczęły z nich formować się ludzkie kształty. Wnet burza rozproszyła się, a cała polana zapełniła się mooinjer veggey. Alice widziała najróżniejsze wróżki, niektóre kojarzyła. Na przykład Coliasa. Pośród nich górowała Titania.
- Widzimy się znowu, Donnchadhie - powiedziała.
Rhiannon na moment opuściła rękę. Przyzwanie tych wszystkich wróżek musiało ją kosztować nieco energii.
- Uwięzimy cię raz jeszcze - powiedziała Titania. - Wrócisz tam, gdzie twoje miejsce. Do zapomnienia.
Alice popatrzyła na zebrane wróżki. Przechyliła głowę i rozejrzała się po wszystkich. Westchnęła. Spróbowała podnieść dłoń, w którą był wbity sztylet na wylot. Skrzywiła się i nawet nie próbowała poruszać jej palcami, wyobrażała sobie jaki by to musiał być ból. Leżała i nie miała siły zmusić się do mówienia, jęknęła tylko, więc zamknęła usta i znów zacisnęła powieki. Słuchała. Udało się, wróżki tu były. Poczuła nieco gorzkiej ulgi. Jakby wzięła lekarstwo, o którym wiedziała, że pomoże, ale nie było smaczne.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=G2ZF3BTbk4Y[/media]

Alice spostrzegła, że wszystkie wróżki zebrały się wokół obolałego Duncana. Tymczasem Rhiannon przybliżyła się do matki. Sama Titania również nie wyglądała na zbyt wypoczętą. Musiała aż do ostatniej chwili odpierać ataki Konsumentów, a potem została wezwane tutaj w tak niestandardowy sposób. Czy siły Duncana ciągle atakowały ich dom? A może odkąd wampir wyszedł ze środka okręgu, atak zelżał i dlatego też Titania mogła też tutaj trafić? Alice rzecz jasna nie mogła teraz pytać o takie sprawy. Walczyła o to, żeby nie zemdleć z bólu. Rhiannon zerknęła w stronę swojego brata. Na pewno chciała do niego pobiec, jednak Duncan był bez wątpienia dużo bardziej naglącą sprawą.

- To wreszcie koniec - szepnęła Rhiannon.
Podniosła dłoń z Łzą Mizara raz jeszcze. Wnet mocne światło znów rozbłysło. Mooinjer veggey tak samo zaczęły się mocniej świecić. Ich ręce zgodnie powędrowały w górę. Alice widziała już ten gest. Przeżyła go w wizji. Tak to było poprzednim razem.
Spojrzała na twarz Duncana. Osaczonego, zdradzonego i pokonanego.
Wnet trysnęły prosto w niego strugi zielonego światła.
Harper nawet nie chciała sobie wyobrażać co czuł. Zdradziła go. Zapewne bardziej, niż te wróżki… Leżała i czekała, aż wszystko się skończy i Duncan znów wróci do swego więzienia. Zaczęło ją zastanawiać co stanie się wtedy z nią… Czy wróżki wykorzystają jej osłabienie i zechcą ją zabić? Spróbowała obrócić się na brzuch i zmusiła się, by zacząć czołgać, gdziekolwiek przed siebie. Nie mogła tu zostać, jeśli był choć cień szansy. Ufała, że może jednak tego nie zrobią, ale kto to wiedział? Ona nie była godna zaufania, czy inni byli w stosunku do niej? Wahała się.
Zielone pęta zaczęły oplatać się wokół ciała Duncana. Alice widziała przerażenie na jego twarzy. Tymczasem ktoś znalazł się obok Harper. Przybliżył się i podał jej rękę. Pyrgus miał na twarzy wypisane morze bólu, jednak żył. Tylko i wyłącznie dzięki niej.
- Wszystko w porz… Cholera, nie - szepnął. - Twoja dłoń - rzekł.
Przyklęknął i spojrzał na nią z czymś, czego nigdy nie spodziewałaby się po nim.
Z troską.
Alice uśmiechnęła się cierpko.
- Cieszę się, że żyjesz… A moja dłoń… To nic. Zasłużyłam sobie na więcej, za to że w ogóle doprowadziłam do tego wszystkiego co się stało - powiedziała i lewą ręką chwyciła jego dłoń, by spróbować podnieść się. Usiadła. Zerknęła na prawą dłoń. Jej palce drżały. Rana wyglądała tragicznie. Czuła słodki posmak w ustach z bólu i niepokoju. Zerknęła na księcia.
- Ważne, że się udało… - powiedziała jeszcze i już nie patrzyła na Duncana. Nie chciała przypadkiem spotkać się z jego spojrzeniem. I tak do końca życia zapamięta jego zdradzoną, przestraszoną minę.
- Mogę zasklepić twoją ranę - powiedział Pyrgus. - Żaden ze mnie znachor, jednak tyle potrafię zrobić… - zawiesił głos i spojrzał na nią. - Jeśli tylko chcesz.
Alice patrzyła na księcia, jednak jej wzrok znów skierował się w stronę wróżek, choćby na moment. Sposób w jaki koncentrowali się i przybliżali. Zwycięstwo było pewne. Zielone lassa biły z ich dłoni. Ich potęga biła z Łzy Mizara. Z Mgły Mannanana. Z Rhiannon, która śpiewała głośno zaklęcie mające przekazać wszystkim skonsumowaną przez Alice moc.
Nikt oprócz niej nie zauważył, kiedy pomiędzy mooinjer veggey zaczęły przechadzać się koty.
Harper zmarszczyła brwi.
- Pyrgusie… Koty… Zabij te koty, one służą Hastingsowi, on służył Duncanowi… Nie mogą przeszkodzić w pętaniu demona - powiedziała. Nie mogła odsapnąć i pozwolić mu na zaleczenie rany, póki Duncan nie będzie w pełni uwięziony. Nie mógł się uwolnić. To było wykluczone.
Alice spostrzegła, że z budynku wynurzyło się bardzo dużo osób.
- Jakie koty? - zapytał Pyrgus. Rozejrzał się dookoła i zmrużył oczy. - To tylko koty. Czemu ich tyle jest? - zmrużył oczy.
Shane Hastings również pojawił się. Szedł pierwszy. Zmrużył oczy i chyba coś mamrotał pod nosem.
Alice pokręciła głową.
- To nie normalne koty, to są jakieś specjalne koty. To on zniszczył tamę, która trzymała wodę w rezerwuarze… Książę, powstrzymaj go, tylko nie zabijaj. Szybko - poleciła, wskazując teraz Hastingsa.
- Dobrze - Pyrgus skinął głową.
Wstał i nagle wydał z siebie dziwny, nieprzyjemny dźwięk. Jego oczy rozszerzyły się i padł obok Alice. Z ust potoczyła się strużka krwi. Spostrzegła, że w jego plecach tkwił żelazny pręt.
Tymczasem koty skoczyły na Rhiannon. Kompletnie nie spodziewała się ich. Wbiły w jej ciało pazury i zęby. W tych punktach pojawiły się czarne plamy, które zaczęły prędko powiększać się na jej ciele.
- Nie! - wrzasnęła Alice i zmusiła się do podniesienia najpierw na kolana, a potem na nogi. Zmusiła się do użycia zdolności Łowcy. Musiała zerwać koty z Rhiannon. Musiała ją od nich uwolnić. A następnie powalić Shane’a. Zmusiła się do ruchu. Miała tylko jedną rękę, ale potrzebowała jej teraz bardzo.
- Nie uwalniaj go ty kurwi synu! - nawrzeszczała na Hastingsa. Przeginał i zamierzała dać mu to mocno do zrozumienia.
Mężczyzna, który zaszedł ich do tyłu i zabił Pyrgusa unieruchomił Alice. Moce Łowcy polegały jedynie na wyostrzonych zmysłach. To, co otrzymała od Duncana - nadzwyczajne zdolności fizyczne - rozproszyło się. Jednak to akurat nie zaskakiwało.
Rhiannon krzyknęła i z jej oczu pociekły łzy.
Jeden z kotów złapał Łzę Mizara. Przegryzł ją. Pękła.
Strumień energii potoczył się po otoczeniu. Wcześniej zasilał mooinjer veggey, jednak teraz kompletnie powalił je na ziemię.
Tymczasem ludzie na czele z Shanem Hastingsem zaczęli się przybliżać.
Alice spostrzegła pierwsze przebłyski złota na ciele Duncana.
Harper spojrzała na człowieka, który ją unieruchomił i podniosła prawą rękę, tę, którą na wylot przebijał sztylet, po czym spróbowała uderzyć go nią w twarz, tym ostrym, wystającym końcem sztyletu, by zranić, żeby ją puścił.
Nie trafiła i zaryła ostrzem w szyję napastnika. Sztylet wbił się tak, jak gdyby fala energii Mizara i Phecdy przyniosła jej dużo szczęścia. Nadnaturalnego wręcz. Trafiła prosto w tętnicę lub żyłę szyjną. Pyrgus jeśli nie został jeszcze pomszczony, to zapewne wkrótce właśnie to się wydarzy. Mężczyzna w panice odbiegł, poszukując pomocy. Zniknął z pola widzenia Alice.
Tymczasem Duncan wszedł w Imago.
Był straszny i piękny. Cały obleczony w złocie. Unosił się nad ziemią coraz wyżej i wyżej. Jego blask wydawał się przenikający i oślepiający. Jego półdługie włosy falowały na wietrze. Oczy zdawały się studniami bezkresnej potęgi. Podniósł ręce do góry niczym ksiądz podczas mszy świętej.
Rudowłosa ruszyła w jego stronę.
- Duncan! Hej! Chcesz się zemścić?! - zawołała, chcąc go rozproszyć. Musiała ściągnąć go z nieba.
- Tutaj jestem! Chodź po mnie! - zawołała. Rozejrzała się szybko. Czy było coś, czym mogliby go jeszcze powstrzymać. Potrzebowała pochłonąć tę energię. Jeśli nie mogła być skumulowana we łzy, może mogła w niej? Poszukała punktu, gdzie mogłaby ją chwycić, jeśli w ogóle było to możliwe. Przede wszystkim, to on nie mógł jej dostać.
Duncan uśmiechnął się do niej kpiąco.
Ta mina mówiła tyle, że Alice nie mogła bezcześcić darów od niego, a potem na nie liczyć.
Wpierw wielokrotnie wbijała ostrze w znak od niego, a potem próbowała zarówno korzystać z nadzwyczajnej zdolności, jak i konsumować. Jednak to zostało jej odebrane.
Duncan podniósł rękę i zebrał rozproszoną energię. Wcześniej przypominała zielonkawo-niebieską mgłę, która rozproszyła się wielkimi tumanami wokół Łzy Mizara. Teraz poruszył nią, jak gdyby potrafił kontrolować wiatr. Zaczęła wsiąkać w zebrane koty.
Tymczasem mężczyźni i kobiety chodzili z żelaznymi prętami i zaczęli przebijać serca leżących mooinjer veggey.
Harper warknęła. Rozejrzała się, po czym ruszyła biegiem w miejsce, gdzie Pyrgus pozostawił swój miecz. Potrzebowała go. Zamierzała pozabijać tyle osób ile zdoła, by tylko nie dać im dobić reszty wróżek. To był jakiś horror. To nie miało się tak skończyć. Duncan miał wrócić do swego zamknięcia. Ona miała odzyskać zdolności Dubhe. Miała wrócić do Anglii z obrazami Edwina. Kontynuować swe plany… Czuła zimny pot z bólu i stresu na swoich plecach. A jednak musiała to zrobić. Ci ludzie na to zasłużyli. Miała w dupie kim byli. Szczególnie Hastings. To wszystko było jego winą. Powinna była od początku się go pozbyć… Żałowała, że go poznała. Otarła łzy z oczu i spróbowała zrobić cokolwiek, by uratować resztę wróżek… To nie mogło się tak skończyć.
Spojrzała, jak Colias próbował odczołgać się w bok, jednak wtem żelazny pikulec przeszedł przez jego gardło. Otworzył szerzej oczy. Spojrzał akurat na Alice, bo sam również próbował doczołgać się do miecza Pyrgusa. Wnet jednak światło w jego oczach zgasło. Oczy ja zapiekły od łez. Harper udało się dotrzeć do orężu martwego mooinjer veggey.
Zaślepiła ją wściekłość. Chciała krwi. Najbliżej był ten, który zabił Coliasa. Rudowłosa zaczęła wrzeszczeć. Była tak zła, że nie było słów, które mogła powiedzieć. Zamachnęła się mieczem. Cięła, by zabić, a przynajmniej taki był jej zamiar. Cokolwiek. Czy ludzi, czy koty. Wszystkich. Zniszczyli wszystko. Zasłużyli na śmierć. Tylko desperacja i furia trzymały ją na nogach i pompowały krew w jej żyłach.
- Już za późno - ktoś zawołał.
Wbrew pozorom na górze Snaefell panowała większa cisza, niż można byłoby się spodziewać, biorąc pod uwagę liczbę śmierci, które miały tu miejsce.
- Słodki bracie… - Rhiannon załkała. Dopiero teraz zauważyła ciało Pyrgusa. Leżał bez życia niedaleko Alice.
Następnie spojrzała na rudowłosą.
Wtedy też czarne plamy po ukąszeniach kotów kompletnie ją pokryły. Otworzyła usta i wnet jej wzrok zmętniał. Padła bez życia na trawę.
Harper nie słuchała. Była tak wściekła, że słuch jej się wyłączył. Jej błędny wzrok wyszukał Shane’a. Musiał umrzeć. Mimo bólu, chwyciła rękojeść i prawą ręką, nawet mimo, że sztylet opierał się o nią, zadając jej więcej bólu. Chwyciła broń imitując rycerza… Imitując Pyrgusa. Ruszyła biegiem na Hastingsa i miała zamiar wbić w niego ostrze, albo w cokolwiek co stanie jej na drodze.
- Już za późno! - jeszcze raz rozległ się ten sam krzyk. Dopiero teraz Alice rozpoznała, że to właśnie Shane go wydał. Szedł prosto na nią.
Alice natomiast próbowała pochwycić miecz jak lancę. Jej lewa ręka jednak nie posiadała dwóch palców, a w prawą dosłownie przez środek był wbity sztylet, którego Alice na dodatek przekręciła, niszcząc nerwy dochodzące do środkowych palców. W rezultacie była bezwładna i sączyło się z niej dużo krwi. Tak właściwie Harper bolało tak mocno, że poczuła, pewnie zaraz zemdleje. Zrobiła jednak kilka kroków z tym ciężkim mieczem, kiedy usłyszała głośny, przeszywający krzyk.
- Moje dzieci! - Titania zapłakana podniosła dłonie do twarzy. - Moje piękne dzieci!
To rozkojarzyło Alice. Puściła miecz.
- Już za późno… - zamruczał Shane.
Zamachnął się żelaznym prętem i wbił go w plecy Titanii. Następnie go wyjął i jeszcze raz uderzył, tyle że prosto w głowę rudowłosej wróżki. Zapłakała jeszcze raz nad losem swoim i swoich dzieci, po czym umarła.
Ona oraz wszyscy inni sprzymierzeńcy Alice.
Harper wylądowała na kolanach. Nie miała sił. Jej ręce drżały. Spojrzała na nie, zdradzona, przez przemęczenie. Plan był doskonały… Wszystko szło zgodnie z nim. Czemu nie wypaliło? Ponieważ sądziła, że Hastings jednak nie miał ze sobą sprzymierzeńców? Ponieważ sądziła, że nie zdoła przeszkodzić? Zlekceważyła go jako zagrożenie i oto były skutki. Spojrzała na swoje dłonie. Drżały. Spojrzała na miecz, który leżał przed nią. Czy teraz to ją przebije ostrze? Metalowy pręt przygotowany specjalnie dla niej? Miała nadzieję, że tak. Zasłużyła na niego. Zamknęła oczy i pochyliła głowę w dół, opierając czoło na kolanach. Oparła lewą dłoń na ziemi Snaefell i zapłakała, przepraszając ją. To było miejsce, gdzie dwie gwiazdy dały życie wróżkom i jednocześnie miejsce ich śmierci. Przegrała. Zgarnęła piach, trawę i ziemię palcami i zacisnęła w lewej dłoni. Odebrano jej wszystko… Gdy próbowała to naprawić, znowu nie wyszło. Czy jej decyzje zawsze skazane były na porażkę? Nigdy nie mogła dokonać niczego sama? Zawsze potrzebowała, by ktoś ją ratował? Nie chciała być ciągle ratowana…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline