Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 17:47   #253
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- To już koniec - Shane przybliżył się do niej. - Przykro mi, że tak wyszło. Jednak wybrałaś złe strony. Mogliśmy być przyjaciółmi - powiedział. - Jestem przekonany, że gdzieś istnieje pewien wymiar, w którym sprawy potoczyły się w ten sposób. Szkoda mi, że w nim nie żyjemy. Wybrałaś źle.
Podniósł żelazny pręt, który ociekał krwią. Następnie zamachnął się, celując prosto w głowę Alice.
Harper podniosła wzrok w górę.
- Mam nadzieję, że twoja córka niedługo się wykluje… I cię zabije… - powiedziała i uśmiechnęła się do niego, ale spróbowała zasłonić głowę ramionami.
Shane zawahał się na moment. Spostrzegła po jego oczach, że trafiła perfekcyjnie w ten jeden jedyny możliwy punkt, żeby zabolało. Próbował kontrolować swoją mimikę, jednak ból i tak pojawił się na jego twarzy.
- Pewnie już nie żyje - oczy Hastingsa zalśniły, jakby zbierało mu się na płacz, jednak dość szybko opanował się. - Pieprzone wróżki zasłużyły na śmierć. Nie obrzydzisz mi zemsty - skrzywił się. Następnie raz jeszcze zamachnął się.
Alice czekała na uderzenie, ale to nie nastąpiło.
Spostrzegła, że Shane odrzucił pręt na bok.
- Chyba koniec końców nie jestem w stanie zabić człowieka - powiedział. - Nawet ciebie - mruknął.
Harper zmrużyła oczy.
- Twoja córka żyła i miała się całkiem dobrze, gdy ją widziałam. Była zdecydowanie dużo starsza, niż ją pamiętasz. Zapewne wróci, jako dorosła kobieta. Co za ironia, że jej zadaniem byłoby strzeżenie więzienia Duncana… Zapewne gdy się zbudzi, będzie próbowała go zabić… A wiesz co zrobi demon, którego uwolniłeś? Rzecz jasna zabije ją. Moje gratulacje… Zabiłeś własne dziecko - powiedziała i skłoniła głowę w wyrazie szyderstwa. Podniosła się, wspierając na lewej ręce. Spojrzała na Duncana… Na moc Dubhe. Na jej moc. Serce ją bolało. Chciała ją odzyskać. Potrzebowała jej. Nienawidziła się tak bardzo. Przez nią zginęły wróżki. Przez nią Duncan się uwolnił. To wszystko przez nią... Zamknęła oczy i zanuciła cicho melodię wróżek z jej snu. To było na nic, ale chociaż ku ich pamięci chciała ją dokończyć…
Nie widziała już Duncana. Od jakiegoś czasu, jak dopiero teraz uświadomiła sobie, nie unosił się w powietrzu. Stał za Alice, ale nie wiedziała o tym. Dopiero kiedy wysunął się do przodu, ujrzała smutek w jego oczach.
- Nie wierzę ci - Shane wycedził przez zaciśnięte zęby. - Moira została zabita przez pieprzone wróżki. Nie słucham co do mnie mówisz - warknął. Chyba chciał ją kopnąć, ale tego nie zrobił. Może z powodu towarzystwa Duncana.
- No cóż, pozostaliśmy sami - powiedział.
Nie było to do końca prawdą. Ludzie Hastingsa wciąż znajdowali się na wzgórzu i zabierali ciała poległych mooinjer veggey nie wiadomo gdzie ani dlaczego. Koty natomiast położyły się na trawie. Wyglądały jak zabite, choć to raczej nie była prawda. Nie miało co ich zabić. Może tak mocno spały.
Harper spojrzała na Duncana. Straciła wolę walki. Przetarła twarz dłonią, nieświadoma, że rozmazuje na niej krew.
- Co teraz… Zabijecie mnie? - zapytała tylko. Chciała umrzeć. Po prostu. Nie była nikomu potrzebna, a gdy próbowała, jej poczynania sprowadzały najgorsze. Chciało jej się rzygać. Kręciło jej się w głowie. Straciła tego dnia za dużo krwi. Zamknęła oczy. Nie upadła jednak, po prostu tak siedziała, bujając się niestabilnie. Nie czuła bowiem środka swojej ciężkości. Dzwoniło jej w uszach.
- Najpierw będę musiał upewnić się, że to nie zabije mnie - powiedział Duncan. - Chciałem dla ciebie jak najlepiej, ale ty dla mnie jak najgorzej. Obawiam się, że nawet ojcowska miłość ma swoje granice. Zresztą powinienem przestać się oszukiwać. To ojcostwo to była jedynie moja niespełniona fantazja. Ty nigdy nie byłaś moją córką, a ja nigdy nie byłem twoim ojcem. Byliśmy jedynie dwójką obcych ludzi. A ja byłem głupcem, że zaufałem ci tylko dlatego, bo wyglądamy tak samo. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że mnie uwolniłaś, jednak chyba od tamtej pory nie słuchałem cię. Miałem tylko nadzieję, że zmienisz zdanie. No i nie zmieniłaś - westchnął.
Alice poczuła, że z bólu i smutku oraz utraty krwi zaraz straci przytomność. Już robiło jej się słodko. Pewnie będzie mogła zmusić się do wypowiedzenia co najwyżej jednej kwestii, zanim wszystko okryje się całunem mroku i światła zgasną.
Znów zapłakała. Nie nad sobą. Nad jej bliskimi. Pomyślała o Kirillu i Joakimie.
- Khh… - wydusiła tylko, nim się zakrztusiła.
- To nie może… Być koniec… Nie zgadzam się… - powiedziała. Było widać, że o czymś myśli i cierpi. Było za dużo planów, których nie dokończyła. Nie miały znaczenia? Dla niej miały. Każdy… I wszystkie te osoby… Chciała być tylko kochana tak, jak ona ich kochała… Czy naprawdę była nic nie warta? Potrząsnęła głową, ale to tylko pogorszyło stan. Spojrzała w górę i zaczęła odjeżdżać.
- Panie, udało się - usłyszała mechaniczny, dziwny głos.
Ujrzała czarnego Konsumenta. Stał przed Duncanem.
- Udało się - powtórzył. - Wymiar mooinjer veggey jest nasz - powiedział.
- No cóż, nie mogę pochwalić was za to, że tak bardzo paliliście się do przerwania narzuconego polecenia i że ruszyliście mi na ratunek - Duncan powiedział ni to żartobliwie, ni chłodno. - Ale dobra robota.
Następnie przykucnął i pogładził policzek Alice.
- Dobranoc - szepnął.
To było niczym zaklęcie. Straciła przytomność.

***

Kiedy obudziła się, była przywiązana do jakiegoś krzesła. Mocnymi sznurami. Znajdowała się w dużym, pustym pomieszczeniu. To wyglądało jak jakiś magazyn. Rzecz jasna nie miała pojęcia, gdzie mogła się znajdować. Widziała jedna rozstawione palety, na których ułożono truchła mooinjer veggey. Jedno obok drugiego, równiutko. Niczym ryby w supermarkecie.
Przesunęła po nich wzrokiem, po czym spuściła go na swoje uda i zaczęła płakać. Żałowała ich. Że nie zdołała ich jednak ocalić. Spróbowała poruszyć rękami. Czy nadal miała wbity sztylet? Czy miała nadal te same rzeczy, w których przyjechała? No i przede wszystkim, czy nóż od Santos nadal był w jej posiadaniu. Ukryła go w ubraniu, tak jak sztylet Pyrgusa.
Alice nie wiedziała, jak długo była nieprzytomna, jednak w tym czasie została umyta. A także przebrana w jakiś kombinezon. Mało gustowny, choć czysty i ciepły. Co znaczyło, że dotykano jej nagiego ciała bez jej zgody. Jednak nie było to nic nowego. Jej rana na dłoni została opatrzona i przykryta solidną porcją bandażu.
Wnet otworzyły się drzwi i do środka wszedł Shane. Rzucił na nią wzrokiem. Czy chciała udać, że jest nieprzytomna?
Zamknęła oczy udając, że pozostawała nieprzytomna, ale uważnie słuchała. Gotowało się w niej. Wizja tego, że dotykano ją i rozbierano sprawiła, że zadrżała, ale z całych sił starała się teraz pozostać w bezruchu, by Hastings nie zorientował się, że już wróciła do krainy przytomnych.
Otworzył szafę i wyjął z niej jakiś stolik. To chyba była lampa. Ruszył z nią w stronę Alice. Ustawił reflektor tuż przed jej oczami, jednak nie był jeszcze włączony. Przystawił też bliżej krzesło. Wydawało się jej, że był zdenerwowany i nerwowy. Jednak nie widziała go wcale dobrze. Miała mocno przymrużone oczy, prawie zamknięte.
- Obudź się, ty głupia dziewczyno - Shane warknął i uderzył ją w policzek. - Zanim umrzesz, do jasnej cholery.
Alice syknęła na uderzenie. Zmarszczyła brwi, bo światło raziło ją boleśnie w zaczerwienione od płaczu oczy. Było jak wbijane w męczony migrena mózg. Skrzywiła się i odwróciła głowę na bok.
- Czego chcesz? - warknęła.
- Żebyś przeżyła, głupia dziewczyno - warknął Shane. - Chociaż nie zasługujesz na to. Najwyraźniej ja jestem jeszcze głupszy od ciebie - powiedział.
Włączył reflektor przed nią. Następnie ruszył w stronę kontaktu i wyłączył duże światło nad jej głową. Potem wrócił i stanął za nią. Światło reflektora zaczęło migotać w jednym rytmie. Tymczasem Alice poczuła jego dłonie na swojej głowie. Tak ją utrzymał, że była zmuszona do patrzenia prosto w reflektor.
- Duncan znalazł sposób, żeby odciąć od ciebie więź. I zrobił to, kiedy byłaś nieprzytomna. Teraz to już tylko kwestia czasu zanim cię zabije.
Alice wzdrygnęła się.
- Jak? I czemu jeszcze mnie nie zabił, skoro mógł… I czemu do cholery chcesz, żebym przeżyła… - spróbowała wyszarpnąć głowę. Światło ją raziło.
- Co ty… Robisz…? - zasyczała zdezorientowana.
- Ratuję cię - powiedział. - Chcę, żebyś przeżyła z kilku moich własnych samolubnych powodów. Duncan powiedział i nauczył mnie wiele w czasie, kiedy byłaś nieprzytomna - mruknął. - Jednak też nie chcę, żebyś zginęła, bo jadłem z tobą kolację, a moja córka cię polubiła. Bo jesteś człowiekiem, tak jak ja. Natomiast Duncan jest straszną siłą, z którą należy się liczyć, jednak nie nazwałbym go człowiekiem. Tyle że nie jestem głupi jak ty, żeby porywać się na niego z garstką gasnących wypierdów Phecdy i Mizara - mruknął.
- Gdybyś im nie przerwał, spętalibyśmy go ponownie… Odzyskałabym moje moce. Wszystko byłoby tak jak miało być… Ale ty musiałeś wszystko rozpierdolić… - powiedziała i aż nią wstrząsnęło.
- Słyszysz? Wszystko… Mieliśmy dość mocy by to uczynić, a ty dałeś mu ją na podwieczorek. Wypuść mnie bo muszę cię udusić - zaczęła mrugać. Światło było denerwujące. Zaczęła mieć te dziwne zacienione mroczki przed oczami. Dalej próbowała z nim walczyć, aż w końcu po prostu zamknęła oczy mocno.
- Umrzesz, jak ich nie otworzysz - powiedział Shane. - Zrobiłem to, co musiałem zrobić i zrobiłbym to ponownie. A Duncan powiedział, że nie chce już ratować świata i niech wszystko oblecze się w płomieniach. Tak właściwie nawet nie wiedział przed czym ma ten świat ratować, bo mu nie wyjaśniłaś dokładnie. Pewnie dlatego tak łatwo z tego zrezygnował. Nie chce już konsumować twoich przyjaciół, więc ciesz się chociaż z tego. Ale zabije cię, jeśli nie otworzysz tych pieprzonych oczu i nie będziesz spoglądała w reflektor - wrzasnął Shane prosto do jej ucha.
Rudowłosa sapnęła ciężko. Wzięła głęboki wdech, po czym powoli wypuściła powietrze i otworzyła oczy. Odruchowo mrużyła oczy, które zaczęły łzawić.
- Co za różnica, jeszcze chwila i oślepnę… Mam gdzieś, czy chce, czy nie ich konsumować.. Fajnie, że nie. Chcę moje moce z powrotem… A do tego on musi nie żyć, albo zostać spętany… - powiedziała wściekła. Patrzyła jednak w światło. Zastanawiała się po co…
Minęło kilka minut.
- Potrzebujesz przeżyć głupia dziewucho i może jeszcze urodzić to dziecko, o ile jeszcze go nie straciła. Nie jest z ciebie żaden gracz w tej grze - powtórzył to, co kiedyś już powiedział. - Nie baw się w żadne gwiazdy i astralne przeznaczenia, bo widzisz, jak na tym wychodzić - powiedział. - Jeszcze przez chwilę patrz i będzie dobrze.
- Mam w dupie twoją grę. Mam swoją i swoje sprawy. Potrzebuję swoich zdolności… - powiedziała, ale patrzyła dalej. Na słowa o tym, że mogłaby stracić dziecko, było jej gorzej.
- Nie straciłam… - powiedziała zawzięcie. Przynajmniej miała taką nadzieję… Nie miała jak tego sprawdzić, nie wiedziała ile była nieprzytomna. Zadrżała cała z niepokoju.
Mężczyzna przewrócił oczami, a przynajmniej takie wrażenie odniosła. Znajdował się za jej plecami więc dobrze nie widziała.
- Tak, a ja nie straciłem Moiry - parsknął z sarkazmem. - Głupia dziewczyna. Dobra, chyba już starczy - mruknął.
Alice nieco kręciło się w głowie od tego całego światła. Poza tym bolała ją okropnie ręka. Shane przeszedł tuż przed nią.
- Najwięcej na tym ugram - powiedział. - Przybyłem tutaj głównie po to, żeby poznać lokalizację bardzo cennego obiektu - dodał. - Pewnej pozytywki. To dlatego porwałem wróżkę i dlatego chciałem uwolnić Duncana. Żeby zdradził mi jej lokalizację, ale nie chce nic powiedzieć! - warknął i pokręcił głową. - Jedynie zbladł i przestraszył się, jak ją wspomniałem. Wskakuj - szepnął do kota i rozwarł dłonie. Wnet czarny kształt znalazł się w jego objęciach. Musiał zakraść się w międzyczasie. Alice nie widziała zbyt wiele po sesji świateł.
Potrząsała lekko głową i mrugała, chcąc odzyskać wizję.
- Wiem jaką, Rhiannon ją dla mnie narysowała, gdy ją uwolniłam - powiedziała i mrugała dalej.
- Twoja córka żyje… A przynajmniej żyła, bo skoro Konsumenci zajęli wymiar wróżek, chuj wie co zrobili z tronem Titanii. Za nim był kokon, a w nim przemieniająca się Moira. Żyła, tylko spała… Ponoć gdy się przemieni, będzie najpotężniejsza… Tylko jakie to ma teraz znaczenie, skoro wszystko zniweczyłeś… Wyjaśnisz mi co mi zrobiłeś? - zapytała próbując dalej odzyskać wizję.
Kiedy to stało się, ujrzałą kocie oczy. Shane trzymał go tuż przed jej twarzą. Tyle że kot wyglądał bardzo dziwnie. Był dużo większy.
- Efekt wchłonięcia mocy z tego artefaktu - wyjaśnił Hastings. - Jednak z trudem ją pomieściły. Byłem zmuszony wykonać pewien rytuał, który przekazał mi Duncan - mruknął. - Tylko dzięki temu w jednym ciele mogła pomieścić się przeciwstawna moc śmierci i życia - mruknął.
Alice ujrzała pentagram na uchu zwierzęcia. Wnet Hastings nim potrząsnął i z oczu kota wydobył się piasek, który opadł na oczy Harper. Prosto, jakby niesiony magiczną siłą.
- Jesteś senna. Słuchasz moich słów uważnie - Shane zaczął mówić. - Zapamiętasz wszystkie moje polecania.
Alice poczuła, że robiła się rzeczywiście senna. Hastings hipnotyzował ją i nie mogła nic na to poradzić.
Szarpnęła się, ale potrząsanie głową nie pomagało. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyła i nie chciała przeżyć, jednak nie dawał jej żadnego wyboru. Albo to, albo umrze… Jak powiedział… Nie potrwało więc długo, nim Harper przestała panikować, pokornie zamierając i słuchając.
- Wydostaniesz się na zewnątrz i uciekniesz tak daleko, aż będziesz bezpieczna. Zapomnisz o Duncanie. Jeżeli ktoś będzie ci próbował o nim opowiadać, to nie będziesz słuchała. Pozwolisz mu odejść i nie będziesz go szukała. Jak go nie znajdziesz, to nie będziesz mogła umrzeć - to Shane chyba powiedział bardziej do siebie, niż do niej. - Zapomnisz też o mnie i też nie będziesz mnie szukała. Jak ktoś będzie ci o mnie opowiadać, nie będziesz słuchała. Jeśli zobaczysz mnie gdzieś… e… nie wiem, na przykład na ulicy, ale gdziekolwiek, to kiedy zobaczysz moją twarz… - Shane zamyślił się. Chyba nie do końca zaplanował tego wszystkiego. Zresztą pewnie też pierwszy raz kogoś hipnotyzował w ten sposób. Ostatecznie to były nowe kocie moce. - To zobaczysz mężczyznę w masce. Ale nie mnie. Czy rozumiesz, co do ciebie mówię? - zapytał.
Harper milczała chwilę.
- Rozumiem… - powiedziała powoli. Rudowłosa oddychała płytko. Zdecydowanie jej umysł miał jakieś ‘ale’, których nie mogła w żaden sposób z siebie wyrzucić.
Shane przez chwilę jeszcze myślał.
- To chyba wszystko - rzekł. - Możesz się obudzić - powiedział.
Następnie puścił kota i klasnął dłońmi. Spojrzał na Alice.
- Nie wiem, kiedy to zacznie działać, ale możliwe, że nie od razu - mruknął do Harper, która wciąż perfekcyjnie widziała jego twarz i pamiętała o jego istnieniu. - Wkrótce jednak mnie zapomnisz, tak i zapomnisz o tym, że byłaś hipnotyzowana. A ja zaraz przetnę twoje więzy.
Alice rozejrzała się. Czuła się skołowana.
- Nie mogę stąd tak po prostu uciec… Potrzebuję obrazów Edwina… Potrzebuję moich mocy… Potrzebuję pozbierać moich przyjaciół… I oddać im moce, co wiąże się z odzyskaniem moich - zauważyła chłodno.
- Nic nie musisz, głupia - Shane warknął. - Ale chyba to do ciebie nie dociera.
- Mężczyzna w Masce? Nie mogłeś wymyślić czegoś bardziej, nie wiem… dramatycznego? - przewróciła oczami. - Zorro - dorzuciła z przekąsem.
- Jeszcze słowo i cię tutaj zostawię - mruknął. - A wtedy Duncan…

Wnet rozległ się głośny trzask. Otworzyły się drzwi.
- A wtedy Duncan co? - rozległ się głos samego Duncana.
Uderzył w ścianę, pewnie w miejscu, gdzie znajdował się kontakt. Wnet pod sufitem zajarzyły się światła, a Alice oślepła na moment.
 
Ombrose jest offline