Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 17:49   #255
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Zawsze chciałem zostać aktorem. Do naszej miejscowości raz na jakiś czas przyjeżdżała trupa aktorska. Miałem dwanaście lat, kiedy poprosiłem o to, żeby mnie przyjęli. Wcześniej jednak przez dwa lata kradłem i w ten sposób utrzymywałem swoje nędzne życie - Duncan kontynuował. - Jednak… - zawiesił głos i zmarszczył brwi. - Nie ma sensu, żebyśmy opowiadali sobie te wszystkie rzeczy.
Zastanowił się.
- Co takiego miałabyś w planach, gdybym darował ci życie? - zapytał, krzywiąc się.
- Najpierw… Najpierw powróciłabym do Anglii… I prosiła o wybaczenie swoją przyjaciółkę, która zleciła mi zadanie na Isle of Man… Potem… Odpoczywałabym, szukając sposobu, by odzyskać kontrolę nad swoim światem. Bez zdolności, byłabym wyłącznie świadomym niesamowitości świata człowiekiem… To bardzo marna rola… - powiedziała smutno.
- Bez wątpienia rola matki pocieszyłaby cię - powiedział Duncan. - Dzieci potrafiłyby zastąpić pustkę, którą odczułabyś.
- Też, ale zapewne szukałabym metody by uzyskać moce z innego źródła, niż Gwiazdy, w końcu są na świecie bogowie i boginie. Może zawarłabym z jakąś przymierze - wzruszyła lekko ramionami.

Poszczególne mooinjer veggey zaczęły budzić się do życia. Pierwsza zeskoczyła Moira. Miała nieco puste spojrzenie. Zrobiła kilka bezszelestnych kroków w stronę Duncana i Alice.
Rudowłosa przełknęła ślinę, widząc co działo się z tyłu magazynu. Było przerażające, ale skupiła uwagę na Duncanie.
- Słyszałam, że nie miałbyś zamiaru polować na inne Gwiazdy… Co w takim razie zamierzałbyś robić? - zapytała.
- Co mógłbym robić? - zastanowił się Duncan. - Po przebudzeniu chciałem ułożyć sobie życie z tobą. Jednak jeśli zostałbym sam, to potrzebowałbym jakichś nowych towarzyszy, żeby znieść trudy samotności. Pewnie zapisałbym się do trupy aktorskiej. Takiej nowoczesnej. Być może któraś wciąż wystawia stare dzieła. Myślę, że poczułbym się jak w domu, gdybym znów stanął na deskach teatru The Globe - uśmiechnął się, lekko rozmarzony. - Czy wiesz, że byłem częścią trupy, która oryginalnie wystawiała dzieła Szekspira? Patrzysz na jego ukochanego Makbeta - lekko zadrżał. Bez wątpienia był sentymentalny.
- Grałam jedną z czarownic w tym utworze… - powiedziała z rozbawieniem.
- Rzecz jasna jako iż to opera, więcej było muzyki i napisanych dodatkowo pieśni… - dodała.

Alice spostrzegła, że coś mocno świeciło za Kitem. Tymczasem kolejne mooinjer veggey zaczęły się podnosić. Duncan zmarszczył brwi.
- Coś jest… czy to… Przecież to niemożliwe… - zawiesił głos i obrócił się.
Właśnie wtedy uderzyły w niego raz jeszcze zielone wiązki. Mooinjer veggey próbowały pochwycić go po raz trzeci.
Alice zamilkła. Nie wiedziała co się działo, ani jakim cudem. Tym jednak razem nie miała wątpliwości, że żaden kot nie przyjdzie mu z pomocą. Gdyby nie to, co uczynił z Moirą, a także że nie odmówił Shane’owi pomocy, miałby nadal sprzymierzeńca… a tak był sam… Zupełnie. To jedno różniło go od Alice. Mimo wszystko byli ludzie, którym na niej zależało, w ten czy inny sposób. A na nim? Zależało tak naprawdę tylko jej, ale jego egzystencja wszystko niweczyła. Było jej przykro, bo gdyby wszystko potoczyło się inaczej… Na pewno mogliby się zaprzyjaźnić…
Duncan zaczerpnął głębiej powietrza. Coraz więcej mooinjer veggey powstawało i rzucało na niego swoje zielone pęta. Alice spostrzegła, że tuż za Kitem ktoś się znajdował, jednak nie widziała go wyraźnie, gdyż zasłaniał go mały tłum wróżek. Podchodził do każdej z nich z osobna. Kładł dłoń na ich czerepie, po czym z jego dłoni rozbłyskiwało jasnoniebieskie światło. Wtedy właśnie oczy danej wróżki jarzyły się mocniej, po czym spojrzenie wydawało się nieco bardziej przytomne. Ktoś przekazywał im bardzo dużo mocy. Na tyle dużo, że były w stanie powstać z martwych. Kto to mógł być?

- Nie… - Duncan załkał. - Nie… proszę… nie znowu…
Tuż przed nim pojawiła się wyrwa w ziemi. Jaśniała zielonym światłem. Wnet lassa owinęły się szczelnie wokół niego, niczym kokon i pociągnęły go w stronę wyrwy. Zniknął w niej.
Alice widziała jego oczy… jej oczy… które spoglądały prosto na nią, kiedy upadał.
Harper nie odwróciła wzroku. Patrzyła na niego z tym samym smutkiem, którym on obdarzył ją, gdy zamierzał ją zabić. Było jej przykro. Jak by nie mogło...
Jego upadek był bolesny. Zwłaszcza, że raz już go doświadczył. I ona też go doświadczyła w wizji.
Czekała na niego olbrzymia samotność, ciemność i próżnia. Spędził w niej cztery razy więcej lat, niż ona w ogóle żyła. Patrząc na to… mógł być dużo bardziej szalony i niezrównoważony. Jednak okazał się na tyle, że raz jeszcze został poskromiony.
Wnet portal zamknął się za nim, a Duncan powrócił do mroku.
Ziemia nad przejściem jarzyła się delikatnym, zielonym światłem.
Rudowłosa patrzyła na nią w całkowitym milczeniu. Zamknęła oczy. Oddała mu tę minutę ciszy. To była jej wina. Wszystko. Wypuściła go, by znów musiał wrócić do swego więzienia. A tak bardzo był do niej podobny. Siedziała, złamana mentalnie. Westchnęła ciężko. Powoli podniosła głowę i popatrzyła po wróżkach. Spróbowała odszukać Kita. Czy teraz była jej kolej? W końcu była tym samym złem co Duncan…
Wróżki jednak upadły nieprzytomne, pokonane ogromnym zmęczeniem.
Alice spostrzegła, że klatki niektórych poruszały się, jednak dużej części… połowy, a może i większej liczby… były kompletnie nieruchome. Nie wszystkie przeżyły.

Harper spostrzegła osobę, która promieniowała tym jasnym, niebieskim światłem. Wnet opadła na kolana, kompletnie wyczerpana. Kit schylił się, aby sprawdzić, jak się miała, kiedy Alice… odgięła głowę do tyłu. Poczuła duszność i dławienie. Oraz moc. Jej oczy zaczęły jarzyć się złotem. Dubhe do niej wracała…
To było bolesne, więc krzyknęła, ale to był zduszony dźwięk, bo duszność nie pozwoliła jej na więcej. Napięła wszystkie mięśnie. Nadal była związana na krześle. Ogarnęło ją gorąco i znajome uczucie. Dubhe powróciła do niej. To było z jednej strony uspokajające, a z drugiej strony na swój sposób gorzkie. Teraz Duncan był już zupełnie sam. W swym więzieniu. Harper poddała się ogarniającej ją mocy. Czekała, aż się ustabilizuje. Jej oczy zaszły łzami z bólu, psychicznego i fizycznego. Kosmyki jej włosów stały się złote, kiedy fale energii przechodziły przez nią… A ona czekała, aż wszystko wróci do normy. Zastanawiało ją, czy zabrała więcej niż wcześniej oddała? Miała nadzieję, że nie. Bała się łaknienia, o którym mówił Duncan.

Alice widziała bardzo dziwnie kolory. Nie była też w stanie wydać z siebie dźwięku. Czuła się trochę tak, jak gdyby wypiła całą butelkę wódki na raz, ale jeszcze nie dotarły do niej negatywne efekty. Spojrzała na osobę, która wskrzesiła przynajmniej część mooinjer veggey. To był mężczyzna. Miał na nogach zbyt szerokie dżinsy, które wyglądały bardzo retro. Posiadał także białą koszulkę z nadrukiem oraz plecak przewieszony na jedno ramię. Na czarnych włosach spoczywała biała kaszkietówka. Ściągnął ją i potarł skroń. Wyglądał na wykończonego.
- Pieprzony Kaverin - warknął i ruszył w stronę wyjścia. Wcześniej jednak spojrzał na Kaisera. - Milion funtów brytyjskich.
- Tak, jak obiecywałem - mruknął Kit, choć niepewnie.
Obcy mężczyzna spojrzał raz jeszcze na Alice.
- Myślę, że kiedyś się jeszcze zobaczymy - westchnął.
Rudo, a teraz złotowłosa obserwowała go, ale była kompletnie otumaniona i upojona mocą. Wykonała półkolisty ruch głową, chyba przytakując.


Po czym wyszedł.
Alice zwiesiła głowę i spróbowała uspokoić energię w swoim ciele. Spróbowała wyrównać oddech. Powstrzymać łzy. Uspokoić się. Czuła się jednak strasznie. Nadal roztrzęsiona. Cieszyła się jednak, że wróżki przeżyły, choć w części. Przebiegła wzrokiem po nich. Szukała, kto pozostał przy życiu… ciekawiło ją, czy kogoś rozpoznała.
Nie była jednak w stanie zbyt długo na nie patrzeć, gdyż Kaiser zasłonił jej wizję.
- Cholera, masz nóż? - zagryzł wargę i spojrzał na Alice. Jej włosy już opadły i znów były rude. - Koniec końców potrafię jednak coś załatwić nawet bez moich mocy - wydął wargi… po czym uśmiechnął się lekko. - Ale nie sądzę, żebyś miała przy sobie sztylet - mruknął.
Nagle zmarszczył brwi.
- Nie masz żadnego w ręce? - spojrzał na nią. - Chyba nie. Ale odniosłem takie wrażenie.
- Bo wcześniej tam był - powiedziała cicho Alice, odzyskując powoli głos.
Ruszył w stronę jednej ze strzał, które leżały na ziemi i podniósł ją. Po czym wrócił do Alice i zaczął grotem przepiłowywać więzy.
- Cieszę się, że cię widzę Kit… - powiedziała ciepło. Czekała, aż ją rozwiąże. Chciała go przytulić z wdzięczności.
- Co tu się stało? - zapytała.
- Hmm… - Kit poskrobał się po głowie. Obrócił się w stronę mooinjer veggey i pokręcił w ich stronę przez chwilę dłonią. - To się stało… to się stało… - powtórzył. - Pomyślałem, że jeżeli moce mooinjer veggey stały się na tyle słabe, że nie były już w stanie powstrzymać Duncana… to trzeba znaleźć jakieś nowe źródło - dokończył. - Albo w sumie stare.
Dokończył piłować i wnet Alice znów była wolna.
Tymczasem poczuła się dziwnie senna. Zaczynała tracić wątek, ale wciąż jeszcze była wszystkiego świadoma. Czyżby hipnoza miała zacząć przynosić skutki?
Przekręciła głowę.
- Hastings… Obrazy… Edwin… Potrzebujemy obrazów Edwina dla Esmeraldy… Zapamiętasz? Shane rzucił hipnozę, nie wiem co będę pamiętać jutro, albo za tydzień… Ale może lepiej… Żebym niektóre rzeczy zapomniała Kit… - pokręciła głową i ostrożnie rozmasowała nadgarstki, popatrzyła znów po wróżkach. Chciała poszukac Pyrgusa, albo Rhiannon, albo Titanii, albo Moiry… Zastanawiała się, czy przeżyli. Zmagała się jeszcze z sennością.
Alice znała cztery mooinjer veggey z imienia. Najbliżej Colias. Martwy. Potem przeszła dalej i dotknęła Pyrgusa. Wydawał się ciepły… chyba udało mu się przeżyć. Potem Harper dotarła do Titanii, jednak królowa wróżek już nigdy nie miała otworzyć oczu. Najdalej leżała Rhiannon.
- Mmm… - jęknęła, kiedy Alice ją dotknęła.
- Potrzebujemy dużo więcej, niż jakichś pieprzonych obrazów - westchnął Kit. - Ten pieprzony Taj… Tajlandczyk? Jak to się odmienia? Zażądał miliona funtów za tę małą przysługę.
- Jeśli będziemy mieć obrazy… Będą i pieniądze… - powiedziała, ale jej uwaga skupiła się teraz na Rhiannon. Uklęknęła koło niej. Uniosła ją i przytuliła. Nie miała wiele sił, ale chciała uścisnąć wróżkę. Cieszyła się, że żyła… Zerknęła jeszcze w stronę Moiry…
Moira również oddychała.
- Pyrgus… Pyrgusie, nie… - Rhiannon jęknęła przez sen. - Proszę…
Kit podszedł do Alice.
- Czy to już wszystko? Trzeba będzie jakoś zakryć ten portal. Ale jesteśmy na szczycie Snaefell, nie zalejemy jej. Może duży głaz? Nie wiem… A gdyby po prostu zalać pomieszczenie cementem? Wiek temu dość efekciarsko podeszli do sprawy i stworzyli całe jezioro. Wiedziałaś, że tamten Hastings był członkiem ówczesnego Bractwa Trójnoga? Odnalazłem w zapiskach, że przyrzekł wróżkom dziecko z każdego kolejnego swojego pokolenia. Po to, żeby mogło bronić Isle of Man i całego świata przed… w zapiskach nazywali go tylko daemhanem.
Widać Kaiser nie próżnował, kiedy przebywał wraz z Abbanem.
Alice pogładziła Rhiannon po włosach.
- Twój brat żyje… Ty też… Zbudź się… - powiedziała do niej cicho, po czym zerknęła na Kaisera.
- Co do ukrycia go, proponuję skontaktować się z Bractwem. Jednak może lepiej, żebym to nie ja to robiła… Obiecał mi śmierć… A co do zapisu o Hastingsie i jego potomkach, przyda nam się skan… Możesz to dla mnie zrobić ja muszę… Muszę teraz odpocząć - powiedziała, bo czuła, że senność robi się natarczywa. Znów zerknęła na Rhiannon.
- Żyjecie - powiedziała tylko i uśmiechnęła się do niej. Opuściła ją na ziemię, by nie upaść wraz z nią. Po czym po prostu opadła na plecy i westchnęła. Zamknęła oczy. Szumiało jej w głowie.
Zobaczyła uśmiechniętą twarz Kita nad sobą.
- Kiedy zaśniesz, to wreszcie cię ładnie wymaluję. Bee i Jennifer są na zewnątrz, dadzą mi jakieś kosmetyki. I ładnie cię ubiorę, na przykład róż i w kokardki i też w fioletową satynę… - Kaiser zaczął odjeżdżać. - I upnę ci włosy w kok, ale taki ładny i dam ci też dużo różu na policzki…
Alice otworzyła oczy jeszcze na moment.
- Róż to nie mój kolor… - powiedziała, ale to było wszystko co zdołała z siebie wykrzesać. Jej powieki opadły, a ona odpłynęła w ciemność. Już nie słyszała nic, co dalej mówił Kit, ani co działo się wokół niej. Ponownie straciła przytomność, na szczęście tym razem nie od utraty krwi…

***

Duncan nie prześladywał ją w jej śnie. Przynajmniej nie w sposób świadomy. Tak, jak to miało miejsce, kiedy jego poprzednie więzienie słabło i był w stanie przedostawać się przez nie umysłem i na krótki czas również ciałem. Alice jednak i tak śniła ciągle jedną scenę. Kiedy patrzył na nią, spadając w bezkresną otchłań. To mogła być ona. Po części, to była ona. Duncan stanowił część jej, a ona część jego i nie dałoby się tego zmienić, nawet gdyby chciała. To był po prostu fakt.
A jednak wnet ta scena zaczęła się powtarzać, ale była coraz bardziej urywana i niepewna. Aż wreszcie zmieniła się jedynie w czarny film. Alice zapomniała ją. Zapomniała o Duncanie. Zapomniała o Shanie.
Obudziła się.

Leżała na łóżku. Było jej dość niewygodnie. Czuła, że coś ją oplata.
Rudowłosa próbowała sobie przypomnieć co jej się śniło, ale gdy nie mogła, zrezygnowała. Teraz, próbowała sobie przypomnieć gdzie była… Ale tego również nie mogła, była jednak pewna, że nie zasypiała w łóżku, gdy zasypiała. Poruszyła się, próbując rozplątać. Otworzyła oczy, chcąc się rozejrzeć gdzie była.
Znajdowała się w Injebreck House. W swoim własnym pokoju. Jednak miała na sobie różową sukienkę. Okropną. Coś, co mała dziewczynka chciałaby założyć na swój pierwszy bal. Skąd Kit to wytrzasnął? Bo pamiętała tyle, że obiecał ją ubrać w coś takiego. Miała również loki ciężkie od lakieru do włosów, a tona makijażu parzyła ją w twarz.
Musiała wyglądać jak przerośnięta lalka. Skrzywiła się i podniosła. Spróbowała sobie przypomnieć… Przyjechali tu rozwikłać sprawę zniknięcia Edwina… A potem działo się tak wiele rzeczy… Na wyspie rzeczywiście były wróżki i niemal umarły z powodu walki z wampirem, który grasował po tych terenach. Pokręciła głową. Ona też niemal umarła. Pokręciła głową. Podniosła się z łóżka. Ruszyła do łazienki. Chciała doprowadzić się do ładu i przebrać w coś normalnego… Czarnego. Była głodna… Chciała też coś zjeść...
Spostrzegła pięć obrazów ustawionych pod ścianą. Wszystkie były piękne i dziwne. Jeden przedstawiał Titanię, drugi wodospad wróżek. Trzeci ich most oraz rzekę. Czwarty natomiast ukazywał młodego mężczyznę, który przypominał nieco…
...kogo jej przypominał? Chyba jakiegoś innego mężczyznę, ale nie mogła sobie przypomnieć kogo…
Natomiast piąty obrazek przedstawiał małego chłopca bawiącego się z małą dziewczynką przy triskelionie niedaleko Injebreck House. To musiała być mała Esmeralda i Edwin, Alice kojarzyła ich z albumu, kiedy mieli tyle lat.
- Oh… Obrazy Edwina… Rhiannon… - powiedziała cicho do siebie. Rozejrzała się, jakby co najmniej wypowiedzenie imienia wróżki miało sprawić, że ta się pojawi. Uśmiechnęła się lekko. Wzięła sobie ubrania na zmianę, jednak w postaci jeansów i swetra i ruszyła do łazienki, biorąc po drodze ręcznik i kosmetyczkę. Słuchała ile było osób w domu i czy o czymś rozmawiano.
Chyba było na to zbyt wcześnie. Świt dopiero nastał, a chyba nikt nie był po ostatnich wydarzeniach rannym ptaszkiem. Alice najpierw spojrzała w lustro. Parsknęła śmiechem. Miała też drugą alternatywę, mogła się rozpłakać. Zmycie tego wszystkiego zajęło jej całą wieczność. Wreszcie mogła jednak przebrać się w coś normalnego.
 
Ombrose jest offline