Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 17:50   #256
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kiedy to uczyniła, ruszyła na dół do kuchni. Chciała napić się ciepłej herbaty i przekąsić coś. Miała na sobie ciemnozielony sweter, a pod nim koszulkę, by było jej ciepło. Miała jednak problem innego kalibru. Trudno jej było trzema palcami poprawić bandaż na prawej ręce i wyszedł słabo. Postarała się jednak ile mogła. Nie siedziała w kuchni długo. Spojrzała na zegarek, by wiedzieć jaka była godzina. Według tego zdecydowała, czy położyć się jeszcze spać, czy może zająć czymś.

Była ósma rano. Taka graniczna godzina. Większość zwyczajnych ludzi mogłaby uznać ją za stosunkowo późną jak na pobudkę i rozpoczęcie dnia. Z drugiej strony nie była to większość, którą znała Alice. Wszyscy jeszcze spali. A może w ogóle już ich nie było w posiadłości? Musiałaby zajrzeć do pokoju ich wszystkich po kolei, aby przekonać się o tym. Zagotowała wodę i zrobiła herbatę. Lodówka była pełna jedzenia. Mogła zjeść praktycznie wszystko, na co miała ochotę. Tosty z nutellą i mlekiem, czy sałatkę z pomidorów i innych warzyw, lub też parówki lub kiełbaski z najróżniejszymi sosami.
Alice ugotowała sobie parówki, zamierzała zjeść je z ketchupem i chlebem. Zastanawiała się, popijając herbatę, kto był w domu…
Gdy zjadła już połowę, zostawiła jedzenie i ruszyła przejść się po domu. Faktycznie zamierzała sprawdzić kto tu był, a kto nie.
Darleth spała w sypialni na parterze. Alice spostrzegła jeszcze drugą sypialnię, która znajdowała się tutaj, jednak była pusta. Jakby niezamieszkała. Kiedy weszła na piętro, usłyszała cichą melodię dochodzącą z pokoju Moiry. Rozpoznała ją… to chyba było The Sims.
Rudowłosa zapukała nieśmiało do drzwi jej pokoju. Czyżby dziewczynka… Teraz już dziewczyna… Nie spała, a grała na komputerze? Była ciekawa czy przebywała tu, czy gdzieś wraz z wróżkami… Czy te mogły teraz swobodnie przebywać w obu wymiarach? Chciała się dowiedzieć.
Moira rzeczywiście siedziała przy komputerze. Lewy łokieć opierała o biurko, a dłonią podpierała twarz. Spoglądała w ekran, ale nie wydawała się szczególnie pochłonięta grą. Odgarnęła włosy za ucho prawą ręką, kiedy zerknęła na Alice.
- Och… - przywitała się w ten sposób. - Zdaje się, że minęły… lata, odkąd razem grałyśmy poprzednim razem - mruknęła. Następnie przeniosła wzrok z powrotem na komputer.
Alice otworzyła drzwi odrobinę szerzej.
- Cóż… W zależności jak na to patrzeć… Według tego wymiaru, prawie dwa tygodnie, według świata wróżek, może dwie doby? Dla ciebie to jednak rzeczywiście lata… Trochę tak, jakby twój wybór awatara jako nastolatki był całkiem dobrze przemyślany już na wstępie Moiro… Dobrze cię widzieć - powiedziała i uśmiechnęła się lekko do dziewczyny.
Dziewczyna nie uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Hmm… tak, pewnie tak - mruknęła.
Zdawało się, że była naprawdę smutna. Na tyle, że nawet nie próbowała udawać w obecności Alice, że wszystko z nią w porządku.
- Przyszłaś do mnie z jakiegoś konkretnego powodu? - zapytała.
Harper pokręciła głową.
- Po prostu sprawdzałam kto jest w posiadłości. Trochę nie wierzyłam, że w ogóle ktoś, więc chodzę i sprawdzam… Dużo się działo… Chyba jeszcze nie dotarło do mnie, że to koniec… Rhiannon i Pyrgus wrócili do swego wymiaru? - zapytała.
- To brzmi jak imiona wróżek - Moira mruknęła do siebie. - Tak, wrócili. Wszystkie wróżki wróciły. Jednak wnet zawalił się, a one straciły moce. Ja też je straciłam. W rezultacie jestem zwykłą… - przerwała w pół słowa. - W sumie nie potrafię określić, kim jestem, ale nie posiadam już ani nadzwyczajnej siły, ani zręczności. Jednak jeszcze przed chwilą byłam dzieckiem i wiele lat zostało mi ukradzionych w zamian za nic. Więc kompletnie zwyczajna też nie jestem. Straciłam również ojca i cały jego dobytek. Nikt nie uwierzy, że jestem małą Moirą. Zostałam nikim - powiedziała i powróciła do gry w The Sims.
Ani przez moment emocje na jej twarzy się nie zmieniły.
- Ja wierzę, że jesteś małą Moirą… Esmeralda również uwierzy… chcesz udać się ze mną do Anglii? - zaproponowała jej.
Moira wzruszyła ramionami.
- Nic nie chcę - powiedziała.
- Czyli wrócili do swego wymiaru, ale ten się zapadł więc teraz są w tym? Jako ludzie? Uh… To gdzie są teraz? - zapytała lekko zmartwiona.
- Tak, są ludźmi. Darleth kupiła kilka materacy i śpią w piwnicy, ale tak naprawdę to bardzo tymczasowe rozwiązanie. Tak przynajmniej powiedziała. Kit się śmieje, a Jennifer tylko pije. Natomiast Bee… nie wiem co z nią. Widziałam ją tylko raz, jak robiła kawę. Spałaś trzy dni.
Alice policzyła… W takim razie cały ten bałagan trwał… Piętnaście dni... to długo. Dwa tygodnie na Isle of Man…
- Dziękuję ci za informacje… Pójdę się w takim razie uspokoić, że wszyscy są na miejscu… A ty zastanów się proszę, może to nie byłoby dla ciebie takie złe rozwiązanie, pojechać do Esmeraldy… Ona zrozumie wszystko i będzie mogła się tobą zająć - zauważyła. Nie wiedziała co stało się, że Moira była całkowicie sama. Martwiła się o nią. Obróciła się, by ruszyć w stronę drzwi. Potrzebowała odpocząć, było za wcześnie na wykonywanie telefonów. Postanowiła zająć się tym od dziesiątej.
- A tak w ogóle to nie wiem, co z moim dziadkiem. Tak teraz sobie pomyślałam. Będę musiała udać się dzisiaj do miasta. Do szpitala. Podwieziesz mnie? Albo znalazłabyś może kogoś, kto mógłby mnie tam podwieźć? Jeżeli jest jakiś rower, to mogłabym pojechać sam. Ale z drugiej strony nie wiem, gdzie mam pójść ani z kim rozmawiać… - zawiesiła głos i zerknęła na Alice.
Harper kiwnęła głową.
- Darleth i Jenny były przy tym jak wieziono go do szpitala. Zapytamy je, a potem cię tam zawiozę - powiedziała. Po czym zmarszczyła lekko brwi.
- Chyba - dodała i zerknęła na prawą dłoń z bandażem. Spróbowała poruszyć palcami.
- A, i przylecieli też twoi bracia. Są w mieście. Nie wiem czemu Kit ich ściągnął, ale z jakichś ważnych powodów… tak myślę - mruknęła Moira. - Pozwolisz, że wrócę do gry? - zapytała i uśmiechnęła się sztucznie. - Mój ojciec i dziadek chyba strzeliliby sobie w głowę, gdyby dowiedzieli się, że druga gałąź rodziny ma mnie utrzymywać. Ale to chyba lepiej, niż jakbym miała trafić na bruk… - zawiesiła głos, chyba nieco pytająco.
- Zdecydowanie lepiej… W końcu to twoja rodzina nadal… - zauważyła Alice.
- Zawsze to ja mogę się tobą zaopiekować, wraz z pomocą Esmeraldy. To chyba mogłoby trochę zelżeć ciężar nieprzychylności - zaproponowała.
Dziewczyna albo słuchała, albo tylko grała. Przecież niedawno przeżyła cios prosto w serce, po którym została wskrzeszona. To mogło popsuć jej humor na kilka długich dni. Zapewne udało się takie coś tylko dlatego, bo miała w sobie aż tyle magii moinjer veggey. Teraz jednak nie zostało w niej ani kropli mocy Phecdy lub Mizara.

- Pomyśl nad tym i pograj sobie - powiedziała Alice, po czym ruszyła już teraz z powrotem na dół. Zapomniała o niedojedzonym śniadaniu. Zjadła parówkę i kromkę chleba, a następnie wzięła herbatę na górę. Postanowiła położyć się, ale zastanawiało ją kto jeszcze był w mieście. No i ile wiedział Abban o tym wszystkim co nastąpiło… Czy nadal chciał jej śmierci? Miała nadzieję, że już nie.
Kiedy obudziła się, była jedenasta. Akurat zobaczyła Kita, który wchodził do jej pokoju.
- O mój boże… jak ty wyglądasz…? - zawiesił głos i zrobił przestraszoną minę, spoglądając na nią dużymi oczami.
Sam miał różowy polar i różowe spodnie dresowe. Alice była przekonana, że to z damskiej kolekcji, jednak dziwnie pasowały mu. Chyba dlatego, bo… no cóż, to był Kit.
Alice zmarszczyła brwi.
- Co masz na myśli? - zapytała i popatrzyła po sobie. Pamiętała, że przebrała się w normalne ubrania i umyła. Więc nie mogła wyglądać źle, jedynie nieco zaspana. Wygrzebała się spod kołdry i wstała. Zerknęła na niego.
- A ty wyglądasz za to nieźle - stwierdziła i wzruszyła ramionami.
Kit zacmokał.
- Uczyniłem cię piękną - strzelił dłonią. - A ty to odrzuciłaś. Wróciłaś do bycia zwykłą Alice - pokręcił głową. - Dobrze, że nie żyłaś w epoce Leonarda da Vinciego. Podarłabyś Monę Lisę i wszystkie inne arcydzieła minutę po ich namalowaniu! Niektórzy potrafią tylko niszczyć.
Uśmiechnął się do niej w sposób, który sugerował, że po prostu sobie żartował. Przelotnie dotknął jej ramienia, po czym rzucił się na jej łóżko, choć sama Alice z niego wstała.
- Jak się czujesz, śpiochu?
- Zmęczona… rozmawiałam z Moirą rano… Ponoć wróżki stały się ludźmi… Powiesz mi kogo jeszcze wezwałeś na Isle of Man? Ponoć moich braci… - zagadnęła i usiadła obok niego obserwując Kaisera.
- W różowym mi nie do twarzy - powiedziała, powtarzając swe słowa sprzed chwili, gdy zemdlała w magazynie.
- A podobno ładnemu we wszystkim ładnie. Poza tym wiele ludzi mówiło mi, że nie powinienem nosić tego koloru, bo to nie przystoi i nie pasuje, a jednak noszę. Widzisz, nie jestem kimś, kto gra według reguł… najwyraźniej - Kit uśmiechnął się lekko. - Tak, zależało mi tylko na tym jednym, który leczy. Dzięki niemu byłaś w stanie zrobić sobie rano śniadanie. Rozpierdoliłaś sobie kompletnie dłoń, gratulacje. Chyba że to tobie to zrobiono. Miałaś dziurę o średnicy kilku centymetrów. Czy ty ten nóż przekręciłaś? Swoją drogą masz niezłe jaja…
- Chcesz mi powiedzieć, że Thomas mnie leczył? Mam nadzieje, że wszystko z nim w porządku… - powiedziała, pamiętając, że Douglas przejmował na siebie część objawów.
- Boli go jego własna ręką i ma na niej bliznę. Ma nadzieję, że to przejdzie, ale… no cóż… Powiedział się, że cieszy się, że dzięki temu nie będziesz kaleką.
- Sama… I przekręciłam… Potrzebowałam w jakiś sposób odwrócić uwagę wampira. Ale nie wyszło jak miało… Choć cieszę się, że wszystko wyszło w miarę neutralnie… Zależało mi, by wam się nic złego nie stało - powiedziała. Popatrzyła na zabandażowaną niewprawnie dłoń.
- Z ilością hormonów stresowych, jakie krążą w twoim ciele… - Kit zastanowił się. - Twoje dziecko będzie mogło zostać prawnikiem lub lekarzem. Od dziecka… od płodu przyzwyczajone do takiego napięcia… nie ma co.
- Jakiś lekarz to oglądał? Ah… Arthur na pewno… Co mówił? - zapytała patrząc dalej na dłoń.
- Potrzebowałabyś wizyty w naprawdę wykwalifikowanym ośrodku, gdyby nie Thomas. A i oni mogliby nie pomóc. Mogłabyś nawet stracić całą rękę, a może i przedramię z powodu zakażenia. Wpadłaś w sepsę - rzekł. - Było naprawdę ciężko i nikt nie potrafił zadecydować na początku, co z tobą zrobić. Jednak trafiłaś do tego szpitala, Noble’s. To był koszmar, opanowali twój stan tak nie do końca, a w międzyczasie do gazet trafiło mnóstwo twoich zdjęć. Oczywiście, że ktoś sprzedał informację, że Wampirzyca z Injebreck trafiła w tak podejrzanym stanie. Wykradliśmy cię i pewnie zmarłabyś, gdyby Thomas i Arthur nie pojawili się w porę. Urządzili w jednym z pokojów specjalny mały szpital - mruknął. - Jak spojrzysz, to zauważysz ślady po wenflonach na ciele. Twój brat wtłoczył w ciebie kilka litrów antybiotyków. Uszkodziłaś sobie nerwy, kości i przyczepy mięśni do drugiego, trzeciego i czwartego palca. Nawet moce Thomasa mają swoje limity i pewnie będą ciebie pobolewać, może nawet pojawią się niedowłady. Jednak jesteś w stanie nią poruszać i to duży sukces. Nikt nie spodziewał się, że obudzisz się teraz. Tak właściwie trafiłaś do swojego pokoju tylko dlatego, bo prąd wysiadł w części szpitalnej. Mieliśmy tutaj dzisiaj przed południem znów podpiąć cię do kroplówek. Nie mamy żadnych monitorów, więc mogliśmy jedynie monitorować twój stan, mierząc ci ciśnienie i tętno. Arthurowi trochę brakowało EKG oraz saturacji, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma…
- Gdzie teraz są? I gdzie jest Bee? Ponoć coś z nią nie tak? - zapytała Alice, przechodząc do kolejnego tematu. Już sobie postanowiła, że będzie musiała się jakoś odwdzięczyć braciom. Dzięki nim żyła, nie straciła ręki i nawet mogła poruszać palcami, choć jak na razie bardzo słabo.
- Dziękuję, że o mnie dbaliście - powiedziała, bo Kaiser zachował się wspaniale. Nie to co ona, miała wrażenie, że wcale nie ‘miała jaj’, jak to ujął, a miotała się strasznie podczas tego wszystkiego co się działo. A to był natomiast cytat… kogo? Miała wrażenie, że ktoś jej powiedział coś takiego, jednak musiało jej się to tylko przyśnić.
- To nasz obowiązek. Pewnie minie trochę czasu, aż dojdziemy do siebie - mruknął Kaiser. - Sam zrobię sobie dłuższą chwilę odpoczynku, jeśli nie będziesz miała nic przeciwko. Czuję się wykończony nie tylko fizycznie, ale głównie mentalnie - powiedział i spojrzał w bok. A potem znowu na Alice. - Z Bee jest wszystko w porządku. To znaczy za wiele nie mówi, ale jest jej przykro, że nie mogła przydać się do niczego koniec końców. Natomiast Jennifer jest dużo bardzo przykro. Nie może sobie poradzić z tym, że nie tylko w żaden sposób cię nie obroniła… ale była jedynie ofiarą od samego początku do końca. To jej słowa. Zwiariowała w momencie, gdy jeszcze straciła swoje moce, ale już trochę rozsądku wróciło do niej. Chyba próbuje go sobie wlać wraz z alkoholem. Ale za to ją nie winię, ostatnio również dużo piłem. Przynajmniej jak na mnie - mruknął.
- Będę musiała z nią znowu, długo porozmawiać… - powiedziała i westchnęła cicho.
- Nie zabronię wziąć wam urlopu po tym co się tu działo… Sama bym go chętnie wzięła, ale jestem przywódczynią, a szefowie takich instytucji nie mają urlopów… - pomyślała o Joakimie.
- No, powiedzmy… - dodała i pokręciła głową.
- Ten Taj, który zażyczył sobie milion funtów? Wspomniał Kaverina… Czy to był… Phecda? - zapytała unosząc lekko brew.
- Tak - Kit pokiwał głową. - Mój tok rozumowania był taki. Jeśli mamy mało mocy tych dwóch gwiazd, a wiemy, że to głównie dlatego, bo się odrodziły… to może trzeba znaleźć i ściągnąć te dwie osoby? Nie wiedziałem do końca jak się za to zabrać. Rozmawiałem z różnymi Konsumentami i Egelman wspomniał o tym, że posiada kontakt z Kirillem Kaverinem, który jest jakąś inną Gwiazdą. Choć chyba miał na myśli, że posiada do niego namiary. Kościół Konsumentów kontaktował się z nim na długo przed twoim nastaniem, ostatecznie syn Joakima Dahla przebywał z tym mężczyzną.
Chyba Kit nie wiedział nic na temat torturowania Kaverina. Inaczej nie musiałby tłumaczyć, skąd Konsumenci posiadali kontakt z Rosjaninem.
- A on powiedział, że poszuka Mizar, natomiast kontakt z Phecdą już posiadał. Nie znalazł pierwszej gwiazdy, więc mieliśmy nadzieję, że druga wystarczy. Wystarczyła. Przynajmniej po części. Phecda była odpowiedzialna za życie mooinjer veggey, jednak Mizar za ich moce.
Harper uniosła brwi.
- Oh, rozumiem… Odzyskali życie, ale ich moce wyczerpały się po uwięzieniu wampira… Może w takim razie jeśli znajdziemy Mizar będzie można poprosić… Ją, o pomoc w tej sprawie… - stwierdziła. Co więcej, wnioskowała, że skoro teraz Phecda był mężczyzna, a kiedyś kobietą to zapewne Mizar była teraz kobietą… O ile to wszystko działało na takiej zasadzie, choć nie miała jak tego potwierdzić...
- Będę musiała wykonać więcej telefonów niż sądziłam… - westchnęła. Zacznie od takiego do Esmeraldy…
- Abban nie właził nam na głowę? - zapytała zainteresowana tą sprawą.
- Abban zniknął - odpowiedział Kaiser. - Rozpłynął się w powietrzu. Obydwoje studiowaliśmy księgi i w pewnym momencie powiedział, że musi coś sprawdzić. Wyszedł i od tego momentu go nie widziałem.
Spojrzał na Alice nieco dłużej.
- Skontaktował się ze mną ten… zuchwały młodzieniec, wiadomo w jakiej kwestii - kontynuował. - Zapytałem go o Abbana, a on odpowiedział, czy gustuję… To chyba nie ma znaczenia. Koniec końców dowiedziałem się od niego, że Jole pojawił się znowu w Zamku Peel i odkopał skrzynię, która znajdowała się pod ołtarzem tej katedry. Znajdował się w niej jakiś tajemniczy, ważny przedmiot. Wziął go i uciekł z nim… chuj wie gdzie. Jestem za to częściowo odpowiedzialny, bo wcześniej wszedłem w ten swój stan, złapałem go za rękę i powiedziałem mu, że jest prawdziwym rycerzem. I że ma znaleźć oraz chronić Świętego Graala. Ale nie sądzę, żeby to dokładnie o taki artefakt chodziło. To raczej metafora.
Alice popatrzyła na niego, po czym parsknęła śmiechem… pokręciła głową. Ze wszystkich informacji jakie dostała, ta wydała jej się iście komiczna na tyle, że zdołała przegnać na moment chmurę depresji i przygnębienia i wycisnąć z niej śmiech. Ten jednak równie szybko jak się pojawił, tak też znikł. Pokręciła głową i otarła łzę.
- Tym lepiej. Nie będzie próbował mnie zabić… Pozostaje nam rozwiązać tu jeszcze wątek co teraz z wróżkami, wybrać się z Moirą do jej dziadka… A potem wracamy… Czy ktoś kontaktował się z Esmeraldą? Mam nadzieję, że nie osiwiała z niepokoju przez ten czas - powiedziała Alice, zmartwiona. Zdecydowanie musiała do niej zaraz zadzwonić.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline